Mama na roślinach

Rozmowa z Asją Michnicką

Mama na roślinach

Rośliny to jej paliwo, w pełni etyczne, zdrowe i najprzedniejszej jakości. Asja Michnicka, autorka książki „Mama na roślinach” radzi, by zapomnieć o kontrowersjach i skoncentrować się na faktach.

Bo weganizm jest prosty, dobry dla świata i prawdziwie ułatwia życie. Założycielka bloga Mama na roślinach, mama 1,5-rocznego Kazika interesuje się wegetarianizmem od niemal 20 lat, a książka jest naturalną kontynuacją tej pasji. Publikacja to rzeczowy i dobrze uargumentowany dowód na to, że zbilansowana dieta wegańska karmi nie gorzej niż ta oparta na mięsie i nabiale. Niezależnie od tego, czy jesteś w ciąży, karmisz piersią, czy zwyczajnie chcesz spróbować to i owo zmienić w swoim życiu i podziałać na rzecz zwierząt i ekologii. W książce znajdziesz informacje o tym, jak świadomie i bezpiecznie wypróbować dietę wegańską oraz proste, ciekawie zaaranżowane przepisy pokazujące, jak spożytkować tę wiedzę. Spróbujesz? Zanim sobie odpowiesz na to pytanie, przeczytaj książkę i naszą rozmowę z Asją.

*

Powiedz mi na samym początku, jak ci się pisało „Mamę na roślinach”?

Książkę pisało mi się trochę ekstremalnie, bo zaczęłam, gdy Kazik miał 3 miesiące, więc był niemowlakiem, który potrzebował mnie 24 godziny na dobę, z czego mniej więcej 20 godzin był przy piersi. Dużo więc pisałam na komórce, w notatniku – tam spisywałam pierwsze szkice, pomysły, wszystko to, co wydawało mi się ważne. Potem, gdy Kazik był starszy, bo książkę pisałam około dziewięciu miesięcy, też było specyficznie, bo pisałam głównie po nocy, kiedy on spał – siedziałam obok na łóżku (śpimy razem od początku) i pisałam, i karmiłam. Kiedy na to patrzę z perspektywy czasu, to jestem pełna podziwu dla samej siebie, jak mi się to udało. Szczególnie czas przygotowywania przepisów był bardzo wymagający, ale też daliśmy radę, bo Kazik miał już rozszerzana dietę i jedliśmy to samo od początku, więc spróbował niemal wszystkiego, co proponuję w książce.

Czy tutaj doświadczenie blogerki pomaga czy przeszkadza?

Mnie bardzo pomogło, ale zawsze dużo pisałam i pracowałam „słowem”. Chciałam, żeby ta książka była taka, jakbym opowiadała bliskiej osobie rzeczy dla mnie ważne, i mam nadzieję, że się udało.

Bardzo lubię rozdziały o piciu kawy i szpitalnym jedzeniu. Niby to wszystko wiemy, ale czytając je, mam wrażenie, że przełamujesz zmowę milczenia. Jak ci jest z ta świadomością?

Znam wiele kobiet, które zachodząc w ciążę czy karmiąc dziecko piersią, rezygnują z wielu rzeczy, z których tak naprawdę wcale nie muszą. Ja kocham pić kawę i jest to dla mnie forma prawdziwej przyjemności, więc nie wyobrażam sobie, żebym z powodu mitów na temat „diety mamy karmiącej” musiała z czegoś rezygnować. Albo z jedzenia hummusu czy truskawek. Z drugiej strony mam wrażenie, że ta książka w ogóle dużo schematów przełamuje i obala kilka mitów, a najważniejszy dla mnie to ten o niedoborowej diecie wegetariańskiej, który jest dość mocno zakorzeniony. Tymczasem są po prostu mamy, które mięsa nie jedzą, i nie jest to nic dziwnego, ani, co najważniejsze, niebezpiecznego.

Jak wyglądała twoja droga do weganizmu? Czy ktoś cię natchnął, czy to była wyłącznie twoja decyzja?

Już w liceum, czyli jakieś 18 lat temu, zainteresowałam się tematyką praw zwierząt i zaczęłam czytać, szukać, pytać. Wtedy jeszcze jadłam mięso i nabiał, ale u mnie w domu rodzinnym był duży luz w kwestii jedzenia – na niedzielny obiad prędzej prosiłam o sałatkę z serem feta czy o kurczaka, niż schabowego z mizerią. Większości typowych polskich dań nawet nie próbowałam. Trochę zaczęłam działać w organizacjach prozwierzęcych, zbierałam podpisy przeciwko wywozowi koni na rzeź, pomagałam w schronisku, ale dopiero kilka ładnych lat później, gdy zainteresowałam się mocniej losem zwierząt hodowlanych, postanowiłam nigdy więcej nie jeść mięsa. Wraz z tym, jak dowiadywałam się więcej i więcej o hodowli przemysłowej, odstawiłam nabiał i jajka. To było jakieś 6 lat temu. Można więc powiedzieć, że przejście od czasu, kiedy zaczęła we mnie kiełkować ta myśl, do poważnych decyzji, zajęło mi ponad 10 lat.

Co jest największą trudnością w zdrowym przejściu na weganizm u kobiety karmiącej lub będącej w ciąży?

Możliwe jest oczywiście przejście w trakcie ciąży czy karmienia piersią na wegetarianizm i weganizm, nie ma żadnych przeciwwskazań, jednak dużo zależy od tego, jak wyglądała nasza dieta wcześniej. Czy była pełna warzyw, owoców, kasz, strączków, orzechów? Czy mięso lub nabiał pojawiały się sporadycznie? Wtedy na pewno jest łatwiej. Ja zawsze zalecam kontakt z dietetykiem, który zna się na dietach roślinnych – na pewno będzie najlepiej, gdy ktoś profesjonalnie sprawdzi, jak ten nasz jadłospis wygląda, i wskaże drogę do zmian. Podczas ciąży, czy to na diecie tradycyjnej, czy wegetariańskiej, trzeba zwrócić większą uwagę na to, co jemy, bo niedobory składników odżywczych mogą mieć różne konsekwencje – i dla naszego zdrowia, i dla rozwoju płodu. Dlatego warto wiedzieć, z jakich produktów dobrze wchłania się wapń, gdzie znajduje się cynk, co jest źródłem magnezu, z czym należy łączyć produkty pełne żelaza, aby próbować zapobiec anemii. To jest taka wiedza ogólna, nie tylko dla wegemam.

Z jakich książek kucharskich lub blogów wegańskich sama wcześniej korzystałaś? Skąd czerpałaś wiedzę o składnikach i o tym, gdzie szukać produktów?

Trochę wstyd przyznać, bo właśnie sama wydałam książkę z przepisami, ale rzadko korzystam z gotowych przepisów. Raczej jestem z tych, które patrzą na to, co mają na półce, w lodówce, w koszyku z warzywami, i coś zawsze mi z tego wyjdzie. To, co wyjdzie lepiej, spisuję i publikuję na blogu. Skądś jednak musiałam się tego nauczyć – co z czym łączyć, jakie smaki fajnie ze sobą grają, jakie przyprawy nadają smak potrawom. Jako że już naprawdę od wielu lat gotuję wegetariańsko i wegańsko, korzystałam oczywiście z inspiracji z Jadłonomii, ale też z blogów zagranicznych, bardziej na zasadzie: „mam ciecierzycę, kakao i daktyle, co z tego można wyczarować?”. Teraz polska blogosfera kulinarna jest szalenie bogata, a wegańskich przepisów jest mnóstwo – jest w czym wybierać. Lubię zaglądać do Wegan Nerd, erVegana, Aśki Rzeźnik.

Jak wygląda codzienna dieta twojego syna?

Kazik ma ponad 1,5 roku i obecnie jego dieta składa się w 80 procentach z mojego mleka i w 20 procentach z dań kuchni indyjskiej, i jest uzupełniana suszonymi truskawkami, jajkami i chlebem. Oczywiście trochę przekoloryzowałam, ale pewnie większość mam dzieci w tym wieku zrozumie – wchodzimy właśnie w dość specyficzny czas. Gdy byłam w ciąży, przeczytałam – zaraz po książce „Po prostu piersią” – książkę tych samych autorek: „Bobas lubi wybór” i już wiedziałam, że moje dziecko będzie miało rozszerzaną dietę metodą BLW. Bo BLW to dla mnie zaufanie, szacunek, współpraca i… zawsze najedzona mama. Jemy to samo, wspólnie, od początku samodzielnie na tyle, na ile się dało. Teraz już widzę, że było warto, widzę w jaki sposób moje dziecko poznaje świat, jakie jest otwarte, jak to zaufanie na niego wpłynęło. Staram się przygotowywać i proponować mu fajnie zbilansowane posiłki, pełne warzyw, owoców, strączków, kasz, orzechów. Poza tym Kazik je też jajka i czasem nabiał. To, czy on to zje i ile zje, to już jego sprawa. Nadal karmię go piersią tyle, ile potrzebuje.

Czy pamiętasz danie, które szczególnie zasmakowało ci w ciąży, albo które w tym przeciekawym okresie znielubiłaś do granic możliwości?

Jestem kawoholiczką i bez dobrej kawy nie funkcjonuję, a poza tym picie kawy to dla mnie wielka przyjemność. Gdy zaszłam w ciążę, okazało się, że… nie mogę patrzeć na kawę! Odrzucało mnie nawet wtedy, gdy o niej pomyślałam. Na szczęście po porodzie smak na kawę mi wrócił i dzień po przyjściu na świat mojego syna już piłam dużą latte z mlekiem sojowym. W ciąży czułam się świetnie i niemal wszystkie typowe ciążowe dolegliwości – łącznie z mdłościami – mnie ominęły. W pierwszym trymestrze wszystko mi szalenie smakowało, miałam ogromny apetyt i utyłam chyba z pięć kilogramów. Niemal codziennie robiłam jakieś zdrowe słodycze, słodzone daktylami czy bananami, na bazie strączków i kasz, ale, no cóż, to dalej były słodkości. Potem wszystko wróciło do normy, na szczęście!

Czy choćby przez chwilę miałaś chęć, by rzucić wszystko i wrócić do nabiału lub mięsa? Zam opowieści dziewczyn, dla których ciąża stała się początkiem weganizmu albo niespodziewanym, mocnym zwrotem w przeciwnym kierunku. Jak było z tobą?

Nawet przez moment nie miałam ochoty wrócić do mięsa czy nabiału. Ja już nawet nie pamiętam, jak smakuje mięso. Ale wiem, że wiele dziewczyn, wegetarianek i weganek, ma ten problem w czasie ciąży. To, co mogę podpowiedzieć, to przyjrzenie się swojej diecie i sprawdzenie, czy na pewno są w niej produkty sycące i pożywne, pełne żelaza i białka. Można też przygotować sobie coś przypominającego w smaku mięsne potrawy – tutaj genialnie sprawdza się na przykład tempeh. A jeśli nawet zachcianka wygra z naszymi przekonaniami, to… nic się nie stanie. Ograniczając jedzenie mięsa, już i tak robimy szalenie dużo dla naszego zdrowia, środowiska i poprawy losu zwierząt.

Dziękuję za rozmowę.

 

Książkę „Mama na roślinach. Dieta wegetariańska i wegańska dla kobiet w ciąży i mam karmiących piersią” Asji Michnickiej kupicie tu

*

Asja Michnicka – mama, pedagożka, lokalna aktywistka, blogerka, autorka książki ,,Mama na roślinach”. Na blogu Mama na roślinach pisze o wegańskiej i wegetariańskiej ciąży, BLW w wersji roślinnej, karmieniu piersią, dobrych porodach, noszeniu dzieci i macierzyńskiej codzienności. Na co dzień wspiera inne mamy na otwartych spotkaniach i warsztatach. Lubi rodzicielstwo bliskości, chustonoszenie, minimalizm, bycie tu i teraz. Autorka książki „Mama na roślinach”, w której rozprawia się z mitami na temat wegeciąży i przekonuje, że zbilansowana roślinna dieta jest bezpieczna na każdym etapie życia – także podczas ciąży i karmienia piersią. „Mama na roślinach” to przewodnik po wegańskim macierzyństwie – od dnia, kiedy kobieta dowiaduje się, że jest w ciąży, do pierwszych miesięcy po narodzinach dziecka. To także niemal 100 przepisów na proste i pożywne roślinne dania.  

Mama na roślinach
Strona internetowa/Facebook/Instagram

Zdjęcia: Anksfoto