Art. sponsorowany

Czego możesz nauczyć się od…kapibary? – wywiad z Elizą Piotrowską

Czy Brazylijczyków śmieszą memy o kapibarze? Czego ten gryzoń mógłby nas, ludzi, nauczyć i za co pokochał go cały świat? A przede wszystkim: czy znacie kapibarę Barbarę?

Jest ciut leniwa (to zaleta, nie wada!), niezwykle rodzinna, pogodna i żyje w zgodzie z całym światem. Czyż to nie filozofia – plasterek na całe zło? Mowa o pewnej kapibarze, bohaterce książki Elizy Piotrowskiej. Polska pisarka i ilustratorka, jedną nogą w Polsce, drugą w Brazylii, na pomysł spisania przygód kapibary wpadła dawno temu, jeszcze zanim futrzasta bohaterka wyskoczyła nam z TikToka i Instagrama.

Bo kapibara to pewien symbol, filozofia życia, z którą Elizie bardzo po drodze. „To jest wielka nauka – dać ponieść się życiu i poczuć bezpiecznie w ramionach świata”, mówi autorka. Razem, na łączach między Polską a Brazylią, staramy się wytłumaczyć fenomen popularności kapibary i przybliżyć wam książkę – „Kapibara Barbara”, nowość od wydawnictwa Agora.

EP.jpg

Katarzyna Karaim: Były książki o psach, kotach, myszkach. Jednak patrząc na tytuły książek z ostatnich lat, mam wrażenie, że ten brazylijski gryzoń przeżywa właśnie swoje pięć minut. Skarpetki w kapibary, kawiarnia z kapibarami w Tokio, przytulanki. Jak trafiła z mokradeł Pernambuco na międzynarodową scenę?

Eliza Piotrowska: Ta historia jest dużo dłuższa niż moda na kapibarę. Kilka lat temu wydawnictwo Agora zaproponowało mi napisanie serii, której bohaterem miało być jakieś zwierzątko. Pomysł na serię bardzo mi się podobał, ale ze zwierzęciem miałam problem. Nie przepadam za uczłowieczaniem fauny i flory, bo to wyrabia złe nawyki, jest przekładaniem nieprzekładalnego, dlatego bohaterami moich książek są przede wszystkim ludzie.

W końcu jednak przyszło olśnienie – jeśli już, to kapibara! I nie tyle jako przedstawiciel gatunku, ile filozofia istnienia. Kapibara to dla mnie symbol życia w zgodzie ze światem, głębokiej, pierwotnej mądrości nieucywilizowanego jeszcze ducha. Ten duch jest pogodny, lekki i niewiele potrzebuje do szczęścia. Taka jest właśnie kapibara Barbara.

Dla ciebie Barbara jest niewątpliwie mniej egzotyczna, skoro pomieszkujesz w słonecznej Brazylii. Czy tam ten zwierzak ma status naszego pospolitego „polskiego wróbelka” i też wzbudza zainteresowanie?

Fenomen kapibary jest naprawdę niewiarygodny. Tego wielkiego gryzonia kocha cały świat, i mówię to z całą odpowiedzialnością, bo bardzo dużo podróżuję. Niedawno byłam w Azji, gdzie się dowiedziałam, że kapibara jest ulubionym zwierzakiem dzieci z Chin, Japonii czy Mongolii. Ale to akurat można by zrzucić na karb egzotyki. Tymczasem w Brazylii, która jest domem kapibar, sytuacja wygląda podobnie.

DSC_4737-kopia-2.jpg

Ciekawe dlaczego.

Tłumaczę to sobie tak: kapibara to zwierzę, które żyje w zgodzie z całym światem. Skaczą po niej małpy, obsiadają ją ptaki, a ona nic sobie z tego nie robi. Jest niezwykle pokojowa i nie wywołuje agresji u innych zwierząt. Poza nielicznymi wyjątkami praktycznie nie ma wrogów. Takie istoty się lubi, prawda? Z takimi istotami chcę się przebywać, czyż nie? Z takich istot my, ludzie, powinniśmy brać przykład.

Właśnie, zwierzęta mogą nas niejednego nauczyć. Pies – dozgonnej przyjaźni. Kot – niezależności. A Barbara? Czytając książkę, miałam ochotę podkreślać jej niektóre wypowiedzi, rzucane mimochodem i beztrosko, ale każące nam, ludziom, się nad nimi zatrzymać. Czego uczy nas kapibara?

Kapibara uczy nas nie stawiać oporu. Pewnie dlatego tak świetnie pływa, bo żeby pływać, trzeba przestać walczyć z wodą. To też jest wielka sztuka – dać się ponieść życiu i poczuć bezpiecznie w ramionach świata. Kapibara uczy nas również ufności i prostoty, uświadamia, jak zresztą cała przyroda, że współczesna technika nie dorasta do pięt najskuteczniejszej technologii, jaką jest natura. Jest jeszcze coś, co wydaje mi się bardzo cenne w naszych „eksperckich” czasach – zadziwienie dziecka i wzruszająca naiwność, z której tak szybko wyrastamy i za którą potem tak tęsknimy.

DSC_4973-kopia-2.jpg

Lubię to, że jest ciut leniwa, niespecjalnie się przemęcza, do tego ugodowo nastawiona do świata, szczera, rodzinna i towarzyska. Co w twojej bohaterce urzeka cię najbardziej?

Może właśnie to, że jest „ciut leniwa!” Lenistwo jest dzisiaj bardzo niedoceniane, pracujemy zdecydowanie za dużo, a po pracy też myślimy o pracy. Koncepcja pracy jest dla mnie wielkim nieporozumieniem. Natychmiastowe skojarzenie z przymusem i wysiłkiem od razu budzi wstręt. Nigdy nie mogłam zrozumieć, jak można marnować życie – i to taki jego kawał! – na chodzenie do pracy, w której człowiek się męczy. Dlatego zostałam pisarką. To dotyczy również systemu edukacji. Matematyka o siódmej trzydzieści – co za niepotrzebna udręka, co za mozół! Jeśli coś trzeba o tej godzinie robić, to spać. Kapibara Barbara też mierzy się ze szkołą, ale najlepiej radzi sobie na basenie rzecz jasna.

DSC_4708-kopia-2.jpg

Jak ja ją rozumiem! I dzieciaki też! W książce poznajemy Barbarę w przeróżnych sytuacjach, mały czytelnik szybko się w nich odnajdzie. Mamy zajęcia w szkole, próby otwierania biznesu, lekcje baletu. Pod płaszczem tych historii kryją się przemyślenia dotyczące edukacji, równych szans, uprzedzeń. Kapibara Barbara ma nas nie tylko bawić?

I to jest właśnie nasza zachodnioeuropejska pułapka – uczy czy bawi? Bo jeśli nauka, to odpowiedzialna powaga, a gdy zabawa, to płocha beztroska. Myślę, że tego nie powinno się dzielić, a już na pewno nie szkolną linijką. Ale oczywiście wiem, co masz na myśli – chodzi o mądrość społeczną, obyczajową, egzystencjalną. Słowem, życiową. Kapibara Barbara jest antysystemowa, choć przedrostek „anty-” w ogóle do niej nie pasuje, bo ona nie jest przeciw systemowi, tylko w zgodzie z samą sobą. Systemy są tworem cywilizacji, która walczy o swoje, a kapibara Barbara jest tworem natury, która walczyć nie musi.

Bardzo lubię rozdział, w którym Pedro, wywrotowy kuzyn Barbary, postanawia założyć firmę transportową. Ptaki, które dotychczas pływały gratis na grzbietach kapibar, mają teraz odpłacać się za tę usługę, czyli czyścić sierść tych wielkich gryzoni z robaczków i nasion. Ptaki się buntują i zakładają ekopralnię. I tak powstaje system: tabele usług, administracja procedur, hierarchia urzędu. Słowem – mordęga metażycia. Jak się to kończy? Oczywiście powrotem do życia, czyli wcześniejszej, barterowej wymiany usług, bez kwitów, dąsów i niepotrzebnych komplikacji.

DSC_4823-kopia-2.jpg

Zaciekawił mnie wyjątkowo rozdział o turystach. Pojawiają się znienacka, robią hurtowo zdjęcia telefonem, częstują zwierzęta czekoladą, śmiecą i znikają. Smutna to obserwacja, spotykasz się z tym w Brazylii?

Chyba wszędzie są tacy turyści. To są ludzie, którzy najczęściej przylatują z Europy na niedostatecznie długie wakacje – sama podróż do Brazylii trwa co najmniej dwa dni – dlatego ze wszystkim bardzo się spieszą, a śpiesząc się, tracą to, co najpiękniejsze. Jest jeszcze inny problem, bardziej drażliwy – poczucie europejskiej wyższości. Piszę o tym w powieści „Obczyzno moja”, która ukazała się kilka lat temu.

Osobiście czuję się bardzo związana z Europą i zrozumiałam, czym dla mnie jest i ile znaczy dopiero wtedy, gdy się od niej oddaliłam i mogłam na nią popatrzeć z dystansu, ale nie uważam się za kogoś lepszego z racji swoich europejskich korzeni. Moja piękna i bliska Europa trochę się zagalopowała, a ja na tym koniku jechałam razem z nią, patataj, patataj, w drodze po jeszcze więcej, nie wiedząc, że dojadę do „kraju trzeciego świata”, który okaże się jednak tym pierwszym, bo prawdziwszym niż postępowy Zachód.

DSC_4983-kopia-2.jpg

Jak lokalna społeczność przyjmuje przyjezdnych takich jak ty?

Jestem oczywiście napływowa, czyli „gringa”. Jako przedstawicielka białej rasy należę w mojej małej wiosce do zdecydowanej mniejszości, co nikomu nie przeszkadza, choć mnie może powinno, bo być w mniejszości zawsze jest trudniej. [śmiech] Mam cudownych sąsiadów i bardzo się wspieramy – a to jest dużo ważniejsze niż kolor skóry. Mało osób ma tu samochód, a przecież czasem kogoś ukąsi wąż, czasem rodzą się dzieci… Tych ludzi trzeba zawieźć do szpitala i moi sąsiedzi wiedzą, że mogą na mnie liczyć. Wiele osób z naszej wioski nie umie czytać i pisać, to są bardzo trudne tematy i potworne obciążenie dla tych ludzi. Ale wszyscy, naprawdę wszyscy umieją cieszyć się życiem i doceniać to, co mają. A co mają? Dwie koszule, gitarę, kolorowe japonki i dom z pustaków.

DSC_4965-kopia-2.jpg

Co tobie daje pomieszkiwanie w Brazylii, poza dawką inspiracji i obserwacji do książek? Czego moglibyśmy się nauczyć od Brazylijczyków?

To szeroki temat. Temat korzeni, tożsamości i kulturowych obciążeń. Dużo o tym piszę we wspomnianej powieści [„Obczyzno moja” – przyp. red.]. Ale to prawda, w Brazylii zwalniam. Nawet gdybym nie miała tego w planach, musiałabym zwolnić, bo tak właśnie toczy się tutaj życie. Wielu rzeczy nie załatwi się od ręki, trzeba się nauczyć czekać, spokojnie, bez biadolenia, siedząc na krawężniku i obserwując chmury, które przesuwają się kapryśnie po niebie. A potem, gdy powolnym krokiem przyjdzie w końcu nasz wybawca, zamiast „Przepraszam za spóźnienie” usłyszymy „Jesteś z Europy?”. Bo Europejczyk jest zawsze pierwszy. Od Brazylijczyków, oprócz czekania, nauczyłam się jeszcze wielu innych rzeczy.

Na przykład czerpania przyjemności ze spotkań towarzyskich, podczas których nikogo się nie obgaduje i nie trzeba dyskutować o polityce – „nareszcie nie muszę być stroną!”. Nauczyłam się również tego, że dom może być przedłużeniem ulicy i nie ma w tym nic złego, a także że żałobę można odchorować w jeden dzień i na drugi zacząć nowe życie. To na początku było dla mnie nie do przyjęcia, bo pochodzę z kultury, która kultywuje ból. Kiedyś myślałam, że tylko to, co boli, jest wartościowe, dziś największą wartością jest dla mnie radość życia.

W kubku kawa, na pewno pyszna, odgłosy ptaków i laptop na tarasie. Dobrze zgaduję? Nad czym teraz pracujesz?

Odmalowałaś piękny obrazek! Latynoska wersja „Pod słońcem Toskanii”. Niestety, muszę sprostować: tu, gdzie mieszkam, nie ma pysznej kawy. Tak, wiem, to dziwne, w końcu to Brazylia. Do dobrej kawy mam daleko, jakieś 300 kilometrów. Bo taka oczywiście jest do zdobycia, ale w dużych centrach, jak Rio, São Paulo, Brasília. Zanim wyprowadziłam się do Brazylii, mieszkałam 10 lat we Włoszech i tam kawa była zdecydowanie najlepsza. Do dzisiaj mój związek z kawą jest wręcz miłosny. Brazylia niestety nie sprostała temu wyzwaniu. Ptaki są, owszem. Bardzo głośne. Stado papug, które mieszka na ogromnym drzewie pod moim domem – może to nawet baobab – jest tak donośne, że o pisaniu nie ma mowy. Ale kiedy zmienia się warta i przylatują piękne czaple albo kolorowe kolibry – to co innego. Wtedy można pisać, tylko… nie na tarasie, choć on jest, i to nawet spory. Mam też hamak, na którym leżałam może ze dwa razy w życiu. I jeszcze temperatura 40 stopni, a wilgotność 90%. Piszę zawsze w domu – teraz to chyba zrozumiałe! [śmiech]

Przykro mi, że rozmontowałam ten romantyczny obrazek. Ale mogę powiedzieć o innych rzeczach – pięknych górach, które widzę z okna mojego pokoju, o wodospadzie, który słychać w sypialni, i o oceanie, który widać z okna w kuchni. Już lepiej? A co piszę? I nie tylko piszę, bo przecież też ilustruję. Oczywiście przygotowuję drugą część przygód kapibary Barbary. Myślę, że mogę już zdradzić tytuł: „Kapibara Barbara. Karnawał”. Pracuję też nad Festiwalem Cioci Jadzi, poświęconym bohaterce mojej drugiej ukochanej serii, „Ciocia Jadzia”. Festiwal odbędzie się 24 maja w przepięknym Józefowie pod Warszawą. A 24 maja to dzień ślimaka i, wzorem kapibar, nie będziemy się spieszyć.

DSC_4721-kopia-2.jpg

Na festiwal już zapraszam i fajnie, że wspominasz o pośpiechu. Osobiście zamierzam od Barbary przejąć jej… tempo. Zwolnić w dużym mieście. Brzmi jak wyzwanie. Bardzo ci dziękuję za rozmowę!

Na koniec cytat z Barbary: „Bo gdy coś się bardzo szybko rusza, to znika. Dlatego kapibary ruszają się wolno. Bo bardzo lubią BYĆ”.

Sięgnijcie po książkę, zwolnijcie i delektujcie się wiosną!

***

Artykuł powstał we współpracy z wydawnictwem Agora.