rodzinny dom

Łatwo tu dobrze żyć

Rodzinny dom Marty

Łatwo tu dobrze żyć
Ola Mac

Na zwieńczenie tego roku mamy dla was odcinek specjalny naszego cyklu – mocno rodzinny, ciut uroczysty, pełen blasku i krążącej w powietrzu miłości. Na Święta!

Niechaj ta uroczysta wizyta w pięknej gdańskiej willi u Marty, Mateusza i ich dzieci: Mirona i Mili będzie świątecznym prezentem dla was, kochani czytelnicy. Bo tak się pięknie składa, że cykl Rodzinny dom to nie tylko opowieść o wnętrzach i przedmiotach, ale przede wszystkim o ludziach i bliskich relacjach, które rodzą się i dojrzewają w domowych przestrzeniach. Dziękujemy Marcie, jej familii i przyjaciołom za ugoszczenie nas i pokazanie swoich czterech kątów pełnych historii, a wam życzymy, byście w te Święta czuli się w swoich domach jak w najlepszych azylach – niezależnie od metrażu. Wypełnijcie mieszkania ciepłem, dobrą energią i spokojem. Dużo się przytulajcie, grzejcie się pod kocem i bądźcie ze sobą blisko. U schyłku trudnego, acz ważnego roku 2022 pomyślcie, co dobrego zadziało się u was w ostatnich 12 miesiącach. A my redakcyjnie dziękujemy wam po stokroć, że jesteście z nami i że możemy dla was działać. Wszystkiego ładnego!

Gdzie dokładnie mieszkacie i na ilu metrach kwadratowych?

Mieszkamy w Gdańsku, w Górnym Wrzeszczu, przy ul. Podleśnej. Nasz dom ma 107 metrów kwadratowych.

Jak go znaleźliście?

Od początku wiedzieliśmy, że chcemy mieszkać w starym budownictwie, a Wrzeszcz pod wieloma względami był dla nas optymalny – jest świetnie skomunikowany, zachowało się tu sporo architektury z przełomu XIX i XX wieku, a jednocześnie tętni tu życie kulturalno-gastronomiczno-usługowe. Łatwo dobrze tu żyć. A poza tym ludzie tu raczej mieszkają niż są turystami, co w niektórych częściach Trójmiasta nie jest wcale takie oczywiste.

Naszym największym wyzwaniem było znalezienie mieszkania z bezpośrednim wyjściem na ogród. Jeszcze kilka lat temu wydawało nam się, że szybko zdecydujemy się na posiadanie psa, stąd takie kryterium. Plany zweryfikowało życie i na naszego wymarzonego pudla jeszcze trochę poczekamy, ale dopięliśmy swego chociaż w tym zakresie, że kupiliśmy mieszkanie z tarasem i zejściem do ogrodu. Wymagało to od nas pójścia na kompromisy i odrobiny szczęścia – ponieważ początkowo zdecydowaliśmy się na mieszkanie o mniejszej niż zakładana powierzchni i dopiero po blisko roku udało nam się dokupić sąsiadującą z nim kawalerkę i połączyć je w jedną całość. Ale warto było zaryzykować.

„Wrzeszcz pod wieloma względami był dla nas optymalny – jest świetnie skomunikowany, zachowało się tu sporo architektury z przełomu XIX i XX wieku, a jednocześnie tętni tu życie kulturalno-gastronomiczno-usługowe. Łatwo dobrze tu żyć”.

Co było kluczowe w podziale i urządzaniu/projektowaniu tej przestrzeni?

Kluczowe na początku było raczej połączenie przestrzeni dwóch mieszkań (finalnie w praktyce poprzez odtworzenie dawnego przejścia dla służby pomiędzy pokojami). Kiedy to się udało, musieliśmy bardzo poważnie pomyśleć o zagospodarowaniu naszej przestrzeni. Niby całkiem sporo metrów kwadratowych, ale do dyspozycji mieliśmy de facto trzy pokoje przejściowe. Układ tego mieszkania jest bardzo nietypowy, ponieważ nie znajduje się w kamienicy, ale w jednorodzinnej willi z okresu dwudziestolecia międzywojennego, która obecnie podzielona jest na trzy mieszkania. Mieliśmy zatem salon, jadalnię i bawialnię z werandą pierwotnych właścicieli, ale zdecydowanie w tym układzie brakowało nam piętra z sypialniami. Taki śmiech przez łzy, bo spędziliśmy wiele godzin – zarówno sami, jak i we współpracy z projektantami – żeby coś z tym fantem zrobić.

Sprawa była także o tyle utrudniona, że jedno z kupionych przez nas mieszkań było ledwie dwa lata wcześniej gruntownie wyremontowane i żal nam było wsadzać w to bombę i wszystko zmieniać. Z kolei w drugim zachował się dekoracyjny sufit i z tego względu nie było dla nas mowy o ingerowaniu w tę część. Musieliśmy zatem pogodzić się z tym, że pewne przestrzenie będą nieproporcjonalnie przestronne, a inne trzeba będzie znacznie zmniejszyć, żeby uzyskać oczekiwany przez nas efekt, czyli cztery pokoje, z których tylko pokój dzienny będzie przechodni.

Skąd czerpaliście inspiracje przy urządzaniu domu?

Podstawą była chyba inspiracja à rebours – nasze poprzednie mieszkanie było bardzo kolorowe i poczuliśmy się tym zmęczeni (zwłaszcza Mateusz, który z rozrzewnieniem wspominał swój – dużo spokojniejszy niż moje kolorystyczne eksperymenty – dziecięcy pokój). Myślę, że dlatego króluje na naszych ścianach biel. Poza tym uważam, że pasuje ona do tego wnętrza. Bardzo nas cieszy, że zachowała się częściowo oryginalna podłoga drewniana czy stolarka drzwiowa, a także subtelne zdobienia sufitów. Staraliśmy się uszanować ducha tego wnętrza i wyważyć pomiędzy elegancją a brakiem nadmiernej dekoracyjności (dlatego na przykład zdecydowaliśmy się na sztukaterię wyłącznie na szafach, żeby nadać im nieco lekkości, ale już nie na ścianach, bo oryginalnie ich tu po prostu nie było).

Dość eklektyczny efekt końcowy jest natomiast wynikiem tego, że na „spokojną” bazę nałożyliśmy elementy, w które obrośliśmy w naszym dotychczasowym życiu i z którymi nie byliśmy skłonni się rozstawać. Mam tu na myśli niektóre meble i mniejsze elementy dekoracyjne. Oczywiście w celu znalezienia pomysłu na to mieszkanie przekopałam wiele wnętrzarskich magazynów, a czas spędzony na przeglądaniu Pinteresta można byłoby pewnie liczyć tygodniami, a nie godzinami, ale w gruncie rzeczy po prostu kierowaliśmy się naszą intuicją i łączyliśmy to, co lubimy najbardziej.

Ulubione miejsce w domu?

Zdecydowanie kuchnia. Umiejscowiona na werandzie z wyjściem na taras i widokiem na ogród. Nawet w szare dni jest tu jasno i przytulnie. Nasze dzieci bardzo często uczestniczą w przygotowywaniu posiłków, siedząc na głębokich blatach. Ja sama uwielbiam na nich siedzieć, więc rzadko im tego zabraniam – właściwie tylko wtedy, kiedy jest tam tyle innych rzeczy, że nie ma jak się pomieścić. (śmiech) To stąd widać, kiedy pod garaż podjeżdża auto albo zapalają się światła przy schodach zewnętrznych, czyli najlepsze znaki, że tata wraca z pracy i można biec do drzwi wejściowych go przywitać. To stąd obserwujemy nasz ogród, tutejszego dzięcioła, wiewiórki, sikorki i wróble wyjadające ziarna z karmnika. To stąd najlepiej widać wyjątkową atrakcję, jaką jest przejazd śmieciarki. To także strategiczne miejsce, zwłaszcza latem, z uwagi na znajdujące się tu drzwi na taras i tym samym do ogrodu. Wreszcie, kiedy zapraszamy przyjaciół, kuchnia staje się często ostatnim bastionem dorosłych, kiedy dzieci anektują nawet salon pod swoje zabawy. Ale moją sypialnię też kocham!

Bez którego mebla nie wyobrażacie sobie waszego domu? 

Do głowy przychodzi mi tylko jeden mebel, a kiedy zadałam to pytanie Mateuszowi – wyjął mi słowo z ust: stół. Drewniany, dość duży, rozkładany, w naszych oczach najpiękniejszy, bo kiedy znalazłam ten projekt, żadne z nas nie miało wątpliwości, że nie musimy dalej szukać. Poza tym rodzinne posiłki są dla nas bardzo ważne, podobnie spotkania z rodziną i znajomymi. Lubimy zapraszać do naszego domu, a wtedy stół to podstawa. Co prawda nie jestem typem urządzającym sarmackie uczty, ale – szanujmy się – trzeba mieć gdzie postawić przekąski i kieliszki. A tak na poważnie, to przy tempie, w jakim żyjemy, bezcenna jest dla mnie możliwość spędzania codziennie czasu w czwórkę przy rozmowie, śmiechach albo groźbach – jak dzisiaj – że za niezjedzenie kolejnego „prawdziwego” posiłku grozi kara dożywotniego zakazu spożywania deserów… Ten stół niewątpliwie zna wszystkie nasze emocje, a mimo to zdecydowanie bardziej łączy niż dzieli.

Do których przedmiotów macie szczególny sentyment? Może któryś z nich ma ciekawą historię?

Wyjątkowe miejsce w naszych sercach mają przede wszystkim te przedmioty, które otrzymaliśmy od naszych bliskich. Jednym z nich jest pianola-pianino – mam słabość do ciekawych przedmiotów, a z tym instrumentem tak właśnie jest, bo pierwotnie była to pianola i każdemu, kto nie zna tego wynalazku z końca XIX wieku, polecam zerknięcie do Wikipedii. Ja tak właśnie musiałam zrobić, kiedy dostaliśmy ten wyjątkowy prezent. Wymieniłabym tu także żółtą gablotkę, którą dostaliśmy od rodziców na pierwszą rocznicę ślubu, trochę drobnych przedmiotów: filiżanek, kieliszków, miseczek, niekiedy przekazywanych przez kilka pokoleń. Do tego lustro należące kiedyś do moich rodziców, które wędruje ze mną przez kolejne mieszkania, oraz PRL-owskie meble (szafka, regał i dwa fotele), które podarował nam mój dziadek i które pewnie jakieś 10 lat temu nieco odnowiliśmy, co było jedną z pierwszych naszych inwestycji w meble jako pary. Z darów od dziadka należy wspomnieć także o radiu. Wiąże się z nim ta urocza anegdota, że gdy zapytałam dziadka, czy nie zechciałby mi podarować starego radia, które trzyma w swoim schowku na nieużywane rozmaitości, zgodził się od razu i przyniósł mi małe radyjko tranzystorowe. Kiedy doprecyzowałam, że chodziło mi raczej o radio z okiem – dziadek nie krył zdumienia, bo przecież ono odbiera tylko dwójkę”. Prezentu jednak nie odmówił, a może nawet ostatecznie docenił wybór, bo jak się później dowiedziałam, był to pierwszy wspólny zakup moich dziadków po ślubie.

Co znajduje się w pokojach dzieci? Czy synek pomagał w urządzaniu?

Pokoje dzieci to dla mnie trudny temat, bo w moim odczuciu one w ogóle jeszcze nie są urządzone. Owszem, są tam łóżeczka, szafki, małe biurko i pokłady zabawek, ale jak dla mnie to po prostu przedłużający się stan prowizoryczny, który mam nadzieję w najbliższym czasie zmienić. I bardzo się na to cieszę, bo będę mogła zaangażować też trochę Mirona, który poprzednio był jeszcze za mały. Już teraz podjął decyzję o tym, że chce mieć z Milą jedną sypialnię z piętrowym łóżkiem, a w drugim urządzimy dla nich bawialnię. Takie rozwiązanie jest dla mnie o tyle ulgą, że w jednym z tych malutkich przecież pokoików mamy otrzymane od taty mojego męża wspomniane pianino, które nie bardzo mam gdzie indziej wcisnąć. Gdyby chcieli mieć dwie osobne sypialnie, na tak duży instrument mogłoby zabraknąć miejsca, a że nasze maluchy pięknie reagują na muzykę, to liczę, że wkrótce im się przyda.

Jak dekorujecie dom na Święta?

Zupełnie nierówno. Zależy to od roku i naszych wewnętrznych potrzeb na dany moment. Jesteśmy z pewnością rozpieszczeni faktem, że same Święta zawsze spędzamy u naszej rodziny, która dba o zapewnienie świątecznego nastroju i licznych dekoracji. Szczególnie cieszą one nasze dzieci, ale jak wiadomo taka szczera radość jest bardzo zaraźliwa. Ja obecnie jestem na takim etapie, że do pełni szczęścia wystarczyłoby mi trochę świątecznych roślin w wazonach i gałązek świerku dla zapachu, a do tego świece, światełka i świąteczna playlista. Niemniej dobrze pamiętam, że jako dziecko zawsze chciałam, aby dom był jak najpiękniej i oczywiście najbogaciej udekorowany, a choinka była ubrana możliwie wcześnie – tu wyznacznikiem były urodziny mojej siostry i moje, które obie obchodzimy właśnie w pierwszych dniach grudnia. „Sto lat” najlepiej nam brzmiało pod choinką. Dlatego odkąd pojawiły się dzieci, a zwłaszcza teraz, kiedy nasz synek buduje swoje wspomnienia i przeżywa ten miesiąc bardzo intensywnie, staram się wyjść oczekiwaniom maluchów na przeciw. Stawiam tu przede wszystkim na wspólne przedświąteczne aktywności i dekoracje robione własnoręcznie, więc może nie będzie to design z najwyższej półki, ale dla nas nie ma nic piękniejszego. Myślę, że każdy rodzic dobrze to rozumie.

Dokończ zdanie —> Nasz dom jest…

…taki jak my. Uporządkowany, ale jednak czasem targany tajfunami przewalających się sytuacji i emocji. Spokojny, ale z silnym indywidualnym charakterem. Spójny w swojej niespójności. Nasz dom to nasza czwórka i dlatego jest skazany na zmienianie się razem z nami.

*

Marta, śliczne dzięki za ugoszczenie nas w waszych pięknych progach! A was, drodzy czytelnicy, odsyłamy do naszej działki DESIGN – po jeszcze więcej inspiracji wnętrzarskich.

Dodaj komentarz