Kopytka na sześć par rąk! - Ładne Bebe

Kopytka na sześć par rąk!

asd

Kulinarny klasyk dzieciństwa – kopytka. Nasze polskie comfort food, antidotum na jesienne słoty. Wspomnienie obiadów u babci. Danie stworzone do dzielenia się, a my dziś serwujemy pełną miskę!

Ale zanim zasiądziemy nad parującym talerzem, moknę, biegnąc Alejami Ujazdowskimi na sesję. Szkoda się chować pod parasolem, zadzieram głowę, podziwiając fasady kamienic. W jednej z nich, tej z 1900 roku, mieszkają Klara i Maja. Chwilę potem już siedzę w kuchni Klary z kubkiem herbaty i domowym sokiem z czarnego bzu. W słoikach suszona pokrzywa, koszyczki rumianków, kawa karobowa, przetwory… I dzieci, dużo dzieci: pięcioletni Józek i Tola oraz maluchy: Ada i Jadzia.

 

 

Dziś rodzinne gotowanie Diogra w wydaniu sąsiedzkim. Na kopytka zaprosiły nas Klara i Maja, sąsiadki z jednej klatki. Jakiś czas temu wymyśliły sposób, by odciążyć się w gotowaniu obiadów. Obydwie to mamy dwójki, które gotują dla swoich rodzin naprzemiennie. A że obydwie gotują dobrze i zdrowo, dziś w kuchni będzie tłoczno. Małe ręce rwą się do mąki orkiszowej, bo, ku uciesze dzieciaków – bitwa na mąkę wisi w powietrzu.

Kopytka na drugie śniadanie? Czemu nie! Zrobione z mąki orkiszowej Diogra, o zaletach której nie raz już pisałam, czyli świetnej i zdrowszej alternatywy dla mąki pszennej i równie cudownie inspirującej dzieci do zabawy…

Z kim zjem te kopytka oprócz czwórki małych urwisów? Dziewczyny, przedstawcie się! – Pracuję naukowo, piszę, tłumaczę i redaguję książki i teksty naukowe – opowiada Klara, a Maja dodaje – A ja z wykształcenia jestem projektantem produktu, w praktyce zajmuję się bardziej projektowaniem graficznym i składem publikacji.

Przyjaźń sąsiedzka? – Nasza znajomość rozwijała się stopniowo, wpadałyśmy na siebie i zatrzymywałyśmy na coraz dłużej, potem były wspólne spacery, imprezy urodzinowe starszych dzieci. Ale tak naprawdę nasza znajomość zaczęła się od wspólnego gotowania – wspomina Klara. – Nie mamy wielu sąsiadów, więc naturalne było zwracanie się do siebie w różnych sprawach. Ale myślę, że najbardziej zbliżyło nas to, że mamy dzieci w prawie tym samym wieku.

Wiele osób żyje w blokach, nie znając kompletnie swoich sąsiadów i czując krępującą ciszę w windzie. U dziewczyn jest inaczej. Jesteście ciekawi, która z nas wymyśliła patent z gotowaniem? – Pomysł był mój – śmieje się Klara. – Od dawna marzyło mi się stworzenie takiej kobiecej społeczności, w której mieszkające blisko siebie dziewczyny wspierałyby się na różne sposoby: gotując, zajmując się dziećmi, spotykając się na rozmowach. Bardzo lubię spotkania w babskim gronie, czerpię z nich energię i inspirację. Stworzyłyśmy z Mają taką minispołeczność. Gdy zaproponowałam Mai naprzemienne gotowanie, od razu się bardzo zapaliła i powiedziała: o, robię dziś makaron z brokułowym pesto, chcecie? I tak to się zaczęło!

Dziewczyny nie mają sztywnych reguł, ustalonych dni w tygodniu, panuje więc elastyczność w grafiku. – Po prostu, gdy któraś z nas ma pomysł na obiad, ochotę na gotowanie i składniki, pyta tę drugą, czy jest zainteresowana obiadem – mówi Klara. – Czasem każda z nas gotuje dla obu domów tylko raz w tygodniu, czasem dwa, a niekiedy nawet trzy razy. Najczęściej przekazujemy sobie porcję dla tej drugiej rodziny, czasem jemy wszyscy razem. Maja chyba troszkę częściej gotuje, ale ja też dzielę się z nią swoimi kiszonkami, syropami, miodami. Działa to wspaniale!

Dla Mai gotowanie dla większej grupy nie jest nowością. Do niedawna pod szyldem no Pięknie! organizowała w domu obiady zrzutkowe, na które przychodzili znajomi z pobliskich biur i pracowni. – Ale nasza znajomość nie opiera się tylko na obiadach, pomagamy sobie, zaczynając od pożyczania pieluszek, przez zajmowanie się dziećmi, po herbatki i winka w gorszy dzień – dodaje Maja. A niedługo ruszy ich wspólny i jakże praktyczny projekt. Dziewczyny są w trakcie organizowania domowego przedszkola, w którym oprócz opłacanej wspólnie opiekunki, kilkorgiem małych dzieci zajmować się będzie też rotacyjnie jeden rodzic.

 

Rozglądam się po kuchni Klary, na parapetach i półkach pełno słoików z suszonym rumiankiem i pokrzywą, a do tego butelka z własnoręcznie zrobionym sokiem z bzu. Impulsem do zmiany diety i bardziej świadomego żywienia była choroba Klary. – Zdiagnozowano u mnie chorobę Hashimoto. Chciałam podleczyć tarczycę dietą i schudnąć 12 kg, które przytyłam w ciągu ostatnich kilku miesięcy przed diagnozą. Zaczęłam świadomie wybierać produkty nieprzetworzone, bez konserwantów, ze sprawdzonych źródeł, często ekologiczne, a potem przeszłam na wegetarianizm.

Klara, niczym czarownica, znosi do domu zioła, kwiaty i jadalne chwasty z rodzinnego ogrodu. Odkąd zaszła w pierwszą ciążę, nie korzysta już z leków aptecznych podczas przeziębień. – Leczę się tylko jedzeniem. Na wzmocnienie sokiem z bzu, czosnkiem, cebulą, kiszonkami. Na gardło, naparem z siemienia lnianego lub imbirem. Na gorączkę oczywiście naparem z lipy. W tym roku zrobiłam miód z mlecza, syrop z nawłoci, sok z owoców czarnego bzu, ususzyłam kwiaty lipy, pokrzywę, nawłoć i wrotycz. W sierpniu i wrześniu wpadam w szał wekowania. Wekuję passaty pomidorowe, w tym roku robiłyśmy to razem z Mają, pieczone papryki, cukinie, powidła śliwkowe, maliny, przygotowuję też kiszonki. To taka próba zatrzymania odrobiny lata na zimę! 

My tu gadu gadu w kuchni, tymczasem dzieciaki już podjadają to i owo z naszych składników na kopytka. Hitem jest gotowany ziemniak prosto z miski, co chwilę słychać dmuchanie na widelec i studzenie parujących kawałków. No właśnie, jak tu trafić w gusta kulinarne własnych dzieci, a co dopiero dwóch rodzin!

Moje dzieci są zupełnie różne, jeśli chodzi o jedzenie – mówi Maja – Józek jest totalnym niejadkiem i nie można go zmusić, żeby spróbował czegokolwiek nowego. Najbardziej lubi zjadać dziwne rzeczy w stylu surowej mąki, a najtrudniej namówić go na to, co akurat ugotuję. Na pewno bardzo lubi kopytka, dlatego robimy je dzisiaj, tak jak i inne mączne rzeczy, z naleśnikami na czele. Jadwiga za to próbuje wszystkiego, lubi ostre (curry) i zdecydowane w smaku rzeczy (parmezan). Nie pogardzi też filiżanką kawy…

– W związku z tym, że dopiero wracam do pracy, moje córki uczestniczą we wszystkich domowych pracach, także w gotowaniu. Tola najbardziej lubi mieszanie łyżką w misce, podobnie zresztą jak Ada, która zawsze robi gigantyczny bałagan… Tola kiedyś jadła wszystko, poza marchewką i „tym zielonym” czyli natką pietruszki czy koperkiem. Ale teraz zmienił się jej gust, gdy zapytałam ją o ulubione danie, odpowiedziała: fasola z żółtym serem! – śmieje się Klara – Ada najbardziej lubi kaszę jaglaną, ogórki kiszone, oliwki i masło. Potrafi wyciągnąć sobie kostkę masła z torby z zakupami i wgryźć się w nią zębami!

Dziewczyny wymieniają się pomysłami na dania i łączenie smaków, szukają inspiracji na blogach. Klara dzięki Mai poznała ulubiony dziś zestaw przypraw: kolendra, kumin i kozieradka, który dodaje do prawie wszystkich dań. Mama nauczyła ją robić ogórki małosolne, a popisowy wigilijny tort makowy powstaje według przepisu babci. Internet to bogactwo pomysłów. – Najbardziej lubię Jadłonomię, polecam też Smakoterapię .W zeszłym roku, za sprawą Sandora Katza odkryłam kiszonki. Jego książka „Sztuka fermentacji” zainspirowała mnie do tego, by zaproponować Mai wspólne, wymienne gotowanie. – Ja z polskich blogów korzystam z Jadłonomi, Kwestii SmakuWhiteplate. Często kieruję się sezonowością i robię swoje klasyki. Jem wtedy przez miesiąc gazpacho, soczewicową z pomidorami i szakszukę, bo zimowych pomidorów nie tykam! – mówi Maja.

Mam wrażenie, że kopytka to trochę smak dzieciństwa. A każdy inaczej je zapamiętał – Z czułością wspominam kanapkę z masłem i pomidorem u mojej babci w wakacje. Dostawałam ją, wpadając na chwilę do kuchni, między grami na placu zabaw a ganianiem się pomiędzy blokami. Była z prawdziwym masłem, wielkim plastrem dojrzałego pomidora i solą. Często sobie taką przyrządzam latem, ale to już nie to samo! – mówi Maja. – A ja jako dziecko uwielbiałam kluski kładzione mojej mamy, nazywałam je „chmurkami”. Nigdy nie udało mi się ich powtórzyć. Pamiętam też smak placków ziemniaczanych mojej babci Lodzi w połączeniu z ogórkami kiszonymi dziadka Edka. – dodaje Klara.

Rozgadałyśmy się i dopiero po chwili zaskoczyła nas dziwna cisza w pokoju, co przy czwórce małych dzieci może lekko niepokoić, a na pewno zwiastuje zawsze doborowy pomysł na zabawę. Z dwóch opakowań mąki Diogra połowa już jest w użyciu – budowanie, przesypywanie i konsumpcja!

Spieszymy się więc, bo ziemniaki w garnku już się ugotowały, czas na lepienie!

*

KOPYTKA Z MĄKI ORKISZOWEJ

Składniki:

2 kg ziemniaków

szczypta soli

1/2 kg mąki orkiszowej

2 łyżki mąki ziemniaczanej

2 jaja

Gotujemy osolone ziemniaki do momentu, aż będą miękkie. Odcedzamy i rozgniatamy je w dużej misce praską lub widelcem na gładkie purée i studzimy. Do ziemniaków dodajemy mąkę orkiszową i ziemniaczaną, jajka i solimy w razie potrzeby. Zagniatamy gładkie ciasto, dodajemy mąkę, jeśli jest zbyt lepkie. Posypujemy mąką blat i formujemy na nim wałeczki grubości kciuka. Nożem kroimy wałek lekko pod kątem na ok. 2-centymetrowe kawałki czyli kopytka. Kluski wrzucamy na wrzącą i posoloną wodę i gotujemy ok. 4 minuty od czasu wypłynięcia na powierzchnię. Wyławiamy je łyżką cedzakową na talerz i dodajemy masło lub inny tłuszcz, żeby się nie skleiły. Podajemy od razu lub odsmażamy na patelni na złoty kolor, takie dzieci lubią najbardziej. Dobrym dodatkiem jest też domowe pesto.

Tyle w teorii, a w praktyce ugniatanie i lepienie wygląda bardzo… malowniczo. Dodajemy więc do przepisu pół godziny na sprzątanie artystycznego nieładu, a dziewczynom dziękuję za spotkanie.

zdjęcia: Joanna Szpak-Ostachowska/joannawkolorze.pl

rozmawiała: Kasia Karaim