Kochać to nie znaczy uważać, że dziecko jest wspaniałe - Ładne Bebe

Kochać to nie znaczy uważać, że dziecko jest wspaniałe

„Było we mnie tyle buty, zero elastyczności, była pewność, że rozwijasz się świetnie, że jesteś zdrowy, zdolny, niczego ci nie brakuje, bo jesteś MÓJ i to cię impregnuje na wszelkie problemy, trudności, zło tego świata”.

Zanim ukazała się książka „Synu, jesteś kotem”, nie wiedziałam, że Katarzyna Michalczak ma dorosłego syna, którego od pewnego momentu wychowywała samodzielnie. Znałam ją jako socjolożkę, poetkę, autorkę wyróżnionych zbiorów opowiadań. Czytałam jej pełne humoru wpisy na Instagramie o wyjazdach na pisarską rezydencję w Pradze, podglądałam skrawki jej patchworkowego życia w podwarszawskim Milanówku. Tymczasem dzięki najnowszej publikacji widzę również Kasię – mamę Radka ze zdiagnozowanym spektrum autyzmu. I co ważne – widzę również Radka, któremu oddany zostaje głos. W zwięzły, czasami przewrotny sposób odpowiada na pytania swojej mamy o jego wspomnienia i sposób widzenia ważnych, życiowych kwestii. Do pięćdziesiątej którejś strony byłam przekonana, że czytam poruszający, szczery esej, jednak daleki od mojego doświadczenia. Tutaj coś pękło: „Było we mnie tyle buty, zero elastyczności, była pewność, że rozwijasz się świetnie, że jesteś zdrowy, zdolny, niczego ci nie brakuje, bo jesteś MÓJ i to cię impregnuje na wszelkie problemy, trudności, zło tego świata”. 

Książka „Synu, jesteś kotem” okazuje się opowieścią o nauce miłości, pokory, widzeniu drugiego człowieka. O trudnym macierzyństwie i macierzyństwie po prostu. W którym, jestem przekonana, i wy, drogie mamy, się przejrzycie.

Dorota Groyecka: Dostałam od ciebie książkę z liścikiem – „Dla Doroty, której nigdy nie spotkałam osobiście, a jednak bardzo dużo o niej myślę”. Zrobiło mi się strasznie miło i mogę powiedzieć – nawzajem. Jest kilka kobiet, które obserwuję lub poznałam dzięki Instagramowi i z którymi jest mi po drodze, jeśli chodzi o estetykę, poczucie humoru, osobowość. Wydaje mi się, że jest mi łatwiej w moim macierzyństwie dzięki ich wspierającej obecności. Myślisz czasem, że tobie również byłoby lżej, gdyby macierzyństwo z Radkiem przypadło na inny czas?

Katarzyna Michalczak: Sama nie wiem. Chyba nigdy o tym w ten sposób nie myślałam. Ja jednak strasznie łaknę namacalnej obecności. Nie miałam tego w macierzyństwie z Radkiem, czułam się dość wyalienowana. W grupie znajomych, wśród których mogłam liczyć na wsparcie w innych sprawach, moja rola matki była wymazana. I nadal żyję w takim niedosycie. Można powiedzieć, że to jest jakaś cecha naszego społeczeństwa, że nie gromadzimy się w tego rodzaju grupy, nie spędzamy czasu w większym gronie „po nic”. Zawsze jest to celowościowe. Ale to też pewnie mój dramat egzystencjalny. Urodziłam się na złej szerokości geograficznej albo w złym czasie… Pewnie najbliższa realizacji moich pragnień byłaby hipisowska komuna albo jakaś ekowioska… Ale nadal w żadnej nie mieszkam. 

Nie śledzisz w social mediach innych mam dzieci ze spektrum?

Niespecjalnie. Jakoś nie znalazłam do tej pory rodziców dzieci w spektrum, z którymi miałabym wspólny język. Byłam kiedyś na grupie facebookowej zrzeszającej rodziny osób z – jak to się wówczas nazywało – zespołem Aspergera. Próbowałam wśród nich znaleźć wsparcie, ale to się nie udawało. Czego bym nie napisała, dostawałam porady, jak wychowywać dziecko, słyszałam zawoalowaną krytykę. Na zasadzie „inni mają gorzej” albo „ciesz się z tego, co masz”. A ja szukałam tam zrozumienia – chciałam móc się wyżalić, że moje dziecko wydarło się na mnie, bo mu zrobiłam kanapkę z chlebem jasnym, a nie ciemnym. W książce wspominam sytuację, kiedy Radek miał 16 lat i w trakcie jednej z naszych kłótni zaczęła w nim wzbierać agresja do tego stopnia, że naprawdę bałam się, że mnie uderzy. Po wszystkim weszłam na grupę. W odpowiedzi na mój opis sytuacji pojawiły się komentarze: „zastanów się, co ty zrobiłaś źle”, „na pewno mogłaś to powstrzymać”, „to ty jesteś dorosła”. Nikt nie powiedział: jesteśmy z tobą. Wyklikałam się z tej grupy. 

Kiedy indziej poszłam na spotkanie na żywo dla rodziców dzieci ze spektrum. To było jakieś kuriozum. Psycholożka miała moderować grupę, ale razem z rodzicami skupiła się na zagadnieniu: jak wspierać nasze zdolne dzieci, żeby dostawały jak najlepsze oceny w szkole. A ja się spodziewałam, że będę mogła opowiedzieć, jak się czuję, wysłuchać o przeżyciach innych. 

Zaświtała ci w głowie myśl, żeby takie swoje miejsce stworzyć? Wydaje mi się, że pojawia się taki impuls u niektórych rodziców, kiedy dowiadują się o diagnozie dziecka, żeby działać. Zakładać grupy, przedszkola, fundacje. Wyszkolić się na terapeutów.

Hm, nie identyfikuję się z tym. Zaczynałam od próby znalezienia osób, które mogłyby mi pomóc, specjalistów. Ale trudno było znaleźć kogoś, kto byłby w stanie naprawdę pomóc Radkowi. I nawet jeśli znajdowałam nadzieję, to zawsze po czasie okazywało się, że z jakiegoś powodu jest to niemożliwe. Na przykład edukacja domowa Radka, na którą zdecydowałam się, kiedy był w czwartej klasie, to nie był mój pomysł na zasadzie takiej, że ja lepiej podołam uczeniu Radka niż szkoła. Wręcz przeciwnie, od początku ta wizja wydawała mi się jakimś koszmarem, bo wiedziałam, jak trudno przekonać go do systematycznej nauki. Tylko że szkoła demokratyczna, w której Radek skończył trzecią klasę, w lipcu poinformowała nas, że nie podejmą się jego dalszego prowadzenia. Zostałam postawiona pod ścianą. Jeździłam po różnych szkołach publicznych, niemal błagałam o przyjęcie, ale nie było już miejsc.

Twoje macierzyństwo to nie było zawsze macierzyństwo dziecka w spektrum. Na początku byłaś po prostu mamą, mamą – wydawało się – zdrowego chłopca. Potem mamą dziecka chorującego na padaczkę. A dopiero później, bo dopiero kiedy Radek miał 10 lat, mamą dziecka z diagnozą spektrum.

Problemy zaczęły się, kiedy Radek miał około półtora roku, wtedy zaczął być postacią społeczną. Bardzo mi było ciężko z tym, że Radek bił dzieci. Z jednej strony był wciąż mały, miał prawo nie panować nad emocjami. Ale często jako jedyne dziecko na placu zabaw brał do ręki kij i gonił inne dzieci. Wcześniej wyobrażałam sobie, że w sobotę będę siadała na ławce z gazetą, a on będzie się bawił w piasku, (śmiech) tymczasem musiałam cały czas uważać na jego zachowanie i wszystkich dookoła przepraszać. Nie rozumiałam, z czego to wynika, dlaczego w taki sposób wchodzi w relacje. Obwiniałam siebie, a przez to przestawałam widzieć Radka. Życie w poczuciu winy jest bardzo egocentryczne. Światła są rzucone na mnie: ja jestem tą beznadziejną, tą niedowożącą. Ja, ja, ja. 

Pamiętasz siebie jako szczęśliwą mamę? 

Tak. Pierwsze miesiące to było przeciwieństwo depresji poporodowej. Totalny haj, euforia. To był jeden z najpiękniejszych okresów mojego życia. Karmiłam piersią, chustowałam, wprowadzałam BLW – jakoś wtedy wyszła pierwsza książka na ten temat w Polsce. Latem jeździłam z Radkiem pociągiem na festiwale filmowe, do znajomych w góry. Sama! Żyć nie umierać. To było cudowne doświadczenie i dało mi poczucie mocy.

Czuję, że te wspomnienia są dla ciebie słodko-gorzkie. Wakacje przed tym, co miało nadejść później. 

Najgorsze przyszło, kiedy Radek miał trzy lata i dowiedziałam się, że ma padaczkę. Jezu, moje dziecko jest chore?! I to na chorobę neurologiczną?! To był straszny cios. Wszystko musiało mi się w głowie przekonfigurować. Do tego momentu on się świetnie rozwijał, wydawał mi się takim indywidualistą, był niesłychanie elokwentny. Myślałam, że to dobrze, że ma mocny charakter, to poradzi sobie w życiu. Teraz zdaję sobie sprawę, że zawisło nad nim strasznie duże obciążenie moimi oczekiwaniami. 

Genialne dziecko. A nagle okazuje się, że jest rysa. Jakby ktoś to popsuł? 

Moja idealna sytuacja, w której ja dawałam z siebie wszystko, nagle jest popsuta. Okazuje się, że jest jakieś zabrudzenie, pęknięcie. Ale wiesz, to, jaki miałam stosunek do Radka i jak na początku zareagowałam na wieści o padaczce, wiąże się z tym, że ja wtedy myślałam, że kochać dziecko, to po prostu uważać, że ono jest wspaniałe. I że mówienie mu tego wystarczy, żeby ochronić je przez złem. A to nieprawda. Dziecko potrzebuje też zobaczyć, na co je stać. Że owszem, robi wspaniałe rzeczy, ale nie zawsze. I że czasem zwyczajnie z czymś nie daje sobie rady – i to jest OK. Potrzebuje przekonać się, że matka widzi je i akceptuje takie, jakim jest. Zresztą, co to znaczy „wspaniałe”? 

Jest w nas pokusa stwarzania dziecka na swoje podobieństwo. Tobie pomogła w poukładaniu tego wszystkiego psychoterapia. Terapeutka powiedziała ci piękne zdanie: „kochać, to dbać”. Ty natomiast, w jednym z wywiadów mówisz, że macierzyństwo to służba. 

Tak, i kiedy sobie to uświadomiłam, przewróciło to do góry nogami moje myślenie o wszystkim. Chcę zaznaczyć, że nie uważam, że psychoterapia to jest panaceum dla każdej osoby. Mnie akurat bardzo, bardzo pomogła. 

Kiedy po 15 latach zdecydowałam się na urodzenie drugiego dziecka, zdążyłam zapomnieć, jak to jest. Miałam już doświadczenie, pamiętałam, że bywa ciężko, że są bezsenne noce… Trafiło mi się dziecko bardzo wymagające, jasno i bezapelacyjnie żądające spełniania swoich rozlicznych potrzeb, i tej służby dla niego mam bardzo dużo. I mimo całego doświadczenia, które już miałam, to tym razem też zaskoczyło mnie, do jakiego stopnia moje życie – dużo bardziej stworzone przeze mnie, poukładane – zostało znów zmiecione. Lucjan będzie miał niedługo trzy i pół roku, a ja wciąż czasami wieczorami myślę: człowieku, co ty ze mną zrobiłeś? (śmiech) 

Snułaś i tym razem fantazje o tym, jakie urodzisz dziecko, jaką będziesz matką?

Tak, ale właśnie tym razem zdawałam sobie sprawę, że to są tylko fantazje, a nie założenia, które na pewno będę realizować. Takie małe marzenia: będziemy razem tańczyć, on będzie lubił ze mną gotować… I w większości się nie spełniły. (śmiech) Ale Lucjan daje mi za to rzeczy, których się nie spodziewałam, a które są dla mnie bardzo karmiące. Jest na przykład niesłychanie czuły. Kiedy ma odpowiedni nastrój, obrzuca mnie tak niesamowitymi zwrotami, przytulaskami, że poziom bycia kochaną u mojego Sima wzrasta do 102. (śmiech)

I jak dostanę takie doładowanie, to już nie oczekuję okazywania uczuć wprost od Radka. Teraz on jest nastolatkiem, ale nigdy nie był wobec mnie za specjalnie wylewny. A ja nauczyłam się to akceptować i gdzie indziej szukać dowodów, że mu na mnie zależy. I kiedy poszukam, to je znajduję.

Piszesz w swojej książce, że Radek cię czasami „wkurwia niemożebnie”. Już to może wydać się odważne.

Wydaje mi się, że w naszej kulturze nie ma przestrzeni na mówienie, nawet prywatnie, a może zwłaszcza prywatnie, o trudnych uczuciach związanych z macierzyństwem. Kiedy żalę się znajomym, jak mi ciężko potrafi być z Lucjanem, to nieraz widzę, że aż cierpną, obawiając się, że okaże się, że żałuję tego macierzyństwa. A mnie jest ciężko i zarazem zupełnie nie żałuję, wręcz przeciwnie. I chciałabym móc o tych bardzo rozmaitych uczuciach szczerze rozmawiać. Przecież są kobiety, które naprawdę mają wątpliwości. Ja sama, kiedy raz usłyszałam od znajomej, że żałuje decyzji o kolejnym dziecku, poczułam jakiś żal, chęć obronienia tego dziecka. Ale przed czym? A co ona ma zrobić z tymi myślami? Sama właściwie nie wiem, co o tym sądzić, jak to ugryźć. Nie mam odpowiedzi, ale czuję, że powinno być więcej przestrzeni i języka, żeby o tych wszystkich niuansach i skrajnościach rozmawiać. 

We wstępie do książki wyznajesz, że obawiasz się, jak ta historia cię odsłoni, wystawi na ocenę.

Najbardziej bałam się, jak przyjmie książkę Radek. A przyjął ją zaskakująco dobrze. 

Dla lepszego funkcjonowania Radka przemeblowałaś swoje życie. Starałaś się, żeby było jak najbardziej zaplanowane, statyczne, dalekie od wizji życia wolnej duszy, artystki. Jak spotykają się u ciebie te dwa światy? 

Te moje dwie osobowości szarpią się cały czas między sobą. Bardzo potrzebuję tworzenia – dlatego jakoś zawsze znajdowałam sposoby, żeby je uprawiać. I zarazem bardzo potrzebuję tworzenia rodziny. Znajduję spełnienie w opiekowaniu się. Daje mi to niesłychaną satysfakcję. A jednocześnie bardzo dużo jest we mnie chęci ucieczki. Takiej: wsiadam w pierwszy pociąg i jadę, więcej się do was nie odezwę. I naprawdę wiem, że byłoby mnie na to stać. Ale wiem też doskonale, że gdybym raz odwróciła się od osób, którym jestem potrzebna, które mi ufają, to nie byłoby powrotu. 

Pewnie wiele kobiet pomyśli: mam tak samo. Ale mimo to – warto?

Radek ostatnio pyta mnie: po co mieć dzieci? Mogę szczerze odpowiedzieć, że wychowywanie dzieci to jedna z podstawowych rzeczy, które nadają mojemu życiu sens. Nie uważam, żeby to była wartość absolutna. Ja akurat tak mam. Jedno moje dziecko jest już dorosłe i widzę wyraźnie, że za wychowanie go nie dostanę żadnej państwowej nagrody. A mimo to czuję satysfakcję. Że byłam, jestem przy kimś tak intensywnie. Że pomogłam i nadal pomagam jakiejś jednej konkretnej osobie zająć miejsce w świecie. 

W procesie pisania spora część tekstu nie trafia do końcowej wersji – może tak samo jest z wychowywaniem człowieka? Ale wiesz, świetnie, że na koniec potrafisz sobie pogratulować. Piszesz: „Czuję, że wnikliwie podsumowałam kawał roboty, jaką w życiu wykonałam”. Wasza książka zresztą ma swego rodzaju happy end, zostawia czytelnika z poczuciem nadziei – Radek wyrósł na fajnego człowieka i wydaje się, że poradzi sobie w dorosłym życiu. 

Bardzo mocno odczuwam ten happy end w mojej relacji z Radkiem. Oboje dużo daliśmy książce, ale też ta książka bardzo dużo nam oddała. Stworzyła się między nami sztama. I ona coraz bardziej się utrwala. Zaczęliśmy więcej rozmawiać, potrafimy się lepiej zrozumieć. 

Zastąpiliście sobie ten projekt jakimiś innymi rytuałami? 

Pod koniec pisania byliśmy oboje już bardzo zmęczeni. Radek tym, że ja ciągle czegoś od niego chciałam, a ja tym, że znowu powtarzała się sytuacja ze szkoły – na coś się umówiliśmy i ja musiałam za nim chodzić, żeby to zostało zrealizowane. Kiedy skończyłam pisać, to akurat wyjechaliśmy na wakacje, życie zaczęło się toczyć swoim rytmem. Ale zaczęliśmy czerpać więcej radości po prostu z bycia razem. Ja dostrzegłam, jak bardzo on potrzebuje struktury, co znajduje na przykład w grach RPG, a on zrozumiał jeszcze lepiej, jak bardzo ja potrzebuję głębokich rozmów. W którymś miejscu w książce Radek mówi, że dziwnie mu z tym, że ja nigdy nie przychodzę do niego ze swoimi problemami – zawsze tylko on do mnie ze swoimi. Więc teraz, kiedy jest dorosły, mając na względzie to, co powiedział, czasem wspominam mu o jakichś swoich drobnych problemach i słucham jego rad z zainteresowaniem. Cenię je sobie, bo są z zupełnie innego punktu widzenia. Radek uczy mnie dystansu do wielu rzeczy. 

Bardzo podobają mi się wypowiedzi Radka, potrafi zamknąć ważne kwestie w tak niewielu słowach. Na przykład: „Wiesz, co kocham w świecie jako takim? Że wszystko ma wady”. 

Dojrzałość wypowiedzi Radka, zarówno tych w książce, jak i tych, które już po jej wydaniu szczęśliwie mogę usłyszeć, jest naprawdę obłędna. Szokuje mnie, jak dalece on rozkminił różne sprawy w wieku zaledwie 18 lat, ale też jak coraz bardziej otwiera się na inne perspektywy. 

Dzięki temu mniej boisz się o jego przyszłość?

Zdecydowanie. Myślę sobie: ten mój syn to naprawdę mądra osoba! Jeśli jest tak świadomy rozmaitych zależności, to nie ma szans, żeby wpakował się w coś głupiego.

*

Katarzyna Michalczak – doktorka socjologii, pisarka, poetka, mama dwóch synów. Jej pierwsza książka z wierszami, „Pamięć przyjęć”, zdobyła Nagrodę Główną w Konkursie im. Jacka Bierezina w 2016 oraz otrzymała pierwsze miejsce w Ogólnopolskim Konkursie Literackim im. Artura Fryza na najlepszy poetycki debiut książkowy roku 2017. Publikowała m.in. w „Dwutygodniku” i „Opcjach”. Za „Klub snów” otrzymała nominację do Nagrody Literackiej Gdynia.

Dorota Groyecka – współzałożycielka i redaktorka naczelna magazynu „non/fiction”. Autorka książki „Gentryfikacja Berlina. Od życia na podsłuchu do kultury caffè latte”. Absolwentka dziennikarstwa, filologii polskiej i kulturoznawstwa. Ukończyła Polską Szkołę Reportażu. Od kiedy została mamą, jeszcze nie wie, co dalej.

 

AqgyKcsU.jpeg330772729_991428385575580_1806335127687742381_n.png330720019_718077316455423_5492700568146301348_n.png330613825_960271208311458_8533175264371232796_n.jpg330613825_922106879217660_8222874743477077240_n.jpg330424536_2405575772952543_6279498633354900418_n.png330392537_1944461739238597_192501902334834370_n.jpg330374222_749308843058386_3999324062553341076_n.jpg