asd
Spójrzmy na domowy mikrokosmos oczami rodziców, którzy tworząc, próbują sami ocalić wewnętrzne dziecko w sobie. Zaczynamy spotkaniem z fotografką Martą Berens.
Jak łączyć twórczość i życie rodzinne? Czy sztuka pomaga wychowywać dzieci, czy dzieci przeszkadzają w sztuce? Czy można wciągnąć rodzinę do działań artystycznych, a może uczynić ją tematem swojej sztuki?
Razem z dziennikarką Anną Sańczuk oraz Karoliną Rodanowicz –prowadzącą projekt Spotlight Kids, promujący sztukę współczesną, i realizujący autorski program edukacji artystycznej dla dzieci i młodzieży – rozpoczynamy cykl: Sztuka życia rodzinnego dedykowany rodzicom-artystom.
*
W amerykańskim świecie sztuki wielkie kontrowersje wywołały niedawno słowa słynnej performerki, diwy sztuki współczesnej Mariny Abramović, o tym, że nie da się być matką i dobrą artystką jednocześnie, bo nigdzie nie jest się wtedy na 100%. Ale istnieje też pogląd całkiem przeciwny, że właśnie macierzyństwo czy szerzej – rodzicielstwo, wyzwala wręcz energię twórczą i otwiera nowe pola dla artysty. Do którego poglądu jest ci bliżej jako matce i artystce?
Zdecydowanie do tego drugiego. Ale ja jestem przypadkiem szczególnym. Fotografia zawsze była mi bliska, po drodze była szkoła filmowa, nieśmiałe próby z aparatem analogowym, ale to były zdjęcia dosyć przypadkowe, na stałe pracowałam jako producentka filmowa, co zresztą robię do dziś. I dopiero, kiedy się urodziła Tosia, to jakoś wybuchło. Miałam obsesyjną potrzebę dokumentowania dosłownie każdego dnia jej życia i kolejnych jej przemian. Zmieniłam aparat, zaczęłam eksperymentować i po 4 latach robienia zdjęć „do szuflady”, zapisałam się na pierwsze warsztaty, żeby sobie to wszystko poukładać, bo jak się za coś biorę, to lubię mieć ugruntowaną wiedzę.
Trafiłam na warsztaty fotografii dokumentalnej prowadzone przez pięknego człowieka Michała Łuczaka i tam naszym zadaniem było zrobienie długoterminowego cyklu fotograficznego. Najpierw chciałam portretować „miejsca mocy” na Ziemi i kiedy tylko miałam wolny czas – wakacje czy weekend, podróżowałam do tych miejsc z moją córką. I w pewnym momencie zorientowałam się, że to ona stała się główną bohaterką tej opowieści. I nasza więź. Zamiast miejsc mocy na ziemi, zobaczyłam miejsca mocy tkwiące w nas, w ludziach, w relacjach.
Z tego jasno wynika, że to właśnie macierzyństwo obudziło w tobie artystkę.
Tak, nagle kopnęło mocniej. Kiedy stajesz się matką, następuje pewne przewartościowanie, przynajmniej we mnie nastąpiło.
Na czym ono polegało?
Bycie matką aktywowało we mnie uważność, jeszcze bardziej wyzwoliło emocjonalność. Oczywiście łączenie pracy z macierzyństwem było i jest trudne, zawsze miałyśmy za mało czasu dla siebie. I paradoksalnie właśnie fotografia stała się sposobem na budowanie więzi z moją córką, wręcz wzmocniła naszą relację. Zaczęłam robić cykl „Bajka”, w który świadomie już włączyłam córkę.
Tosia jest w zasadzie główną bohaterką tej fotoopowieści, jest medium, poprzez które odbywa się transformacja rzeczywistości w baśń.
Rozpoczęcie tego cyklu zbiegło się w ogóle z początkiem przemian we mnie. Wylądowałam na terapii, a oczywiście każdy proces uzdrawiania odnosi się jakoś do dzieciństwa i do tego, jak nasze oprogramowanie zostało zapisane. To był dla mnie właśnie taki skok w przeszłość, poukładanie sobie na nowo w głowie ikon w postaci matki i ojca. Chcąc nie chcąc, Tosia była w tych moich wycieczkach do własnego dzieciństwa bardzo ważna. Zastanawiałam się, jaki ślad ja w niej zostawię i bardzo uważnie podchodziłam do jej „programowania”. Wtedy też spełniłam swoje marzenie, kupiłam domek na wsi, który zaczęliśmy remontować razem z moim tatą, z którym wcześniej byliśmy na dystans, bo on jest raczej zamkniętą osobą, takim milczkiem. Wspólne wyprawy do domu na Podlasiu stworzyły przestrzeń, żebyśmy także naszą relację stworzyli na nowo.
W ten sposób spotkał się w moim życiu początek i koniec, czas się zapętlił. To zobaczyłam dopiero później, na początku to był po prostu kolejny warsztat fotograficzny, tym razem z kolektywem Sputnik Photos, w którym moim mentorem był Adam Pańczuk. I mimo że przewalało się wiele pomysłów, to na końcu stwierdziłam, że zrobię właśnie „Bajkę” z moją córką, że będziemy się razem bawić. I tak rzeczywiście było, ale że to projekt długoterminowy, we mnie zachodziły zmiany i on też się zmieniał. Na końcu zrozumiałam, czym jest. Czułam to od początku, ale nie od razu byłam w stanie to wyartykułować.
A czym jest? Wejściem w dziecko w sobie?
Tak, ale też formą uzdrawiania, wychodzenia ze swojej skorupy. W tych zdjęciach to widać – najpierw jest mrocznie, trzeba pokonać potwory i oswoić lęki, czemu zresztą służyły tradycyjnie baśnie, a potem stopniowo wszystko się rozjaśnia. W opisie tego cyklu dałam cytat: „Bajki są ważne nie dlatego, że mówią nam, że smoki istnieją, ale dlatego, że mówią, że możemy je pokonać”.
Dla mnie to jest też o tym, że dzieci na pewnym etapie rozwoju są istotami, dla których nie ma jasnej granicy między tym co realne a nierealne. Rzeczywistość i fantazja są jednym, a dopiero potem, jako dorośli, przycinamy sobie tę „część mózgu”, racjonalizujemy wszystko. Dla artystów to może być niesłychanie inspirujące, bo oni są takimi wiecznymi dziećmi. I nagle dywan w salonie staje się tajemniczym ogrodem, a plastikowy krokodyl – smokiem.
To ciekawe, bo ta historia jest tak abstrakcyjna, że pozwala na wiele interpretacji. Po prezentacji tych zdjęć dostawałam nawet maile od ludzi, którzy mi dziękowali, utożsamiali się z tą wizją, rozumieli ją. Zupełnie przypadkowo znalazłam uniwersalny język, w którym inni mogą też odnaleźć swoje doświadczenia. Po drodze były jeszcze dwie inne historie dokumentalne, dedykowane małym grupom żyjącym jakby poza czasem, poza tym naszym pędem – najpierw robiłam portret mniejszości religijnej Suitów na Łotwie, a potem projekt o Saamach, rdzennej ludności Skandynawii. Zrobiłam je po to, żeby odpocząć od tego kąpania się w rodzinnych emocjach, wiedząc, że i tak zaraz do nich wrócę.
Czy ma znaczenie, że bohaterką wielu twoich zdjęć jest córka, dziewczynka, i łączy was doświadczenie płci?
Do pewnego stopnia tak, choćby przez to, że projektowałam na nią swoje wyobrażenia, czego się teraz oduczam, bo ona to nie ja i nie wszystko będzie tak samo odczuwać. Ale mamy podobne konstrukcję i wrażliwość. Dla mnie jest ważne, że to córka, bo odbijam w niej swoją relację z moją mamą. To jest taki system zwierciadeł, które odwracasz i widzisz więcej, np. czy są popękane, czy nie.
Lustro to dla fotografa szczególna metafora. Jest też w twoim portfolio seria zdjęć, na których Tosia spotyka się z twoim tatą.
U mnie te wszystkie fotograficzne historie płynnie przechodzą jedna w druga i się łączą, może za 20 lat na to spojrzę i stwierdzę, że to jeden i ten sam wielki projekt. Teraz wiem, że w tej pierwszej części „Bajki” „uporałam z ojcem”, przez co zmieniła się nasza relacja, dziś jest osadzona w miłości i zgodzie oraz lęku przed utratą, bo tata jest starszym człowiekiem po udarze. Dlatego też w pewnym momencie zabrałam jego i Tosię na Islandię, wyjęłam ich z życia i włożyłam w obcy krajobraz, żeby ich lepiej widzieć. Zdjęcia zrobiłam w tydzień, a potem przez rok je edytowałam, bo to we mnie się osadzało, dojrzewało – to był bardzo emocjonalny wyjazd. Teraz chcę zrobić film o ojcu, zaczęłam też nową historię o polowaniu na czarownice. To już będzie o mamie (śmiech). Tak więc ta moja „Bajka” nadal trwa, tylko teraz będzie ten jasny rozdział.
Może przyjść taki moment, że Tosia nie będzie chciała brać w tym udziału.
Już jest inaczej. Tośka stawia granice. Tego lata znów byłyśmy na Podlasiu i nastąpił jakiś przełom. Tosia w naszej „Bajce” występowała zawsze w różowej sukience. Przy próbie kolejnych zdjęć mówię do niej: „Wyrosłaś, ale załóż, może się dopniesz, spróbuj!”. Więc zaczęła się wciskać w ten róż, bardzo chciała, ale się nie udało i w pewnym momencie wybuchnęła płaczem: „Nie chcę już tego! Nie mieszczę się!”. Wzruszyłam się wtedy ekstremalnie, bo zrozumiałam, że pewien etap się skończył. Ona płakała, ja płakałam i mój chłopak, który nas obserwował z pewnej odległości, też miał łzy w oczach. I wtedy powstała umowa. Teraz, kiedy ustalamy zasady „Bajki”, to one już są inne, negocjujemy, np. ja muszę być w sukience, którą ona wymyśli, ona robi zdjęcia mi, a ja jej. Zrozumiałam jedno: żeby córka dała mi taką wolność, jaką ja miałam zawsze, to ja jej musze tę wolność najpierw zapewnić. Taki barter.
Rozmawiała: Anna Sańczuk
Koncepcja: Karolina Rodanowicz/SPOTLIGHT KIDS
Portret Marty: Marcel Borowski
Marta Berens (ur. 1982) fotografka, producent kreatywny i szefowa produkcji w studiu produkcyjnym DOBRO (Platige Image). Mama 9-letniej Tosi. Autorka nagradzanych cykli fotograficznych, m.in. Silica, Crystal Structure, Fairytale, Suiti. Laureatka LensCulture Emerging Talents 2014 i Magnum Photography Awards – Juror’s Pick 2016 w kategorii Dokument. Studentka Instytutu Twórczej Fotografii w czeskiej Opavie.