Rodzice bywają obiektem złości i ataków, ale nastolatki nie robią tego celowo. Po prostu targają nimi gwałtowne emocje. Rodzicowi przygotowanemu na pogorszenie relacji będzie łatwiej.
Okres dojrzewania to trudny czas, nie tylko dla nastolatka, ale też jego rodziców. Młody człowiek przeżywa prawdziwą burzę hormonalną, w jego mózgu zachodzą olbrzymie zmiany, a on szuka odpowiedzi na pytanie, kim jest. Łatwo nie jest też rodzicom, bo ich opinie są kwestionowane, a oni sami zderzają się z zatrzaśniętymi drzwiami. Ale konflikt pokoleń to naturalny etap i dobrze przeżywać go świadomie. Jak to zrobić?
Mówi o tym Mikołaj Marcela, który właśnie opublikował książkę „Wszystko, czego nie mówią ci, gdy jesteś nastolatkiem”. Mikołaj to człowiek, który wierzy w lepsze jutro. Autor kilkunastu poradników o edukacji dla nastolatków, rodziców i nauczycieli, a także powieści dla dzieci i dorosłych. Wicedyrektor kierunków sztuka pisania oraz twórcze pisanie i marketing wydawniczy na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach. Gdy nie pisze i nie uczy, opiekuje się adoptowanym ze schroniska psim seniorem o imieniu Kruszek.
Moje dziecko nie jest jeszcze nastolatkiem, ale pierwsze zwiastuny buntów już widzę. Szykować się na gorsze?
Niekoniecznie, nie każde dziecko tak samo przechodzi etap wkraczania w wiek nastoletni. Poza tym każda relacja rodzic–dziecko jest inna. Oczywiście warto wiedzieć, że w mózgu nastolatka zachodzą olbrzymie zmiany, które wpływają na jego zachowania, postrzeganie rzeczywistości, kontakty z rówieśnikami. Wtedy łatwiej zrozumieć, że bunt nie jest wymierzony w rodzica. Tak jak dajemy dziecku prawo do popełnia błędów, tak samo dajmy je sobie. Nawet jeśli coś pójdzie nie tak, świat się nie skończy.
Krok do tyłu
To dziwne, że nastolatek nagle zaczyna zachowywać się jak małe dziecko. Rodzice mówią wręcz o „cofaniu się”.
To normalne. Zmniejsza się inteligencja emocjonalna nastolatka, wydaje się, że przestaje dostrzegać emocje inne ludzi, w tym rodziców. Ale to tylko kilka kroków wstecz, by móc pójść do przodu. Moment zawieszenia (a tak naprawdę skupienia na sobie) jest potrzebny, by podważyć to, co nastolatek dostał od rodziców, którzy do tej pory byli autorytetami, sprawdzić, czy to ma sens, i wypracować swoje rozwiązania. To bardzo trudny dla nastolatków okres.
Dla rodziców chyba jeszcze gorszy.
Konflikt pokoleń to naturalny etap. Rodzice bronią utartych schematów, a młodzi próbują nowości. Szukają dla siebie przestrzeni. A im jest jej coraz mniej, tym konflikt silniejszy. I dlatego czasem nastolatki uciekają do świata technologii czy social mediów z nadzieją, że tam ich ktoś wysłucha (na przykład rówieśnicy). Ten konflikt jest jednak potrzebny, by wypracować nowe rozwiązania. Rodzic, na mocy swojego autorytetu, nie ustali ich odgórnie. Obie strony mogą uczyć się od siebie wzajemnie. Np. osławiona niechęć pokolenia Z do harówki to dobry temat do refleksji. Przemyślenie koncepcji pracy wszystkim wyszłoby na dobre.
Biochemia mózgu
Skoro każdy rodzic sam przechodził okres buntu, to dlaczego tak trudno mu zrozumieć dziecko? Czy dlatego, że – jak mówią dorośli – nad nimi nikt się nie roztkliwiał?
Jeśli rodzice ich nie rozumieli, to oni sami często mogą mieć problem ze zrozumieniem swoich dzieci. Poza tym to byłoby zbyt proste, gdyby fakt bycia nastolatkiem dawał narzędzia do zrozumienia dojrzewającego dziecka. Dziś presja jest większa niż 20–30 lat temu, doświadczenia w szkole, z nauczycielami trudniejsze – paradoksalnie przez to, że mało co w szkole się zmienia. Żyjemy w innym świecie, mamy większą wiedzę, a funkcjonujemy w dogmatach sprzed kilku wieków. To przekłada się na coraz gorszą kondycję psychofizyczną młodzieży, a pamiętajmy, że wiek nastoletni to trudny okres i pod tym względem. 20% nastolatków przed 20 rokiem życia przejdzie co najmniej jeden epizod depresyjny. 20–25% z nich może dotknąć jakaś forma zaburzenie psychicznego np. stany lękowe czy zaburzenia odżywiania.
Dlaczego nastolatki są najbardziej niezrozumianą grupą społeczną?
Bo rodzice traktują je jak dzieci, a stawiają oczekiwania jak dla dorosłych. A oni są gdzieś pomiędzy. To wiek krytyczny, wiele zmienia się w korze przedczołowej, nazywanej mózgiem społecznym, która zawiaduje myśleniem racjonalnym, empatią. Nastolatki mają obniżoną empatię, za to na przykład wyższy poziom dopaminy. Testują granice, skupiają się na sobie, bo szukają odpowiedzi, w którą iść stronę, jakim być człowiekiem. Szukają wsparcia wśród rówieśników, bo ci ich rozumieją. Dorośli inaczej myślą o świecie, bo mają już wypracowane schematy.
Rodzic do sparingu
Janek Śpiewak, organizator warsztatów dla rodziców nastolatków, w jednym z wywiadów opowiedział o eksperymencie, w którym zapytał młodych ludzi, czego im najbardziej brakuje ze strony rodziców. Wymieniali: cierpliwość, czas, zrozumienie, zaufanie, rozmowy. Jak to jest, że potrzebują rozmów, ale rodzice często napotykają na zatrzaśnięte drzwi?
Bo nastolatek chce już, teraz, kiedy ma coś do omówienia, głównie dlatego że jego świat dosłownie zmienia się z dnia na dzień. A jak rodzic nie ma czasu, to on już nie wróci. Rodzicu, chcesz słuchać swojego dziecka? Czy interesujesz się nim dopiero wtedy, kiedy sprawia problemy? Jeśli rozmowa jest w domu czymś naturalnym, dziecko jest traktowane po partnersku, to przyjdzie do rodzica. Pamiętam, że często rozmawiałem z tatą w środku nocy. On rano szedł do pracy, ale wiedział, że to dla mnie ważne (choć czasem rozmowy kończyły się kłótnią). Tata dużo pracował, ale w domu zawsze był gotowy do dyskusji na najtrudniejsze tematy. Podobnie było z moją mamą. Tak buduje się wzajemne zaufanie. Dla rodziców to tym trudniejsze, im bardziej uważają samych siebie za autorytety, a nie partnerów do rozmowy z dzieckiem.
Nie tylko nastolatki czują się niezrozumiane, rodzice też. Są kwestionowani, ich opinie podważane. Niby to normalne, ale czują się odrzuceni.
Byłoby im nieco łatwiej, gdyby wyszli z butów autorytetu i weszli w rolę partnera do sparingu. Przestali zakładać, że „wiedzą lepiej, bo żyją dłużej”. Rodzicom wydaje się, że nastolatek ich atakuje, podczas gdy to jego sposób na zasięgnięcie rady. Jeśli może polemizować, a rodzic się nie obrazi, nie narzuci swojego zdania, to szanse na wzajemne zrozumienie są większe. Przede wszystkim jednak warto pamiętać, że nastolatek staje się kimś innym, musi wypracować koncepcję samego siebie, wyjść poza to, jakim rodzice chcą go widzieć – to nie jest łatwe.
Rodzicom trudno zmierzyć się z tym, że ich dziecko ma całkiem inny system wartości.
Rozjeżdżanie się wartości jest naturalnym elementem konfliktu pokoleń. Wartości rodziców przestają być atrakcyjne dla nastolatków, ale – i to może zabrzmi paradoksalnie! – wpływ na to mają sami rodzice. W końcu to dorośli stworzyli świat, z pewną strukturą, systemem wartości. Jeśli mamy pretensje do nastolatków, że ich nie podzielają, to przyjrzyjmy się naszemu konstruktowi. Pytanie tylko, na ile rodzice są gotowi, by przepracować swoje wartości, zwłaszcza dotyczące edukacji czy demokratycznej koncepcji rodziny, gdzie każdy ma głos, a nie tylko dorośli.
Uczyć się czy nie uczyć?
Wywołałeś wilka z lasu – edukacja to chyba jedna z najbardziej spornych przestrzeni. Z jednej strony rodzice mają świadomość, że presja nie ma sensu, chcą też ustrzec dziecko przed uciskowym systemem edukacji, a jednocześnie boją się, że nie zdobędzie ono wykształcenia.
Najpierw niech rodzic sam sobie odpowie na pytanie, czego chce od edukacji dziecka. Osiągania wyników w szkole czy rozwijania tego, co dla dziecka ważne? Rozumiem, że rodzice chcą, by ich dziecko odnalazło się w dorosłym życiu, na rynku pracy, ale dziś to wygląda inaczej niż 30 lat temu. Raz zdobyty zawód i jedna posada do emerytury to już (niestety) przeszłość. Dobre wykształcenie jest wartością, ale dziecko może odmówić realizacji wizji rodzica jako tej, która zabezpieczy jego przyszłość. I to dobrze! Bo gdyby całe życie spełniało plany rodziców, nie byłoby szczęśliwym człowiekiem.
Dać wolną rękę?
Autonomię, samosterowność, możliwość podejmowania decyzji i uczenia się na błędach. Zwłaszcza to ostatnie bywa trudne dla rodziców, ale jeśli nie pozwolimy na to młodym, to odbierzemy im kluczową w dorosłości część edukacji. Można dziś funkcjonować bez wykształcenia i mówię to z pełnym przekonaniem, jako wykładowca akademicki. (śmiech) To nie jest tak istotne, jak dwie dekady temu, choć jestem przekonany, że edukacja na uniwersytecie może być kluczowym doświadczeniem dla człowieka. Ważniejsza jest praca nad swoim potencjałem, odkrywanie mocnych stron. Sugerowałbym więc rozwiązanie, które sprawi, że i wilk będzie syty, i owca cała.
Czyli jakie?
Wspierajmy aktywności, które fascynują młodych, np. projektowanie gier, malowanie, muzykę czy sport. Wystarczy, żeby nastolatek zdawał egzaminy i przechodził do następnej klasy, jego edukacja systemowa nie ucierpi, a on będzie miał czas na rozwijanie swoich pasji. O tym, jak to robić, obszernie piszę w mojej najnowszej książce.
Strata czasu… w szkole
Już widzę ten strach w oczach rodziców – jak to, ma siedzieć przed konsolą parę godzin dziennie? To strata czasu! W dodatku rozleniwia.
3 godziny dziennie przed kompem to strata czasu, a 7–8 godzin siedzenia w szkole przykutym do ławki i słuchania wykładu, który go nie interesuje albo którego nie rozumie, stratą czasu nie jest? Doliczmy do tego kolejne 2–3, a czasami nawet 5–6 godzin na naukę w domu, żeby dostać piątkę, a nie trójkę, tak by rodzice byli zadowoleni.
A nastolatkom na to nie pozwalają, cisną na wyniki i bycie nie wiadomo kim. Bo jeśli nie będą mieć super pracy, domu i samochodu, to przegrają życie.
Tak mniej więcej wygląda definicja życiowego sukcesu.
Rodziców. A nastolatka ktoś pyta o jego definicję szczęścia? Koncepcja z lat 90., że wykształcenie jest kluczowe dla przyszłości, przestaje być aktualna. Wystarczy krytycznie spojrzeć na świat, zobaczyć, jak pracują ludzie. Wiele osób, które odniosły życiowe sukcesy, nie skończyło nawet szkoły! Mieli problemy z systemową edukacją, bo to nie jest przestrzeń do kreatywnego i twórczego myślenia. Przesiadywanie godzinami przed komputerem nie musi oznaczać uzależnienia. Nastolatek może ten czas spędzić twórczo (np. projektować, programować) i bardziej rozwojowo niż w szkole, która bywa zabójcza dla entuzjazmu w nauce. Co oczywiście nie oznacza, że można korzystać z technologii tak, by stała się dla młodych ludzi toksyczna – o tym też piszę w mojej książce i staram się pomóc nastolatkom wypracować krytyczne podejście do nowych mediów.
Bezradny rodzic
Nastolatki nie chcą wtapiać się w tłum, chcą być inni, jacyś, ale jednocześnie ważna jest dla nich przynależność do grupy, a to też spędza rodzicom sen z powiek. Rówieśnicy nie zawsze mają dobry wpływ…
Oczywiście, różne są grupy i różne w nich wartości. Ale problem nie leży w grupach, tylko w relacji rodzic–dziecko. Jeśli jest między nimi zaufanie, dziecko ma pewność, że rodzic nie zbagatelizuje jego problemów, nie odeśle z kwitkiem, tylko przyjdzie do niego. Zadaniem rodzica nie jest wydawanie rozkazów i dyktowanie reguł gry, ale tworzenie przestrzeni, by dziecko trenowało, próbowało, błądziło. Pamiętajmy też, że nastolatek nie zawsze odnajdzie się w grupie rówieśniczej. A wtedy tym ważniejsze jest wsparcie rodzica. Na szczęście mamy teraz dobry klimat do bycia dziwakiem, nerdem, geekiem. (śmiech)
Rodzice czują bezradność. Zakazy i szlabany nie działają, tłumaczenia jak grochem o ścianę, a niebezpieczeństw chyba więcej niż kiedyś. Nie tylko używki, ale coraz częstsze samookaleczenia, przemoc w szkole i w sieci.
Jedynym długofalowym rozwiązaniem jest budowanie relacji od najmłodszych lat. Rodzic to nie czuwający z pałką policjant, ale ktoś, kto wesprze w razie problemu. Jeśli ma dobry kontakt z dzieckiem, zna je, to wcześnie dostrzeże, że coś się dzieje. Nastolatki, jak wspomniałem, mają podwyższony poziom dopaminy, więc testują granice, próbują alkoholu, narkotyków. Najgorzej jest zostawić ich samym sobie, bez siatki wsparcia. Lepiej byłoby np. urządzić imprezę w domu, gdzie jest bezpiecznie, a w razie czego rodzice są w pobliżu. Wiem, co mówię, bo moi rodzice – i rodzice moich przyjaciół – praktykowali bardzo często właśnie takie rozwiązanie.
Wojna czy pokój?
Nastoletnie bunty zawsze muszą kończyć się pogorszeniem relacji rodzic–nastolatek?
Nie zawsze, ale trzeba być na to gotowym. Taka jest rola rodziców. Ale można to przejść mniej boleśnie. Zawczasu dawać dziecku przestrzeń na samoświadomość, pobycie z trudnymi emocjami, myślami, podejmowanie decyzji. A nawet na to, że czasem dziecko powyrzuca rodzicowi. Ale zawsze może wrócić do relacji.
Rodzicowi przygotowanemu na pogorszenie relacji będzie łatwiej. Ale nastolatki też mogą nauczyć się bardziej świadomie podchodzić do relacji z rodzicami – w mojej książce („Wszystko, czego nie mówią ci, gdy jesteś nastolatkiem”) poświęcam temu całkiem sporo miejsca.
Jak tak rozmawiamy, to myślę, że jedynym remedium na wojny domowe jest dobra, bezpieczna relacja, a tę buduje się długo przed wejściem dziecka w okres dojrzewania.
Relacje budujemy od momentu poznania się z człowiekiem. Problemy z początku przeniosą się na kolejne etapy. Dajmy sobie wzajemnie prawo do emocji, błędów, trudnych zachowań. Niech dziecko wie, że zawsze może przyjść do rodzica z problemem. A rodzic, że zawsze może zrobić krok do tyłu, powiedzieć „przepraszam”. Dzisiejsi nastolatkowie będą za chwilę budować świat. Warto ich zrozumieć, bo wtedy oni zrozumieją kolejne pokolenia. I nie będą powtarzać tych samych błędów.
Dziękuję Ci za tę rozmowę.

