asd
Oto Karolina, Mariusz i ich 1,5 – roczna córka Marianka, czyli zgrana banda niestrudzonych podróżników, którzy już niebawem wydadzą pierwszy numer magazynu poświęconego podróżowaniu „To the Moon and back” (informacji szukajcie na ich fb).
Po raz pierwszy pojawili się u nas z piękną relacją z Islandii, przy okazji odczarowując dla nas tę tajemniczą wyspę, która dotąd jawiła się jako niedostępny i trudny kierunek, zwłaszcza dla rodziców wędrujących z dziećmi. Przed Wami kolejna kartka z ich podróży – tym razem padło na Izrael, kulturowy tygiel,w którym miesza się mistycyzm przeszłości i turystyczne oblicze współczesności.
A news z ostatniej chwili jest taki, że grono podróżników ostatnio powiększyło się o Jaśka. Życzymy im samych wspaniałości a Wam przyjemnej, inspirującej lektury.
***
Kiedy i dokąd wyjechaliście?
Do Izraela wyruszyliśmy zaraz po Nowym Roku – wróciliśmy po dwóch intensywnie spędzonych tygodniach.
Jaka pogoda na Was czekała?
Na południu kraju było prawdziwe lato (choć dla Izraelczyków była to właściwie zima) 25 st. C., na północy od 10 do 20 stopni. Pogoda była więc zróżnicowana.
Jak dojechaliście?
Z Warszawy do Krakowa samochodem, z Krakowa do Ejlatu samolotem. Dzięki temu, że zarówno w jedną, jak i drugą stronę zatrzymaliśmy się na jeden dzień w Krakowie (w drodze do) i w Bielsku-Białej (z powrotem), nasza podróż nabrała szczególnego smaku.
W Krakowie nocowaliśmy u naszej koleżanki Magdy, która przywitała nas pyszną herbatą i spotkaniem z jej przyjacielskim psem Ru (Mania była zachwycona!). Do Bielska zaś pojechaliśmy do zaprzyjaźnionej rodziny podróżujących blogerów Vanilla Island.
Czym się przemieszczaliście?
Podróżowaliśmy głównie izraelską komunikacją: autobusami, tramwajami, a także małymi busami AbrahamTours, które pozwalały nam szybko docierać do celu. Trzeba jednak zaznaczyć, że transport w Izraelu nie należy do najtańszych i pewnie drugi raz wybralibyśmy opcję wynajmu samochodu.
Gdzie mieszkaliście?
To jest historia na osobną opowieść. Najwięcej czasu spędziliśmy w dwóch hostelach: w Jerozolimie w Abrahamie i w Nazarecie w Fauzi Azar. To były nasze bazy wypadowe w północne zakątki Izraela. Abraham Hostel to niezwykle różnorodne, żywiołowe i radosne miejsce a dzieci czują się tam jak w domu. To, co wyróżnia go spośród innych miejsc, to ogromna jadalnio-świetlica. W każdym zakątku siedzi mnóstwo uśmiechniętych ludzi, którzy albo coś jedzą, albo grają w gry, pracują przy komputerze albo wspólnie muzykują. Mania jak tylko zobaczyła poduchy leżące na ziemi, od razu pobiegła i zaczęła się na nie rzucać. Chwilę później siedziała już w hamaku i krzyczała „mama uśtu”.
W Nazarecie mieszkaliśmy w niesamowitym XIX-wiecznym hostelu Fauzi Azar Inn, ukrytym w wąskich brukowanych uliczkach na wzgórzu. Budynek niczym z Baśni Tysiąca i Jednej Nocy, z freskami na sufitach, ogromnymi oknami i otomańskim dziedzińcem robi naprawdę ogromne wrażenie. Zwłaszcza wieczorem, kiedy rozświetlony jest setkami małych latarenek i lampionów, które sprawiają, że wszystko wydaje się jeszcze bardziej przytulne i eteryczne.
Co jedliście?
Jedliśmy głównie to, z czego słynie pyszna żydowsko-arabska kuchnia Izraela: wszelkiego rodzaju hummusy (nie wiedzieliśmy, że można przygotować go na tak wiele sposobów), falafele, które w Izraelu można dostać w kształcie kulek, placuszków, kiełbasek czy kotlecików, shoarmę, świeżo wypiekane pity, piklowane warzywa we wszystkich kolorach tęczy i owoce. Mnóstwo różnych owoców.
Nigdy nie zapomnisz smaku …
Świeżo wyciskanych soków z małych słodkich pomarańczy i ogromnych granatów, przygotowywanych na naszych oczach (nie mogliśmy się oprzeć i taką mosiężną wyciskarkę do cytrusów przywieźliśmy ze sobą!), niesamowicie gładkiego kremowego hummusu, zjedzonego w najstarszym porcie świata w Akce i słodkiej chałki, którą dzieliliśmy się podczas tradycyjnej, przygotowanej wspólnie przez wszystkich gości hostelu szabatowej kolacji w Abrahamie.
Jak spędzaliście czas?
Ten wyjazd był dla nas przede wszystkim odpoczynkiem po dość intensywnym roku, dlatego też chcieliśmy głównie pobyć razem i cieszyć się z tego. Włóczyliśmy się po zaułkach starożytnych miasteczek: Jerozolimy, Jaffy, Nazaretu, Akki czy Betlejem. Mania bawiła się z dzieciakami: grała w piłkę, przypatrywała się zwierzakom, uczyła się puszczać kaczki na Jeziorze Galilejskim i skakać po wszechobecnych kamiennych schodkach. Ostatnie dni spędziliśmy w Ejlacie nad Morzem Czerwonym, gdzie leniuchowaliśmy na plaży, nurkowaliśmy i zachwycaliśmy się rekinami, ogromnymi żółwiami i kolorowymi dziwnymi rybami w oceanarium.
Co zrobiło na Was największe wrażenie?
Chyba zderzenie naszych wyobrażeń o tej biblijnej Ziemi Świętej z tym, co zobaczyliśmy na miejscu. Jako dziecko wyobrażałam sobie to miejsce jako magiczną krainę. Taką, która jednocześnie istnieje naprawdę, przekraczając czas, przestrzeń i zwykły bieg zdarzeń a jednocześnie należącą do świata snu. Teraz kiedy odwiedziliśmy te miejsca razem z Manią, z tego mitycznego świata nie pozostało prawie nic. Zobaczyliśmy świetnie prosperujące miejsca pielgrzymek: sklepy, w których można kupić różnego rodzaju pamiątki i dewocjonalia: coca-colę i chipsy obok magnesów na lodówkę z podobizną Jezusa i Trzech Króli. I na tym moglibyśmy się zatrzymać. Jednak gdy zajrzeliśmy trochę głębiej, pomijając tę całą popkulturowo-pielgrzymkową otoczkę, dostrzegliśmy, że w każdym z tych miejsc jest coś, co rzeczywiście przyciąga: spokój i majestatyczność Jeziora Galilejskiego, na brzegu którego Mario uczył Mariankę puszczać kaczki, ruiny synagogi, w której Mania samodzielnie pokonywała kolejne schodki aby się do niej dostać, czy światło bijące z kościoła na Górze Błogosławieństw, wokół którego ganialiśmy się, szukając drzew pomarańczowych. Na pewno moment, w którym odkrywaliśmy dla siebie te miejsca, bardzo nam pomógł – styczeń nie należy w Izraelu do najczęściej wybieranej pory roku przez turystów i pielgrzymów. Nie było więc tłoku, mogliśmy w spokoju odnaleźć swój rytm.
5 miejsc , które trzeba zobaczyć:
Jerozolima z całym jej bogactwem: chrześcijańską Bazyliką Grobu Pańskiego, żydowską Ścianą Płaczu – jedyną zachowaną do dnia dzisiejszego pozostałością Świątyni Jerozolimskiej, muzułmańską Kopułą na Skale na Wzgórzu Świątynnym i codziennym gwarem zwykłego życia na sukach, tradycyjnych targach z regionalnymi produktami. Warto pojechać do Akki – najstarszego portu świata, niezwykle klimatycznego miejsca na północy Izraela z małymi wąskimi uliczkami, przepięknymi zachodami słońca i najlepszym arabskim jedzeniem. Koniecznie trzeba wspiąć się także na Masadę, żeby zobaczyć wschód słońca i wykąpać się w Morzu Martwym.
Co warto spakować do walizki wybierając się do Izraela?
Przede wszystkim otwartą głowę i mnóstwo pozytywnego nastawienia. Nic więcej nie potrzeba. Wszystko inne, a nawet jeszcze więcej, będzie czekało na miejscu.
Gdzie chodziliście na zakupy?
Zarówno jedzenie, jak i pamiątki kupowaliśmy u ulicznych sprzedawców, w małych lokalnych sklepikach, gdzie zaopatrywali się mieszkańcy. Zasada „im dalej od atrakcji turystycznych, tym taniej” sprawdza się w Izraelu doskonale.
Czy przywieźliście jakieś pamiątki z podróży?
Mamy wspomnianą już piękną mosiężną wyciskarkę do cytrusów, dwa dywany w tradycyjne arabskie wzory, mały błękitny lampion i ręcznie malowane ceramiczne gałki do mebli czy czarki do herbaty. Przywieźliśmy też mnóstwo przypraw, m.in. pachnące obłędnie suszone liście limonki, które dodajemy do herbaty i zatar – tradycyjną mieszankę ziół, która wymieszana z oliwą z oliwek świetnie nadaje się do smarowania chleba. Nie mogło też zabraknąć pysznego izraelskiego wina z granatów (choć tutaj nasze „winne preferencje” nieco się różnią…).
Jednak dla nas Izrael to przede wszystkim ludzie i ich historie. To dzięki nim mogliśmy poznać ten kraj trochę z innej perspektywy niż zwykli turyści.
Jaka piosenka oddaje klimat tego wyjazdu?
Bardzo zapadły nam w pamięć piosenki, które puszczał nam nasz najlepszy jerozolimski przewodnik na świecie, Alon Kruger. Jechaliśmy z nim na wschód słońca na Masadzie – do symbolicznego miejsca dla wszystkich Izraelczyków. Nasza podróż przeplatana była opowieściami Alona o skomplikowanej sytuacji Izraela i Palestyny i utworami, które stanowiły swego rodzaju ilustrację, dopowiedzenie tego, o czym opowiadał Alon. Czasem nie trzeba mówić zbyt wiele. Wystarczy kilka dźwięków i proste słowa.
Dziękujemy za wspaniałą (kolejną) inspirację podróżniczą!