Twoje dziecko je tylko chleb z masłem i odmawia warzyw? Wyluzuj. Sposób, w jaki mówisz do niego o jedzeniu, może zadziałać więcej dobrego niż suplementy z witaminami. O wyobrażonych problemach i realnych niepokojach związanych z tematem jedzenia rozmawiam z Agatą Dutkiewicz, dietetyczką i psycholożką, autorką książki „Trudności z jedzeniem u dzieci i nastolatków” wydanej przez Natuli.
„Moje dziecko je za mało”, „moje dziecko je za dużo”, „moje dziecko je jakoś dziwnie”. Zdarza Wam się wypowiadać któreś z tych zdań? Jeśli tak, pewnie należycie do ogromnej grupy rodziców, dla których temat jedzenia dzieci jest powodem do zmartwień. Równie prawdopodobne jest to, że przesadzacie. Jak sobie radzić, gdy jedzenie stanowi źródło trosk? Jak rozpoznać, kiedy to faktyczne zaburzenie? I czego unikać, gdy nasze dzieci uczą się relacji z jedzeniem? O tym wszystkim rozmawiam przy okazji premiery nowej książki wydawnictwa Natuli, „Trudności z jedzeniem u dzieci i nastolatków”. Dla mnie samej to rozmowa o tyle ważna, że do momentu lektury książki myślałam, że mam syna niejadka. Teraz już nie tylko nie użyję więcej tego słowa, ale też wiem, że nie do końca tak jest. Może i Wy potrzebujecie uspokojenia? Przeczytajcie.
Jestem mamą typowego trzylatka na diecie beżowej – suchy makaron, chleb z masłem, czasem jajko. Co byś mi powiedziała, gdybym przyszła do Ciebie na wizytę?
Zacznę od tego, że byłby to dla mnie dzień jak co dzień. Najczęściej też przychodzą do mnie właśnie mamy. Nie wiem, czy to charakterystyczne dla naszego kraju, ale to właśnie one częściej zajmują się tematem jedzenia, ojcowie stoją z boku. To jest też perspektywa dziecka – jest rodzic od martwienia się jedzeniem i rodzic, który nie zwraca na nie uwagi. Pisząc książkę, chciałam początkowo wypisać głównie zaburzenia i problemy, ale w związku z tym, ile codziennie widzę niepokoju u rodziców, postanowiłam równie mocno skupić się na ukojeniu, daniu realnej perspektywy na coś, co może wcale nie być zaburzeniem. Gdy dziecko je za mało, rodzice obawiają się o jego rozwój. Dużo się dziś mówi o zdrowej, zbilansowanej diecie i oczywiście to ważne, żebyśmy byli wyedukowani, ale nie popadajmy w skrajność. Rodzice pytają mnie, czy powinni dawać dziecku suplementy, bo nie je warzyw, a to przecież błędne koło, bo prędko nie zacznie ich jeść, jeśli zastąpimy je tabletkami. Nawet jeśli dziecko nie je idealnie, ale zaspokaja wszystkie swoje potrzeby fizjologiczne czy emocjonalne, to naprawdę wystarczy. Czasem faktycznie są to realne zaburzenia, ale najczęściej rodzice martwią się na zapas i poziom zmartwienia w rodzinie jest ogromny.
Już po kilku stronach można wyczytać takie uspokajające zdanie: w większości przypadków intuicyjne nawyki żywieniowe dziecka nie są dla niego niebezpieczne. Czyli trzylatek się nie zagłodzi?
Idealny wzorzec jedzenia nie powinien być brany na sztywno. W dietetyce w ostatnich latach propagowana jest zasada 80/20, a więc w 80% przypadków jemy zdrowo, a w pozostałych 20% – możemy sobie pozwolić na rzeczy, które nam smakują, które lubimy, mimo ich wątpliwych wartości odżywczych. To nie będzie zagrażać naszemu zdrowiu. Gdy rodzice myślą o nieidealnej diecie swoich dzieci, od razu mają czarne myśli. A organizm ludzki poradzi sobie nawet wtedy, gdy dieta nie będzie w 100% zbilansowana. Oczywiście mówimy tu o zdrowych dzieciach i nastolatkach. W przypadku chorób, które zmieniają apetyt (np. w zaburzeniach odżywiania, niektórych chorobach jelit itd.), intuicyjny sposób odżywiania się dziecka może być dla niego niebezpieczny. Ale u zdrowych dzieci takie jedzenie może zaspokajać wszystkie ich potrzeby.
A co, jeśli intuicyjne jedzenie u dzieci oznacza słodycze zamiast obiadu?
Jest to związane z ludzką naturą dążenia do przyjemności. Dzieci nie mają wyrobionego racjonalnego myślenia, nie będą limitować sobie słodyczy, dlatego że są one niezdrowe i psują zęby. W procesie wychowania rodzice i opiekunowie swoimi działaniami edukacyjnymi wskazują lepsze wybory, z którymi dzieci stopniowo się oswajają. Żyjemy w czasach, w których dostępność jedzenia przyjemnego w smaku, ale niekoniecznie odżywczego, powoduje, że dzieci i nastolatki potrzebują wskazówek od dorosłych, oparcia. Zależało mi na tym, żeby pisać o intuicji, ale też wspomnieć, że dorosły powinien czasem wskazywać granice i odmawiać, proponować coś innego, zaciekawiać dziecko produktami bardziej odżywczymi. Intuicja ma więc w obecnych czasach utrudnione zadanie, bo wiele jest pokus, z którymi młodym ludziom trudno jest walczyć. Ważne, żeby otoczenie działało jednogłośnie. Niech rodzice i dziadkowie mają wspólny kierunek tego, jak dziecko odżywiać, jak mu pokazywać różnorodność smaków.
Co jeszcze my, dorośli, możemy zrobić, żeby dziecko odżywiało się lepiej? W książce dużo piszesz o modelowaniu, także negatywnym – źródłem problemu bywa rodzic. Nasz obraz ciała i emocje związane z jedzeniem rzutują na to, co myślą o nim nasze dzieci.
To prawda i wskazują na to statystyki. Dzieci rodziców, którzy zmagają się z zaburzeniami obrazu ciała czy odżywiania, częściej cierpią z powodu różnego rodzaju problemów związanych z jedzeniem. Przekaz, który mówi, że jedzenie służy do kontrolowania, kształtowania sylwetki, bardzo ogranicza to, co dziecko myśli o jedzeniu. Przecież ono ma wiele warstw – emocjonalną, relacyjną, zaspokaja potrzeby relacyjne. Jedzenie nagle staje się narzędziem do kontrolowania czegoś. Czasami nawet w takiej formie, która pozornie wygląda jak prozdrowotna – jeśli odżywiamy się niezwykle zdrowo i komunikujemy dziecku, że cukier, nabiał czy gluten są niezdrowe, to ono tworzy w swojej głowie negatywne skojarzenia emocjonalne. A więc jedzenie może być czymś niebezpiecznym. To są komunikaty, które mogą bardzo mocno wpływać na to, jak dziecko kształtuje swoją relację z jedzeniem. Uważnie przyjrzyjmy się własnej z nim relacji, temu, co myślimy o swoim ciele w kontekście diety. Korzyść z tego będzie obopólna.
Cofnijmy się nieco w czasie. Rozszerzanie diety też bywa problemem, a nawet jeśli wszystko idzie gładko, to mamy dreszcze na widok bałaganu, który robi dziecko. O czym warto pamiętać, gdy załamujemy ręce nad stołem zabejcowanym sosem pomidorowym?
Przede wszystkim to nie jest tak, że każde dziecko będzie się ciapać sosem – będzie korzystać z metody BLW po swojemu. Niektóre dzieci zrobią więcej bałaganu, inne mniej, ale dla wszystkich jest to doświadczenie kształtujące zmysły. Angażuje dotyk, zapach, czucie w różnych miejscach ciała. Dziecko dotyka jedzenia ręką, ale gdy się pobrudzi, sprawdza jakie to uczucie, gdy sos cieknie po policzku. Może potem zaangażować różnego rodzaju mięśnie, gdy sos na buzi mu się nie spodoba, będzie starało się zlizać go językiem. Rozwija więc motorykę jamy ustnej i wszystkie mięśnie, które potem przydadzą się nie tylko do jedzenia, ale i rozwoju mowy. To jest ogólnorozwojowy trening przy naturalnej, codziennej czynności. Wzbudza ciekawość dziecka, rozwija układ nerwowy. To doświadczenie wielozmysłowe lepsze niż jakiekolwiek zabawki sensoryczne. Ważne, żeby dopasować BLW do siebie, swojej rodziny, warunków. Sprawdźmy, jak możemy tym zarządzać. Może jeden rodzic jest na to otwarty, a drugi reaguje nerwowo na bałagan, więc mogą podzielić się obowiązkami?
Czyli martwimy się za często. Ale co powinno wzbudzić nasz niepokój u maluchów?
To na pewno będą wszelkiego rodzaju trudności w samej czynności jedzenia, zwłaszcza u niemowląt i dzieci poniżej 3 roku życia. Gdy dziecko bardzo często się krztusi, wykonuje dodatkowe ruchy, np. przekręca głowę, je bardzo powoli, męczy z przerobieniem kęsa w buzi – to wszystko może sugerować problemy natury anatomicznej lub związane z napięciem mięśniowym. Warto skonsultować się z logopedą, bo tego rodzaju problemy wpływają potem na rozwój mowy. Wyłapując je odpowiednio wcześnie, możemy ułatwić całościowy rozwój dziecka, bo mowa wpływa także na rozwój społeczny. Co jeszcze? Jeśli widzimy, że sposób odżywiania dziecka nieprawidłowo wpływa na jego przyrosty wagowe i wzrostu. Zauważam pewnego rodzaju presję związaną z ciągłym sprawdzaniem parametrów na siatkach centylowych. Jeśli nie widzimy, że dzieje się coś niepokojącego (np. dziecko nie rośnie, chudnie, ma widoczne objawy osłabienia, jest blade), to może nie ma takiej potrzeby, żeby co kilka dni je ważyć? Wystarczy, żeby zachować bazową czujność. Natomiast owszem, objawów zaburzeń może być wiele, dużo jest też chorób, które mogą wpływać na to, jak dziecko się odżywia. Ale pewna doza spokoju jest bardzo potrzebna.
A co z nastolatkami? Im już łatwiej jest coś ukryć przed rodzicem, odmówić współpracy.
Po pandemii znacznie wzrósł odsetek zaburzeń odżywiania u nastolatków. W Polsce mamy też spory problem z otyłością wśród dzieci. Piszę o tym w książce. Bardzo ważne jest, by pomagać starszym dzieciom i wspierać je, nie zaburzając ważnej potrzeby stawania się bardziej niezależnym. To często jest bardzo trudne, jak się w tym odnaleźć, jak ustawić granice, np. przy anoreksji, która bardzo w granice ingeruje. Nie bójmy się szukać pomocy, zwłaszcza takiej, która będzie nakierowana na całą rodzinę. Bardzo często przy zaburzeniach odżywiania u dzieci wskazana jest terapia rodzinna, ale rzadko cała rodzina faktycznie się na nią decyduje. Rodzice uważają, że wystarczy, jeśli to dziecko będzie nad sobą pracować. A przecież ich rola, mimo że nie mają już w domu przedszkolaka, nadal jest bardzo ważna. Nastolatek dalej jest w systemie rodzinnym, a relacje z rodzicami są dla niego ważne. Dlatego warto się zaangażować. Chciałam, żeby ta książka uświadomiła rodzicom, jak bardzo ważni są w procesie zdrowienia starszego dziecka.
Co dzieciom i nastolatkom robią etykiety? Dlaczego lepiej ich unikać?
Na pewno zostają w pamięci na długo. Pracując w gabinecie z nastolatkami, często widzę, jak wracają one pamięcią do tego, że przez całe życie były nazywane niejadkami, chudzielcami. Etykiety mają swoje konsekwencje, zaczynają wpisywać się w obraz siebie dziecka. A dziecko ma to do siebie, że się zmienia, dorasta. Czy ja dalej jestem tym niejadkiem, skoro mam większą ochotę na jedzenie? Pierwsza rzecz to uproszczenie, które dziecko wpisuje w obraz siebie, a druga to komunikat do otoczenia, jak dziecko ma być traktowane, co też może powodować ignorowanie zachowań, które przeczą etykiecie. Czyli niejadka widzimy tylko wtedy, gdy grymasi przy jedzeniu, a nie do końca zwracamy uwagę na momenty, gdy dziecko je bezpiecznie i normalnie. Etykiety mogą podtrzymywać u dziecka i jego otoczenia problem, który może realnie już nie istnieć.
Czego jeszcze nie powinniśmy robić, gdy pojawiają się problemy z jedzeniem?
Na pewno nie stawiajmy własnych diagnoz, co też jest częste. Rodzice przychodzą do mojego gabinetu z gotową diagnozą, a dziecko zdążyło się już o niej nasłuchać i martwi się, emocjonalnie przeżywa to hasło. Taka „domowa diagnoza ” to kolejna etykieta, która w większości przypadków zwyczajnie się nie sprawdza. Nie traktujmy ogólnodostępnej wiedzy medycznej z internetu zbyt dosłownie. Trudności z jedzeniem są tak złożone, że naprawdę ciężko byłoby w pięć minut zdiagnozować dziecko w przeglądarce. Róbmy to ostrożnie i w oparciu o pomoc specjalisty. Po drugie, ważne jest to, by uważać na komunikaty straszące. Nie mówmy o jedzeniu tak, jakby mogło dziecku zrobić krzywdę: jeżeli to zjesz, to zachorujesz albo przytyjesz, nie zjesz, to wypadną Ci wszystkie włosy, bo nie masz witamin. Nawet jeśli takie komunikaty wynikają z troski i próbują zmotywować lub zachęcić dziecko, to mogą co najwyżej zaburzyć jego relacje z jedzeniem. I ostatnia ważna rzecz – nie szukajmy winnego. Jeśli coś nas niepokoi lub wiemy, że istnieją konkretne problemy, nie przerzucajmy się oskarżeniami. Rodzice obwiniają się nawzajem, szukają przyczyn problemu w rodzinie. Zabiera to bardzo dużo energii, którą można by poświęcić na działanie, wspieranie dziecka. To nigdy nie jest wina jednej osoby.
*
Dr n. med. Agata Dutkiewicz – dietetyczka kliniczna, psycholożka, psychoterapeutka, psychodietetyczka, wykładowczyni akademicka, szkoleniowiec. Jest założycielką Centrum Psychodietetyki w Poznaniu, w którym udziela pomocy psychodietetycznej i psychoterapeutycznej, a także angażuje się w projekty edukacyjne i profilaktyczne. Autorka publikacji naukowych z zakresu dietetyki, psychologii i psychiatrii oraz ostatnio wydanego poradnika „Trudności z jedzeniem u dzieci i nastolatków”.




