asd
Hipnoporód w domu narodzin pod Londynem, podczas którego było blisko do mamy, męża i do samej siebie. Która z was nosi w sobie podobną historię?
Marcelina mieszka nieopodal Londynu od 4 lat i w tamtejszym domu narodzin urodziła Zoję. Była już ratowniczką, specjalistką ds. HR i joginką, a teraz miała zostać mamą. Przez całą ciążę i w pierwszą noc po porodzie trapiła ją bezsenność, ale na tym kończy się lista ciążowych dolegliwości. Pozostaje więc dużo miejsca i siły na zgłębianie wiedzy i mentalne przygotowania do wielkiej chwili powitania na świecie nowego człowieka. Znaczna część akcji porodowej odbyła się w domu, do auta Marcelina wbiegła w ostatnim momencie, stąd drogę do domu narodzin cechowało tempo rodem z filmów gangsterskich. A na miejscu, w atmosferze wolności i błogiego spokoju, wydarzył się hipnoporód, o którym nasza bohaterka opowiada radośnie i w nieustającym wzruszeniu. Taki poród polega na używaniu technik hipnotycznej relaksacji w czasie narodzin dziecka, rozpoczętych jeszcze w trakcie ciąży i polegających na nauce wchodzenia w stan autohipnozy, stosowaniu relaksacji i transformacji złych i ograniczających przekonań dotyczących narodzin. Już możecie zamieniać się w słuch.
Opowieść Marceliny to kolejna piękna relacja z cyklu Historie porodowe, które przygotowujemy we współpracy z Pink No More – polską marką tworzącą produkty wyprawkowe i takie, które odpowiadają na potrzeby mam.
*
TO BĘDZIE PIĘKNY HIPNOPORÓD. BEZ BÓLU.
Poród wyobrażałam sobie jako coś bardzo naturalnego, ale też w pełni świadomego, spokojnego, dopracowanego w każdym szczególe. Należę do osób, które mają bardzo wysoki próg bólu i wyrywają sobie cztery zęby mądrości naraz. Tak, to o mnie (śmiech). Dlatego słowo „ból” w ogóle nie występuje w moim słowniku. Chciałam, aby to wydarzenie nabrało swego rodzaju klimatu i pięknego charakteru – w końcu rodzę po raz pierwszy swoją wyśnioną, wymarzoną córeczkę, i zrobię wszystko, aby jej przyjście na świat było wyjątkowe. Wiadomo, że życie pisze rożne scenariusze, ale będąc w ciąży, właśnie tak wyobrażałam sobie mój poród. Miałam jednak kilka obaw. Martwiłam się, czy moja mama zdąży przylecieć na czas i czy aby mój mąż Tomasz nie wziął urlopu za wcześnie (śmiech). Dodatkowo miałam bardzo krótką pępowinę i bałam się, że poród będzie z tej przyczyny utrudniony.
*
AFIRMACJE, AUDYCJE, KSIĄŻKI
Mocno wierzę w potęgę umysłu i podświadomości. Byłam przekonana, że tak jak się przygotuję i „nastroję”, tak będę miała podczas porodu. Dlatego też obejrzałam mnóstwo relacji z porodów domowych w wodzie, bo sama miałam rodzić w basenie w Birth Center. Słuchałam doświadczeń innych mam i tę naukę uważam za najcenniejszą. Od około 5 miesiąca ciąży słuchałam dwa razy dziennie specjalnego programu przygotowanego przez Maggie Howell pt. „Hypnobirthing for effective birth preparation”, który miał przygotować moje ciało i umysł na nadejście dziecka. Do tej pory, gdy słyszę relaksacyjną melodię z tej taśmy, mam łzy w oczach. Stąd wiedziałam, że hipnoporód pogłębia współpracę z ciałem, a w rezultacie eliminuje ból. Przeczytałam też cudowną książkę Katarzyny Oleś zatytułowaną „Poród naturalny”, która w prosty sposób wyjaśnia cały proces zachodzący w ciele kobiety podczas faz porodu oraz zaraz po nim. Jest też wspaniałym narzędziem dla osób, które rodzą wraz z tobą – przy mnie byli mama i mąż, bo w Wielkiej Brytanii można mieć ze sobą dwie osoby plus dzieci, jeśli się je ma. Mój mąż przeczytał tę książkę dwa razy, a później chwalił się znajomością nazewnictwa hormonów, które uwalniają się podczas każdej z faz porodu.
Stosowałam też afirmacje (krótkie zdania o pozytywnym przesłaniu wypowiadane w trakcie ciąży i porodu, działające uspokajająco i motywująco – przyp. red.), które sama przygotowałam, spisałam i czytałam każdego dnia. Dotyczyły tego, ile będzie trwał mój poród – po przylot mojej mamy na czas oraz przebieg całego porodu. Kilka z tych rzeczy przebiegło inaczej, ale to nie znaczy, że gorzej. Mówiłam sobie: Podświadomość ma wpływ na to, gdzie, kiedy i z kim jesteś, a w związku z tym także na to, co ci się przytrafi. Nie chodzi więc o to, że twoje myśli poruszą cały wszechświat, aby zrealizować swój plan. Jest odwrotnie – twoje myśli pokierują tobą tak, żeby się ziściło.
*
STARA, TY RODZISZ!
Sam dzień porodu zaczął się dość normalnie. Termin miałam ustalony na 8 marca, jak na prawdziwą kobietę przystało. Ale wszystko zdarzyło się 4 dni wcześniej, pierwszego dnia urlopu Tomasza i drugiego dnia pobytu mojej mamy z nami. Uff, kilka punktów z listy zmartwień zostało odhaczonych. Rano wybraliśmy się na typowe English brekfast do naszej ulubionej restauracji w centrum miasta. Wracając do domu, nie czułam się najlepiej, zresztą cała końcówka ciąży była dla mnie dość ciężka. Przy moich 160 cm wzrostu dźwiganie księżnej Zoi sprawiało mi problem w chodzeniu czy zakładaniu butów, a brzuch miałam gigantyczny. Tym wszystkim trudnościom towarzyszyła bezsenność, niemal przez całą ciążę. Pomimo że uważam ją za wyjątkowy dar, to muszę przyznać, że nie jest to mój ulubiony stan. Nie lubię być ograniczana.
Po powrocie do domu zabraliśmy się za przygotowania do obiadu i wtedy poczułam pierwsze skurcze, które wracały regularnie co 11 minut. Nie wierzyłam, że to już, ale podekscytowana włączyłam timer i odliczałam czas do kolejnych skurczów. Pisałam wtedy z przyjaciółką, cudowną mamą dwóch chłopców, która śmiejąc się, napisała: „Stara, ty rodzisz!”. Ja na to w śmiech: „Co ty mówisz, to na pewno jeszcze nie to”.
*
MYŚLAŁAM, ŻE URODZĘ W SAMOCHODZIE
Skurcze stawały się coraz bardziej regularne i intensywne, ale to nie bolało. Poród nie boli, poród jest intensywny i wspaniały, niekiedy nieprzewidywalny i to czyni go magicznym. Skurcze przybierały na intensywności, a ja cieszyłam się, że wciąż jestem w domu. Na tym etapie potrzebowałam spokoju, bycia sam na sam z własnymi odczuciami. Oparta o parapet nie mogłam przestać myśleć, że za kilka godzin poznam swoją córkę. Mama i Tomasz zadbali o cudowny nastrój – światła były przyciemnione, świece delikatnie się tliły, a zapach kadzidła działał kojąco na moje zmysły.
Kiedy skurcze stały się intensywniejsze, postanowiłam wziąć gorącą kąpiel. Moja przyjaciółka Marzena poradziła mi, że pomaga ona w rozwarciu szyjki macicy, a poza tym to także odprężenie. Mama polewała mnie gorącą wodą, a Tomasz trzymał ogromny słoik wody z kawałkami malin i lodu do picia. Skurcze miałam średnio co 5 minut. Pamiętam, że po wyjściu z wanny bardzo chciałam się położyć i odpocząć, ale ta pozycja zdecydowanie nie ułatwiała przebiegu kolejnego skurczu. Postanowiłam więc skupić się na tym, by przyspieszyć skurcze, kołysałam się i skakałam na piłce, co odciążało mój kręgosłup i w rezultacie przyspieszyło skurcze do tego stopnia, że następowały już co 3 minuty. Tomasz był cały czas w kontakcie z naszymi położnymi, które informował na bieżąco o przebiegu porodu. Kiedy usłyszały, że skurcze występują co 3 minuty, kazały nam natychmiast przyjeżdżać do Birth Center.
W tej samej chwili, stojąc oparta o umywalkę w łazience, wydałam z siebie donośny krzyk, który uwolnił ze mnie ogromne pokłady energii. I tak zaczęły się skurcze parte. Tomek patrząc na mnie, mówił, że wyglądałam, jakby sprawiały mi one przyjemność. I tak było – to najprzyjemniejsze uczucie, jakiego kiedykolwiek doznałam. Ale nadal byłam w domu! Szybko włożyłam wygodne ubrania i zeszłam sama po schodach do samochodu na parkingu podziemnym. Po co winda rodzącej, przecież przyda jej się trochę ruchu (śmiech). Po drodze zaliczyłam dwa skurcze parte. Wyruszyliśmy z mamą i Tomaszem do domu narodzin. Poród był już tak intensywny, że myślałam, że urodzę w samochodzie. Było przed 21:00. Tomasz pędził autem jak szalony.
*
SPOKOJNA W DOMU NARODZIN
Po przyjeździe na miejsce – co trwało jakieś 15 minut – czekały na mnie dwie cudowne położne, które w błyskawicznym tempie zabrały mnie do sali. W Anglii jest troszeczkę inaczej i nie trzeba niczego wypełniać i tkwić w poczekalni. Wręcza się tylko żółtą książkę z historią ciąży i już nie trzeba się martwić papierologią.
Jak już wspomniałam, do porodu przygotowałam się perfekcyjnie, nawet jego plan spisałam w dwóch językach. Oczywiście zapomniałam go wręczyć położnej, ale w sytuacji, kiedy prę jak szalona, można mi to wybaczyć. Wspomnieliśmy tylko, że USG wykazało bardzo krótką pępowinę. W torbie miałam dwie przepiękne koszule do rodzenia, które jechały do mnie aż z Indii. Stanęłam na środku sali, rozebrałam się do naga i czekałam na nadejście kolejnego skurczu, w ogóle nie przejmując się tym, co mam na sobie, a raczej – czego nie mam (śmiech). W tle słyszałam i widziałam lejąca się wodę do basenu, do którego tak bardzo chciałam wskoczyć. Niestety, moje plany związane z porodem w basenie legły w gruzach. Po sprawdzeniu rozwarcia okazało się, że już widać główkę, a w takiej sytuacji jest za późno na wodną opcję. Stanęłam oparta o łóżko i zdecydowałam się rodzić w pozycji stojącej. Ogromna swoboda ruchu i kontrola własnego ciała, profesjonalizm i wsparcie położnych, które akceptowały każdą moją decyzję, dodawały mi pewności siebie i energii do dalszego działania.
*
NAJSŁODSZE STWORZENIE NA ŚWIECIE
Tomasz dokumentował cały przebieg porodu, kręcąc film. Mama zaś, której ogromnie dziękuję, trzymała mnie za ręce. Parłam z całych sił, krzyczałam jeszcze głośniej, ale księżna Zoja postanowiła nie wychodzić tak szybko na świat. O ile cała akcja porodowa potoczyła się w ekspresowym tempie, to przy kilku ostatnich parciach niestety nie obyło się bez interwencji nożyczek i nacięcia. Nie chciałam znieczulenia, chciałam podejmować w pełni świadome decyzje, być pytana i informowana o wszystkim. Kolejne dwa skurcze przyszły dość szybko. Skoncentrowałam całą swoją energię na córce, której obecność czułam już całym swoim ciałem. Chwilkę później powitaliśmy Zoję Hannę. Najsłodsze stworzenie we wszechświecie.
Pępowina była tak krótka, że Zoja od razu wylądowała na moich brzuchu. Po jej przecięciu – ten zaszczyt przypadł Tomaszowi – przytuliłam mojego pierożka z całych sił i tak, w błogiej ciszy i cudownej atmosferze, leżałyśmy wpatrzone w siebie przez jakieś 2 godziny. Po tym czasie Zoja została zważona, a tata i babcia mogli się nią nacieszyć. A ja, czekając w łóżku na zszycie, które było bardzo nieprzyjemne, robiłam im zdjęcia. Następnie, z pomocą mamy, wzięłam prysznic. Kilka minut później przeszłam na salę poporodową i odpoczywałam do samego rana, wpatrzona w córeczkę. Tej nocy także nie spałam. Położne, które miały wtedy dyżur, były nieocenione. Co jakiś czas sprawdzały, jak się mamy i czy niczego nie potrzebujemy. Zoja od razu pięknie ssała pierś. Nie miałyśmy żadnych problemów, do tej pory nie mamy, a minęło już prawie 10 miesięcy.
*
POWRÓT DO DOMU
Do domu wyszłyśmy 19 godzin później, a po dobie do naszych drzwi zapukała położna środowiskowa, żeby sprawdzić, jak się mamy. Druga wizyta odbywa się kilka dni później. W Anglii na ogromnie wsparcie można liczyć także w przypadku depresji poporodowej czy innych gorszych chwil, jakie towarzyszą świeżo upieczonej mamie. Zawsze możesz zadzwonić na infolinię, poradzić się specjalistów, a nawet poprosić o wizytę, jeśli czujesz, że to konieczne.
Pierwsze chwile z córką wspominam wspaniale, pomimo bólu, jaki niosły ze sobą szwy i opuchlizna, która zeszła dopiero po tygodniu. Miałam ogromne wsparcie ze strony Tomasza i mamy, która pomagała nam w codziennych czynnościach. Czuję, że byłam przygotowana na bycie mamą. Zoja była planowanym dzieckiem, które dało nam jeszcze więcej wzajemnego zaufania. Dopełniła nas w każdym calu, w końcu poczuliśmy, że żyjemy, tworzymy wymarzoną rodzinę i nic nie jest w stanie nas złamać.
Ludzie mówią, że dziecko wywraca świat do góry nogami. W naszym przypadku świat stał się jeszcze bardziej uporządkowany i przemyślany, wypełniony po brzegi czułością, cierpliwością i miłością. Z perspektywy czasu, kiedy myślę o porodzie, mam łzy w oczach i motyle w brzuchu. Było to najpiękniejsze doświadczenie w moim życiu, które pokazało mi, jak wielką potęgą jest kobiece ciało i dobrze przepracowany czas oczekiwania na dziecko. Nie mogłam wyobrazić sobie porodu lepiej – było perfekcyjnie, wzruszająco i na naszych zasadach.
I żeby była jasność – mamy zamiar to powtórzyć! (śmiech)
*
METRYCZKA
Kto i gdzie przyszedł na świat: Zoja Hanna, w Princess Alexandra Hospital – Birthing Unit Harlow
Data narodzin: 4 marca 2019 r.
Czas trwania porodu: 5,5 godziny
Waga: 3260 kg
Wzrost: 50 cm
*
Marcelina o sobie: jestem mamą prawie 10-miesięcznej Zoi i szczęśliwą żoną Tomasza. W życiu zajmowałam się różnymi rzeczami, począwszy od pracy jako ratownik wodny w ukochanym Darłówku, po bycie prawie 7 lat managerem w ekskluzywnych butikach. Studiowałam fotografię oraz zarządzanie. Pod Londynem mieszkam od 4 lat, pracuję w dziale HR – teraz kiedy mam Zoję, pracuję z domu. Moją największą pasją jest moda i fotografia, którą zajmuję się w wolnych chwilach. Planuję poświęcić się rzeczom, które fascynują mnie najbardziej, czyli tajnikom astrologii wedyjskiej, doskonaleniu siebie przez wyciszenie, medytację, jogę, oraz wychowywaniu zgodnie z moimi przekonaniami najpiękniejszego małego człowieka pod słońcem.
*
Zdjęcia pochodzą z domowego archiwum Marceliny.
Materiał został przygotowany we współpracy z marką Pink No More.