cykl Blisko społeczeństwo współpraca reklamowa

Dziecko w przestrzeni publicznej

Rozmowa z Anną Machowiną

Dziecko w przestrzeni publicznej
Unsplash

Z psycholożką dziecięcą i trenerką umiejętności społecznych rozmawiamy o podróży matki i dziecka przez świat krawężników i zakazów, społecznym ostracyzmie, szukaniu (właściwego) miejsca dla siebie, a także o tym, jak wspierać rodziców i dzieci w trudnych momentach ich wspólnej drogi.

Pamiętam, gdy będąc młodą mamą, przeklinałam miejską infrastrukturę, tak bardzo niedostosowaną do wózków i dzieci. Zachodziłam w głowę, dlaczego w Polsce funkcjonują programy socjalne mające zachęcić do rodzicielstwa, ale nie dostosowuje się przestrzeni publicznej do potrzeb rodziców z dziećmi. Wszystkie moje frustracje odnalazłam później w książce „Matka Polka sika w krzakach. Przygody z dzieckiem w mieście wysokich krawężników, nieczynnych toalet i zepsutych wind”, w której Monika Pastuszko bardzo zgrabnie opisuje trudy związane z przedzieraniem się przez miejską dżunglę z dzieckiem. Dziś podejmuję ten temat w rozmowie z Anną Machowiną.

Brak miejsca dla dziecka w przestrzeni publicznej zaczyna się chyba od tego, że nie ma w niej miejsca dla matki – z brzuchem, z wózkiem, karmiącej. Dlaczego tak jest i jak to wpływa na nas, na nasze samopoczucie i psychikę?

To bardzo ciekawy temat. W ciągu ostatnich lat trochę się w tym zakresie zmieniło, ale wciąż wyzwaniem bywa dla społeczeństwa ustąpienie miejsca kobiecie w ciąży w autobusie czy też stworzenie komfortowych warunków do karmienia piersią w przestrzeni publicznej. Z pewnością jest to źródło napięcia, dyskomfortu czy stresu. Myślę, że to szczególnie dotkliwe dla kobiet, które zostaną lub zostały matkami po raz pierwszy i nie wypracowały jeszcze strategii radzenia sobie w różnych, nowych dla siebie sytuacjach. Macierzyństwo to niezwykła zmiana w życiu kobiety, wiąże się z tym szereg naturalnych wyzwań, a kiedy do tego wszystkiego dodamy bariery architektoniczne i brak społecznej akceptacji, robi się jeszcze trudniej. Latami kobiety i dzieci przynależały raczej do strefy domowej i pewnych rzeczy po prostu nie robiły, w wiele miejsc nie chodziły. Dlaczego? Z obawy przed oceną, z przekonania, że dla dzieci nie ma miejsca w przestrzeni publicznej – najpierw muszą się nauczyć dobrze zachowywać i dorosnąć. Dziś chcemy widzieć dziecko jak małego człowieka, którego traktujemy podmiotowo i zapraszamy do społeczności. Taka myśl nadal jednak bywa wyzwaniem.

Jak się żyje matkom małych dzieci w polskich miastach?

Zależy od tego, gdzie mieszkają. W dużych miastach, szczególnie na nowych osiedlach, rośnie popularność miejsc tworzonych specjalnie dla mam z dziećmi: klubokawiarni, lokali z kącikami dla maluchów, sal zabaw. Większe są więc możliwości przebywania z dziećmi już w pierwszym roku życia w przestrzeni publicznej – wychodzenia na zajęcia dla mam z dziećmi czy na kawę do przyjaznego im lokalu. Obserwuję, że samotność mam w macierzyństwie prowadzi też do poszukiwania kobiet w podobnej sytuacji i tym samym gromadzenia wokół siebie wioski, grona wspierających osób. Na wsi czy w małych miasteczkach jest to trudniejsze, ponieważ przestrzeń publiczna nie stwarza takich możliwości. Dodatkowo większe są obawy przed tym, w jaki sposób otoczenie zareaguje na mamę z dzieckiem. Przekonania typu „co ludzie powiedzą”, gdy dziecko będzie płakać lub położy się ze złości na chodniku, nadal są bardzo silne i skutecznie ograniczają obecność mam z maluchami w lokalnej przestrzeni.

Kiedy dziecko jest w silnych emocjach, to zaopiekowanie się nimi stanowi dla nas priorytet, nie ma przestrzeni na to, by jednocześnie zajmować się postronnymi osobami, które chcą nam pomóc lub komentują wydarzenie.

Dziecko rośnie, zaczyna eksplorować świat, swoje emocje i możliwości, to czasem oznacza trudne zachowania w przestrzeni publicznej. To kolejny krawężnik nie do przejścia. Ludzie patrzą, często też komentują dziecko, jego emocje i my jako rodzice stajemy się wrogami publicznymi. Jak sobie z tym poradzić?

Płacz, krzyk i pokazywanie trudnych emocji przez dzieci w przestrzeni publicznej nadal spotyka się z brakiem akceptacji i nieprzychylnymi komentarzami. To ciekawe, że jesteśmy w stanie przejść obok głośno szczekającego psa lub samochodu, w którym głośno gra muzyka, ale płacz dwulatka budzi niezgodę. Na pewno jednym z powodów takiej sytuacji jest to, że przez lata staraliśmy się nie pokazywać różnych emocji publicznie. Dzieci uczono, które emocje są dobre, a które „złe”, i że trzeba je ukrywać, wyeliminować. Nie było zgody na płacz i złość, kojarzące się ze „złym” zachowaniem. Dziś to się zmienia i wielu rodziców wychowuje dzieci w szacunku dla wszystkich emocji, w zgodzie na to, by je komunikować. Myślę, że jeśli jako rodzice mamy przekonanie co do tego, co robimy, będziemy w stanie adekwatnie zareagować w trudnych społecznie sytuacjach. Kiedy dziecko jest w silnych emocjach, to zaopiekowanie się nimi stanowi dla nas priorytet, nie ma przestrzeni na to, by jednocześnie zajmować się postronnymi osobami, które chcą nam pomóc lub komentują wydarzenie. Mnie się zdarzało powiedzieć wprost: „Dziękuję, nie potrzebuję pani pomocy, poradzimy sobie” lub „To, co pan mówi, nas nie wspiera, proszę nas zostawić”.

Czy jako świadkowie trudnych sytuacji możemy zrobić cokolwiek, co wesprze rodzica w takiej chwili?

Kiedy dziecko leży na chodniku i krzyczy lub w jakiś inny sposób jest mu trudno, to wspierające ze strony obcych osób bywa nieingerowanie w tę sytuację. Wszelkie komentarze, szczególnie te wypowiadane pod adresem dziecka, dodatkowo dokładają rodzicowi napięcia. Równolegle do emocji dziecka potrzebuje on jakoś reagować na słowa postronnych obserwatorów. Są natomiast sytuacje, w których jak najbardziej możemy wesprzeć rodzica małego dziecka. Na przykład przepuścić go w kolejce w sklepie, kiedy widzimy, że maluchowi jest trudno w niej wytrzymać, lub w trakcie wysiadania z autobusu, gdy rodzic oprócz dziecka ma jeszcze wózek, rowerek i po prostu brakuje mu rąk. Rodzicom małych dzieci pomaga empatia ze strony otoczenia i akceptacja faktu, że pewne zachowania są dla nich typowe i nie wynikają ze „złego” wychowania, tylko z niedojrzałości układu nerwowego, z toczącego się procesu rozwoju.

I dalej: idziemy na plac zabaw, o ile znajdziemy w pobliżu taki, który jest przystosowany do faktycznych potrzeb dzieci. Jakie kryteria powinien spełniać dobry plac zabaw?

Tutaj pewnie każdy rodzic ma własne kryteria wynikające z tego, na czym mu zależy i tego, w jakim wieku jest dziecko. Coraz więcej placów zabaw ma strefy dla maluszków, z dostosowaną zjeżdżalnią, wygodnymi huśtawkami czy niskimi drabinkami, a także dla starszych dzieci. Bardzo cenię takie miejsca, które odpowiadają na potrzeby dzieci w różnym wieku. Dobry plac zabaw to na pewno przestrzeń bezpieczna, ogrodzona, obejmująca również miejsca zacienione, co jest niezwykle ważne latem. Sama jestem zwolenniczką naturalnych placów zabaw, kuchni błotnych, dostępu do wody i zieleni. Dzieci potrzebują przestrzeni, którą mogą swobodnie eksplorować i która pobudza ich kreatywność. Uwielbiają patyki, gotowanie zup z błota i listków, kopanie dołków, robienie szałasów. Na standardowym placu zabaw, na którym stoi huśtawka, zjeżdżalnia i drabinka, pole możliwości jest mocno ograniczone. Do tego często podłoże jest wykonane ze sztucznego materiału, a więc nie ma ziemi, trawy czy błota. Jeśli obok znajduje się trawnik, to zazwyczaj z tabliczką „nie deptać trawy”, co wyklucza na przykład rozłożenie tam koca czy położenie się na niej. Dzieci potrzebują natury i swobodnej zabawy.

Myślę też o starszych dzieciach i nastolatkach, które już zupełnie nie mają się gdzie podziać. Jakie są konsekwencje braku dostępu do bezpiecznych i dobrze wyposażonych placów zabaw?

Dzieci mają dużą potrzebę ruchu, zabawy i spędzania czasu z rówieśnikami. Jeśli w przestrzeni publicznej nie znajdują miejsc, z których mogą korzystać, aby te potrzeby zaspokajać, będą poszukiwać innych strategii. W przypadku dzieci w wieku późnej podstawówki i nastolatków obserwujemy, że w coraz większym stopniu angażuje je świat cyfrowy, a aktywność fizyczna i czas spędzany na dworze niepokojąco się kurczy. Oczywiście przyczyn takiej sytuacji jest wiele, ale jeśli zadamy sobie pytanie, gdzie może pójść 13-latka po południu i jak spędzić czas, gdy ma pod domem huśtawkę i piaskownicę, to może się okazać, że alternatyw outdoorowych dla starszych dzieci brakuje. Myślę tutaj chociażby o bezpiecznej przestrzeni do jazdy na rowerze, rolkach czy deskorolce.

Czy na placach zabaw dzieciom wolno więcej? W końcu to ich królestwo!

To bardzo ciekawe pytanie! W kwestii tego, co wolno, a czego nie, lubię się odwoływać do koncepcji granic. Niezależnie, czy jesteśmy z dzieckiem w domu, w sklepie, restauracji, czy na placu zabaw, możemy komunikować, co jest dla nas ważne i dawać sygnał, kiedy poczujemy, że nasze granice zostały przekroczone. Nie ma tutaj uniwersalnego zestawienia, co można, a czego nie, bo to zależy od sytuacji i osób w nią zaangażowanych. Dla mnie taką granicą jest bezpieczeństwo i zdrowie dziecka, a także pozostałych osób, które znajdują się w pobliżu. Dlatego też, gdy widzę, że dziecko rzuca kamieniami – reaguję, ponieważ chcę zadbać o bezpieczeństwo i takie zachowanie przekracza moje granice w obszarze bezpiecznego wspólnego pobytu na placu zabaw. Jeśli w piaskownicy sypie piaskiem tak, że on wpada mi do oczu – również mówię „stop”, komunikując moją osobistą granicę i to, że działanie dziecka sprawia mi ból. Przy czym ruch, bieganie, skakanie, wymyślanie różnych zabaw i tym samym bycie głośno leży w naturze dzieci. Dopóki to, co robią, nie zagraża ich zdrowiu i bezpieczeństwu ani zdrowiu i bezpieczeństwu innych osób, to jest w porządku i warto znaleźć dla tego akceptację. Czasami dorośli mówią dzieciom, jak mają się bawić, a jak nie. Polecają im nie biegać, żeby się nie przegrzały, lub dają szereg wskazówek co do ich aktywności na placu zabaw – mam poczucie, że to nie wspiera i hamuje naturalny instynkt zabawy.

Często słyszę od innych rodziców, że place zabaw ich przerastają, bo trudno jest mediować w konflikcie między dziećmi tak, by nie narazić się innemu rodzicowi. Jak chronić swoje dziecko, a jednocześnie pomóc mu odnaleźć się w sytuacji? A może lepiej nie ingerować i pozwolić mu samemu uczyć się postępować w tego rodzaju interakcji?

Mam taką zasadę – najpierw obserwuję sytuację i nie interweniuję. Kiedy widzę, że dzieci nie znajdują samodzielnie rozwiązania, sprawdzam, czy potrzebna jest moja pomoc. Myślę, że w wielu sytuacjach konfliktowych między dziećmi dorośli włączają się zbyt wcześnie, nie dając maluchom przestrzeni do tego, by mogły same poszukać rozwiązania lub zakomunikować drugiemu dziecku swoje granice. Dzieci uczą się poprzez doświadczenie, a konflikty między nimi są niesamowicie ważnym elementem procesu nauki. Oczywiście bywają sytuacje, kiedy obecność dorosłego i mediowanie między dziećmi okazuje się konieczne – tutaj niezwykle ważne jest, żeby opisywać sytuację w języku faktów, sprawdzić potrzeby obu stron i nazywać emocje, które się pojawiły. Ważne, by dziecko wiedziało, że może powiedzieć „stop”, może się na coś nie zgodzić, mieć inne zdanie, a także że wszystkie emocje, które przyjdzie mu odczuwać w różnych sytuacjach społecznych, są w porządku.

Myślę, że w wielu sytuacjach konfliktowych między dziećmi dorośli włączają się zbyt wcześnie, nie dając maluchom przestrzeni do tego, by mogły same poszukać rozwiązania lub zakomunikować drugiemu dziecku swoje granice.

Wypuszczamy dziecko z ramion, idzie do żłobka lub przedszkola. I bywa, że dostaje łatkę dziecka trudnego, popartą orzeczeniem lub nie. Czasem jego sytuacja jest wyjątkowa, a system – kanciasty. Na co zwracać uwagę? Co jest ważne, by dziecko, z całym swoim inwentarzem, dobrze się rozwijało i czuło, że jest mile widziane w tej przestrzeni?

Tutaj niezwykle ważna jest komunikacja z placówką i ludźmi, których mamy po drugiej stronie. To oni przez wiele godzin dziennie będą spędzać czas z dzieckiem i wspierać je w trudnych sytuacjach. Jeśli ma ono szczególne potrzeby, jest bardziej wymagające w jakimś obszarze, otrzymało orzeczenie lub jest w trakcie diagnozy, warto to transparentnie wnieść już na samym początku i upewnić się, że nauczyciele i opiekunowie posiadają wiedzę w tym obszarze. Część trudności bierze się z braku świadomości i wiedzy, jak wspierać dzieci, których zachowania bywają wyzwaniem, lub dzieci neuroróżnorodne. Jako rodzice najwięcej wiemy o swoim dziecku i nasza wiedza może być niezwykle pomocna dla opiekunów w placówce. Niezależnie o tego wspierajmy dziecko w tym, jakie jest, i wzmacniajmy jego poczucie własnej wartości. Aby je mieć, człowiek musi najpierw doświadczyć, w bliskiej relacji, że jest wartością samą w sobie, przez to tylko, że istnieje, a nie z powodu tego, co robi czy ile sukcesów ma na koncie. To taki obszar, w którym możemy wzmacniać dziecko każdego dnia.

Anna Machowina

Psycholożka dziecięca, trenerka umiejętności społecznych, promotorka rodzicielstwa bliskości, współzałożycielka Wioski w Chmurach. Dorosłych wspiera w budowaniu bliskich relacji z dziećmi, odkrywaniu nowych perspektyw i strategii radzenia sobie w trudnych sytuacjach, a dzieci – w budowaniu kompetencji społeczno-emocjonalnych, odkrywaniu własnej sprawczości i wzmacnianiu poczucia własnej wartości. Wierzy, że dbanie o rodzicielskie zasoby pomaga mierzyć się z codziennymi wyzwaniami.

Partnerem cyklu jest Blisko – sieć niepublicznych żłobków i przedszkoli bliskościowych, punktów opieki dziennej i klubów dziecięcych, które wspierają w świadomym rodzicielstwie. Częścią Blisko są też Wioski – kameralne miejsca opieki inspirowane filozofią Reggio Emilia. Wioski są miejscami premium, otwierają je i prowadzą osoby, które chcą zmieniać edukację wczesnodziecięcą. Więcej o sieci Blisko przeczytacie tutaj.

Dodaj komentarz