Czy matka może zwariować? Historia Leny
Jedna z trzech opowieści zainspirowana kampanią „Można zwariować”
Nie zdajemy sobie sprawy, jak wielu rodziców wokół nas żyje i funkcjonuje dzięki lekom, pomocy psychoterapeutycznej i codziennej samoopiece. Kampania „Można zwariować” udowadnia, że zaburzenia psychiczne dotykają co czwartą dorosłą Polkę lub Polaka, ale czy na pewno chcemy o tym wiedzieć?
Gdyby 10 lat temu pojawiło się coś takiego, to być może moje życie potoczyłoby się inaczej – usłyszały Cleo Cwiek i Ania Cyklińska z Fundacji Można Zwariować od jednej ze słuchaczek ich podcastu. Takich głosów jest znaczenie więcej. Dziewczyny od dwóch lat przełamują tabu mówienia o zaburzeniach psychicznych, działają społecznie, edukują. Cleo jest modelką i aktywistką społeczną, która zmaga się z chorobą dwubiegunową. Ania to psychoterapeutka udzielająca się między innymi jako psychoedu_ na Instagramie.
Zwykle, kiedy mówi się o chorobach psychicznych, przyjmujemy patetyczny i poważny ton – opowiadają. Kampania „Można zwariować” miała rozłupać tę mentalną skorupę. Taki właśnie był jej zamysł: Wpuśćmy trochę dystansu, powietrza, zacznijmy oswajać temat chorób psychicznych, przestańmy dodatkowo dociążać to, co i tak jest olbrzymim wyzwaniem.
Idea kampanii powstała z potrzeby otwarcia się na „niedramatyczny”, zwyczajny dialog. Dotyczy różnych grup społecznych, także rodziców. W wypuszczonym przez fundację spocie poznajemy zróżnicowaną grupę – pod kątem zawodowym, wiekowym, płciowym – ludzi. Dowiadujemy się, że cierpią na konkretne zaburzenia psychiczne. Jedną z nich jest młoda mama (grana przez Zosię Zborowską). Leży z dzieckiem na dywanie, czytają książkę, ot, dzień jak co dzień. Na koniec filmu dowiadujemy się, że cierpi na depresję poporodową.
Zosia jest jak awatar. Pod jej postacią kryją się opowieści tysięcy polskich kobiet, dla których macierzyństwo nierozerwalnie połączone jest z doświadczeniem wrażliwości psychicznej.
W trzyczęściowym cyklu „Czy matka może zwariować?” chcemy oddać głos kobietom, które o wrażliwości psychicznej wiedzą bardzo wiele. Z autopsji.
Ze względu na intymny charakter wyznań bohaterki chciały pozostać anonimowe.
Można zwariować i prosić o pomoc: Lena
Dużo płakałam
Lena w ciągu swojego życia przeżyła kilka epizodów depresyjnych, z czego dwa leczone były farmakologicznie. Kilka miesięcy przed ciążą skończyła terapię. Czuła się rewelacyjnie. Schody zaczęły się po urodzeniu dziecka.
Na świat przyszedł Tymek, a Lena poczuła się wrzucona na głęboką wodę. Wszyscy oczekiwali od niej niemożliwego – świetnej opieki nad niemowlakiem, radzenia sobie w każdej sytuacji i nieustannej, emocjonalnej satysfakcji, podczas gdy ona sama tak naprawdę czuła się bardzo zagubiona.
Po początkowym etapie hormonalnej radości, już w szpitalu przyszła panika. Pojawiły się problemy z karmieniem, a wsparcie personelu w tej kwestii okazało się bardziej stresujące niż pomocne. Lena czuła, że wszystko robi nie tak. W tamtym okresie nie miała specjalnego wsparcia od najbliższego otoczenia, więc w dużej mierze została ze wszystkimi domowymi i rodzicielskimi obowiązkami sama.
Od początku była z Tymkiem w domu jeden na jeden. Ona – kobieta odizolowana od wsparcia dorosłych i on – noworodek, potrzebujący całodobowej opieki. Dużo płakałam – wyznaje.
Najpiękniejsze dwa dni z tamtego okresu? Lena pamięta je następująco. Kiedyś przyjechała do niej mama. Wzięła ją i wnuka na spacer. Prowadziła wózek, zajmowała się synkiem Leny, a ona tylko chodziła. Wiesz – mówi – nie musiałam pchać tego wózka, po prostu szłam obok. Druga najlepsza sytuacja – partner Leny przygotował dla niej posiłki na cały dzień. Rozumiesz? Podchodziłam tylko do lodówki, wyciągałam gotowe jedzenie i jadłam. Poczułam wtedy, że bardzo bym chciała, aby to się powtarzało, bo bardzo często po prostu byłam głodna z braku czasu na zaopiekowanie się sobą. Niestety, nie mogło.
Wszystkiego było za dużo
Ze względu na brak poczucia bezpieczeństwa – jeszcze w czasie ciąży jej związek zaczął przechodzić kryzys – już dwa tygodnie po porodzie Lena rozpoczęła pracę zdalną jako graficzka. Nawiązała stałe zlecenie z jednym klientem. Jej dzień wyglądał tak, że za każdym razem, kiedy Tymek zasypiał, siadała przed komputerem i zasuwała.
Podejrzewa, że depresję poporodową miała od początku. Wszystkiego było za dużo – maleńkie dziecko, pies, praca, brak wsparcia od innych dorosłych, izolacja społeczna – opowiada. Wprawdzie utrzymywała „gorącą linię” z przyjaciółką, którą poznała jeszcze na sali poporodowej, ale i ten kontakt po jakimś czasie zrobił się trudniejszy, bo obie miały dużo wyzwań – Lena z pierwszym dzieckiem, a Klara z kolei z dwójką. W trakcie relacji z wirtualnym drugim dorosłym Lena nie do końca akceptowała fakt, że powinna poszukać dla siebie pomocy na zewnątrz. Jednocześnie sama podpowiadała swojej przyjaciółce, że może warto, gdyby poszukała dla siebie wsparcia. Przecież to żaden wstyd, nic strasznego.
Ze względu na łatwość do przebodźcowywania się, Lena i Tymek stronili od tradycyjnych rozwiązań na spędzanie czasu. Głośne place zabaw czy zajęcia dla małych dzieci były dla nich miejscem potęgowania stresu. Synek miał różne wyzwania, jego zachowania mogły być odbierane jako mało społeczne, a ja w takich miejscach wystawiona byłam, bardziej niż zwykle, na krytykę innych ludzi, krzywe spojrzenia. Trudno też było mi wtedy nawiązywać znajomości z innymi mamami, kiedy one np. rozmawiały, a ja w zasadzie biegałam cały czas za Tymkiem, bo był baaardzo aktywnym niemowlakiem.
Dawni znajomi „sprzed dzieci” też się rozmyli, na co częściowy wpływ miał fakt, że przed porodem Lena wyprowadziła się na dalekie przedmieścia. Jej osamotnienie było bardzo dotkliwe. Jedyną przestrzenią, w której otrzymywała wsparcie, były rozwojowe warsztaty dla rodziców, na które lubiła chodzić, aby dowiadywać się, jak wspierać Tymka. Tam mogła czuć się przyjęta. Tam jej problemy nie były stygmatyzowane.
Zaczęłam odżywać
Pierwszy alarm zdrowotny u Leny nastąpił półtora roku po urodzeniu Tymka, kiedy na rutynowym badaniu wykryto niepokojącą zmianę, a na biorezonansie okazało się, że jej system nerwowy jest na krańcowym wykończeniu. Organizm powiedział kategoryczne „stop”. Ujawniła się też poważna choroba. To właśnie wtedy Lena postanowiła poszukać dla siebie pomocy. Rozpoczęłam własną pracę rozwojową. Zaczęłam zajmować się swoim ciałem i energią. Zrobiłam mocny zwrot w stronę kierunków alternatywnych.
To był początek jej głębokiej metamorfozy i – co za tym idzie – praktykowania zupełnie innej relacji z sobą. Rok później, będąc w procesach terapeutycznych i widząc, jak bardzo wyciągają ją w górę, rozpoczęła studia podyplomowe z arteterapii. Chciała zajmować się inną, bliższą sobie rzeczą, niż ta, która do tej pory ją wykończała. To był piękny czas autoterapii, zadziewania się ważnych przemian wewnętrznych – mówi. Lena poznała innych, pokrewnych ludzi, kobiety i mężczyzn o podobnych doświadczeniach – nie tylko w rodzicielstwie – i znowu poczuła się częścią społeczeństwa. Zaczęłam odżywać, kiedy Tymek miał dwa i pół roku.
Niestety, zaczęła się pandemia. Zajęcia przeszły do trybu online, a w tych Lena nie potrafiła się odnaleźć. Wiele procesów ponownie zaczęło się otwierać. Przyszła izolacja, a z nią kolejna fala depresji.
Ale ja nie jestem „inne kobiety”
Przez pierwsze trzy miesiące jeszcze było okej, nawet odżyłam, bo przeprowadziliśmy się na wieś. Bardzo dużo spacerowałam, fotografowałam… Jednak w czerwcu znów zaczęłam czuć się gorzej – opowiada Lena.
Rozpoczęła się równia pochyła. Weszłam w stare schematy, a co za tym idzie – w absolutną depresję. Ciało miałam tak obolałe, że nie miałam siły wstawać z łóżka.
Wtedy też przyszedł czas na przedszkole. To był kolejny trudny moment. Kiedy ogarniała dziecko, w miarę trzymała się na powierzchni. Jednak, gdy tylko nie było nikogo w zasięgu jej wzroku, Lena kładła się na kanapie, nie wiedząc, co z sobą zrobić. Emocje, których wtedy doświadczyła, nadal są w niej żywe. Jej postawa względem innych ludzi dorosłych, od których mogłaby otrzymać wsparcie, była lękowa. Zbyt wiele razy usłyszała, że nie domaga, że inne kobiety mają więcej dzieci, pracę na etacie i dają sobie radę. K***a mać. Ale ja nie jestem „inne kobiety”.
Po tylu odrzuceniach naprawdę wątpisz, że ktoś będzie chciał cię usłyszeć
Przez takie doświadczenia z otoczeniem Lena weszła w swoje macierzyństwo z obietnicą: „Dam sobie radę”. Tylko, wiesz, ta postawa ma niejeden mankament. Po pierwsze – ciągle sobie dokładasz. Po drugie – wstydzisz się siebie, boisz się oceny. Po trzecie – po tylu odrzuceniach naprawdę wątpisz, że ktoś będzie chciał cię usłyszeć. Lena potrzebowała, aby ktoś przyjął jej status quo bez dawania złotych rad, wsłuchał się w to, co mówi, bez umniejszania i zawstydzania. Potrzebowała kogoś – jednej, dorosłej osoby – która przyjmie ją otwarcie, a nie tak jak jej babcia, która często wspominała, że przecież ona potrafiła zrobić wszystko: ogarnąć dom, dzieci, ugotować, poszyć ubrania, pójść do pracy. Ja nie potrafiłam czasem nawet zrobić śniadania – mówi Lena.
Prawda była taka, że od początku macierzyństwa Lena na okrągło opiekowała się Tymkiem, zarówno w wymiarze czynności codziennych, jak i jeśli chodzi o cały arsenał emocjonalny – Nie mogłam mieć odpoczynku nawet wtedy, gdy był obok ktoś inny. Cały czas byłam tą, która zarządza trudnymi emocjami u siebie i u dziecka. A że jestem tzw. niewyregulowanym dorosłym z potrzebą regulacji z zewnątrz, to regulacja i siebie, i dziecka nie zawsze kończyła się fajnie. Wybuchy, poczucie winy i błędne koło. Do tego wszystkiego był jeszcze pies. Szczekał, chodził za nią krok w krok, warczał na Tymka, a Lena była rozjemcą. Dziecko się darło, pies szczekał, a ja stałam i ryczałam. Kiedy teraz patrzę na ten czas, to tak naprawdę jedyne, co mogłam wtedy zrobić, to chorować. Serio, mogłam zwariować. Były momenty, kiedy chciałam wszystko rzucić, wyjść z domu i nie wracać.
To była transformacja w matkę – dla mnie samej i dla mojego syna
Wychodzenie z depresji skończyło się na psychoterapii. Po pół roku Lena zaczęła czuć się lepiej, zaczęła dostrzegać swoje wyższe potrzeby. Obecnie jestem już w całkiem fajnym stanie, ale prawda jest taka, że przez pięć lat poruszałam się na linii góra-dół, góra-dół. Mam nadzieję, że teraz ta góra już zostanie, ale pamiętam czasy, kiedy byłam na dole. Mam świadomość, czym to jest.
Hasło depresja poporodowa – bo ona była przyczyną stanu zdrowia psychicznego Leny – nie oddaje tego, czym naprawdę był dla niej ten czas. To była transformacja w matkę – dla mnie samej i dla mojego syna. Tak naprawdę od czterech lat ogarniam siebie po to, aby wszystko dookoła lepiej grało. Kiedy mam posprzątane u siebie, w swojej głowie, w swojej przestrzeni, to przestrzeń wokół mnie też będzie bardziej harmonijna.
Teraz, kiedy Lena tylko zauważa jakiś dołek, wie już, jak się nim zaopiekować. Wspiera siebie sama, ale dzwoni też do zaufanych ludzi. Nauczyła się tego, że potrzebuje przegadać to, co się w niej dzieje. Tych rzeczy, których dowiedziała się o sobie, będąc mamą, jest bardzo wiele. Ja sprzed macierzyństwa i ja po macierzyństwie to totalnie inna osoba, którą na bieżąco poznaję. Właśnie dlatego jest to tak długi proces. Czuję się tak, jakbym poznawała siebie na nowo.
Dla mnie to był i jest rozwój
Temat jej pracy na arteterapii brzmiał: „Ja kobieta. Ja matka. W poszukiwaniu tożsamości”. Wszystko, co Lena robi, polega na poszukiwaniu tożsamości. Po tym, jak było się jednym z małym człowiekiem, i po momencie, w którym on zechciał się ze mną rozdzielić, rozpoczęła się dla mnie cała opowieść pod tytułem: Kim jestem ja? Lena bardzo lubi metaforę: życie jako układanka puzzli. Czuje, że przez ten cały czas właśnie to robiła. Odkrywała i układała poszczególne fragmenty po to, aby odnaleźć drogę do siebie samej. Cały czas zbieram elementy. Już wiem, że chcę pracować z ludźmi, ale w tym też jest haczyk – skoro pracuję z innymi, oznacza to pracę dla mnie samej, taką na całe życie.
Depresja i związane z nią kryzysy doprowadziły Lenę do głębszych poszukiwań – w przeszłości, w pamięci ciała. Właśnie dlatego zwróciłam się do osób, które pracują poprzez ciało. Moje ciało było zamrożone. Po dwóch latach pracy, na jednej z konferencji spotkałam empatkę. O takich ludziach metaforycznie mówi się, że rodzą się bez skóry. Zobaczyłam ją i poczułam, że chcę obok niej usiąść. Zaczęłyśmy rozmawiać i ona powiedziała mi nagle: „Wracasz już do siebie”. Pokazała mi, że jestem w procesie scalania się.
Lena już nie klasyfikuje swoich doświadczeń jako ciężar. Dla mnie to był i jest rozwój. To jest niesamowita droga. To, co było dla mnie trudne, teraz biorę tak – przepracowałam, wiem, jakie to dla mnie jest. Dużo się nauczyłam. Czytałam, spotykałam się z wieloma ludźmi. Wiem, że mogę teraz wyjść do ludzi, którzy mają problem z podobnymi rzeczami, nie dając im złotej rady, ale rozmawiając z nimi o swojej drodze. Czuję, że dzieląc się tym, co mam, mogę pomóc innym znaleźć inspirację do tego, jak lepiej zrozumieć siebie, jak poradzić sobie z tym, z czym się mierzą, ale na własny sposób. Rozmowa z przestrzeni swojej prawdy przynosi olśnienia.
*
Jeśli historia Leny jest ci bliska i czujesz, że potrzebujesz opowiedzieć o tym, co przeżywasz, komuś, kto to zrozumie, skorzystaj ze wsparcia udzielanego w ramach kampanii „Można zwariować”. Dzięki współpracy Fundacji z platformą Wellbee możesz skorzystać z konsultacji psychologicznej, na którą otrzymasz 80% zniżkę.
Wejdź na stronę i umów się na wizytę online.
I pamiętaj – można zwariować i prosić o pomoc.
*
Lena Klejc – filolożka, dziennikarka i storytelożka. Słucha opowieści kobiet. Tworzy warsztaty „Rzeka Opowieści” w oparciu o metodę „Twoja historia jest ważna”. Zajmuje się narracją terapeutyczną i copywritingiem świadomych marek.