psycholog związek

Czy kryzys jest nieodłączną częścią związku dwójki rodziców?

Rozmowa z psycholożką i seksuolożką Agatą Loewe-Kurillą

Czy kryzys jest nieodłączną częścią związku dwójki rodziców?
Emma Ahlqvist

Dziecko zmienia wszystko – to znaczy co? Stety lub niestety, także Was, rodzice, ten zespół, który całkiem nieźle działał, zanim się pojawiło. Gdy na barki spada nowa rzeczywistość, nie zawsze łatwo jest unieść ten ciężar. Skąd bierze się kryzys, co mają do tego dodatkowi aktorzy w związku i co można zrobić, żeby sobie pomóc? Rozmawiamy o tym z Agatą Loewe-Kurillą, psycholożką i seksuolożką, twórczynią Instytutu Pozytywnej Seksualności. 

Ciężkie noce, ciężkie dni. Mijanie się i żonglerka obowiązkami, brak czasu na rozmowę o czymś innym, niż zakupy i pieluchy, a co dopiero na naprawczą randkę. Wszystko to, co kiedyś cieszyło, rozładowywało napięcie, a może i nawet stanowiło esencję związku, teraz jest niedostępne, niemożliwe albo dużo trudniejsze. Wspominając rozmowy ze znajomymi mamami dochodzę do wniosku, że nie da się przejść zmiany w rodzica bez najmniejszego uszczerbku dla relacji. Ten temat Ładne Bebe poruszyło już w jednym z odcinków podcastu „Rodzicem być”, a poniższa rozmowa jest jego kontynuacją.

 

Na początek zapytam przewrotnie – czy da się w ogóle nie mieć kryzysu po tym, jak w związku pojawia się dziecko?

Musiałybyśmy sobie doprecyzować samo hasło kryzys. W popkulturze ma ono dosyć negatywny wydźwięk, podczas gdy w klasycznej psychologii mówi się o kryzysie jako o zmianie wynikającej z rozwoju – dojrzewania, dorastania, wzrastania czy jak ktoś woli – starzenia się, lub w wyniku niespodziewanych, nagłych wypadków (pandemia, śmierć lub choroba bliskiej osoby, utrata pracy itd.). To coś, na co nie mamy do końca wpływu, co dzieje się automatycznie i wzbudza wiele emocji, a na końcu prowadzi do zmiany. Nie możemy ocenić, czy jest dobra czy zła, powstaje po prostu nowa jakość. To jest o tyle ciekawe, że żyjemy w czasach, gdzie dużo myśli się o dążeniu do realizacji pełni swojego potencjału, o tym jak trzymać ster w swoich dłoniach.

Panuje kult sprawczości i przekonanie, że jak czegoś bardzo chcesz, to możesz to osiągnąć - oczywiście pod warunkiem, że się wystarczająco mocno będziesz starać.

Mamy poczucie, że różne rzeczy jesteśmy sobie w stanie ogarnąć za pomocą podcastów, warsztatów, tutoriali na Youtube. Tworzymy sobie swoiste mapki działania, które pozwolą nam przygotować się do niektórych wyzwań. Na terapię też czasem trafiają ludzie, którzy dopiero szykują się do roli rodziców, chcą się w ten sposób przygotować do wyzwań związanych z rodzicielstwem. To nie jest oczywiście zły pomysł, ale jako terapeutka zaciekawiam się, czym może to być powodowane. Czy takie osoby myślą, że mogliby sobie z tym nie dać rady? Co ich blokuje? Co sprawia, że chcą uzyskać nadkontrolę, która jest przecież jedynie iluzją – przynajmniej w przypadku rodzicielstwa. Pewnie nie bez znaczenia też jest tu kult perfekcjonizmu i dążenie do doskonałości – w tym scenariuszu nie można nawet przyjąć hipotetycznie, że pojawi się kryzys, bo w tym rozumieniu równa się on porażce. Aktywizuje to oczywiście wysoki poziom napięcia, a z tym każdy radzi sobie inaczej. Jego korzenie sięgają fundamentalnego lęku o jakość relacji z innymi ludźmi, w tym z partnerem. Możemy być przekonani, że jesteśmy super zespołem, ale tyle się mówi, że dziecko wszystko zmieni. Nie wiemy przecież co. I co to znaczy – „zmieni“? Wiem, że nie będę mogła wychodzić na imprezy, nie będę mieć czasu na sport, nie będę pracować tyle co kiedyś, będę musiała prosić o pomoc itd. A potem w praktyce okazuje się, że gdy pojawia się zupełnie bezbronna istota, całkowicie zależna od tej dwójki dorosłych, to uruchamia się dużo poczucia bezradności i tego, co dobrze wyraża angielskie słowo vulnerability. Jesteśmy zupełnie odsłonięci, a przez to że dodatkowo przebodźcowani zupełnie nowymi aktywnościami w życiu, nasz mózg nie sięga do świadomych, racjonalnych, sprawdzonych sposobów radzenia sobie z rzeczywistością, tylko do najprostszych, najlepiej dostępnych. Zaczynamy się zachowywać do siebie niepodobnie – czasem jak nasi rodzice, czasem jak swoje najgorsze demony, wracają traumy z dzieciństwa, jesteśmy przewrażliwieni na punkcie rzeczy, które kiedyś w ogóle nie miały znaczenia. 

Czyli stajemy się nowymi ludźmi, dla siebie samych i dla siebie nawzajem.

Czasem wychodzi z nas to, co mamy za najgorsze, albo to, czego się baliśmy, że może wyjść. Dowiadujemy się, jak reagujemy, gdy jest za głośno. Albo gdy czegoś potrzebujemy. Masz dziecko przy piersi, chcesz chusteczkę, bo coś Ci się leje, nie masz czasu i po prostu mówisz podniesionym głosem „daj!”.

A w drugiej stronie uruchamia się pretensja o ton.

Tak – „jak Ty do mnie mówisz!”. A tu przecież zupełnie nie o to chodzi. To jest poziom pierwotnej reaktywności. Uruchamiają się też w nas wewnętrzne dzieci, więc jeśli dwoje dorosłych zostaje rodzicami i jednocześnie aktywizuje się dwójka dzieci, to często jest tak, że nie ma się kto nimi zaopiekować. Jesteśmy społeczeństwem dążącym do struktur kultury indywidualistycznej – wiele par nie ma wioski do pomocy. Jesteśmy zdani na siebie. Nie umiemy też za bardzo sięgać po pomoc, a gdy ona się już pojawia, jest często nieadekwatna, bo np. przyjeżdża teściowa i robi wszystko nie tak, jakbyśmy chcieli. Albo przychodzi przyjaciółka i myślimy, że pomoże, ale musimy się nią zajmować jak gościem. Zaczynamy zwracać uwagę na inne rzeczy i – mówię to z troskliwą czułością – to jest stanięcie w twarz z ogromnym poziomem bezradności. Oto jest ta mała istota, obydwoje się zgadzamy, że to jest nasz priorytet, wszystko inne schodzi na dalszy plan. Musimy się wszystkiego nauczyć w bardzo krótkim czasie, nikt nas do tego nie przygotował, w teorii wszystko pięknie, a w praktyce nagle już nie i to wymaga czasu, a jak dziecko płacze, to nie wiesz czy coś złego się dzieje, czy jest mu po prostu za ciepło.

Sami przecież chcieliśmy być w dokładnie tej sytuacji. A tu się nagle okazuje, że jest tak ciężko. I co teraz?

No właśnie. Myślisz sobie, że tak bardzo kochasz to dziecko i swojego partnera, oboje tego chcieliście, no to dlaczego jest tak ciężko? Czasem trudno się przyznać przed samym sobą, że to jest okej, że jest ciężko. Nie o to chodzi, że nie dajesz rady bo coś jest z Tobą nie tak, tylko sytuacja jest kryzysowa, przerasta nasze możliwości poznawcze. Mechanizmy, które wcześniej były funkcjonalne i adaptacyjne muszą się przetransformować w nowe. I to jest ogromny wysiłek psychiczny i fizyczny, żeby przejść przez tę przemianę. Pamiętam, gdy sama starałam się o dziecko, czytanie artykułów na ten temat było dla mnie jak antykoncepcja. Myślę, że gdyby ludzie dostawali dostęp do emocji, jakie towarzyszą młodym rodzicom, to wielu z nas by się na dziecko nigdy nie zdecydowało. 

Ale raz, że nie mamy za bardzo do tego dostępu, a dwa, że myślimy: nieee, ja będę innym rodzicem.

Likwidujemy dysonans poznawczy, mówimy sobie, że nasza sytuacja na pewno będzie inna, będziemy innym rodzajem mamy czy taty niż ten do którego nie chcemy się porównywać. Tymczasem gdy pojawia się dziecko, z miesiąca na miesiąc stajemy przed kolejnymi wyzwaniami, w procesie rozwoju małego człowieka ciągle coś się dzieje, żadna sytuacja nie jest do końca przewidywalna. Następuje też zjawisko gettoizacji, jeśli już trafimy do nowego grona dzieciatych znajomych, to coraz mniej nas łączy z tymi niedzieciatymi. Zmienia się układ relacyjny ze źródłami wsparcia, no i cały życiowy anturaż, wszystkie rutyny, które nas gruntują i uziemiają, jak np. joga we wtorki rano, raz do roku wypad z koleżankami w góry. Obydwoje musimy przeżyć żałobę po życiu, które już nie wróci.

Jakość każdej relacji polega nie na tym, żeby się nie ranić, tylko żeby mikro zranienia prowadziły do naprawczych zachowań.

To jest bardzo ważne także przy pojawieniu się nowego członka rodziny. Z częścią ludzi relacje nam się zacieśnią, z innymi będziemy musieli się pożegnać. Sięga to czasem momentu zajścia w ciążę, wtedy pojawiają się zmiany w reakcjach otoczenia – zaczynasz być widziana inaczej i musisz sobie poradzić z tym, jakie to uruchamia w Tobie przekonania nt. macierzyństwa, seksualności, kobiecości. Na mężczyzn też działają hormony, o tym się mówi za mało. Tak jak kobiecie po porodzie uruchamia się wyrzut oksytocyny i to tłumaczy, że np. przez okres karmienia piersią ma obniżone libido i zapomina o seksie, tak niektórzy mężczyźni też robią się tacy „oksytocynowi”.

Zmieniamy się na wszystkich frontach.

Pamiętajmy, że to jest proces, nic się nie dzieje z dnia na dzień. Musimy z akceptacją i troską dawać sobie przestrzeń na to, że zmiany dotyczą obu stron, obciążają różne obszary naszego życia, które były dla nas ważne w różnych proporcjach. Pojawia się zazdrość, poczucie niesprawiedliwości. Bo partner może iść z kolegami na piwo czy wyjechać na kilka dni, a ona nie. Z drugiej strony mama często nie chce wypuścić dziecka z objęć i warto edukować na ten temat partnerów, że czasem muszą reagować na potrzeby nie do końca uświadomione. Dobrze dać sobie pomóc, ale jednocześnie takie rzeczy jak długi prysznic, wyjście do fryzjera, przejęcie dziecka, żeby mama mogła zrobić coś dla siebie, to są rzeczy powierzchniowe. Można nimi zaradczo zaopiekować sferę zewnętrzną. To na co nie mamy wpływu, to jak ten proces działa na nas wewnętrznie. Więc jeśli pytasz, czy kryzys jest nieodłączną częścią związku dwójki rodziców, to w tym kontekście tak. Gdybyśmy miały uprościć słowo kryzys i skupić się tylko na konflikcie, rozpadzie fundamentalnych wartości związku, to już niekoniecznie. Bo wiele par to wzmacnia, nagle mogą w praktyce zobaczyć, że naprawdę są jednym zespołem. Nie chodzi o to, żeby nie było dramatów, tylko o to, jak sobie z nimi radzimy.

A jeśli sobie nie radzimy?

Znak zapytania, czy przetrwamy jako para, nie jest niczym dziwnym – w ciągu kilku lat po pojawieniu się dziecka wiele par się rozstaje. Statystyki rozwodów w Polsce są bardzo wysokie.  Rząd nie lubi takich danych, bo przeczą temu, czym się szczycimy – byciem ostatnim europejskim bastionem prawdziwej, stabilnej rodziny. A to nieprawda, co trzecia para się rozstaje na którymś etapie swojego wspólnego życia. Dla młodych matek to jest perspektywa dramatyczna z poziomu lęku o przyszłość i o to, czy będą w stanie same się utrzymać i wziąć na barki zdecydowaną większość opieki nad dzieckiem – a pamiętajmy nie tylko o wysiłku fizycznym, ale też psychicznym, to są tysiące poważnych decyzji w ciągu dnia. Statystyczna Polka jest w gorszej sytuacji ekonomicznej niż mężczyzna, a macierzyństwo dodatkowo blokuje jej możliwości rozwoju. John M. Gottman, badacz par które się kłócą, stworzył cztery sygnały mówiące o tym, że w związku źle się dzieje. Nazwał je jeźdźcami Apokalipsy. Pierwszy to krytycyzm – kiedy już nie dajemy drugiej osobie żadnych pozytywnych wzmocnień, nic nam nie pasuje. Drugi to defensywa – ciągły atak i kontratak, „a bo Ty to, a Ty tamto”. Jesteśmy dwójką dzieci, która przerzuca się winą, zamiast szukać sposobu na rozwiązanie. Trzeci to pogarda – patrzymy na drugą osobę i myślimy „no ja tu za bardzo nie widzę, żebyś Ty miał/a sobą cokolwiek do zaprezentowania, niczego się po Tobie nie spodziewam”. I czwarty, najbardziej dotkliwy – emocjonalna pustka, objawiająca się opuszczeniem fizycznym lub emocjonalnym . Ty coś do mnie mówisz, ale ja Cię nie słucham, albo wychodzę wpół słowa. Nie ma miejsca na dialog, reparację, współodczuwanie. To są czarne scenariusze, ale na podstawie stylu kłócenia się pary można zobaczyć, jaka jest szansa na przetrwanie związku.

Po dziecku trudno się też kłócić, nie ma przestrzeni na spokojne rozwiązywanie konfliktów. Jak już jest chwila, to poświęcamy ją na coś pilniejszego.

No właśnie. Te kłótnie też się zmieniają, bo ludzie nie mają pojęcia jakie wyjdą z nich demony, jeśli są długo postawieni pod murem. Nawet najbardziej spokojne osoby mogą wtedy odwrócić rolę i zmienić się w kata. Jeśli wszyscy ci jeźdźcy przyjadą, to wg. Gottmana mamy do czynienia z rozpadem emocjonalnym związku i tu już nawet terapia nie pomoże. Jest wiele par które tak żyją – w toksynie, albo po prostu równolegle. Chroniczny kryzys w relacji jest niezwykle szkodliwy dla wszystkich. Powoduje wyniszczenia, które zmniejszają odporność organizmu – to jest przecież wieczne życie w stresie, jesteśmy jak ten królik, nad którym krąży orzeł. Ludzie często wychodzą z tego z ciężkimi objawami nie różniącymi się wcale od PTSD.

Porozmawiajmy o seksie, bo to obszar, który często cierpi po pojawieniu się dziecka. 

I o tym również nadal za mało się mówi. Gdy dziecko jest małe, lub dopóki nie pojawi się opcja zinstytucjonalizowanej opieki, a jednocześnie fizyczna przestrzeń, by sięgnąć po pomoc, temat seksu jest zwykle zamiatany pod dywan. Stosunkowo rzadko która para, która szuka pomocy u psychologa, świadomie stara się zaopiekować swoją seksualnością. Mało z nas nazywa to po imieniu: kochanie, mamy problem, zajmijmy się nim, nie przeczekujmy. Pary wpadają w marazm, kobieta kupuje bieliznę, ale on nie zareagował, on ją zaprasza do kina, ona po kinie zasypia – obrażają się na siebie wewnętrznie i tracą motywację. Nie są sobie w stanie poradzić z dużą ilością odrzuceń.

Dlaczego tak niewiele osób idzie po pomoc?

Są ważniejsze rzeczy na co dzień, ważniejsze wydatki. Dochodzi też element motywacji i czasu – wiele kobiet ma poczucie, ze jak minie ten pierwszy okres, skończą karmić piersią, same się „odpieluchują”, to seks wróci do normy. I proszą partnerów żeby poczekali. Druga strona przeżywa to jako odrzucenie, zawód, niechęć do terapii. Czasem, gdy już trafią do specjalisty, muszą między sobą uściślić jak każde z nich wyraża miłość i czego potrzebuje.

Czytałam gdzieś, że najlepsza gra wstępna na tym etapie to wysprzątana na błysk kuchnia i ciężko mi się nie zgodzić.

To powinno być oczywiste, dla mężczyzn i kobiet, że wymieniamy się obowiązkami, wspieramy się. Jak jedno niedomaga, to drugie podaje mu ramię i idziemy dalej. W polskich domach bywa z tym różnie. Wiele kobiet jest umęczonych do granic możliwości, a nadal uważają, że to będzie ich porażka jako dobrej żony, jeśli pozwolą mężowi posprzątać. Ogarnięcie rzeczy, na które kobieta nie ma siły, zrobienie tego w formie prezentu, pokazanie, że cię szanuję, jesteś ważna, niesamowite rzeczy zrobiło twoje ciało, sprowadzając na świat to cudo którym się oboje opiekujemy – to jest dla matki najlepszy afrodyzjak.

Po dziecku trzeba też te komunikaty na nowo dostosować.

Rzeczywiście, dla wielu osób będzie się to wiązało ze zmianą schematu, gdzie śpimy jakie mamy poziomy pobudzenia w ciągu doby. Przykrym odkryciem może być, że od tej pory seks będzie niespontaniczny, albo że będzie trwał krócej czy dłużej. Że będzie go trzeba przerwać, bo dziecko zacznie płakać na minutę przed wielkim finałem. Lub że na stole szwedzkim będzie dostęp do określonych aktywności, a nie do wszystkiego, co było wcześniej. Pary często mówią, że po dziecku przestają stawiać na ilość, a zaczynają na jakość. Ale tego się trzeba nauczyć.

Czyli rozmawiać.

Przez to, że nie rozmawiamy, pojawia się dużo projekcji, które mogą się przerodzić w poczucie odrzucenia. Na przykład: ona mu daje pozytywny feedback, czyli  zrób to trochę inaczej, to będzie lepiej, a dla niego to zarzut. Jest jeszcze temat zazdrości o dziecko, bycia odstawionym na drugie miejsce, nie tylko u mężczyzn – wiele kobiet też czuje, że on jest tak zaangażowany w opiekę nad dzieckiem, że one przestają być widziane jako kobiety. To co może być dodatkowym czynnikiem kryzysogennym, to to, jak jesteśmy związani z rodzinami pochodzenia. Stąd się biorą kawały o teściowych. 

W związku pojawiają się nowi aktorzy.

I sączą nam do głów swoje mądrości. A my odpływamy, zamiast pielęgnować nową rodzinę. Warto zadbać o granice związku z rodzicami, którzy wiadomo, najczęściej chcą dobrze, a ich pomoc jest jednak nieoceniona. Trudno jest czasem powiedzieć: nie dawaj mu cukierków, skoro wiemy, że dziecko i tak trzeba będzie zostawić z babcią na pół dnia. Uczenie się tych granic, stawianie ich i trzymanie, to jest praktyczny test tego, na ile jesteśmy zespołem i jak bardzo możemy na sobie polegać. 

Jak często u Ciebie na kozetce pojawia się temat dodatkowych osób?

Zawsze (śmiech)! Jako terapeutka systemowa zajmuję się właśnie systemami i podsystemami, w których funkcjonujemy. Każdy ma rodzinę generacyjną i tam spełniamy pewną określoną rolę, którą przenosimy potem do innych systemów, sprawdzamy jak ona działa. A drugim elementem są komunikaty przenoszone transgeneracyjnie i tu mamy do czynienia z dwiema tendencjami. Albo próbujemy zrobić wszystko, żeby nie pójść w ślady naszych rodziców, albo bardziej lub mniej świadomie odtwarzamy to, co działo się w naszych domach rodzinnych. Czasem projektujemy w związkach pewne scenariusze, myśląc, że dzieje się dokładnie to samo, ale partner nie jest przecież z naszego domu rodzinnego, nie czyta tego tak samo. Tu jest dużo bardzo ciekawych wątków i im bardziej są one świadome, tym lepiej można się komunikować ze swoimi emocjami i modyfikować wtórne zachowania. Rodzice pojawiają się na sesjach terapeutycznych nie tylko w fizycznej formie, lecz także w naszych wewnętrznych rodzicach, których my przeżywaliśmy, choć niekoniecznie naprawdę byli właśnie tacy. 

Czyli to nie jest tak, że cała wioska sprawia, że jest mniejsza szansa na kryzys.

Im więcej osób jest zaangażowanych, tym więcej jest procesów, które się na siebie nakładają. Nie chodzi o to, żeby parę od wioski oddzielić, tylko żeby żyła w obrębie elastycznych granic, które są dla tej dwójki jasne. Jeszcze jeden obszar, w którym pojawiają się rodzice, to rywalizacja – jak będzie się postępować z dzieckiem. Bo u nas się robi tak, a u was tak. Nikt się nigdy nie zastanowił, czemu na święta jest grzybowa albo barszcz, a potem dochodzi do konfrontacji. Jak zrobimy u nas? Kto to będzie gotował, a kto zmywał? Wszystko się zmienia i tworzymy nową jakość. Spróbujmy się zastanowić, co będzie dobre dla naszej rodziny, zamiast powielać schematy z poprzedniego życia.

Gdybyś miała dać naszym czytelnikom jedną radę, to co by to było?

Żeby potraktować ten moment jako pozytywną przemianę, coś co jest formą głębokiej transformacji w nową jakość życia. Kryzys może się też wiązać z nieprzegadanymi oczekiwaniami. Myślimy sobie, że jak już dziecko będzie, to się nad wieloma sprawami zastanowimy. A jak już się pojawia, to na to zupełnie nie ma czasu, zasobów. Jakimi chcemy być rodzicami? Czy nas na to stać? Jaki będzie podział obowiązków? W każdym związku są tematy niekomfortowe. W wielu związkach pojawienie się dziecka odsłoni coś czego się wcześniej udawało, że się nie widzi i czasem podejmiemy trudną decyzję o odejściu, która da nam nowy początek i szansę na coś lepszego. Kiedy naprawdę chcemy dziecka, to z pewnością jest to doświadczenie, które na wielu poziomach da nam poczucie spełnienia i ostatecznie zyski będą dla wielu osób wyższe, niż straty. Wiele par lepiej funkcjonuje w patchworkach niż pod jednym dachem. Po prostu uczmy się rozmawiać i bądźmy dla siebie nawzajem tolerancyjni. I tu pasuje kolejne angielskie słowo: kindness! 

 

 

Agata Loewe-Kurilla, PhD – psycholożka kliniczna i międzykulturowa, psychoterapeutka systemowa, seksozofka, seksuolożka i certyfikowana sex coach. Założycielka Instytutu Pozytywnej Seksualności. Od 2009 roku współpracuje z instytucjami działającymi na rzecz równości w zakresie płci, genderu, seksualności oraz relacji i dostępu do praw seksualnych człowieka. Prowadzi prywatną praktykę terapeutyczną oraz organizuje i prowadzi zajęcia dla osób, które chcą lepiej rozumieć własną seksualność i profesjonalnie pomagać innym w tym zakresie. Związana ze Światową Organizacją Zdrowia Seksualnego (WAS), amerykańskim SCU oraz brytyjskim Pink Therapy. Od 2020 aktywnie zawodowo mama. 

 

Emma Ahlqvist – artystka i pisarka szwedzkiego pochodzenia. Mama dwójki. Obecnie mieszka w małej wiosce pod Edynburgiem i szykuje się do premiery swojej książki – albumu o wczesnym macierzyństwie – „My Body Created a Human. Love Story”.

Dodaj komentarz