asd
Dobrze, że robię ten wywiad mailowo. Serio, gdybym umówiła się z nią w kawiarni, ściągnęłybyśmy uwagę wszystkich, a już na pewno płci brzydszej. Bo styl i urok się ma lub nie. Caroline ma go w nadmiarze!
Takie kobiety czasem onieśmielają. Są piękne, nawet gdy zaspane o siódmej rano wyprowadzają psa lub w dresie ganiają z odkurzaczem po domu. Po bułkę w spożywczaku idą w stylowym płaszczu rodem z paryskich ulic, w czerwonej szmince, rzecz jasna. Ja wyglądałabym jak przebrana na sylwestrową imprezę w mieścinie pod Las Vegas, a ona wygląda… Jak ona.
Caroline Nehring jest ikoną stylu i social-mediową influencerką. Nie każdy, kto się za takiego uważa, robi to dobrze. Ona wraz z mężem Anthonym (tak, wyobrażam sobie wasze reakcje, gdy po raz pierwszy widzicie jego konto) są w tym perfekcyjni i wiarygodni. Poznajcie kolejną mamę na świecie, przenosimy się do stolicy Danii!
Caroline, dziękuje, że znalazłaś czas. Wiem, że to niełatwe przed Świętami.
Trochę mi to zajęło, ale byłam kilka dni sama z dziećmi, potem były chore. Sama wiesz…
No to niezależnie od szerokości geograficznej jedziemy na tym samym wózku.
Dokładnie!
Mieszkasz w Kopenhadze. Wymarzony kierunek dla miłośników skandynawskiego stylu. Opowiedz o 3 rzeczach, które lubisz w tym mieście jako mama. A może jest coś, co cię wkurza?
Kocham to miasto i to z wielu powodów. Na przykład superrzeczą jest to, że wszędzie dojdziesz na piechotę, to dość kompaktowe miasto. Uwielbiam tutejsze restauracje, nowa kuchnia duńska rozwinęła się na potęgę, praktycznie na każdej ulicy możesz dobrze zjeść. Kwestia estetyki, stylu… my, Duńczycy mamy to we krwi, w naszym DNA. Jesteśmy bardzo wyczuleni na dobry design! A dla dzieci miasto oferuje dużo bezpłatnych zajęć i atrakcji. Czego nie lubię? Przeciętny Duńczyk może wam się wydać gburowaty, mało kto przywita czy pozdrowi cię na ulicy. Powiedzmy, że uprzejmość to nie jest nasza silna strona.
Na pewno słyszałaś to sto razy, ale nieoryginalnie to powtórzę: jesteście z Anthonym najbardziej stylową parą na Instagramie. Wasz przepis na udany związek? Brak czasu przy dzieciakach bywa wyzwaniem dla relacji…
Ha, dzięki za te słowa. Naprawdę mamy swoje górki i dołki, jak każdy zresztą. Ponieważ pracujemy razem i jesteśmy rodzicami full time, musimy być zgraną ekipą. Chyba nawet łatwiej jest w kłótni i emocjach trzasnąć drzwiami i wyjść do pracy. My po prostu musimy nad sobą pracować, bo spędzamy każdy dzień razem, a nie ma komfortu, jeśli w powietrzu są złe emocje.
Staramy się być uważni, dbać o siebie tak po prostu na co dzień. No i mamy bardzo jasno podzielone role i obowiązki, wiemy czego oczekiwać od drugiej strony, na przykład ja gotuję i biorę na siebie pranie i prasowanie. On wyprowadza psa, usypia Molly. Skupiamy się bardziej na tym, co mogę tobie dać, niż co mi się należy od ciebie.
Molly May i Eliott – słodziaki, które namieszały w waszym życiu. Macierzyństwo wiele zmienia, opowiedz nam, co w byciu mamą jest największym wyzwaniem, a co najwspanialsze.
Nawet nie wiem, od czego zacząć… Faktycznie, one zmieniły wszystko. Chyba tak jak wiele osób, nie zdawałam sobie sprawy, jak wielki sprawdzian przede mną, jaki ogrom pracy. Wyzwaniem był już czas ciąży, miałam hyperemesis gravidarum, czyli wymiotowałam po kilkanaście razy rano, musiałam dużo leżeć. To była dla mnie próba, z której wyszłam dużo silniejsza. Mam w sobie więcej empatii i pokory.
Uwielbiam być mamą, zadziwia mnie odkrywanie nowych etapów. Przytulanie bobasa, poczucie, że jest taki kruchy, ale też magiczne momenty z większą Molly, która próbuje kroić warzywa w kuchni ze mną i rozśmiesza mnie do łez. I widok ich razem… To niesamowite, jak on na nią patrzy, jakby była całym jego wszechświatem. A ciemniejsze strony? Doświadczałam ich, gdy bardzo zależało mi na czymś tylko dla siebie, a nie mogłam tego zrealizować, bo były dzieci. Pamiętam ten pierwszy raz, kiedy zdałam sobie sprawę, że to ich potrzeby już zawsze będą przed moimi. To było latem. Mamy taką ważną dla mnie tradycję rozpalania ogniska na plaży w połowie lata, cieszyłam się jak dzieciak, że tam pójdę. To dosłownie 10 minut spaceru. Ale Molly miała jakąś totalną histerię, zostałam z nią w domu. Dziś wiem, że to normalne, to część bycia mamą, ale wtedy mnie to jakoś uderzyło.
Jakie charaktery mają twoje dzieciaki? Dwie różne planety?
Molly May to małe tornado, nic jej nie zatrzyma. Jest totalnie otwarta na ludzi, jak wejdzie do pokoju pełnego nieznajomych, rzuca im się na szyję i zagaduje. Nie wiem skąd to u niej, serio! Obydwoje z Anthonym jesteśmy raczej introwertykami. Niby mała istota, 17 miesięcy, a taki z niej charakterniak. Eliot ma dwa miesiące, chyba za wcześnie na jakieś wnioski, ale już widzę, że jest dużo bardziej spokojnym i takim chilloutowym chłopakiem.
Na twoim Instagramie życie wydaje się takie estetyczne i perfekcyjne, lubimy oglądać takie kadry. Ale powiedz, że to tylko wycinek rzeczywistości…
Ja naprawdę prowadzę życie zwyczajnej kobiety i matki, z tą różnicą, że prowadzę swój biznes z domu, więc w każdym momencie, kiedy dzieci śpią, biegnę pracować. Wkładam Eliota do chusty i zabieram wszędzie ze sobą. Molly nie chodzi do przedszkola, więc poranki spędzamy razem – idziemy na plac zabaw, do parku czy biblioteki obok domu. To nasz wspólny, rodzinny czas. Gdy Molly idzie spać w południe, najpierw sprzątam i szykuje lunch, a potem odpowiadam na maile, szykuję się do sesji foto. Na szczęście Molly śpi co najmniej 2 godziny! Po obiedzie się rozdzielamy, albo Anthony idzie na spotkania, albo ja. Około 17 robię obiad, zabieram często do kuchni Molly, żeby Anton mógł mieć swój czas tylko z synem. Prawda jest taka, że często zasypiam nad ekranem około północy, bo właśnie wtedy mam czas na maile, księgowość, projekty.
Brzmi znajomo! Czyli dobra organizacja to podstawa w życiu blogera z dziećmi…
Tak, mój przepis to robić projekty przed terminem, mieć je skończone wcześniej. Prowadzimy bloga A New Kind Of Love. Z dziećmi niczego nie można zaplanować na 100%, choroby last minute, różne bunty i humory, wiadomo. Staramy się więc obydwoje być przed czasem. To niesamowite, bo pracujemy teraz szybciej i efektywniej. Tego też nauczyło mnie macierzyństwo: dobrego planowania i wykorzystywania mądrze czasu. Poza tym zabieramy Molly wszędzie, na spotkania, na sesje, ale nie sądzę, żeby czuła się z tym źle. Ma za to rodziców w domu na co dzień.
Skoro mówisz o sesjach… Wyglądasz, jakbyś z nich nie wychodziła, masz takie świetne wyczucie stylu. Nawet w 42 tygodniu ciąży wyglądałaś zjawiskowo. Twoje obecne modowe inspiracje?
Bardzo ci dziękuje! Ja po prostu lepiej się czuję sama ze sobą, gdy jestem dobrze ubrana i mam lekki make-up. Zawsze znajduję na to czas, bo dobry wygląd dodaje mi energii do życia. Co nie znaczy, że nie mam takich dni, kiedy bycie mamą mnie przerasta, nic mi się nie chce, nawet uczesać włosów i wyjść z piżamy.
Ale tego nie zobaczymy ?
Nie! Obecnie bardzo lubię belgijską markę Malene Birger, wygląda się w tym świetnie. No i oczywiście The Kooples, moja miłość od dawna. Robią totalne rock and rollowe ubrania. I jeszcze YSL…
Zagadałam się, a miało być o Świętach!
O tak, my Duńczycy traktujemy świąteczne tradycje poważnie! Cały grudzień wycinamy ozdoby, pieczemy, dekorujemy. Nie jemy mięsa, więc gotuje różne alternatywne potrawy do tradycyjnych. W tym roku Święta spędzimy w Anglii, ale według duńskiej tradycji. 24 grudnia będzie więc wielkie przyjęcie, taniec wokół choinki, otwieranie prezentów. Najbardziej lubię ten czas przygotowań, pieczenie…
Pieczenie?
Tak, to chyba nasza rodzinna obsesja zimowa! Uwielbiamy piec, zarówno w tygodniu, jak i w weekendy.
Czas przedświąteczny to też czas zakupów, nerwowych poszukiwań. Pamiętam twój cytat po Black Friday: love people and use things, the opposite doesn’t work.
Tak, uważam, że konsumpcja dla samej konsumpcji nie jest dobra. Jak czegoś potrzebuję w ciągu roku, to kupuję, ale taki zryw na Black Friday… Wszyscy czujemy podobnie, dlatego cała rodzina daje prezenty tylko dzieciom. Zmniejsza to nacisk na to, co materialne w Świętach, zdejmuje z nas stres szukania prezentów. A podarunki dla dzieciaków: nie lubię, gdy czują się tym przytłoczone, przestają się cieszyć przed stosem zabawek. Dlatego mamy taką zasadę, że prezenty świąteczne otwieramy stopniowo, przez kilka kolejnych dni.
Fajna zasada! I na koniec, jeśli jutro wskoczę do samolotu z rodziną, to co powinnam zobaczyć w Kopenhadze z dziećmi?
Tivoli, bez dwóch zdań! To magiczne miejsce. Byle nie w weekendy. Lubię też muzea, na przykład Frilandsmuseet – to kompleks starych domów, rodzaj skansenu. Generalnie Kopenhaga jest bardzo przyjazna dzieciom. Ulubiony sklep to dom handlowy Illum, na jego ostatnim piętrze jest wielki baby lounge – możesz tu nakarmić czy przewinąć dziecko z pięknym widokiem na miasto. W mieście co krok są udogodnienia dla mam z maluchami.
Bardzo dziękuję za czas i rozmowę, skoro jedziecie na angielską wieś, życzę white Christmas!
zdjęcia pochodzą z konta Instagramowego Caroline
Rozmawiała: Kasia Karaim