teatr wspólny czas współpraca

Bullerbyn w Warszawie – trafcie tam!

Rozmowa z odtwórcami głównych ról w nowym spektaklu Teatru Lalka

Bullerbyn w Warszawie – trafcie tam!
materiały prasowe teatru Lalka – Marta Ankiersztejn

Tuż przed premierą udało nam się porozmawiać z młodymi aktorami wcielającymi się genialnie w role Ollego i Anny w nowej adaptacji powieści Astrid Lindgren w warszawskim teatrze „Lalka”. Co dzieje się na scenie, a co w ich sercach, gdy grają tak kultowe postaci, i to pod okiem równie kultowej reżyserki teatralnej? Sprawdzamy, co działo się na próbach do dziecięcego spektaklu sezonu.

Anna i Olle – a raczej Magda i Bartek, bo tak naprawdę nazywa się dziewczyna z burzą orzechowych loków i uśmiechnięty chłopak o czarnym oczach. Magdalena Pamuła i Bartosz Krawczyk – młodzi i utalentowani artyści – stanęli przed ambitnym wyzwaniem w swoim pierwszym sezonie w warszawskim Teatrze „Lalka”, od razu w klasycznym repertuarze, który wielu widzów zna przecież na pamięć. Pytamy ich, czego możemy spodziewać się po spektaklu, jak aktorzy odnaleźli w sobie dzieci i co przeżywali, kreując powierzone role.

To wasza pierwsza współpraca z Agnieszką Glińską, uznaną reżyserką z cenionym dorobkiem. Był stres?

Bartek: To prawda, nie mieliśmy dotąd okazji współpracować z Agnieszką, ale słyszałem o niej wiele dobrego jeszcze podczas studiów. Agnieszka uczy w Szkole Teatralnej w Krakowie, gdzie mam znajomych, widziałem kilka jej spektakli dyplomowych. Gdy dowiedziałem się, że czeka mnie ta współpraca, bardzo się podekscytowałem.

Magda: Ja też również czułam ekscytację, ale po pierwszych kilku spotkaniach, gdy zaczęliśmy wgryzać się w tekst, nie było miejsca na stresy, praca poszła płynnie, a nas wchłonęła kreatywność.

Czy w dzieciństwie byliście fanami Bullerbyn? Ta lektura była z wami czy musieliście przed spektaklem wszystko sobie odświeżyć?

Bartek: Oczywiście jeszcze raz przeczytałem oryginał, by móc skonfrontować go z adaptacją i tym, co mamy potem odegrać na scenie. Pamiętam jednak bardzo dobrze, jak mama czytała „Dzieci z Bullerbyn” mojej starszej siostrze, a mieszkaliśmy z siostrą w jednym pokoju. Byłem w przedszkolu, ale już wtedy miałem styczność przygodami Lisy, Anny, Ollego i reszty. Te historie były ze mną cały czas. Teraz wszystkie wspomnienia wróciły z podwójną siłą – czytając, pamiętałem, jak skończy się każdy rozdział. Myślę, że w dzieciństwie musiałem być pod dużym wpływem tej lektury, skoro pamiętam ją do dziś.

Magda: Praca z tekstem „Dzieci z Bullerbyn” była jak podróż do przeszłości. Na próbach powróciły wspomnienia z czasów, gdy byłam mała, na przykład przypomniałam sobie, że ja też wbrew zakazom taty przestawiałam w domu zegar (śmiech).

Zastanawiam się, czy mieliście okazję zaznać świata „Dzieci z Bullerbyn” poza książką. Mam na myśli zabawę bez opieki dorosłych, przygody na łonie natury, swobodę.

Bartek: Jesteśmy jeszcze młodzi i o naszym pokoleniu mówi się już trochę, że byliśmy bardziej pod kontrolą dorosłych, bardziej oderwani od przysłowiowego trzepaka. Ja mieszkałem i na wsi, i w bloku – pamiętam, że w dzieciństwie miałem mimo wszystko poczucie niezależności i swobodnej zabawy. Bywało, że mama totalnie nie wiedziała, gdzie jestem, bawiłem się cały dzień z kolegami i wracałem tylko na obiad. Swoją drogą, nie wiem, skąd wiedziałem, o której ten obiad jest!

Mieliśmy własną górkę, swój lasek, jeździliśmy nad jezioro i przeżywaliśmy tam niesamowite przygody. Teraz, gdy wracam do tych miejsc, ten lasek ma z pięć drzew na krzyż, a górka – może z 2,5 metra (śmiech). „Dzieci z Bullerbyn” przypomniały mi dziecięcą umiejętność podkoloryzowania rzeczywistości na potrzeby zabawy – nieważne, że górka jest niska, a las niepozorny. Wymyślaliśmy sobie, że coś się tam czai, że to miejsce jest tajemnicze.

Magda: Ja jestem bardziej dziewczyną z miasta, moim światem były kamienice, podwórka i trzepaki. Z dzieciństwa wspominam poczucie dużej wolności, ale nie do tego stopnia, że nie byłam pod opieką. Wszystko działo się na zamkniętej przestrzeni podwórka – taka kontrolowana wolność. Zabawy pod domem wspominam jak wyprawy do innych światów, wydawało mi się, że jestem tam miesiąc, nie kilka godzin. Chyba nie byłam świadoma, jak mocno „Dzieci z Bullerbyn” na mnie wpłynęły w dzieciństwie. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że jako mała dziewczynka całowałam wszystkie żaby. I teraz zrozumiałam, że to przez tę książkę!

Porozmawiajmy o spektaklu. Jakie emocje macie nadzieję wzbudzić w małych widzach, poza radością i dobrą zabawą?

Magda:

Spektakl to również zaproszenie do wejścia z bohaterami w doświadczenia, które nie zawsze są wesołe i przyjemne – bo na przykład skradamy się gdy jest ciemno , w poszukiwaniu wodnika. Jednak narracja jest prowadzona oczami dzieci, więc nawet gdy są momenty, które mają spowodować lekkie napięcie, to po to, by dzieci z tymi emocjami oswoić. Wszystko dzieje się we wspólnym przeżyciu, w bezpiecznej przestrzeni jaką jest teatr. Poza tym moim zdaniem dzieci wbrew pozorom mają sporą „pojemność” na takie emocje i wielokrotnie nawet chętnie poznają baśniowe historie o wchodzeniu do ciemnego lasu. Czasami treść, która dorosłemu wydaje się zbyt mocna, dziecko może przyjąć ją jako jedną z wielu nowych rzeczy z którą się styka, i nawet się nie przestraszyć.

Bartek: „Dzieci z Bullerbyn” może nie oswajają ze złem, ale na pewno z różnymi rodzajami emocji. Mamy sceny, które nie są idylliczne, ale traktują o rzeczach potrzebnych – jak scena o Pontusie, czyli jagniątku. Ta historia jest świetną lekcją tego, jak możemy poradzić sobie z poczuciem straty. Mierzenie się z takim uczuciem w prawdziwym życiu dziecka jest całkiem prawdopodobne, a tu jest okazja, by oswoić się z nim w sposób łagodny.

Czego jeszcze nauczą się dzieci z tej inscenizacji?

Bartek: Tego, żeby nie bać się emocji, nie tłumić uczuć, płakać, gdy jest nam smutno lub kiedy się boimy. Jeśli mamy strasznego sąsiada, nie musimy się obawiać, by okazać to, co wobec niego czujemy. Wszystkie emocje są ludzkie i zamiast mówić dzieciom „nie płacz” lub „już cicho”, lepiej jest pozwolić im pobyć z tymi emocjami.

Co było najtrudniejsze w waszych rolach?

Magda: Na pewno wyzwaniem połączonym z uczuciem wielkiego zaciekawienia było wskoczenie w skórę dziecka. Podróż w głąb siebie i przypomnienie sobie siebie z iluś tam lat wstecz, by złapać tę dziecięcą szczerość. Do tego zachęcała nas reżyserka – by być autentycznym i tego obrazu dzieci nie infantylizować.

Nie upupiać dzieci?

Magda: Tak, bo dzieci są nieskażone, szczere, prawdziwe w przeżywaniu emocji, moglibyśmy uczyć się od nich naturalności. To była dla mnie – jako dla dorosłej osoby – piękna lekcja przypomnienia sobie tego, jak powinnam się obracać w społeczeństwie. Zaczęłam zadawać sobie pytania, czy odpowiadanie na oczekiwania jest na pewno drogą do zdrowia.

Dlaczego jest wciąż potrzeba wracania do „Dzieci z Bullerbyn”? Dla moich dzieciaków to już piąta teatralna adaptacja tej książki, nie mówiąc o tym, ile razy ją czytały, oglądały na DVD czy słuchały w formie audiobooka. Czy „Dzieci z Bullerbyn” można pokazać świeżo, na nowo, inaczej?

Bartek: Zarówno nasza praca, jak i praca Agnieszki (Glińskiej – przyp. red.) polegała przede wszystkim na tym, by to było stałe zaskakiwanie widzów nowymi środkami wyrazu, by to nie było jednostajne, by miało zmienny rytm. Już sama adaptacja Agnieszki i Janki (Janina Stelmaszyk, córka reżyserki – przyp. red.) polegała na tym, by wybrać te fragmenty, które będą ciekawie ze sobą grały w zestawieniu. Na jednej z pierwszych prób powiedzieliśmy sobie i mogę powtórzyć to teraz: chyba nic lepszego niż praca nad tekstem „Dzieci z Bullerbyn” nie mogło nam się trafić. Po doświadczeniach pandemii i ostatnich miesięcy – tego, co się dzieje na świecie – mam poczucie, że przynajmniej w pracy mogę obcować z tak pozytywną energią. Mnie to super działa na głowę i jestem pewien, że będzie tak działać na widzów. Wierzę, że przez te półtorej godziny widownia przeżyje całe spektrum pozytywnych emocji. Ja śmieję się tak samo, oglądając dane fragmenty czterdziesty czy pięćdziesiąty raz (śmiech).

Magda: „Dzieci z Bullerbyn” się nie starzeją, a nowy skład aktorski i reżyserski gwarantuje przefiltrowanie tekstu przez nową perspektywę i zupełnie nową inscenizację. Pewne utwory literackie zawsze będą ciekawe – dlatego gra się je w teatrach od lat.

Mieliście okazję grać w przeszłości dzieci?

Magda: Dla mnie to pierwszy raz, gdy gram dziecko, i traktuję to jako skok na głęboką wodę. To jest trudne wyzwanie aktorskie, ale jednocześnie daje mi poczucie, że to ogromny kapitał, ta ilość potrzebnego luzu i szczerości w roli. Myślę, że to może być jak zawodowa trampolina do innych ról – niebanie się bycia dziwnym, innym, żywym. Nigdy nie miałam okazji grać takiej roli i cieszę się, że to nastąpiło – szczególnie pod opieką Agnieszki Glińskiej jako reżyserki.

Bartek: Ja już grałem dzieci na studiach, poza tym jestem po szkole lalkarskiej, więc proporcja spektakli dziecięcych i dla dorosłych na studiach była u mnie mniej więcej pół na pół. Natomiast tutaj mam okazję od początku do końca zbudować rolę dziecięcą. Uchwycenie niuansów psychiki dziecka, które przeżywa wszystko w specyficzny sposób – od euforii do płaczu, od płaczu do śmiechu – bo coś akurat odwróciło jego uwagę – to było dla mnie spore wyzwanie. Jednocześnie dobrze się bawię, mogąc sobie pozwolić na taką swobodę jako aktor, że to emocje i ciało mają mną kierować, a nie rozum.

To, co się dzieje na scenie, to bardziej zamysł reżyserki czy wasza improwizacja?

Magda: Mieliśmy dużą swobodę kreacji, a reżyserka stworzyła coś w rodzaju „szkieletu” przedstawienia, na którym my mogliśmy fajnie budować. To była bardzo twórcza praca.

Bartek: Agnieszka nas nie ustawia, tylko podpowiada, a my możemy z jej podpowiedzi skorzystać albo je przefiltrować przez swoje pomysły. Na pewno jako reżyserka ma konkretną wizję, którą chce zrealizować, ale my cały czas mamy przestrzeń, by dokonywać zmian.

Co jest najmocniejszą stroną artystyczną przedstawienia? 

Magda: Ten spektakl to różne puzzle, które się zlepiają w całość – myślę, że najbardziej atrakcyjne w naszej adaptacji jest to, jak każdy jej element się uzupełnia. Scenografia jest, choć w wielu momentach umowna. Duży obszar do wypełnienia mamy my, aktorzy, i dużo zależy od nas. Muzyka też jest – towarzyszy nam, ale nie dominuje. Wszystkie elementy zostały z wyczuciem złożone w całość.

Bartek: Na pewno muzyka jest istotnym elementem przedstawienia, ale zgadzam się z Magdą, że największą wartością spektaklu jest pomysł reżyserki i harmonia wszystkich elementów przedstawienia.

Co możecie mi powiedzieć o samym tekście adaptacji?

Magda: Tekst nas niesie, a my niesiemy tekst!

Bartek: Wydaje mi się, że adaptacja Agnieszki i Janki powstała na podstawie przekładu Ireny Szuch-Wyszomirskiej, czyli tego starszego, w którym jest kilka archaizmów. Tłumaczenie jest starsze od nas, więc już używanie tego języka pozwala w pewnym sensie wejść w skórę dziecka.

Magda: Właśnie, ja mam też poczucie, że język przekładu – jego składnia i gramatyka – pomaga nam bardzo wejść w rolę. Są tam zwroty, które wypowiadają dzieci, ale kojarzymy je jako „zasłyszane u dorosłych” – jak to, że „powinno się sprawiać ludziom przyjemność”. To jest właśnie to, co nas, aktorów, niesie i pomaga nam odnaleźć się w roli. Słowa Astrid Lindgren – ale też tłumacza, którego rola jest niezwykle ważna – pomagają  wejść w nurt dziecka.

Czy widzowie powinni przygotować się na sporą dawkę śmiechu?

Bartek: Tak, zdecydowanie!

Magda: Historie „Dzieci z Bullerbyn” są uniwersalnie zabawne – dla dzieci i dla dorosłych, to są żarty sytuacyjne. Wierzę, że rozśmieszą każdego, bez względu na wiek.

Dziękuję za rozmowę.

*

Magdalena Pamuła – Magdalena Pamuła – aktorka, wokalistka, absolwentka Akademii Praktyk Teatralnych „Gardzienice” oraz Wiedzy o Teatrze na Uniwersytecie Jagiellońskim, w latach 2015 – 2022 aktorka teatru „Gardzienice”.Od 2020 aktorka Teatru Lalka w Warszawie. Laureatka wielu festiwali związanych z piosenką artystyczną (m.in. Studenckiego Festiwalu Piosenki, Ogólnopolskiego Festiwalu Piosenki Artystycznej), uhonorowana Medalem Prezydenta Miasta Lublin z okazji Międzynarodowego Dnia Teatru, w uznaniu za znaczące osiągnięcia w pracy artystycznej oraz stworzenie wielu wybitnych kreacji aktorskich i wokalnych.

Bartosz Krawczyk – student IV roku aktorstwa na Wydziale Lalkarskim Akademii Sztuk Teatralnych w Krakowie – filii we Wrocławiu, od listopada 2021 r. aktor Teatru Lalka w Warszawie. „Dzieci z Bullerbyn” to jego druga realizacja w teatrze. 

*

Bilety na spektakl „Dzieci z Bullerbyn” kupicie tutaj

Przekład: Irena Wyszomirska
Adaptacja: Agnieszka Glińska, Janina Stelmaszyk
Reżyseria: Agnieszka Glińska
Scenografia: Monika Nyckowska
Muzyka: Igor Nikiforow
Choreografia: Katarzyna Witek
Reżyseria świateł: Kacper Gawron, Maciej Edelman (współpraca)
Animacje: Kolor Kolektyw, Kama Fundichely, Krzysztof Rychta
Asystentka reżyserki: Anna Biernacik
Asystentka scenografki: Janina Stelmaszyk
Asystentka reżyserki: Anna Biernacik

W obsadzie: Aneta Harasimczuk, Roman Holc, Bartosz Krawczyk, Magdalena Pamuła, Olga Ryl-Krystianowska, Jakub Mieszała (gościnnie), Hanna Turnau, Michał Wójtowicz (AST; gościnnie).

Materiał powstał we współpracy z Teatrem Lalka

Dodaj komentarz