Alpejskie lato z dziećmi
Rodzinny przewodnik Marysi Kowalczyk po naturalnych atrakcjach
Rodzinny przewodnik alpejski przygotowała dla nas Marysia Kowalczyk – dziennikarka, autorka bloga No Stress Beauty o pielęgnacji i mama dwójki. Razem z 9-letnim synem Teo odwiedziła Salzburski Saalachtal – austriacki region w Alpach zaprojektowany pod kątem spędzania czasu z dziećmi. Marysia zebrała dla was sporo praktycznych wskazówek – oddajemy jej głos!
Lato w Alpach? To najlepszy sposób na aktywnie spędzony czas z dzieckiem. Jakościowy wypoczynek na świeżym – nie tylko z nazwy – powietrzu, w otoczeniu najpiękniejszych gór w Europie, lazurowych rzek i jezior. Raj dla rowerzystów, alpinistów i wędrowców. Salzburski Saalachtal jest pełen atrakcji dla tych dzieci, dla których zabawy w nadmorskim piasku to za mało. Place zabaw na górskich szczytach, szlaki z niespodziankami, jaskinie, kaniony, spływy kajakowe rzeką, trasy rowerowe – dla osób o różnym stopniu zaawansowania – czy wspinaczka dla najmłodszych, to tylko część z nich. Są także baseny, zamki i fortece, które można odwiedzić.
A do tego unikatowa przyroda: pachnące ziołami łąki, wszędobylskie krowy spacerujące z dzwonkami, owady, ryby w krystalicznie czystych rzekach. Austriackie Alpy, które większości osób kojarzą się z narciarstwem i feriami zimowymi, są zjawiskowo piękne właśnie latem. I genialne dla kilku-, kilkunastolatków oraz ich rodziców. Bo ten region oprócz sportowych atrakcji jest także kolebką spa i ziołolecznictwa.
Wiek podróżników
Dla jakiej grupy wiekowej alpejskie lato jest najbardziej atrakcyjne? Nie ma dolnych i górnych ram, które mogłyby ograniczać odwiedzających Salzburski Saalalachtal, ale najbardziej skorzystają na nim dzieci w wieku od pięciu do kilkunastu lat. Przedszkolaki też są tu mile widziane, ale to wyjazd dla aktywnych dzieci, które lubią ruch. Odwiedziłam Lofer i jego okolice wraz z moim synem, 9-letnim Teo, dla którego ten przedłużony weekend z mamą jest najpiękniejszą formą wakacji. Zresztą, to właśnie on i jego zamiłowanie do gór, były inspiracją, żeby tu przyjechać. Spotykamy w naszym hotelu rodzinę z Węgier z 5-cioletnią Zori i 7-letnim Dżamborem i dzieciaki doskonale razem się bawią i ani przez chwilę nie ma mowy o nudzie. Nie ma też atrakcji i aktywności (opisanych w kolejnych akapitach), którym by nie podołały. Zapewniam, że i pięcio- siedmio- i dziewięciolatkowie pokochają to miejsce.
Wszędzie: na stokach, przy schroniskach górskich i hotelach, są place zabaw stworzone dla dzieci. Mali podróżnicy są tu bardzo ważnymi gośćmi i dopiero będąc w tym regionie, a wcześniej odwiedzając większość polskich górskich miejscowości turystycznych – widzę, jak ogromna jest różnica! U nas jeszcze potrzeba wielu lat, żeby za tym standardem nadążyć. Doceniam, jaki to ma wpływ na nastrój dziecka i jak swobodnie i bezpiecznie się tu, w Alpach czuje. A szczęśliwe, zadowolone dziecko nie szuka smartfona ani „dziury w całym”.
Dojazd do celu
Salzburski Saalachtal to region położony w Austrii, blisko granicy z Niemcami. Największym miastem w okolicy, do którego można przylecieć, jest Monachium. Opcjonalnie można oczywiście dojechać samochodem, co z Polski oznacza ok. 10 godzin jazdy (jak z Warszawy do Kołobrzegu). A my wybieramy jeszcze trzecią możliwość. Wsiadamy do samolotu Austrian Airliness na Okęciu, wysiadamy w Wiedniu (1 godzina, 20 minut). A stamtąd zjeżdżamy z bagażami na peron pociągu, który w ok. 3 godziny jest w Salzburgu. Stamtąd można dojechać taksówką lub autobusem do miejscowości położonych w dolinie rzeki Saalach. My jedziemy do Lofer – malowniczego miasteczka na wysokości ok. 600 m n.p.m., przytulonego do gór o wysokościach 1600 m n.p.m, 2400 m n.p.m. i 2600 m n.p.m.
W Lofer jest bardzo dobra baza wyciągów: kolejek linowych (wagoników), wyciągów krzesełkowych, którymi można wjechać na górskie szczyty. A stamtąd pokonywać mniejsze i większe trasy trekingowe. Albo po prostu odpoczywać w schroniskach i podziwiać zapierające dech w piersiach widoki. Zimą właśnie ten region zamienia się w raj dla małych narciarzy (i ich rodziców również), ze względu na to, że nawet wyciągi są przystosowane do ich wzrostu, a trasy do ich możliwości i potrzeb. Tego nie sprawdziliśmy, ale mamy zamiar!
Wodne atrakcje w dolinie
Zatrzymaliśmy się w 3-gwiazdkowym hoteliku Gasthof Zum Schweizer w samym sercu Lofer. Mieszkaliśmy na trzecim piętrze – była winda, ale najczęściej wchodziliśmy po schodach – a tam z balkonu, rozpościerał się najpiękniejszy widok nie tylko na Alpy. Najważniejszy dla Teo był oczywiście wielki basen z ogromną żółtą zjeżdżalnią. To basen miejski Steinbergbad w Lofer (zbudowany 100 lat temu!), na którego wstępem jest turystyczna karta (odpowiednik zimowego skipass). Ta sama karta uprawnia do wjeżdżania i zjeżdżania wszystkimi wyciągami i wchodzenia na wycieczki nie tylko na szczytach górskich, ale także w dolinach (kaniony, jaskinie).
Pierwsze popołudnie spędziliśmy na basenie Steinbergbad w Lofer. Byliśmy zupełnie sami. W powietrzu było czuć jeszcze zapach porannego deszczu (pewnie to on przepędził turystów). Pływaliśmy, a może nawet bardziej podziwialiśmy widok na góry. Na miejscu są prysznice, przebieralnie, zadbany trawnik, na którym można leżeć czy grać w piłkę. I plac zabaw. Na basen można wejść nie tylko z naszego hotelu – ale szczerze, to najlepsza miejscówka w Lofer, bo wychodzimy z pokoju w klapkach i ręcznikach. Basen jest nad samą rzeką, której fragment wydzielono, aby cieszyć się spływem na wielkich dmuchanych kołach. Temperatura w rzece wynosiła 15 stopni – naszym zdaniem jakieś 12. Można wypożyczyć koło i na kolanach dorosłego popłynąć kilkaset metrów z prądem rzeki. Testujemy to drugiego dnia. I jest to przyjemne z pożytecznym: krioterapia i morsowanie dla ud matki, a superprzyjemność i frajda dla dziecka. Krzyczeliśmy oboje, ale nie wpadliśmy do rzeki, tylko bezpiecznie celowaliśmy do brzegu. A kolejnego wieczora Teo i jego węgierski kolega łowili właśnie w tym miejscu pstrągi. Wypuścili je na wolność, ale przynajmniej jest co opowiadać.
Rzeka daje wiele możliwości. Na miejscu organizowane są spływy kajakowe (o różnym stopniu trudności i na różnych trasach), spływy pontonem, kąpiele niedaleko Vorderkaser Gorge (z charakterystycznymi rzeźbami mamutów). Woda ma kolor turkusowo-lazurowy i jest tak czysta, że stojąc na moście kilka metrów powyżej, można zobaczyć pływające przy samym dnie ryby. Jeśli planujecie pobyt w Salzburskim Saalachtal i macie ochotę skorzystać ze spływu – zwłaszcza, jeśli tak jak my spędzacie tu letni weekend – warto z co najmniej 2-tygodniowym wyprzedzeniem zarezerwować takie atrakcje, bo zainteresowanie jest ogromne. Nam się tym razem nie udało. Wzdłuż rzeki można też zwiedzić okolicę rowerami. Na miejscu są wypożyczalnie zarówno tych elektrycznych, jak i zwykłych (o ile nie przyjechało się własnym samochodem i ich nie zabrało).
Mali jaskiniowcy
Dolina rzeki Saalach to teren wyrzeźbiony wodą. Pierwszego popołudnia wybraliśmy się wraz z przewodnikiem na zwiedzanie jaskini Lamprecht (w dni powszednie jest możliwe od 8:30 do 19:00, a w weekendy od 9:00 do 17:00). Każde dziecko i dorosły dostaje latarenkę i zaczynamy spacer tylko w ich świetle. Właśnie w związku z tą atrakcją warto spakować do bagażu cieplejsze ubrania, bo temperatura w jaskini, niezależnie od pory roku i dnia, wynosi 4-6 stopni. Dla 7-letniego Dżambora i 9-letniego Teo to najlepszy, najbardziej ekscytujący punkt programu. Krążymy wąskimi korytarzami, słuchamy opowieści o ukrytym skarbie i pasjonatach, którzy pokonują jaskinię w całości, a także nieszczęsnych poszukiwaczach skarbu, którzy zostali w niej na wieki. Teo zapamiętuje, że jaskinia powstała od 6-milimetrowej szpary w skale, którą drążyła woda. Najpierw była jeziorem, a następnie ukształtowała się w jaskinię. Jak się okazuje – jedną z największych w Europie, bo na koniec wycieczki dowiadujemy się, że przez 1,5 godziny pokonaliśmy ułamek jej długości – a ma ponad 51 km! Jest też i polski akcent, bo Polacy odkryli w 1993 roku jeszcze jedno wejście do jaskini na 2178 m n.p.m. Tym samym oznacza to, że jest ona jednym z największych kompleksów jaskiń na świecie.
W pewnym momencie przewodnik, który śpiewał alikwotowo (przeponowo) i uczył nas jodłowania, oznajmił, żeby wyłączyć latarki. Zrobiło się naprawdę ciemno. Dzieci były zachwycone dźwiękami płynącej wody i niewielkiego wodospadu, który podmywa skałki w Lamprecht. I lekko podekscytowane, bo Teo mocno się przytulał. Nagle przewodnik włączył oświetlenie i podziwialiśmy jaskinię w zupełnie innej, pełnej kolorów krasie. Widać było wzory na skałach i ich fakturę. Niektóre mają kształt pofałdowanych koralowców, inne wyglądają jak żyłki na liściu. Do pokonania jest tu wiele drewnianych schodów w dół (najpierw wspinaliśmy się pod górę, ale tak zasłuchani opowieścią, że nie zdawaliśmy sobie sprawy, jak wysoko się wspięliśmy), ale każde z nich są warte pobytu w Lamprecht. Po wyjściu okazało się, że na zewnątrz wciąż było jasno, woda w rzece była niemal turkusowa – dzieci piły ją, nabierając w dłonie. A przeżycia tak silne, że po powrocie dla Teodora to był jeden z najważniejszych punktów wakacji. Poinformował, że kiedyś też będzie chodził po jaskiniach, jak profesjonaliści na zdjęciach.
Wodospady i skały
Salzburski Saalachtal daje znacznie więcej możliwości. Na miejscu są też dwa genialne kaniony wyrzeźbione przez rzekę ok. 12 tysięcy lat temu. Zwiedzaliśmy Seisenberg Gorge niedaleko Lofer, który jest chyba największym zaskoczeniem wyjazdu. Zaczyna się niewinnie, jak wyprawa na wodospad Kamieńczyk w Karkonoszach. Idziemy w skałkach, po ścieżce nad wodą i podziwiamy wodospady, strumienie i wodospadziki. Szum wody koi zmysły, wszędzie rośnie bujna zieleń. Ale droga zdaje się nie kończyć. Zajmuje nam 1,5 godziny i chwyta za serce. Teo chciał wejść na każdy kamień, dotknąć każdej skałki (dobre górskie buty to podstawa tego wyjazdu, powinny mieć podeszwę z traktorem i kończyć się powyżej kostki). Obserwował z zaciekawieniem dwie grupy uprawiające canyoning w strojach pomiędzy płetwonurkami a alpinistami (pokonywali dzikie rzeki, jaskinie, chodzili po grotach). Kolejne marzenie syna do realizacji.
Zieleń była niezwykle soczysta, bo w nocy i rano padał deszcz. Wszędzie unosiła się mgiełka od ilości wody w powietrzu, a szaro-grafitowe, gładkie, wyrzeźbione wodą skały otulały otoczenie. Zrobiliśmy kilka przystanków, bo nagle wyszło słońce i zrobiło się naprawdę gorąco i parno (plecak z małym prowiantem i miejscem na lekką kurtkę czy bluzę jest również niezbędny w górach). Całość wycieczki zajęłam nam ok. 2 godzin intensywnego chodzenia, a ponieważ warto słuchać miejscowych – naprawdę najlepiej jest ją pokonać o poranku. Większość górskich atrakcji zaczynaliśmy o 9-10:00 rano, a kończyliśmy o 12-13:00. To pozwala uniknąć najbardziej upalnego momentu dnia. Ten lepiej spędzić, jedząc obiad w cieniu lub pływając w basenie, do którego będąc z dzieciakami i tak trafia się jak bumerang. Siedząc na obiedzie, obserwowaliśmy górską ścianę wspinaczkową, po której wdrapywali się kilkulatkowie z rodzicami. Po przyjeździe do Polski zapisujemy Teo na trening na ściance.
Szczyt przyjemności
Alpy są znane z narciarstwa, bo baza stoków i wyciągów jest tu perfekcyjnie przygotowana. Zgodnie z radą miejscowych, wjeżdżamy w góry wyciągiem, 8-osobową gondolą, kolejny fragment pokonujemy drugą gondolą, aby stamtąd ostatnią część wycieczki przejść na nogach. Podobno to mniej drastyczne dla młodego organizmu, niż zaczynanie wędrówki z poziomu doliny. Wagoniki są zamknięte, więc dzieci czują się bezpiecznie. Widok z gondoli zapiera dech w piersiach, a czas pokonania tej drogi to 10-15 minut. Nie czekamy w kolejce. Pomimo że była sobota, tłumów nie widać. Po wyjściu z wyciągu okazało się, że przed nami są dwa piękne place zabaw z drewniano-metalowymi zabawkami i fragment strumyka, który przepływa przez plac i w którym Teo znalazł domki larwy chruścika (owada żyjącego pod wodą). Dzieci hasały po placu zabaw, a następnie ruszaliśmy 30 minut szlakiem w górę, aby „zdobyć” szczyt Kechtalm – 1600 m n.p.m.
Po drodze mijaliśmy stada krów we wszystkich kolorach: od bieli, poprzez beże, brązy i szarości, po czerń. Nawet jedna z restauracji nazywa się Kuh Bar (krowi bar). Jednego ze stad pilnował kozioł. Dzieci biegały po alpejskich kwitnących łąkach – może to nie raj dla alergików, ale jak one cudnie pachną! – i łapały żaby. Brzmi jak sielanka? Jest też i „mroczna” strona wycieczki. Chłopcy wrzucali kamienie do krowich placków, które omijaliśmy… Po drodze spotkaliśmy też wielu rowerzystów – w wieku od kilku do 90 lat – na rowerach górskich lub elektrycznych. Wraz z nami na górę maszerowała tradycyjna salzburska orkiestra i cała ekipa miejscowych, ubrana w ludowe stroje. Na szczycie piliśmy lemoniadę i zjedliśmy obiad. Zrobiliśmy również sesję zdjęciową z krowami, bo są nieodłącznym elementem górskiego pejzażu. Aby dostać się z powrotem w dół mieliśmy dwie opcje: zjazd kolejką (10 minut) na lody do kolejnego schroniska albo 2-godzinny spacer. Decydowały dzieci. Wizja lodów zjedzonych już za 10 minut przemawiała do ich wyobraźni bardziej niż 2-godzinny treking. Na miejscu w schronisku jest trampolina, na której zrobiliśmy najfajniejsze zdjęcia. Wyglądaliśmy, jakbyśmy się unosili nad górami. I dorośli i dzieci.
Wieczorem warto skorzystać – jeśli ma się możliwość (dziecko śpi lub może zostać z kimś pod opieką) – z hotelowych saun i spa. W naszym Gasthof Zum Schweizer mieliśmy pokój na przeciwko wejścia do spa. Na miejscu są wygodne leżaki, taras – oczywiście z widokiem na Alpy, trzy różne sauny: parowa, fińska i saunarium z koloroterapią, oraz dwa wygodne łóżka do relaksu. W hotelu, w którym się zatrzymaliśmy, saunę rezerwuje się na recepcji do prywatnego użytku i jest czynna do 22:00. Pachnie ziołami. Po całym aktywnym dniu na nogach taki relaks jest zbawienny. Później pozostaje tylko wziąć prysznic i marsz do wygodnego łóżka. Cisza i całodniowe aktywności usypiają w tempie błyskawicznym.
Górskie przysmaki
Podróż to zawsze wycieczka kulinarna. Poznawanie miejsca przez charakterystyczne dla niego smaki jest jedną z moich ulubionych przyjemności. Staram się to przekazywać dzieciom – z różnym skutkiem (Teo jest dość otwarty, a jego siostra Bianka je na wyjazdach to samo, co w domu, czyli niewiele). W tym regionie niezależnie od tego, czy dziecko próbuje różności, czy jest niejadkiem, nie ma powodu do stresu, że będzie chodzić głodne. Posiłki dla małych brzuszków podawane są w pierwszej kolejności. W każdym miejscu, do którego trafiamy – jest specjalne dziecięce menu. Wszystko jest świeże, serwowane w tempie ekspresowym, a w niektórych restauracjach na talerzu znajdujemy nawet zabawkę (i nie jest to sieć fast food).
Jakich potraw warto spróbować w Salzburskim Saalachtal? Koniecznie knedli z mięsem, albo z serem, czy szpinakiem (najlepsze!), spetzli (lanych kluseczek z serem, kurkami lub gulaszem), pstrąga (złowionego w miejscowych strumieniach i rzekach) pieczonego z masełkiem ziołowym lub wędzonego, ciast lub słodkich potraw, które są tu na miejscu wybitne. I co wydaje się pierwszego dnia nieprawdopodobne – uwaga na porcje, są kolosalne! – naprawdę warto zostawić miejsce na deser. Dzieci mają podobno dodatkowe żołądki, co widać po znikających appel strudel, cieście jogurtowo-malinowym, serniku z kruszonką czy lodach. Trochę im zazdroszczę, ale w Salzburskim Saalachtal sama czuję się jak dziecko. I naprawdę czuję, że wypoczywam!
Niezbędnik wyjazdowy:
POLECANE MIEJSCÓWKI:
Hotel: Gasthof Zum Schweizer w Lofer
Restauracje:
– Zum Schweizer w Lofer, przy naszym hotelu, ze względu na przepyszne świeże jedzenie i obłędne desery,
– restauracja w schronisku Lofer Alm – z najlepszym widokiem i pstrągiem i kluseczkami,
– Landgasthof Seisenbergklamm – zjawiskowe knedle ze szpinakiem i serem.
Groty, jaskinie, kaniony:
– jaskinia Lamprecht’s
– kanion Seisenberg Gorge, jak z baśni lub z książki o Hobbitach
– Vorderkaser Gorge: pływanie, plac zabaw, rzeźby mamutów
AKTYWNOŚCI
– spływ kajakowy
– wspinaczka po ściance
– kąpiele w basenie w Lofer
– chodzenie po górach i podziwianie gór z wyciągów
– skakanie na trampolinach – są niemal wszędzie
– jazda rowerem
– łowienie ryb
– słuchanie dźwięków rzeki, strumieni, wodospadów i ciszy
DOJAZD
– samolotem do Monachium, pociągiem do Salzburga, autobusem/taksówką do doliny Saalach
– samolotem do Wiednia, pociągiem do Salzburga, autobusem/taksówką do doliny Saalach
– samochodem
POGODA
– jak to w górach: od „lampy” po deszcz, niezbędne kremy z filtrem i pelerynka przeciwdeszczowa
– w jaskiniach i kanionach zawsze jest chłodniej, podobnie jak na szczytach
NIEZBĘDNE AKCESORIA
– buty górskie z traktorem, które osłaniają kostki
– gumowe buty do chodzenia po kamieniach podczas kąpieli w rzekach
– plecak
– kijki lub znaleziony po drodze naturalny kij.
*
Kto z Was wybiera się rodzinnie w Alpy? A może macie miejscówki, które polecacie? Dajcie znać w komentarzach!
Jeden komentarz
Dziekuje za tak szczegółowy opis podróży !
Oglądałam gdzie wybrać się jesienią , chyba będzie za zimno, ale Pani tak fajnie opisała wszystko ze zaplanuje latem taka podróż .
Czekam na kolejne przygody ❤️