Busem w Bieszczady

Jedźmy Gdzieś zakopani w śniegu

Busem w Bieszczady

Vanlife był modny tego lata. Kadry noclegów pod rozgwieżdżonym niebem, poranne widoki z kubkiem kawy i kraciastym kocem w ręku zalały instagramowe uniwersum. A co powiecie na vanlife w wydaniu zimowym? I to przy -10 stopniach?

Podróżnicy z Jedźmy Gdzieś przyzwyczaili nas do tego, że nie ma lepszej, czy gorszej pogody na podróż. Zresztą, nazwa ich bloga nie wzięła się z powietrza… Nie dali odpocząć busowi w garażu. Na siedzeniach jeszcze resztki piasku z wyprawy do Portugalii, a oni piasek zamienili na śnieg. Duuużo śniegu i kadry niczym z Winter Wonderland. Kierunek Bieszczady!

 

Kasia kocha góry, jak twierdzi za sprawą tras, jakie przemierzała z tatą jako mała dziewczynka. Nie spodziewajcie się kadrów z drewnianej chaty i wygrzewania przy kominku – to nie w stylu ekipy z busa! Spanie w samochodzie, brnięcie po pachy w śniegu, psie zaprzęgi i turlanie się z górki. My w redakcji próbujemy w powietrzu wyczuć już wiosnę, która siłuję się ze smogiem, ale na taki ponowny atak zimy jesteśmy zawsze gotowe. Kasia, opowiadaj!

*

DOKĄD 

 

Wyjechaliśmy na tydzień i nie byłoby w tym niczego nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że mieszkaliśmy w busie w środku zimy. Było w związku z tym trochę obaw. Mieszkaliśmy kiedyś już zimą w busiku, ale wtedy byliśmy sami – Wiki nie było jeszcze na świecie. Ona jest wprawdzie zaprawioną podróżniczką, ale musieliśmy zadbać o niezawodność ogrzewania samochodu i to był priorytet. Zanim wyruszyliśmy, robiliśmy testy w przydomowym ogródku. Michał spędził w busie, koło domu parę nocy, żeby sprawdzić, jak działa zamontowane przez niego ogrzewanie. Z drugiej strony wiedzieliśmy, że zawsze jest jakieś wyjście w razie awarii. Mamy już ich trochę za sobą, chociażby wymianę silnika we Francji!

 

 

TRASA / TRANSPORT 

Wyruszyliśmy samochodem z Warszawy w kierunku Lutowisk i stamtąd zaczęliśmy w zasadzie naszą podróż. Chcieliśmy zrobić małego roadtripa po bieszczadzkich drogach. Oprócz Wiki, był z nami Kenzo – nasz pies, który do najłatwiejszych nie należy, więc towarzystwo mieliśmy wyborne!

Odkąd jest z nami Wiki, trochę rzadziej wymieniamy się za kierownicą, bo ja jestem od przeciwdziałania nudzie naszej córeczki w aucie. Chociaż muszę przyznać, że w busie marudzi dość rzadko. Na drogę zabieram jej najmniejsze pluszaki i robię teatrzyki, albo oglądamy książeczki. Od niedawna jest w stanie skupić się na animowanych bajkach, więc mogę chwilę odetchnąć w trakcie drogi i dać jej tablet w dłoń (tak wiem, wiem, nie powinnam, ale jestem tylko człowiekiem). Roadtrip z niespełna dwulatką nie jest taki prosty, jak się może wydawać. Trzeba się zgrać z dzieckiem i być przygotowanym na dość częste przystanki i humory. Jednak muszę przyznać, że Wiki potrafi się również dopasować do nas. Można by rzec – złote dziecko.

Wiedzieliśmy, że nie uda nam się zrobić zbyt długich trekkingów po górach, więc odpowiednio dobieraliśmy szlaki górskie, albo pokonywaliśmy jedynie ich fragmenty. Byliśmy na to przygotowani, więc nie było frustracji. Idealnie nam się sprawdziło nosidło LittleLife od tublu.pl, bez którego chyba nie przeszlibyśmy centymetra. Mieliśmy ze sobą sanki, ale spacery z nimi kończyły się bardzo szybko, bo Wiki albo na nie ochoczo wchodziła i schodziła na zmianę, albo pchała niekoniecznie w odpowiednim kierunku!

 

PAKOWANIE

Pogoda nas nie rozpieszczała. W nocy temperatury dochodziły do -10 stopni. Udało nam się przetrwać w busie dzięki ogrzewaniu gazowemu i ciepłym śpiworom. Bardzo ważne zimą są termosy i butelki termiczne. Mieliśmy trzy, w tym jedną tylko dla Wiki i pilnowaliśmy, żeby zawsze mieć w nich ciepłą wodę do picia. Podstawą jest też ciepłe ubranie, czapki, rękawiczki i odpowiednie buty. Wszystko najlepiej nieprzemakalne i pomnożone razy dwa!

Mieliśmy po dwie pary butów, typowo trekkingowych i takich, których mogliśmy używać też w miejskim klimacie, ale też nieprzemakalne i tu polecam Kamik – funkcjonalne, a przede wszystkim bardzo ładne. Dla Wiki świetnie sprawdził się kombinezon Reima, który jest idealny na niskie temperatury, a przede wszystkim nieprzemakalny. Mogła tarzać się w śniegu do woli, a my nie musieliśmy się martwić, że będzie jej zimno. Dodatkowo miała rękawice, które przez to, że były długie i można było wsunąć je na kurtkę dobrze chroniły jej rączki przed mrozem.

Podstawa, to pamiętać, że przecież to zima. Ważne są też kremy ochronne na mróz i słońce. Polecam również okulary przeciwsłoneczne. W ciągu dnia zdarzało nam się piękne słońce i biały śnieg jaki potrafi być w Bieszczadach, który zwyczajnie razi w oczy (śmiech).

 

 

 

RYTM DNIA

Dzień zaczynaliśmy o wiele wcześniej niż zwykle, bo razem ze wschodem słońca i w związku z tym wcześniej kończyły nam się baterie. Po śniadaniu uzupełnialiśmy wszystkie termiczne butelki ciepłą wodą, karmiliśmy psa i wyruszaliśmy na poranny spacer tzw. “wybieganie i zmęczenie towarzystwa”, co ułatwiało nam potem przemieszczenie się do kolejnego celu samochodem. I tak około ósmej wyruszaliśmy na jakiś upatrzony wcześniej szlak. Tutaj nigdy nie wiadomo było, czy uda nam się go przejść w całości, ale byliśmy na to zwykle przygotowani. Nauczyliśmy się nie mieć zbyt wielu oczekiwań w podróży, więc nikt się nie frustrował jeśli gdzieś nie docieraliśmy. Cieszyliśmy się chwilą. Gdy Wiki miała akurat ochotę pół godziny turlać się w śniegu, to się turlała. Ja w tym czasie naświetlałam się słońcem, a Michał bawił się z naszym psem i wszyscy byli szczęśliwi. Około 14.00 zwykle jedliśmy obiad, który najczęściej robiliśmy w busie. Chwila odpoczynku i znowu spacer, turlanki w śniegu, zjazdy na sankach.

O 16.00 robiło się ciemno, ale w takich warunkach też można wymyślić coś fajnego. Nie trzeba wcale mieć telewizora, chociaż nie ukrywam, że czasami tablet z bajką był grany. Udało nam się spędzić super wieczór przy ognisku, ale też świetną zabawą dla Wiki było chodzenie z czołówką na głowie i oświetlanie sobie drogi. Okazuje się, że dzieciaki naprawdę nie potrzebują wiele. Wydaje mi się, że wystarczy, że rodzice odnajdą w sobie dziecko i świetnie dogadają się ze swoja pociechą. Jeśli aura pogodowa nie pozwoliła nam na spędzenie wieczoru poza busem, to rozkładaliśmy kanapę, czytaliśmy książki, opowiadaliśmy sobie bajki i oglądaliśmy filmy. Tak mijał nam czas – zupełnie zwyczajnie.

WASZE TOP 5 ZACHWYTÓW

Przyroda i krajobrazy – Bieszczady zimą są tak bajkowe, że aż trudno to opisać! To wszystko dlatego, że nie dojeżdżają tam pociągi, autobusy. Przez to są takie dzikie i niech tak zostanie! 

Okolice Tarnawy Niżnej i dalej Bukowiec (przy granicy Ukraińskiej) – dość trudne do przejechania, zasypane śniegiem drogi. Zimą przeznaczone są raczej dla samochodów terenowych, albo przynajmniej z dobrymi oponami terenowymi. Tutaj znajduje się Stanica Konia Huculskiego – przemili i troskliwi opiekunowie zwierząt oprowadzili nas bez problemu po stajniach, poczęstowali kawą. Wiki była zachwycona!

Żółty szlak prowadzący z parkingu w okolicy Przełęczy Wyżna do Chatki Puchatka i całe Połoniny – zaskakujące, kosmiczne krajobrazy, a szlak zimą prawie pusty, zwłaszcza w porannych godzinach.

Roztoki Górne i okolice Solinki – pusto, biało, bajkowo! Okolice mieścinki Nasiczne – fajne szlaki górskie, parking nad strumieniem z paleniskiem, przygotowanym drewnem na ognisko i patykami na kiełbaski.

WASZE TOP 5 RAD

Nie ma żartów – to zima! W zimę jest zimno! Pamiętajcie o ciepłych śpiworach i czapkach – to też jest bardzo ważne. Spaliśmy w dresach, czapkach i ciepłych skarpetach. W końcu w nocy było -10.

Jeśli nie potrafisz wytrzymać tygodnia bez kąpieli – zapomnij o takiej wyprawie! Mieliśmy na to rozwiązanie, ale nie skorzystaliśmy. Wiki natomiast myliśmy zagotowaną w garnku wodą w busie. Dało radę!

Na szlaki górskie wychodź jak najwcześniej i sprawdzaj przed wyjściem warunki pogodowe. Sprawdzaj ostrzeżenie lawinowe i uważnie obserwuj znaki na szlakach.

Podstawa to woda! Zawsze trzeba ją mieć ze sobą. Zimą również. 

Zapomnij o nawigacjach, oczywiście warto je mieć, ale na mrozie telefony szwankują. Tu sprawdzają się ofoliowane mapy papierowe.

CZEGO WAS NAUCZYŁA TA PODRÓŻ

Kolejny raz przekonałam się, że nie jestem „dziewczyną luksusową” i nie potrzebuję do szczęścia drogich hoteli i pachnących mydełek. Wystarczy mi piękna przyroda, pachnący las, czyste powietrze i bliscy, z którymi mogę spędzić czas. W zasadzie to jest ten nasz luksus. Nauczyliśmy się kolejny raz polegać na sobie i kolejny raz przekonaliśmy się, że najważniejsze jest to, że mamy siebie. Nie ważne, gdzie jesteśmy i jaka jest pogoda.

CENY NA MIEJSCU

Każda nasza podróż jest low-costowa. Staramy się nie wydawać więcej, niż musimy. Noclegi są zazwyczaj spontaniczne i przypadkowe – na dziko, więc za darmo. Płacimy jedynie za benzynę i gaz. Jeśli chodzi o jedzenie, to zazwyczaj gotowaliśmy w busie, a produkty kupowaliśmy w sklepach mijanych po drodze. Zdarzyło nam się zjeść zupę i placek ziemniaczany, ale to kwoty rzędu 20 złotych!

*

Skoro o plackach, to na deser mam dla was najpiękniejszy zimowy film, jaki ostatnio widziałam. Ja, fanka ciepła i lata w każdym wydaniu, mówię to głośno: zimo, w takim wydaniu I love you!

*

Jeśli jesteście ciekawi, jak Kasia pakuje ekipę – a jest mistrzynią pakowania, i co dokładnie przydało im się podczas wyprawy, za chwilkę wrócimy z naszym przewodnikiem małego podróżnika z tublu!

Pełną relację z wyprawy znajdziecie na blogu, a tu instagramowe kadry ekipy oraz ich Facebookowe zajawki! Ciekawa jestem dokąd poniesie ich za chwilę. Bo, nie wątpię, że długo na miejscu nie usiedzą…

 

zdjęcia: Kasia i Michał / Jedźmy Gdzieś

opracowała: Kasia Karaim