Zakorzeniam się - Ładne Bebe

Zakorzeniam się

Potrzebowałam 11 lat i lockdownu, aby zmienić swój stosunek do Ziemi. Nie Ziemi-planety, a Ziemi-gleby. Dokładnie do tego niespełna hektara w Świętokrzyskiem, na którym całą rodziną żyjemy. Od kilku tygodni nie ma dnia, abym nie zanużyła w Ziemi swoich rąk. Niedziele lubimy spędzać, wyrywając chwasty z grządek ziemniaków. Niemal każdy ranek zaczynamy od spotkania z gęsiami i kurami. Nie ma we mnie już frustracji, że coś mnie omija. Ani grama poczucia, że zmarnowałam jakąś życiową szansę na robienie kariery. Nie ma we mnie wstydu, że moim największym marzeniem jest szklarnia za rok i jeszcze większy warzywny ogród. Z zachwytem codziennie brudzę swoje ręce.

Zanim wyjechałam z rodzinnej wsi po maturze, czas odmierzał mi stary głóg na miedzy. To pod nim rosły na zmianę warzywa i owoce dla naszej dużej rodziny. Fajnie było dojść do głogu, gdy się zbierało ziemniaki, bo to oznaczało, że minęła połowa grządki. Gdy rwałam truskawki, z radością dobijałam do niego, by napić się skrytego w cieniu chłodnego kompotu. Głóg kojarzę z pojedynczymi chwilami przyjemności. Bo pracować na polu nie lubiłam – przez lata było to niechcianym obowiązkiem, niezrozumiałym rytuałem moich rodziców. Mój wolnościowy duch nie akceptował faktu, że pewnych prac nie można zrobić kiedy się chce, tylko wtedy, kiedy jest na to pora. Wyjechałam ze wsi z postanowieniem, że nigdy tu nie wrócę. A pracę w polu wykreśliłam z listy możliwych dla mnie aktywności.

Jednak trochę los, a pewnie bardziej serce, sprawiły, że wróciłam. Mieszkamy obecnie na ziemi po dziadkach męża. Do tej pory nie uprawialiśmy na niej nic poza trawą i rabatką kwiatową, podświadomie trzymając się przeświadczenia, że po to się uczyłam i po to doświadczałam „wielkiego świata”, aby zrobić oszałamiającą karierę – zupełnie inną niż ta, którą wybrali moi dziadkowie i rodzice. Czystymi rękami.

Pandemia wybiła mnie z tego myślenia.

I JAK STĄD WYJECHAĆ NA WAKACJE?

W zeszłym roku jedna z dziewczyn, którą obserwuję na Instagramie, wrzuciła zdjęcie swojego domu z widokiem na góry, opatrzone komentarzem: „I jak stąd wyjechać na wakacje?”. Poruszyło mnie to ogromnie, bo tych gór pozazdrościłam, i od razu przyszła mi myśl, że to musi być niesamowite uczucie nie chcieć wyjechać z własnego domu, czyli mieć dom, który spełnia wszystkie wakacyjne potrzeby. Ale ja od marca się zakorzeniłam. I dzięki temu spojrzałam na to nasze miejsce z trochę innej perspektywy: otoczone zielenią, pełne przestrzeni do odpoczynku i do swobodnej zabawy, stwarzające okazję do przygód, wyzwań i radości. Dzieci czują się tu fantastycznie. Mąż łowiąc ryby w stawie, mówi, że to jest najbardziej wyjątkowe dla niego miejsce. A odkąd mamy ruską banię, to nawet nie brak nam w zimne dni basenów termalnych. I choć nie mam z okien domu widoku na góry albo morze, to z zupełnym spokojem wyobrażam sobie nasze upalne lato bez podróży. Tylko zaprosimy mnóstwo znajomych.

WARTOŚCI

Wielką wartością dla mnie jest przynależność. I lokalność. I wreszcie moja przeszłość jest dla mnie wartością. A ta przeszłość to pokolenia kobiet i mężczyzn w moim rodzie, które żyły dzięki ciężkiej pracy w Ziemi.

Niezwykle ważne dla mnie stało się, by nasi synowie mogli doświadczyć, jak ich rodzice z miłością i w szacunku do Przyrody potrafią wyhodować jedzenie. By zobaczyli, że praca ta daje nam radość, ale też zdrowie i poczucie bezpieczeństwa. Niezależność, sprawczość i namiastkę samowystarczalności. I że ich rodzina przez pokolenia potrafiła samodzielnie się wyżywić.

Coś bardzo głęboko we mnie mówi, że ta świadomość może odegrać w ich przyszłości bardzo ważną rolę.

Dziękuję Ci, covidzie.

 

5_2.jpg1.jpg4.jpg7.jpg8.jpg1-kopia.jpg1-1.jpg

Powiązane