Wszystko widzę jako sztukę

Rozmowa z kuratorką Ewą Solarz

Wszystko widzę jako sztukę

Zachęta zaprasza dzieci na dedykowaną im wystawę „Wszystko widzę jako sztukę”. Dajcie się wciągnąć w rodzinną wycieczkę po sztuce współczesnej. Dobra zabawa gwarantowana!

Z dziećmi lepiej na serio, po partnersku. Dzieciom nie należy wchodzić w kreatywną drogę, każdy artysta ma prawo do wolności wyrazu. Warto pokazywać in świat sztuki i zachęcać do wizyt w galeriach i muzeach. Dzieciom dobrze jest, gdy mogą się bawić, a mądra zabawa przemyca więcej niż wszystkie encyklopedie świata. Wie o tym Ewa Solarz, kuratorka wystawy „Wszystko widzę jako sztukę”, która do czerwca czeka na was w Zachęcie. Przeczytajcie, co przygotowała i co możecie zrobić, by wspólny czas na wystawie – tej i każdej innej, był dla waszych dzieci prawdziwą przyjemnością.

 

*

Poprzednia wystawa dla dzieci, którą przygotowałaś wspólnie z Magdą Kłos-Podsiadło w Zachęcie „Tu czy tam”, była dwa lata temu. Z mojej perspektywy rodzica, to dawno. Jak to wygląda z twojej perspektywy kuratora?

Wszyscy mówią, że poprzednia była rok temu (śmiech). Dla mnie to niedługa przerwa, może dlatego, że bardzo dużo się przez te dwa lata działo, a może dlatego, że ta wystawa cały czas podróżuje po Polsce i jest dla mnie stale żywa.

Ile czasu trwało przygotowanie obecnej wystawy „Wszystko widzę jako sztukę”?

Wydawało mi się, że bardzo szybko działamy, ale wszystko trwało dziewięć miesięcy. Jak ciąża (śmiech). Hanna Wróblewska, dyrektorka Zachęty, pomyślała, że skoro tak dobrze poszła ta pierwsza wystawa, to powinna być druga i dawała mi sygnały, że mogę z czymś przyjść. Zależało jej na sztuce współczesnej, dla mnie to było o tyle fajne, że nie robiłam wcześniej takiej wystawy. Lubię nowe wyzwania, więc weszłam w to natychmiast.

Twoja rola, rola kuratora, to tworzenie wystawy od pierwszego kroku.

To jest wspaniałe, uwielbiam być kuratorem! Kurator musi wszystko na wystawie wyreżyserować. Nie tylko wymyślić koncepcję i scenariusz wystawy, ale też zdecydować, kogo zaprosić do pracy nad wystawą: od artystów, przez grafika, który przygotuje identyfikację wizualną wystawy, aż po projektantów, którzy zajmą się aranżacją.

Komu ją powierzyłaś? Bardzo podoba mi się, że aranżacja wystawy wcale nie krzyczy, że to wystawa dla najmłodszych.

Zależało mi na oszczędnej estetyce wystawy. Chciałam uniknąć infantylizacji, żadnych „dziecięcych” kolorów, obłych „bezpiecznych” form. Uważam, że dzieci warto traktować poważnie. Nie można ich przebodźcowywać, ani w życiu codziennym, ani na wystawach. Wszystkie funkcjonalności na wystawie zaprojektowane są, by dobrze służyć dzieciom. Są dostosowane do ich wzrostu i manualnych umiejętności. Staraliśmy się, aby dzieci znalazły różne zadania, bo one różnią się między sobą, jedne wolą prace wymagające skupienia, inne potrzebują żywiołowej zabawy. Na wystawie są miejsca, gdzie mogą się wyciszyć i takie, gdzie mogą naprawdę ostro zaszaleć.

Aranżacją przestrzeni zajął się Kosmos Project, czyli Ewa Bochen-Jelska i Maciek Jelski, z którymi robiłam już wcześniej kilka wystaw i bardzo cenię wyczucie i harmonijność ich projektów. Identyfikację wizualną powierzyłam Robertowi Czajce, to też nasza kolejna współpraca. Wiedziałam, że zrobi to doskonale.

Zachęta to piękna przestrzeń.

Kiedy zaczynam pracę nad wystawą, zawsze myślę konkretną przestrzenią. Nawet jeśli wiem, że wystawa będzie pokazywana później też w innych miejscach, wymyślam ją do konkretnego wnętrza. Tak było też z poprzednią wystawą „Tu czy tam” – nie miałam pojęcia, czy Zachęta zgodzi się ją pokazać, ale łatwiej mi było pracować, mając w głowie konkretne sale, te w których finalnie się odbyła.

Tym razem dostaliśmy jeszcze bardziej poważaną przestrzeń – tak zwane Betony. Jest to prestiżowa i piękna sala, ale niełatwa: jest bardzo wysoka, ma dwa wejścia, co uniemożliwia, tak jak przy poprzedniej wystawie, pewną chronologię zdarzeń. Potrzebny był pomysł, jak wykorzystać jej potencjał. To przestrzeń podpowiedziała mi pomysł z gigantycznym kubikiem w centralnej części – takim, w którym mieści się „świątynia sztuki”: prawdziwe muzeum w galerii. W jego wnętrzu, wyłożonym marmurem, dzieci mają zachowywać się jak w każdym innym muzeum, czyli nie mogą dotykać dzieł sztuki, nie mogą biegać, krzyczeć, jeść. To przestrzeń do kontemplowania dzieł.

Za to dookoła dajemy dzieciom pełną swobodę. Wydzieliliśmy osiem aktywności nawiązujących do dzieł sztuki pokazanych w kubiku. Dzieci korzystają z nich jak z artystycznego placu zabaw, mam nadzieję, mając w pamięci dzieła, z których te aktywności wynikają.

Przygotowaliśmy też wielkie siedzisko, bawisko dla niemowlaków, żeby one też miały swój udział i mogły się atrakcyjnie poczołgać i żeby nikt ich nie zdeptał. Są też schody, na których można usiąść, odpocząć i obejrzeć animację o artystach, których prace pokazujemy na wystawie. Animacja powstała na podstawie książki, którą napisałam, zilustrował ją Robert Czajka, a wydało wydawnictwo Wytwórnia.

Jakim kluczem wybierałaś artystów?

Wszystkie dzieła musiały spełniać trzy warunki: być ciekawe jako dzieła, mieć historię i dać się zaadaptować na atrakcyjne aktywności dla dzieci.

Jednym z najważniejszych celów, jakie sobie postawiłam, było oswojenie dzieci, i może nawet bardziej rodziców ze sztuką współczesną. Mam przekonanie, że dzieci do sztuki nie muszę bardzo namawiać, one ją pojmują naturalnie i instynktownie. Dużo większym problemem jest przekonanie do sztuki współczesnej rodziców. Wielu, jeśli nie większości dorosłych, wydaje się, że sztuka współczesna jest hermetyczna, trudna, niezrozumiała, że wymaga Bóg wie jakiej wiedzy, żeby móc ją zrozumieć i się nią cieszyć. Nie jest to absolutnie prawda, oczywiście im więcej wiemy o artyście, jego działaniach, jego warsztacie pracy, tym sztuka jest łatwiejsza w odbiorze, ale i bez tej wiedzy w kontakcie ze sztuką są emocje. I o to tak naprawdę chodzi. Moim zadaniem było znaleźć takich artystów, takie obiekty, które pomogą tę barierę przełamać.

Ilu artystów wybrałaś?

Dziewięciu. To było bardzo trudne, zwłaszcza, że sztuka współczesna to nie do końca moja działka. Przez ostatnie lata zajmowałam się głównie designem i grafiką użytkową. Jestem historyczką sztuki z wykształcenia, ale zawodowo nie zajmowałam się przez ostatnie lata sztuką. Musiałam sobie wszystko od nowa poukładać w głowie, poprzypominać, rozejrzeć się, co teraz ciekawego się dzieje. To była duża praca. Bardzo zresztą fajna i cieszę się, że miałam taką możliwość.

Jak artyści reagują na to, że ich prace będą pokazywane dzieciom?

Dobrze. Chyba wszyscy czują, że takie wystawy są bardzo potrzebne, że edukacja jest najważniejsza i warto zrobić wszystko, żeby jak najwięcej dzieci miało kontakt ze sztuką.

Jaki miałaś pomysł na zbliżenie dzieci do ich sztuki?

Moja wystawa nie opowiada o tym, co artysta miał na myśli, nie narzucam też dzieciom, jak mają rozumieć dzieła sztuki. Opowiadam historię pokazywanych dzieł sztuki, sposób w jaki powstały, przedstawiam kontekst i pozwalam na własne interpretacje, własne emocje. Bo przecież każdy może to samo dzieło sztuki odczuć inaczej. Zależało mi też na tym, żeby dzieci wczuły się w pracę artysty, żeby pracując podobną metodą, mogły choć przez chwilkę pomyśleć o środkach wyrazu, jakich używają artyści. Stąd ta kreatywno-zabawowa część wystawy. Nie sądzę, że dzieci bawiąc się, będą w głowach analizować pracę artysty, ale jestem pewna, że pomyślą o tych zadaniach później, porozmawiają o nich z rodzicami, kolegami i zostanie im przekonanie, że współczesna sztuka to nie tylko malowanie i rzeźbienie, a wiele więcej. Może zapamiętają też kilka nazwisk (śmiech).

Zdradźmy kilka na zachętę.

Na wystawie pokazuję prace Romana Opałki, który był dla mnie oczywistym wyborem. Może ktoś pomyśleć, że banalnym, ale robiąc wystawę dla dzieci, nie miałam obaw przed pokazaniem klasyki, dzieł powszechnie znanych. Dzieci przecież dopiero zaczynają poznawać ten świat. Zastanawiałam się długo nad aktywnością nawiązującą do jego twórczości, bo jego malutkie cyferki w obrazach liczonych są bardzo precyzyjne, wymagają nie tylko skupienia, ale i sprawnej ręki, a niektóre dzieci przecież nawet nie potrafią jeszcze pisać. Zamiast pisania wymyśliłam zdrapywanie. Przygotowaliśmy obrazy na wzór dzieł artysty i dzieci zdrapując prostokąciki pomalowane farbą, będą odkrywać kolejne cyfry. Byłoby super, gdyby odczytywały je na głos tak, jak to robił Opałka. Nagranie głosu Opałki czytającego kolejne liczby jest również prezentowane na wystawie.

Widziałam kolaże Janka Dziaczkowskiego, które wydają się być bliski dziecięcym światom.

Tak, to wspaniały samograj. W oryginale kolaże są wielkości pocztówki. Dziaczkowski brał kartki pocztowe, wycinał ilustracje z gazet i doklejając je do tła, tworzył swoje prace. Przeskalowaliśmy je i oddajemy dzieciom wielkie pocztówki, czyli to, od czego zaczynał artysta, i powycinane dinozaury i sylwetki ludzkie na magnesach, mogą je dowolnie komponować. Dziaczkowski był megadowcipny i w poleceniu namawiam do tego dzieci. Zdradzę, że na jednej z pocztówek stoi wielka różowa Godzilla, dzieci uwielbiają takie rzeczy, myślę, że będą miały dobrą zabawę.

Powiedzmy może jeszcze o labiryncie, w którym nie zgubimy się dzięki niebieskiej linii.

Krasiński i jego niebieski pasek to wspaniały przykład sztuki współczesnej, który wydaje się zadziałać na dzieci. Nawiązując do aranżacji, które tworzył Krasiński na swoich wystawach, stworzyliśmy labirynt, w którym dzieci mogą w wymyślony przez siebie sposób ten pasek przyklejać. Krasiński przyklejał niebieską taśmę zawsze na wysokości 135 cm, to wysokość serca artysty, zawsze horyzontalnie. Myślałam, że dzieci będą przyklejać taśmę niekoniecznie poziomo i na różnych wysokościach, ale raczej jako linię. I tu wielkie zaskoczenie, dzieci i dorośli, którzy bardzo chętnie biorą udział we wszystkich działaniach na wystawie, używając taśmy, tworzą rysunki i napisy. Opowiadam w tekście przedstawiającym artystę, że Krasiński zaczął pracę z taśmą od oklejenia ścian, drzew w lesie i swojej trzyletniej wówczas córki, dzieci genialnie to podchwytują i po wystawie maszerują oklejone taśmą.

Już naprawdę nie chciałabym więcej zdradzać, ale ta toaletka nawiązująca do projektu Anety Grzeszykowskiej…

To jeden z najmocniejszych punktów wystawy, na pewno najbardziej zaawansowane technologicznie. Aneta Grzeszykowska przygotowała serię 84 fotografii „Negative Book”. Wszystkie zdjęcia są w negatywie, czyli to, co normalnie jest białe, na jej zdjęciach jest czarne i na odwrót. Jedynym elementem nieulegającym temu odwróceniu jest sama Grzeszykowska. Żeby to osiągnąć, artystka malowała się do zdjęć na czarno, a ciemniejsze fragmenty ciała malowała na biało. Na wystawie pokazujemy film, na którym widać cały proces malowania i cztery fotografie. Dla dzieci zbudowaliśmy toaletkę z lustrami pokazującymi wszystko w negatywie, czyli tak, jak widać świat na zdjęciach Grzeszykowskiej. Jeśli ktoś chce w negatywie mieć jasną skórę jak artystka, może skorzystać z czarnych kredek do twarzy, można też założyć peruki, żeby wrócić do swojego koloru włosów.

Zapytałabym jeszcze o…

Może lepiej nie! Lepiej niech każdy przyjdzie i sam zobaczy.

Racja. Dziękuję za rozmowę!

*

Wystawa „Wszystko widzę jako sztukę” potrwa do 3 czerwca 2018 r.

Ładnebebe jest patronem medialnym wystawy.

Szczegóły znajdziecie tu.

*

Rozmawiała: Paulina Filipowicz

Zdjęcia: Zdjęcia: Joanna Szpak-Ostachowska/joannawkolorze.pl

 

Ewa Solarz

Rocznik ’74. Skończyła Historię Sztuki na Uniwersytecie Warszawskim. Przez wiele lat pracowała jako dziennikarka w magazynie „Dom&Wnętrze”. Pisze książki dla dzieci, osławiony „D.E.S.I.G.N. był jej pierwszą publikacją. Tworzy wystawy dla dzieci o ilustracji, sztuce i wzornictwie. Mama Jaśka i Marianki.