Tulenie Marka - Ładne Bebe

Tulenie Marka

Nadzieja? Nie, nie mam w sobie nadziei, ale mam za to ogromną siłę. I teraz, w czasie wojny, już wiem, kim jestem. Kateryna tuli małego Marka, a ja już wiem, że to będzie wyjątkowa rozmowa.

Mamy obydwie tak samo na imię, a nasi synowie urodzili się tego samego dnia, miesiąc po sobie. Z tą różnicą, że ja nie musiałam nagle zostawić ukochanego miasta, uciekać przed wojną i martwić się w 9 miesiącu, gdzie urodzę dziecko. Spotykam się z Kasią, graficzką komputerową i projektantką wnętrz z Kijowa, w kawiarni na warszawskich Fortach – koszarach zbudowanych (o, ironio) przez cara Aleksandra II w XIX wieku. Obydwie z ząbkującymi maluchami i bez szans na dopicie ciepłej kawy przy stoliku rozmawiamy, wędrując w śniegu i deszczu wzdłuż ceglanych zabudowań. Gdy tak słucham jej historii, głupio mi w tej chwili narzekać na nagły atak zimy i słabą pogodę…

Kasia jest jedną z milionów kobiet, które z dnia na dzień, pakując w pośpiechu jedną walizkę, zdecydowały się przyjechać do Polski. Bez planu. Kasia znała Warszawę jako studentka, ale – jak mówi – nigdy nie sądziła, że znów tu wróci w takich okolicznościach. Historia Kasi nie jest prosta, połowa rodziny (mama i babcia) mieszkają od wielu lat w Rosji, dziś nie dając się namówić do wyjazdu. – One mają swoją prawdę, ja swoją. Jeśli czegoś żałuję, to tego, że kiedyś jeździłam do babci na okupowany Krym. Dziś zerwałam z nią kontakt, dziś nie czuję się w połowie Rosjanką, tylko Ukrainką – mówi z przekonaniem Kasia. Jak dziś, prawie rok od wybuchu wojny, odnajduje się w Polsce? Ostatnie w tym roku spotkanie z serii #tulenie w Tula z Kasią z Kijowa i małym Markiem, fajnie Was poznać!

Kasia, wróćmy do poranka 24 lutego. Pamiętam, że obudziłam się, miesiąc przed porodem, i jak zawsze czekałam na kawę, dzieciaki szykowały się do szkół. I nagle ten news z radio, nie mogłam w to uwierzyć. Pamiętasz ten dzień?

Miesiąc przed tym dniem byłam w Moskwie. Jeździłam tam do babci i miałam tam projekt wnętrzarski do skończenia. Gdy nie wpuścili na Krym mojego kolegi, poczułam, że coś wisi w powietrzu. Zresztą wszyscy to czuliśmy, już od października nasilał się konflikt, w pracy zaczęto mówić, co jeśli wybuchnie wojna. Zamartwiałam się głównie o mój poród, bardzo się generalnie bałam porodu, a teraz jeszcze kwestia gdzie, jak. Na tydzień przed wybuchem już czułam, że jest źle, płakałam prawie codziennie. Niektórzy nie wierzyli w wojnę, jak moja mama, a ja wierzyłam – może jestem życiową pesymistką?

I mamy w kalendarzu 24 lutego…

Obudziłam się w nocy, zaczęłam czytać w komórce newsy, nie mogłam spać. Obudziłam Andrieja, powiedział, że nic nie robimy, czekamy w domu. Ja nie mogłam, od razu chciałam jechać na zachód, do Lwowa. Zebraliśmy wszystko dosłownie w 10 minut.

To taka nierealna sytuacja dla kogoś, kto tego nie przeżył. Co się pakuje w 10 minut, o czym się myśli…

Nic nie spakowałam, serio. Dwie bluzy, jedne buty sportowe, tylko kosmetyczkę wzięłam! (śmiech) Zastanawiałam się, czy pakować jakieś ubranka z wyprawki dziecka, ale mąż uspokajał mnie, że wrócimy na pewno za tydzień. Nie wróciliśmy… Jechaliśmy 20 godzin do Lwowa! Przez całą drogę miałam skurcze, ataki paniki. Udało nam się wynająć mieszkanie tylko dlatego, że byłam w ciąży, potem Andriej wysłał mnie na granicę ze Słowacją. Jego nie wpuścili, przed nami był samochód z dwoma kobietami, mamą i córką, i mnie przygarnęły, razem pojechaliśmy do Polski.

Kiedyś tu studiowałaś.

Tak, w Polsko-Japońskiej Akademii Technik Komputerowych. Wiedziałam, że muszę dojechać do Polski. Jechaliśmy wspólnie z 30 godzin, jestem im bardzo wdzięczna za pomoc. Mąż mojej przyjaciółki jest Polakiem i jego rodzina mnie przyjęła na miesiąc. Zrobili dla mnie wszystko.

No właśnie pomoc Polaków, ten nasz zryw zaskoczył nawet nas samych To było niesamowite. Jak odbierałaś to ze swojej strony?

Były różne sytuacje, różne reakcje na mój akcent. Jak tu studiowałam czy jak chciałam wynająć mieszkanie lub szukałam pracy… Czasami czułam niechęć. Ale ja to naprawdę rozumiem, gdyby do mnie przyjechało nagle kilka milionów ludzi, którzy też są różni, ja nie wiem, jak ja bym to przyjmowała. Agnieszka, jej rodzina byli wspaniali, dali mi wszystko, też wyprawkę dla Marka, nawet pieniądze chcieli nam dawać, choć ja nie jestem z biednej rodziny. Nie spodziewałam się takiego przyjęcia, tego entuzjazmu. Wszędzie nadal widzę flagi.

Czułaś, że to potrwa chwilę, że jesteś tu na tydzień, dwa?

Nie, ja od razu czułam, że to się tak szybko nie skończy. Myślałam, że pół roku, rok. Ale dziś? Dziś już nawet w to nie wierzę. Mówiłam, że jestem pesymistką!

Macie chyba w genach wielką wolę walki. Jak patrzę na ludzi w Ukrainie, którzy stawiają opór, to jakoś nie widzę pesymizmu.

O tak, żadnego. To tylko ja tak mam na całą Ukrainę. (śmiech) Ci co zostali, naprawdę mają wiarę, walczą, nie widzą opcji ugody z Rosją.

Masz o tyle trudniejszą sytuację – twoja mama jest Rosjanką i nadal tam mieszka. Jak wojna wpływa na waszą relację?

Ona była zawsze przeciwko Putinowi, ale myśli też, że jesteśmy za mali, że nic od nas politycznie nie zależy, że nie możemy nic zmienić, bo wszystko rozgrywają między sobą politycy pokroju Bidena czy Putina. Mieszka w Rosji z siostrą, nie jest w stanie zebrać się i podjąć decyzji o wyjeździe, choć czasami o nim mówi. Jest mi z tym trudno, na początku nawet chciałam zerwać nasze kontakty.

Widziała już Marka?

Nie. Chce przyjechać teraz w grudniu, ma dwa paszporty. Bardzo Marka kocha, przesyła mu różne rzeczy. Nie będę się z nią kłócić: ona rozumie moje stanowisko, ja… nie rozumiem jej i tyle. Chociaż obydwie jesteśmy przeciwko Putinowi, dobre i to, bo moje babcie nadal go popierają. Nie mam teraz z nimi kontaktu i nie chcę mieć.

A ty, tu w Polsce, mówisz po rosyjsku? 

Na początku tak, ale teraz już nie, staramy się po ukraińsku. Chociaż tu w Polsce nie widziałam chyba żadnego Rosjanina. Ale to taki symbol, taka moja walka, to, co mogę tu teraz zrobić, to mówić w moim języku. Dla mnie to dług dla mojego kraju.

Straciłaś kontakt z rodziną. Ale też zyskałaś nową rodzinę…

Tak, Agnieszka i jej bliscy niesamowicie się mną zajęli. Teraz już z nimi nie mieszkam, ale cały czas mamy ze sobą kontakt.

Myślisz dom, to widzisz?

To zaczynam płakać… Ja nie mam domu, mam swoją rodzinę. To najważniejsze, to tyle. Nie wiem, kiedy ten dom będę miała, nie myślę, że uda mi się szybko wrócić do Kijowa. Czy się wojna skończy, kiedy znowu zacznie. Kocham Kijów, to najlepsze miasto na świecie.

Za czym najbardziej tęsknisz?

Za ludźmi, za bliskimi, za przyjaciółmi. No i jedzenie, knajpy też! Jako projektantka uwielbiam dobre wnętrza, w Kijowie mamy świetny design w knajpach, nagradzany na świecie.

Miałam ciebie zapytać o plany, ale jakoś czuję, że jeśli obecne czasy czegoś uczą, to tego, żeby nic nie planować. Jednego dnia kompletujesz wyprawkę w Kijowie, kolejnego uciekasz z kraju…

Nie wiem, na czym stoję, nie mam planów. Ważne, że jesteśmy razem.

Myślisz czasem, jak to wszystko opowiesz małemu, gdy podrośnie? Czym będzie dla niego Polska?

Nie zastanawiałam się jeszcze. Wiesz, do tej pory nie myślałam, kim jestem – gdy mnie ktoś pytał, to nie miałam jasnej odpowiedzi. Jestem człowiekiem, kobietą, projektantką, ale co do narodowości byłam rozdarta na dwa kraje. Teraz nie mam wątpliwości, jestem przede wszystkim Ukrainką i tego będę Marka uczyła. To najważniejsze, żeby wiedzieć, gdzie są twoje korzenie, z jakiej kultury wychodzisz, jakie wartości cię tworzą. Zniszczyłam wszystko, co wiązało mnie z Rosją, żałuję, że tam kiedyś jeździłam.

Po wojnie już nikt nie wrzuca nas i was do jednego worka. Widzę, jak bardzo się różnimy. Nie wiem, czy u nas powstałoby tyle memów o wojnie, możesz stracić życie, ale bez martyrologii…

Tak, wiesz, że u nas były stand-upy komików na temat wojny? Chociaż oczywiście to sytuacja w Kijowie czy na zachodzie kraju, nie mówię tu na przykład o Mariupolu!

Jaka emocja jest dziś w tobie najsilniejsza? Lęk, nadzieja…

Na pierwszym miejscu nienawiść. Nienawiść do Rosji za to, co zrobili. Pytasz, czy mam nadzieję? Nie. Ale czuję siłę, że jestem częścią czegoś, jakiejś wspólnoty, że staram się nią być. Bo to, że urodziłeś się na Ukrainie, nie oznacza, że jesteś Ukraińcem – musisz nauczyć się nim być.

To chyba najlepsza definicja patriotyzmu w praktyce, nie jak logo orzełka na bluzce podczas pochodów.

Tak. Najłatwiej jest powiedzieć: „Jestem obywatelem świata” – tak widzi siebie moja mama. Ale wtedy gdzie są twoje korzenie, wartości, granice?

Ty podczas wojny umocniłaś się w swojej narodowości, zlepiasz nowy dom z ciepła, życzliwości bliskich. Czego ci, Kasia, życzyć na 2023?

Żeby każdy, zwłaszcza każde dziecko, czuło rodzinne ciepło. Jak urodziłam Marka, zrozumiałam, na czym to szczęście polega.

Nie każdy noworocznie usiądzie do stołu w pełnym, rodzinnym składzie. Nie każdy będzie świętować w swoim domu. Otaczajcie się ciepłem, bliskimi, radością małych chwil i zróbcie przy stole miejsce na Nadzieję. Zbłąkana, ale przychodzi zawsze!

*

Kasia wybrała model Tuli Explore Seedling.

Dziękujemy kawiarni Deseo w Fort 8 za udostępnienie wnętrz do realizacji sesji.

*

Materiał powstał we współpracy z marką Babytula.

 

O9A0008.jpgO9A0005.jpgO9A0067.jpgO9A0107.jpgO9A0130.jpgO9A0159.jpgO9A0181.jpgO9A0197.jpgO9A0230.jpgO9A0248.jpgO9A0257.jpgO9A0266.jpgO9A0319.jpgO9A0291.jpgO9A0341.jpgO9A0346.jpgO9A0368.jpgO9A0354.jpgO9A0362.jpgO9A0368-1.jpgO9A0384.jpgO9A0413.jpgO9A9885.jpgO9A9889.jpgO9A9891.jpgO9A9894.jpgO9A9905.jpgO9A9917.jpgO9A9814.jpgO9A9826.jpgO9A9830.jpgO9A9848.jpgO9A9853.jpgO9A9855.jpgO9A9876.jpgO9A9736.jpgO9A9742.jpgO9A9752.jpgO9A9759.jpgO9A9765.jpgO9A9768.jpgO9A0257-1.jpg

Powiązane