edukacja alternatywna

Sto języków dziecka

O przyjaznych dzieciom miejscach i filozofii Reggio Emilia opowiada Katarzyna Kmita-Zaniewska, pedagożka i socjolożka, współzałożycielka przedszkola i szkoły Ogród FRRE w Gdańsku.

Sto języków dziecka
Annie Spratt

Pedagodzy podążający za pomysłami dzieci. Program nauczania, który nie jest z góry narzucony, ale powstaje w wyniku obserwacji ich aktywności. Wiara w pierwotne umiejętności dzieci i zaspokajanie naturalnie rozwijającej się ciekawości. Zaufanie i szacunek do ich indywidualności i niezależności. Miejsca, w których to się dzieje, istnieją naprawdę. Pierwsze powstały już w latach pięćdziesiątych XX wieku we włoskim regionie Reggio Emilia, by potem rozlać się na cały świat. W 1991 roku zostały uznane przez „Newsweek” za jedne z dziesięciu najlepszych i najpiękniejszych przedszkoli na świecie. O niezwykle przyjaznych dzieciom miejscach i filozofii Reggio Emilia opowiada nam Katarzyna Kmita-Zaniewska, pedagożka i socjolożka, współzałożycielka przedszkola i szkoły Ogród FRRE w Gdańsku.

Kim był Loris Malaguzzi?

Loris Malaguzzi był włoskim pedagogiem, prawdziwym pasjonatem, który odkrył ogromny potencjał w sile i energii matek próbujących założyć miejsca wychowania i opieki dla własnych dzieci we włoskim regionie Reggio Emilia. Te kobiety wiedziały, że do wychowania dziecka potrzeba całej wioski, i to one zaprosiły Malaguzziego do współpracy. Jego zachwyt nad tym, co udało się stworzyć tej grupie matek, był motorem do działania. Podjął próbę uporządkowania tych miejsc od strony pedagogicznej i organizacyjnej, co uczyniło go twórcą pedagogii Reggio Emilia. Praca ta stała się jego sposobem życia.

Malaguzzi był nie tylko nauczycielem, ale też poetą. Jest autorem poruszającego – szczególnie dla rodziców – wiersza „Sto języków dziecka”, w którym tłumaczy, że „Dziecko składa się ze stu. / Ma sto języków, sto rąk, sto sposobów, w jaki myśli, bawi się i mówi”. Co to oznacza?

Ten wiersz wzrusza nie tylko podczas pierwszej lektury, wraz z kolejnymi odczytaniami wcale nie nabiera się odporności. Sama poznałam go kilka lat temu, kiedy odkryłam Reggio Emilia i przyznaję, że jeszcze dziś – napędzana wzruszeniem innych – zdarza mi się wracać do tych pierwszych emocji, gdy byłam nim mocno poruszona.

Wiersz Malaguzziego jest właściwie programem nauczania. Tym, co prowadzi nauczyciela w relacji z dzieckiem w edukacji przedszkolnej i szkolnej. Bo dziecko składa się ze stu. Ma sto języków, sto sposobów ekspresji, sto sposobów zdobywania wiedzy i uczenia się. Sens tej narracji – trudny do przyjęcia – sprowadza się do tego, że w placówkach, w których formalizujemy edukację, zabieramy dziecku możliwość wyrażania siebie tymi drogami, którymi ono potrafi w danym momencie się wyrazić, i ograniczamy to do naszego planu. Jako nauczyciele standaryzujemy edukację już w tych pierwszych latach życia dziecka.

To wzruszenie, pewnie wymieszane ze smutkiem, bierze się z tego, że czujemy, że nie jest tak, jak być powinno. Pytanie, co możemy z tym zrobić. Niektórzy chcą iść pod prąd i – odpowiadając na wyzwanie, które rzuca Malaguzzi – dają dziecku mówić wieloma językami.

Przykre jest to, że jako dorośli nie zapewniamy dzieciom w drodze edukacji – właśnie systemowo – tego, czego potrzebują, a przynajmniej nie jest to oczywiste.

To nie jest oczywiste i dlatego również poprzez wiersz „Sto języków dziecka” próbowałam jako wykładowczyni w Instytucie Pedagogiki Uniwersytetu Gdańskiego zainspirować przyszłych nauczycieli do tego, aby zauważyli, że dziecko faktycznie ma sto języków, którymi się posługuje, żeby poczuli się zainspirowani tym, w jaki sposób można mówić o potrzebach dzieci, i żeby zależało im na tym, by jako pedagodzy, nauczyciele, edukatorzy mogli w przyszłości w swoim miejscu pracy odpowiadać na tę naturalną potrzebę dziecka. Mówimy wówczas o edukacji naturalnej, czyli o podążaniu za dziecięcą ciekawością. Tak właśnie jest w podejściu Reggio Emilia – dziecięca ciekawość nas po prostu prowadzi. I chyba takim nauczycielem warto być.

Co jeszcze jest ważne w filozofii Reggio? Jakie są jej filary?

Wydaje mi się, że kluczowa jest otwartość na zmianę. Filozofia Reggio Emilia i jej założenia powstały kilkadziesiąt lat temu, sporo się zmieniło od tamtego czasu, między innymi warunki kulturowe, również to, że placówki inspirowane tym podejściem powstają w różnych miejscach na świecie. Stała i niezmienna koncepcja przedszkola nie istnieje. Aby to podejście mogło się dobrze zaadaptować na danym gruncie, otwartość na zmianę jest koniecznym warunkiem. To jest filozofia, którą trzeba zrozumieć. Kiedy czytam słowa Malaguzziego, to główna myśl, która się z nich wyłania, jest taka: zróbcie swoje Reggio, zróbcie to po swojemu, myśląc o dziecku i widząc je takim, jakie ono jest – w całej jego złożoności. Jednym z fundamentów jest także postrzeganie dziecka jako kompetentnego człowieka, pełnego potencjału, który dorośli po prostu muszą zobaczyć. Jeżeli to widzą, to znaczy, że będą podążać za tym, czego ono potrzebuje, by wyrazić siebie.

Dzieci wyrażają się i rozwijają między innymi poprzez swobodną zabawę. W polskich publicznych przedszkolach jest na nią według ciebie odpowiednio dużo miejsca?

Zauważyłam, że w podejściu Reggio w ogóle rzadko mówi się o zabawie jako takiej, a raczej o aktywności czy działaniu dziecka, które postrzegane jest jako badacz, stale eksplorujący otaczający je świat. W przedszkolu inspirowanym tą filozofią dzieci podejmują różne swobodne aktywności i staramy się nie organizować im nadmiernie czasu, a to dominuje w przedszkolach publicznych. Takie są też oczekiwania rodziców. Rytm dnia i plan tygodnia sprowadza się do pewnych wycinków czasu, które dzieci spędzają na jakichś aktywnościach kierowanych przez nauczycieli i zajęciach dodatkowych. A oferta przedszkoli jest szeroka: balet, szachy, basen, robotyka, języki obce, gimnastyka i wiele innych. Nie chcę tego negować, tylko chciałabym, żeby w tym wszystkim przypomnieć sobie o swobodnej aktywności i o tym, że dzieci naturalnie rozwijają się wtedy, kiedy znajdują odpowiedzi na nurtujące je pytania. Jeżeli działanie z grupą prowadzoną przez nauczyciela nie pozwala na to, by dziecko uzyskało odpowiedź na te pytania, to znaczy, że trudno mu będzie skoncentrować na się na tym, by podążać za dorosłym. I właściwie dlaczego nie dać mu szansy na odnalezienie tych odpowiedzi?

Nauczyciel, który chce podążać za dzieckiem, powinen mu zapewnić warunki do naturalnego i swobodnego działania. Dorośli nie powinni być animatorami prowadzącymi dziecko za rękę przez jego różne aktywności, tylko obserwatorami – i oferować to, co może lepiej wspierać dzieci. Istotne jest też, aby dzieci miały na to czas. Nie ma potrzeby, by je nieustannie animować, narzucać im gotowe scenariusze. Warto pamiętać o tym, że ci mali badacze potrzebują czasu dla siebie na samodzielne działanie i odkrywanie, potrzebują też przestrzeni, która będzie otwarta i będzie dawała im szansę, by samodzielnie do czegoś dojść.

Zabawa to poważna sprawa. Ona zajmuje i absorbuje dziecko, ponieważ każde doświadczenie, każde nowe odkrycie prowadzi je do jakichś wniosków.

Z tego, co opowiadasz, wynika, że to ogromna różnica, czy dziecko się bawi, czy jest zabawiane.

Zdecydowanie. To istotne przede wszystkim w kontekście jego rozwoju. Zabawiając dzieci, doprowadzamy je do swego rodzaju zniewolenia, odbieramy im motywację do samodzielnego poszukiwania sposobów radzenia sobie z tak zwaną nudą.

Okazuje się, że nawet wybór mebli i przedmiotów, które znajdują się na półkach w przedszkolnej sali, ma znaczenie.

Te przedmioty mają przede wszystkim – idąc za tym, co mówił Malaguzzi – działać na wyobraźnię dzieci, czyli nie mają być gotowymi rozwiązaniami. Jest w tym podejściu coś, co mnie zachwyca, i myślę, że są to uniwersalne rozwiązania, które można wprowadzić zawsze i wszędzie. Bo kiedy poobserwujemy dzieci w zabawie na plaży, na podwórku, w lesie – gdzieś, gdzie nie ma dostępu do zabawek – to zobaczymy, jak wspaniale wykorzystują one to, co znajdą pod ręką. Dlatego w przedszkolach Reggio jest dużo materiałów naturalnych, patyków, szyszek, kartonów i różnych dziwnych przedmiotów, którym dzieci nadają niecodzienne zastosowanie. Nauczyciele i osoby zakładające takie przedszkola, wyposażając placówkę, raczej wybierają przedmioty z gospodarstw domowych, te codziennego użytku, aniżeli ich plastikowe zamienniki, raczej drewniane kloce, aniżeli plastikowe klocki do zabawy.

Jak już wspomniałaś, w placówkach, którym bliskie jest podejście Reggio Emilia, celowo ogranicza się zajęcia kierowane, ale pojawiają się tak zwane prowokacje. Czym one są?

To przygotowane przez nauczycieli stanowiska w przestrzeni, którą dzieci dobrze znają – w sali lub na dworze – obejmujące materiały, z których przedszkolaki mogą coś stworzyć, podążając za swoją wyobraźnią. Czasami te prowokacje zawierają jakieś pytanie przewodnie, temat lub wyzwanie – coś, co wzbudza pytania, zainteresowanie, pomysły i angażuje dzieci w myślenie, które potem przeradza się w działanie.

Podasz jakiś przykład?

Czasami prowokacja ma wyzwolić jakąś informację o tym, co aktualnie interesuje dzieci. Jeśli nauczyciel przygotuje jakieś skrawki materiałów, patyki, kamienie i pozostawi je na stole, w czasie gdy dzieci mają czas na realizację własnych pomysłów, to jakaś grupa dzieci może się tym zainteresować. Jeśli stworzy z tych patyków i skrawków materiałów chorągiew i zacznie odgrywać rolę pirata, który odkrył jakiś skarb na wyspie, i zaczną się tym bawić kolejne dzieci, to nauczyciel, który pozostaje z boku i obserwuje to, co się dzieje, wyciąga z tego wnioski. Sprawdza, słucha, czy dzieci są rzeczywiście zaciekawione morskimi wyprawami, czy interesuje je historia piratów, czy też po prostu chciałyby tworzyć większe flagi albo odkryć, czym jest ten znak na czarnej fladze piratów. Może się okazać, że to będzie jakiś pierwszy krok do zabawy z atlasem anatomii.

Innymi słowy: prowokacja jest źródłem wiedzy o zainteresowaniach dzieci, może też rozwijać ich wiedzę bądź utrwalać tę, którą już zdobyły. Prowokacje i zaproszenia do jakiegoś działania są bodźcem do rozwoju i zmian w przestrzeni, które wywołuje nauczyciel po to, aby wspierać dzieci, ich ciekawość i proces uczenia się.

Zabawiając dzieci, doprowadzamy je do swego rodzaju zniewolenia, odbieramy im motywację do samodzielnego poszukiwania sposobów radzenia sobie z tak zwaną nudą.

Nie jesteśmy przyzwyczajeni do tak łagodnego i nieopresyjnego podejścia.

Raczej nie. Nie jest to jednak oznaka niczyjej słabości, takie podejście otwiera pole do działania małemu człowiekowi, pokazuje mu jego siłę i sprawczość. Nauczanie staje się wówczas relacją dwukierunkową, w której zrozumienie nauczyciela przez dziecko jest tak samo ważne, jak zrozumienie dziecka przez nauczyciela.

Sama przez kilka lat byłaś dyrektorką i inicjatorką Przedszkola Uniwersyteckiego, działającego przy Uniwersytecie Gdańskim, którego główny filar stanowiły założenia filozofii Reggio Emilia i które jako pierwsze w Polsce miało wpisane je do swojego statutu. Obecnie, kierując się tymi samymi założeniami, tworzysz od podstaw własne przedszkole. Na jakiej zasadzie zorganizowana jest w nim przestrzeń edukacyjna?

Muszę dodać, że Ogród FRRE to nie tylko przedszkole. Do Ogrodu zapraszamy także starsze dzieci. Miejsce, w którym się mieścimy, ma kilka poziomów: parter przeznaczony jest dla przedszkolaków, piętro jest miejscem dla dzieci z klas I–III, które tworzą jedną grupę mieszaną wiekowo, a na poddaszu znajduje się atelier sztuki, nasza pracownia plastyczna, której zadaniem jest wspieranie zarówno szkolniaków, jak i dzieci przedszkolnych.

Przestrzeń, w której odbywa się edukacja, a realnie – w jakiej zachodzą relacje dzieci z dorosłymi i dzieci ze sobą nawzajem – jest szczególnie istotna dla rozwoju młodego człowieka. Ważne jest zatem, jak ta przestrzeń przemawia, jakim językiem mówi do dziecka, jakie wymusza sposoby działania i jak behawioralnie oddziałuje na jej użytkowników. To nie tylko budynek, ale też to, co wokół – nieograniczona przestrzeń rozwoju, uczenia się, doświadczania i przeżywania. Wybierając miejsce dla Ogrodu, szukałyśmy razem z Martyną Tarnowską, współzałożycielką tego miejsca, domu, który będzie blisko lasu. Przestrzeń zielona, chociaż miejska, była dla nas najważniejsza. Codzienność przedszkolaków sprowadza się bowiem do eksploracji otoczenia, do szukania przygód. Naturalny kontakt z przyrodą, przede wszystkim z lasem – bo on kryje w sobie największy potencjał – daje wytchnienie nie tylko dzieciom, ale także kadrze. Czas na spacer, niezakłócony pośpiechem, jest każdemu bardzo potrzebny.

Uważam, że dzisiaj powinien dominować nurt spowolnienia i slow education. Generalnie jesteśmy społeczeństwem mocno zajętym i jeśli nie zauważymy realnych potrzeb dzieci, to one nie będą miały takich wspomnień z dzieciństwa, jakie my dziś przywołujemy z sentymentem. Nie będą pamiętały tej niczym nieskrępowanej zabawy – której dzieci mogą z powodzeniem oddawać się również w przedszkolu – ponieważ nie będą miały do niej dostępu. Trudno zrozumieć, co poszło nie tak… Mam jednak nadzieję, a właściwie to jestem o tym przekonana – wbrew dominującemu systemowi – że można tworzyć miejsca, w których dzieci będą bezpieczne, opieka będzie pełna, jednak pozbawiona nadkontroli.

Z jakich jeszcze elementów zbudowane jest przedszkole inspirowane pedagogią Reggio?

Nasz dzień jest podporządkowany rytmowi posiłków, ale kluczowym momentem jest poranny krąg – spotkanie dorosłych i dzieci siedzących w okręgu, rozmowa o tym, co się wydarzy, co się wydarzyło wieczorem czy dzisiaj o poranku. Krąg ma potencjał w tworzeniu planu na kolejne dni. Często z rozmowy wyrasta pomysł na nowy projekt, nowe działanie. To oczywiście wymaga od nauczycieli wysłuchania dzieci i podążania za ich pomysłami.

Jaką rolę przypisuje się tu nauczycielowi: przewodnika, opiekuna, obserwatora?

Wydaje mi się, że wszystkiego po trochu. Nauczyciel powinien mieć w sobie przede wszystkim dużo pokory i szacunku dla małych ludzi. Bo jeśli ma jakiś program, który stawia na pierwszym miejscu, zamiast słuchać dzieci i zaspokajać ich potrzeby, to od razu znajduje się pod presją niepowodzenia. Jeżeli nie potrafi się skupić na tym, co mówi do niego dziecko, opowiadając o swoim śnie albo przygodzie, bo myśli tylko o zadaniu, które jest do zrealizowania, to nie jest to najszczęśliwsza sytuacja. Każdy nauczyciel musi się zastanowić, co stawia na pierwszym miejscu i dlaczego.

W ten sposób zbliżyłyśmy się do tego, co jest sercem tego podejścia – relacje i sposób komunikowania się dzieci i dorosłych.

Punktem wyjścia naszej komunikacji jest równość i otwartość na to, aby dzieci zwracały się do dorosłych po imieniu, co zazwyczaj jest w pełni akceptowalne, ale wiem, że dla niektórych rodziców bywa trudne do przyjęcia. Świadomie jednak tworzę te przestrzenie demokratyczne: dla naszych dzieci nie jestem panią Kasia ani ciocią Kasią, tylko po prostu Kasią. Żyjemy w kulturze, która sprawia, że ludzie czują się tym co najmniej zaskoczeni, ale dość szybko zaczynają rozumieć, że to wszystko ma sens. Panuje tu poczucie równości, wynikające między innymi z posługiwania się imionami. Traktujemy dzieci jako bardzo inspirujących ludzi, więc dlaczego, zwracając się do nich po imieniu, nie mielibyśmy dawać im tego samego prawa w stosunku do nas?

To też otwiera furtkę do dialogu.

To bierze się z akceptacji emocji i potrzeb. Staramy się dotrzeć do źródła pewnych zachowań i wyrazić to w komunikatach, a nie oceniać. Komunikacja jest tylko jakimś środkiem do wyrażenia tego, kim dla nas jest drugi człowiek. W rozmowie dorosły–dorosły spodziewamy się, że komunikacja będzie oparta na szacunku i pewnym porozumieniu wynikającym z konwenansów, dzieci natomiast często traktuje się niepoważnie i bagatelizuje się ich emocje i świat. Jeśli ufamy dzieciom, szanujemy je, zauważamy ich potrzeby i chcemy je zrozumieć, to próbujemy dotrzeć do nich tymi samymi drogami – pełnymi szacunku i akceptacji – jakie wybieramy wtedy, kiedy rozmawiamy z kimś sobie równym.

To, o czym mówisz, stawia do góry nogami cały nasz ustrukturyzowany system nauczania.

Trudno powiedzieć, z czego wynika to, że zapomnieliśmy o dzieciach, tworząc przedszkola i szkoły.

Chociaż naukowo udowodniono, że program uczenia oparty na relacjach daje większe możliwości rozwoju intelektualnego i zdecydowanie sprzyja bardziej wszechstronnemu rozwojowi mózgów młodych ludzi, to w Polsce wciąż brakuje takiego podejścia.

Nawet jeśli przedszkole czy dowolna placówka oświatowa jest inspirowana jakimś podejściem, to nie oznacza automatycznie, że dorośli, którzy w tym miejscu pracują, będą osobami wrażliwymi, wsłuchanymi w potrzeby dzieci. Myślę, że nie tylko Reggio stanowi podpowiedź, jak można pracować z dziećmi i jak z nimi współbyć. To jest bardziej kwestia osobowości nauczyciela, a nie etykiety, która wisi nad drzwiami przedszkola. Byłoby wspaniale, gdyby nauczycielki i nauczyciele w toku edukacji akademickiej i praktyk bardziej koncentrowali się na dziecku. Zdarza się jednak – i to niestety dość często – że przyszli nauczyciele nie są w stanie być mentorami i przewodnikami dla dzieci. Mam nadzieję, że szybko zmienią zawód.

W rozmowie dorosły–dorosły spodziewamy się, że komunikacja będzie oparta na szacunku i pewnym porozumieniu wynikającym z konwenansów, dzieci natomiast często traktuje się niepoważnie i bagatelizuje się ich emocje i świat.

Wierzysz w przyszłość edukacji opartej na filozofii Reggio Emilia?

Nie ma innej drogi, niż zaufać dzieciom. Czuję, że ta zmiana nadciąga. Tę nadzieję daje rosnące zainteresowanie edukacją domową i inicjatywy różnych mikroszkół, które zakładają stowarzyszenia rodziców i osoby chcące zmienić polską edukację. Sądzę, że taki ruch może wywołać tak potrzebną nam zmianę. Ale jak szybko ona nastąpi? Trudno powiedzieć – oby jak najwcześniej.

 

Wiersz Lorisa Malaguzziego

„Sto języków dziecka”

Dziecko składa się ze stu.

Ma sto języków,

sto rąk,

sto myśli,

sto sposobów,

w jakie myśli, bawi się i mówi.

Sto –

zawsze sto rodzajów

słuchania, dziwienia się i kochania.

Sto radosnych sposobów

na śpiewanie i rozumienie,

na odkrywanie stu światów,

na swobodne wymyślanie stu światów,

na marzenie o stu światach.

Dziecko ma sto języków

i sto, i sto, i sto.

Dziewięćdziesiąt dziewięć z nich jednakże

zostaje mu ukradzione,

ponieważ szkoła i otoczenie

oddzielają jego głowę od ciała.

Każą mu:

myśleć bez rąk,

tworzyć bez głowy,

słuchać i nic nie mówić,

rozumieć bez radości,

kochać i dziwić się tylko

w czasie Wielkanocy i Bożego Narodzenia.

Każą mu:

odkrywać świat

dawno już odkryty.

Dziewięćdziesiąt dziewięć ze stu

zostaje my ukradzione.

Mówią mu:

zabawa i praca,

rzeczywistość i fantazja,

nauka i wyobraźnia,

niebo i ziemia,

rozsądek i marzenie

są rzeczami, które nie pasują do siebie.

Mówią mu krótko i zwięźle,

że nie ma stu języków.

Dziecko jednak mówi:

A gdyby tak było sto…

(tłum. Anna Lewandowska-Muller)

KASIA KMITA-ZANIEWSKA – pedagożka, współzałożycielka przedszkola i szkoły Ogród FRRE w Gdańsku. W lesie odnajduje spokój. Często się wzrusza. Pragnie dzielić się niezwykłą rolą przyrody w życiu człowieka z każdym, kto odpowiada za edukację dzieci i młodzieży. Przez całe zawodowe życie wspierała rozwój pedagogów jako nauczyciel akademicki w Instytucie Pedagogiki UG, podczas warsztatów i szkoleń oraz w autorskiej Pracowni Doświadczeń Edukacyjnych. Uważa, że istotą edukacji jest to, by dzieci miały czas i przestrzeń, aby stawiać pytania i szukać odpowiedzi.

Dodaj komentarz