Koleżanka z jednej z dużych spółek powiedziała mi, że celowo wybrała żłobek czynny do 18:00. „Tak długo jest otwarty?” – zapytałam. „Dla nas inny nie wchodził w grę” – odparła bez mrugnięcia. Praca do 17:00 czy 18:00 i każdy dzień w biurze to nie rzadkość. Czy widywanie dziecka wieczorem i w weekendy wpływa na charakter relacji? Setki tysięcy polskich rodzin funkcjonuje w tym modelu i… ma się dobrze.
„Masz trójkę dzieci? Wow. Ja mam jedno, ale cieszę się, bo lubi żłobek. Czasem wychodzimy z niego nawet po 18:00” – zaczęła rozmowę znajoma. Dojazd do placówki z biura zajmuje tyle, że przed szóstą w zasadzie nie ma szans odebrać dziecka. „Ale to nic, bo on lubi tam chodzić, tak bardzo, że nawet po godzinie zamknięcia nie chce wyjść!” – relacjonuje dalej koleżanka. Korporodzice to wielu z nas. Mają etaty, praca jest dla nich ważna, choć niekoniecznie najważniejsza. Przedszkola wybierają często prywatne, by mieć ciągłą opiekę nad dziećmi w okresie wakacyjnym i długie godziny otwarcia. Widują się z maluchami przeważnie rzadziej niż osoby samozatrudnione, freelancerzy itp., ale wspólny czas jest zaplanowany i jakościowy, pełen atrakcji. Przeważnie mogą sobie na to pozwolić, zarobione na korporacyjnych stanowiskach pieniądze rekompensują nieobecność w domu. Poza tym, etat pozwala na zaplanowanie urlopu z góry, choć nie każdy wykorzystuje pełen wymiar.
Czas dla rodziny się u korporodziców kurczy, ale za to jest to czas, na który nie żałuje się pieniędzy. W lipcu tego roku jeden z taksówkarzy z Zakopanego w rozmowie ze mną tak podsumował przemiany społeczne: „Teraz więcej ludzi chce wyższy standard domków. Prawie nikogo nie interesuje już prosta góralska chałupa. Musi być luksusowo. Ale przyjeżdżają na dwa dni, na weekend. Nie na dwa tygodnie wakacji, jak dawniej”. Zasobny portfel umożliwia nie tylko wybieranie bardziej spektakularnych i – co za tym idzie – kosztownych rodzinnych rozrywek, ale też pozwala na outsourcingowanie obowiązków domowych, zamawianie zakupów przez Internet, nawet z droższą dostawą. Coś za coś. Choć warto pamiętać, że nie wszyscy etatowcy z korporacji zajmują dobrze płatne stanowiska.
W cyklu „trójgłos” Ładne Bebe słuchamy osób, które pracują lub pracowały na etatach od zawsze. Co w takim układzie im pasuje? Jak widzą swoje rodzicielstwo? Co jest warunkiem, by mimo widywania dzieci prawie wyłącznie wieczorami, w weekendy i w czasie krótkich wakacji, tworzyć z nimi więź? Przeczytajcie i dajcie znać w komentarzach, jaka jest wasza perspektywa.
Ewa, HR Biznes partner w dużej korporacji, mama nastolatka i czterolatki:
„Nie wyobrażam sobie dwójki rodziców na etacie w korpo z high need baby”.
Czy weekendy wystarczą, by stworzyć z dzieckiem trwałą więź i udaną relację rodzicielską? To zależy. Od matki i od dziecka, od tego, jakie mają potrzeby. Z moim pierwszym dzieckiem czułam, że czas po pracy oraz w weekendy był „enough”. Bo i jemu, i mnie to wystarczało, udawało mi się nawet znajdować przestrzeń dla siebie, na swoje sprawy. Ale już córka była zupełnie inna. Bywało, że kończyłam pracę o 17:30 i nawet nie mogłam spokojnie skorzystać z toalety, tak się dopominała kontaktu ze mną… (śmiech) Mówiąc na poważnie, to czułam, że jestem potrzebna na 100%, że dziecko potrzebuje 100% mojej atencji. Cały czas. Gdyby nie to, że mój mąż w tej sferze nadrabia, nie wyobrażam sobie tego. Po prostu nasze drugie dziecko jest tak wymagające, że gdyby nie to, że jedno z nas ma elastyczny czas pracy i jest bardziej dyspozycyjne, nie dałabym rady.
Powiedziałabym, że kluczowy dla mamy na etacie z wymagającym dzieckiem jest partner, jego nastawienie i dyspozycyjność. Nie wyobrażam sobie dwójki rodziców pracujących w korpo przy dziecku takim jak nasze, szczególnie, gdy było małe. Skąd mieć siłę po ciężkim dniu na wspólną zabawę? Pracując na etacie dysponujesz (w najlepszym wypadku) 3–4 godzinami dziennie dla dziecka. Jeśli jednak dojeżdżasz do pracy albo jeśli twoje dziecko nie ma drzemek w ciągu dnia i chodzi spać wcześniej, to tego czasu jest jeszcze mniej. Są dzieci, którym to wystarcza – w takim układzie rodzic na etacie może z nimi zbudować relację i zadbać o każdą rzecz, pomimo tego ograniczonego czasu. Ale bywa tak, że dziecko ma większe potrzeby. Więc po pracy chcesz nadrobić braki, zajmujesz się wszystkim, przez co nie masz czasu dla siebie, próbujesz go sobie wyrwać, ale dziecko się dopomina… i tworzy się błędne koło niezaspokojonych potrzeb i frustracji.
Mnie na pewno w poukładaniu codzienności i zadbaniu o work-life balance pomogła praca zdalna. Na początku mogłam, zachowując stanowisko, skorzystać z 3-miesięcznego zasiłku, córka była wtedy jeszcze mała. Potem praca hybrydowa też wpłynęła na większą równowagę. Najtrudniejsze były momenty, gdy dziecko było ze mną w domu i nie rozumiało, że jestem zajęta. Stresujące było pojawianie się malucha w tle podczas telekonferencji (śmiech),choć potem wszyscy się przyzwyczaili.
Agnieszka, pracuje jako asystentka w korporacji, mama 9 latki i 5 latka
„Tak się nie da. Doba ma za mało godzin”.
Gdy porównam swoje dotychczasowe dwie formy pracy – stacjonarnie przed pandemią z jednym wówczas dzieckiem i teraz, gdy mam dwójkę i pracuję w modelu hybrydowym, stwierdzam, że… nie da się realizować rodzicielskiej „misji”, będąc na tradycyjnym etacie w korpo. Doba ma po prostu za mało godzin i nie da się być w dwóch miejscach jednocześnie. Po sześciu godzinach pracy, czyli w skróconym wymiarze, po mojej stronie było zbyt mało sił i zasobów, by spędzić z dziećmi jakościowy czas. Weekend, który w teorii ma służyć zregenerowaniu sił, stawał się czasem, gdy nadganiałam obowiązki domowe i rodzicielskie. Doprowadziło mnie to do wyczerpania, sfrustrowania i ciągłych wyrzutów sumienia – w pracy myślałam o tym, że powinnam być w domu z dziećmi i zapewniać im wspólny czas. Zastanawiałam się, „co warto zrobić po pracy”, ale w domu już nie miałam sił na nic. Ostatnie, na co miałam ochotę, to z zaangażowaniem czytać razem dziećmi książkę, grać w planszówki czy pomagać im w rozwiązywaniu konfliktów w duchu rodzicielstwa bliskości. Taka sytuacja oczywiście odbijała się też na mojej relacji z mężem.
Praca w pełnym wymiarze godzin sprawia, że wytwarza się presja na wysoko jakościowy czas w weekendy. Szykowałam się więc cały tydzień, zastanawiając, gdzie pójdziemy, co zrobimy, ale w sobotę rano jedyne, na co miałam ochotę, to spędzić cały dzień w piżamie. Na pewno duży wpływ na moje zmęczenia miał brak dziadków, którzy mogliby przejąć wnuki, i fakt, że mój mąż często wyjeżdża służbowo. Gdybym nie zmieniła pracy, dzieci musiałyby „kwitnąć” w placówkach do 18:00, a wtedy, szczerze mówiąc, nic nie miałoby sensu.
Gdy już pożegnałam się z nadzieją na połączenie roli matki i kobiety pracującej, znalazłam pracę w mojej obecnej firmie. To amerykańska korporacja, która duży nacisk kładzie na satysfakcję pracowników, co wyraża się m.in. tym, że oferuje elastyczne formy zatrudnienia. W moim przypadku hybrydowa forma zatrudnienia, w połączeniu z wyrozumiałymi współpracownikami, okazała się lekiem na (prawie) całe zło. Nadal nie jest idealnie, ale dużo łatwiej mi teraz pogodzić obowiązki zawodowe, domowe i rodzicielskie. Muszę też zaznaczyć, że ja pracuję, ale nie robię tzw. kariery. Sądzę, że na wyższych stanowiskach kierowniczych, które wymagają zupełnie innego poziomu zaangażowania i dyspozycyjności, ta hybrydowa forma zatrudnienia niewiele zmienia.
Myślę, że naszym problemem dziś jest to, że moje pokolenie dorastało w społeczeństwie, gdzie jednocześnie lansowano dwa sprzeczne modele. Matki Polki, która ogarnia perfekcyjnie dom i jest cała dla rodziny, oraz transformacyjnej kobiety sukcesu, która stawia na siebie, robi karierę i zarabia duże pieniądze. Wiele kobiet urodzonych w latach 80., tak jak ja, wychowywane było w przekonaniu, że pogodzenie tych dwóch ról to kwestia dobrej organizacji. Teraz odbijamy się od ściany własnej wydolności i mamy to sobie za złe.
Paweł, dawniej manager w korporacji, aktualnie właściciel lodziarni Oslo w Warszawie, tata trzech córek w wieku od 6 do 12 lat:
„Nie widzę przeszkód…”
…w godzeniu życia etatowca z byciem fajnym, zaangażowanym rodzicem. Mnie się to udawało przez lata. Jednocześnie czuję, że ma to coś wspólnego z różnym postrzeganiem tego tematu przez kobiety i mężczyzn. Chyba matki i ojcowie mają różną perspektywę, bo np. ja nigdy nie miałem poczucia winy w związku z tym, że widzę dzieci dopiero po pracy. Nie czułem, że przebywam z nimi niedostatecznie długo, a wiem, że moja żona Kasia, wracając na etat po pierwszej ciąży, miała tego rodzaju dylematy. I to mimo iż nasza najstarsza córka świetnie sobie radziła w żłobku. Nie wiem, czy to jest kulturowe, czy biologiczne, ale wydaje mi się, że kobiety częściej czują się winne z powodu tego, że nie ma ich przy dzieciach, a powinny przy nich być. Może dlatego, że zwłaszcza dla małego dziecka mama jest naturalnie „pierwszą instancją”, do której dziecko się zwraca w razie jakiejś trudności?
Chcę podkreślić, że jestem tatą zaangażowanym. Wiele lat pracowałem na etacie w korporacji, ale nie jestem żadnym pracoholikiem. Miałem od zawsze ustalone, że o 17:00 wychodzę, wyłączam komórkę, bo to mój najważniejszy czas – dla rodziny. Przychodziłem do domu o 17:30 i te kilka godzin z dziećmi plus weekendy mi wystarczały. Im też. No właśnie, może tu warto podkreślić, że wystarczało im to, bo miały mamę w domu przez cały czas. Nasza najmłodsza córka w zasadzie całe życie jest z mamą, bo moja żona przeszła po trzeciej ciąży na urlop wychowawczy i nie wróciła już do biura. Moim zdaniem idealnym rozwiązaniem jest, gdy małe dzieci mają jednego rodzica niepracującego zawodowo, rodzica w domu, najlepiej do trzeciego roku życia. Jeśli i mama, i tata wracają niedługo po porodzie do pracy i oddają dziecko do placówki – to według mnie jest to duże wyzwanie dla rodzinnej relacji, na pewno wpływa na bliskość z dzieckiem.
Teraz jestem w dość ciekawym momencie życia, bo po latach korpo postawiłem na własny biznes. I choć docelowo mam mieć lepszy work-life balance, to aktualnie opieka nad dziećmi i zaangażowanie w ich wychowanie spoczywa w 95% na barkach mojej żony. Mnie dzieci widują obecnie bardzo rzadko. To pokazuje, że praca etatowa ma swoje plusy, można jasno oddzielić czas pracy i odpoczynku. A teraz, gdy wystartowałem ze swoim biznesem i otworzyłem minisieć lodziarni, trudno mi wygospodarować moment na przerwę, a tym bardziej na czas z córkami. Docelowo mam nadal przekonanie, że to się zmieni i że ostatecznie nasza rodzina wyjdzie na tej zmianie zawodowej korzystnie.
*
Jak odbieracie słowa naszych bohaterów? Z którymi się utożsamiacie? Napiszcie koniecznie w komentarzach.
