Puścić do szkoły czy… odpuścić? Zastanawiasz się nad edukacją domową? Przeczytaj
Pytamy rodziców
Do niedawna dylematem był wybór szkoły. Dziś coraz częściej rodzice zastanawiają się, czy w ogóle wysyłać tam dziecko. Zainteresowanie edukacją domową wzrosło. Zwłaszcza po lockdownach, gdy zdalne nauczanie zawiodło. Rodzice próbowali ED, część w niej została. Przed wyborem stoję i ja. A w głowie dziesiątki wątpliwości.
Mam dryg pedagogiczny? Stworzę przestrzeń do regularnej nauki? Czas w domu łatwo przecieka przez palce. Zmobilizuję dziecko do pracy? Co z rówieśnikami? Ograniczenie towarzystwa do rodziców i najbliższych to jak zamknięcie w bańce.
Wątpliwości skonfrontowałam z zaprawionymi w boju. Anną Marszałek, współautorką podcastu „Więcej niż edukacja”, jedną z autorek Magazynu Kreda, mamą piątki dzieci, które nigdy(!) nie były w szkole, i Joanną Cybulską, autorką kanału Dziennik Edukacji Domowej, mamą czwórki. Zapytałam też rodziców, których dzieciaki poznały szkołę, ale przeszły na ED: Kamila Nowaka z Blog Ojciec, tatę trójki dzieci (od 2 lat w ED) i Kaję Wolnicką z Moi-mili.pl, mamę dwójki.
Rodzic w roli nauczyciela? „Sam się nad tym długo zastanawiałem, ale później przeczytałem bardzo mądry cytat: Jeśli poświęciliśmy kilkanaście lat życia systemowi szkolnemu, który nie dał nam nawet umiejętności, by nauczyć własne dziecko, to czy na pewno chcemy przez ten sam system przepuszczać kolejne pokolenie?” – mówi Kamil.
Kaja nie ma sposobu na zwalczenie niepewności. „Wierzę, że dzieci są naturalnie zmotywowane do odkrywania świata i chcą się uczyć. Wystarczy nie zabijać tej otwartości młodego umysłu, a wiele rzeczy będzie toczyło się naturalnym rytmem. Zależy mi na podtrzymywania w moich dzieciach motywacji wewnętrznej, ale z obserwacji uczniów w ED wynika, że nie mają z tym problemu” – dodaje.
To nie edukacja zdalna
Zacznijmy od wyrzucenia z głowy wspomnień o trudnościach podczas lockdownów. Dzieci przesiadywały przed komputerami. Rodzice odkrywali, że nie mają kompetencji nauczycielskich albo szybko tracili cierpliwość.
Kamil podkreśla, że nie ma ona nic wspólnego z wypaczeniem, jakim była zdalna edukacja. „Dla naszych dzieci lekcje zdalne to był koszmar. 6-8 godzin dziennie przy komputerze, później odrabianie zadań powodowało, że dzieciaki były przemęczone nadmiarem czasu przed ekranem. Tymczasem w ED spędzają na nauce ok. 2 godzin dziennie i mają sporo czasu dla siebie” – mówi.
Podobnie sprawę widzi Kaja, której dzieciaki są w ED od 4 lat. „W domu sami wyznaczamy rytm pracy, na opanowanie podstawy programowej dzieci mają wiele miesięcy. Nie marnujemy czasu: nie ma sprawdzania obecności, zastępstw i odpytywania kolegów. W minimalnym stopniu korzystamy z komputera lub tabletu. Za to ważny jest dla nas ruch pod każdą postacią. Chodzę z dziećmi po górach, jeździmy konno, gramy w tenisa i pływamy”.
Odszkolnienie
Po drugie, sami wyznaczamy plan. A czasem… jego brak. I tu pies pogrzebany, bo przechodząc na ED, warto zapomnieć o lekcjach, dzwonkach, ławkach, ocenach. Nie przekładać szkolnej ramki 1:1. Ania radzi odszkolnienie. Dobrze wie, co mówi, bo pięcioro jej dzieci nigdy(!) nie poznało smaku szkoły. Im jest łatwiej, to my dorośli mamy w głowach zakodowany szkolny system.
Dlatego można ED zacząć od… miesiąca odpoczynku. „Wrzucić na luz, spędzać razem czas, jeść wspólne długie śniadanie, pojechać na wycieczkę. Zastanowić się, co mnie interesuje, czym chcę się w życiu zajmować. Okazuje się, że w szkole nie było na to czasu. Słyszę to od młodych. Dopiero w ED mogą skończyć ze szkolną gonitwą, odkryć swoje pasje” – mówi Ania.
Dzieci uczą się… same
Jak uczyć? Alfabet i tabliczka mnożenia to pikuś. Co, kiedy w grę wchodzi chemia, fizyka, a ja uważam się za nogę z przedmiotów ścisłych? Tu ponoć też nie jest tak trudno, jak może się wydawać. Rodzice w ED zapewniają, że wszystko jest na wyciągnięcie ręki, np. w internecie – trzeba tylko wiedzieć, gdzie szukać. Wymieniają portale edukacyjne, kanały na YT.
Kamil zapewnia, że dzieci po 10. roku życia większość wiedzy mogą bez problemu nabyć z pomocą książek czy komputera, u niektórych ten wiek jest jeszcze niższy. „W naszej rodzinie rola rodzica sprowadza się do sprawdzenia wiedzy i uzupełnienia jej, gdy jest taka potrzeba, a nie spędzania kilku godzin dziennie w książkach”.
Ania uzupełnia: „Moim celem jest pokazanie, jak skutecznie się uczyć. Robić notatki przyjazne mózgowi. Wybrać rozwijające, żywe, książki”. Pomocne mogą być też kooperatywy, w ramach których rodzic, który świetnie zna język, bierze na siebie jego nauczanie, a inny, którego pasją jest geografia, przejmuje ten przedmiot. Można poszukać także warsztatów albo zapisać dzieci na dodatkowe zajęcia.
Mobilizacja? Nie trzeba!
Zdaniem moich rozmówców mobilizacja do nauki też nie stanowi problemu. Oczywiście, dużo zależy od wieku. Ale dzieciaki, zwłaszcza starsze, mobilizują się same. Wiedzą, jak u Asi, że niezdane egzaminy oznaczają powrót do szkoły. A zwykle bardzo tego nie chcą! A i młodszym mobilizacji nie trzeba, wystarczy naturalna ciekawość. Asia deklaruje, że nie staje na rzęsach i nie narzuca tematów. „Podążam za ich aktualnymi pytaniami. Czasem realizacja zagadnienia zajmuje jedynie kilka dni, ale zawsze staramy się wycisnąć maksimum. Ma to zalety, bo nie wiem, czy wytrzymałabym kolejny miesiąc z dinozaurami” – mówi ze śmiechem.
Plan. I bez planu
Trudno wskazać jedną, sprawdzoną metodę, bo… tyle sposobów na ED, ile rodzin decydujących się na nią. Jednym, zwłaszcza wielodzietnym, przyda się konkret. „Mamy plan dnia i ustalone stałe pory oraz miejsca (np. języków uczymy się głównie podczas podróży samochodem). Jest on bardzo ważny, zwłaszcza w wielodzietnej rodzinie, gdzie każde dziecko uczy się na innym poziomie” – mówi Asia.
Inni odkładają na bok sztywne ramy. „Każda rodzina sama tworzy SWOJĄ edukację domową. Zadaniem rodzica w ED nie jest zamienienie się w nauczyciela i pilnowanie ucznia. Ja swoją rolę widzę raczej jako wspieranie i towarzyszenie. Za cel postawiłam sobie nauczenie dzieci jak… się uczyć. No i ważne, abyśmy się przy tym dobrze bawili!” – podkreśla Kaja.
Nie ma nudy
Problemu nie stanowi też brak kontaktu z rówieśnikami, bo alternatyw jest wiele. Zajęcia dodatkowe, lokalne kooperatywy zrzeszające dzieci w ED. „Dziś, przy tak licznej społeczności ED, socjalizacja nie stanowi problemu” – mówi Asia. I dodaje, że większą trudnością może być organizacja… jedzenia. „Bardzo nie lubię gotować. Konieczność przygotowywania tych wszystkich posiłków, przekąsek jest dla mnie największą wadą ED. Na szczęście dzieci są coraz starsze i chętniej angażują się do pomocy” – zapewnia.
Co z przesiadywaniem w domu – czy to się w końcu nie nudzi? „Nasza edukacja domowa jest mało domowa! (śmiech). 4 dni w tygodniu spędzamy w terenie, bierzemy udział w spotkaniach kooperatywy, wyprawach do lasu i muzeów. Nie mamy czasu na nudę!” – przekonuje Asia.
Egzaminy
Rozliczenie, testy? Brzmi strasznie, ale – robi się to raz w roku (dla ułatwienia można podzielić materiał). Przedmioty zalicza się ustnie i pisemnie, u nauczyciela ze szkoły, do której zapisane jest dziecko. „Sama szkoła, oprócz podręczników, dostarcza wymagania egzaminacyjne oparte o podstawę programową, dzięki czemu łatwiej jest ustrukturyzować naukę. Następnie, gdy chłopaki mają przerobiony materiał z danego przedmiotu, umawiamy się z nauczycielem tego przedmiotu na egzamin” – opisuje Kamil.
Ania dodaje, że w przypadku młodszych dzieci elementem zaliczenia mogą być projekty, prezentacja pasji, hobby. „To nie mieści się w podstawie, ale daje więcej luzu. Można zrobić pudło origami czy pokazać, na jakich instrumentach się gra”.
Starsze dzieci mają większą swobodę. Co za tym idzie – odpowiedzialność. Dzielą sobie materiał, po kolei zdają egzaminy. Mogą zaczynać już w październiku, by nie zostawiać wszystkich testów na czerwiec. Takie rozwiązanie wybiera Ania z dzieciakami. Jeśli do opracowania nie starczają materiały z internetu czy YouTube, można śmiało konsultować się z nauczycielami (szkoła powinna to umożliwić w każdej chwili). Świetnie sprawdzają się kooperatywy (rodzic dobry z chemii uczy jej, inny bierze na siebie matmę). W nauce języka pomogą, jak radzi Kamil, dedykowane temu aplikację.
Można skorzystać i z korepetycji. Ale nie jest to tak często zjawisko, jak mogłoby się wydawać. „Na dwa lata nauki w ED tylko raz posiłkowaliśmy się wsparciem zewnętrznego korepetytora. Co ciekawe, ilość tematów, które są dla dzieci niezrozumiałe, jest zdecydowanie mniejsza, odkąd przeszliśmy na ED, niż wtedy, gdy chłopaki chodzili do szkoły” – dodaje Kamil.
Koniec kariery?
Wszystko pięknie, ale co z pracą rodzica? Nie oszukujmy się, w pierwszych latach etat może być niemożliwy albo mocno utrudniony. Ale to przecież nie tylko w ED! Z czasem, im dzieci starsze, tym łatwiej pogodzić karierę z ED. Zwłaszcza, jeśli mamy pracę zdalną, elastyczne godziny albo własną działalność. Rozwiązaniem może być też skorzystanie z pomocy opiekunki, niani czy wspomnianych kooperatyw. Można zapisać dzieciaki na warsztaty, zajęcia dodatkowe, a w tym czasie realizować swoje zadania.
„W większości rodzin, które znam, oboje rodzice pracują. W późniejszych latach ED naprawdę nie wymaga, by jeden rodzic się jej całkowicie poświęcił” – zapewnia Kamil.
Kaja odpowiada nieco przewrotnie: „Moim nadrzędnym celem jako rodzica i przewodnika w stadzie jest nauczenie dzieci zajmować się sobą. Nie wyobrażam sobie rezygnacji z pracy zawodowej. Prowadzę sklep internetowy i jednego z największych blogów dla rodziców w Polsce. Pracuję dużo i czerpię z pracy ogrom satysfakcji. Często stół kuchenny jest równocześnie biurkiem syna, jak i moją pracownią. Mam w sobie zgodę na to, że czasem praca musi poczekać do wieczora, bo wzywa mnie edukacja. Kiedy indziej zadania syna czekają, aż będę mogła mu coś wytłumaczyć”.
Zmęczenie materiału.
Trudnością w ED może być, o czym rzadko się mówi, zmęczenie materiału. Coś jak wypalenie zawodowe. Tu nie potrzeba wielkiej filozofii – lekiem jest po prostu odpoczynek. Czasem wyjazd na kilka dni. Może przeorganizowanie grafiku, by wygospodarować trochę czasu dla siebie.
Ania zaleca: „Warto określić swoje dlaczego. A kiedy przyjdą momenty zwątpienia, wracać do nich. Przypominać sobie, co dla mnie jest ważne, po co taki wybór. Wszystko w wolności, to nie są wyścigi. ED daje wiele zalet, ale trzeba brać pod uwagę, że może to nie być rozwiązanie dla każdego. To wybór serca, styl życia”.
Bez presji
Podczas rozmów o ED można odczuć presję. Kryjący się między wierszami przekaz, że to wyznacznik bycia lepszym rodzicem. „To nie są wyścigi: ktoś ma dziecko w ED, jest na wyższym poziomie rodzicielstwa. Bez sensu tak myśleć. Czy ED to jedyna słuszna droga? Nie wiem, dla mnie i mojej rodziny na ten moment życia, tak. Nie wiem, co będzie za dwa lata. Co roku weryfikujemy tę decyzję. Ona nie zapada raz na zawsze” – przypomina Ania. I radzi, by wyłączyć porównywanie, a przed podjęciem decyzji spotkać się z inną rodziną w ED, porozmawiać, podejrzeć, jak funkcjonują. Wymienić pomysły, rozwiązania, inspiracje. „Tak tworzy się poczucie, że nie jesteśmy sami w tym wyborze. Bo z jednej strony jest presja, a z drugiej – wciąż pokutuje wrażenie, że to coś dziwnego, bycie odmieńcami” – dodaje.
Zawsze jest powrót
Na koniec warto przypomnieć prostą prawdę, że decyzja o ED to nie jest one way ticket. Zawsze można wrócić do szkoły. „Jeszcze kilka lat temu trzeba było w odpowiednim terminie złożyć dokumenty, by od następnego roku szkolnego przejść na ED. Teraz w każdej chwili można to zrobić. Tak samo w każdej chwili można wrócić do szkoły. Nie ma wielkiego ryzyka, można próbować” – podsumowuje Ania.
*
Halo, rodzice dzieci w Edukacji Domowej, podzielcie się z nami swoimi doświadczeniami.
*
Marta Brzezińska-Waleszczyk, jeśli czegoś nie czyta, to pisze. Można ją zobaczyć z nosem w książce albo klikającą w klawiaturę. Mama Franka, z którym odkrywa na nowo samą siebie i świat. Także zawodowy, bo po urodzeniu tego żywego srebra tematy macierzyństwa, rodzicielstwa, edukacji, psychologii, wychowania stały się jej pasją. Prowadzi audycję radiową dla małych słuchaczy. Uwielbia dobry teatr i kino, jej pasją są podróże – małe i duże.