Po prostu bądź. O obecności mężczyzny przy porodzie. - Ładne Bebe

Po prostu bądź. O obecności mężczyzny przy porodzie.

Co robić? Co mówić? Jak się przygotować? Czy jest przerażająco? Tyle pytań, a doświadczenia – przy pierwszym porodzie – żadnego. O wszystko, co przed wizytą w szpitalu musi wiedzieć mężczyzna, postanowiłem zapytać Agnieszkę Zugaj, położną ze Szpitala św. Rodziny w Poznaniu, współpracownicę szkoły rodzenia Bambino, mamę Florentyny.

Im bliżej naszego rodzinnego porodu, tym więcej z tyłu głowy podekscytowania i emocji. Ale też moje myśli zaczynają krążyć wokół coraz to nowych kwestii organizacyjnych. Przy większości z nich zdaję sobie sprawę, że… nigdy się nad tym tematem nie zastanawiałem. W moim wyobrażeniu wygląda to tak, że przyszłą mamą przy akcji porodowej zaopiekuje się personel szpitalny, a kolejne punkty programu wyznaczy natura. Ja natomiast chciałbym być wsparciem i ostoją spokoju. Tylko co to właściwie oznacza w praktyce?

Agnieszka Zugaj, czyli @polozna_mamaga, którą znamy z naszej szkoły rodzenia, przekonuje, że to wszystko wcale nie jest takie skomplikowane. Ale ma jednocześnie w sobie sporo empatii dla męskich rozterek i przede wszystkim całą garść praktycznych porad, którymi chętnie wsparła mnie podczas rozmowy. To przydatna lektura nie tylko dla przyszłych ojców, ale też dla obojga partnerów. Już teraz zapraszam na ciąg dalszy: konfrontację teorii z praktyką i podpowiedzi z autopsji, które pojawią się w jednym z kolejnych tekstów, gdy tylko urodzi się mój syn.

Zacznijmy od razu od sedna: po co mężczyzna przy porodzie? Jaka jest jego rola?

Myślę, że to nie jest trudne do nazwania: waszą rolą jest BYĆ. Naprawdę. Tylko tyle i aż tyle. Bardzo często myślicie: „Co ja tam będę robić?”, „Będę się źle czuł”, albo: „Będę patrzeć, jak ona cierpi, a ja nic nie mogę zrobić”, „Czy ja dobrze masuję”, „Czy jej nie wkurzam?”. Traktujecie to jak listę zadań, a jeśli jej nie wykonacie, to zawiedliście już na starcie. Chciałabym z was zdjąć tę presję. Czasem prywatnie koledzy pytają mnie: „Aga, co ja tam mam robić?”. Być, po prostu być. Chodzi o obecność kogoś znanego, oswojonego, w obcym środowisku, jakim jest szpital. Aby kobieta czuła: „Jesteśmy razem, ktoś o mnie pamięta”. I nie w tym rzecz, żeby lekarzy czy położne stawiać w złym świetle, bo my też o was pamiętamy. Ale partner to jest „moja osoba” i już nie jestem osamotniona. Duża część lęku, naturalnego przecież, jest podzielona na pół. Jakby co, jest nas dwójka. Chodzi o obecność.

Jakie są kluczowe punkty programu, które muszę znać? Czego pilnować? Dokumenty? Plan porodu? Przyjeżdżamy do szpitala i…?

Dla mężczyzny to też się zaczyna wcześniej. Wasze pierwsze zadanie to przywieźć kobietę bezpiecznie do porodu. A więc ogarnijcie całą stronę techniczną: zatankujcie samochód, bo wiadomo, jak ma się skończyć paliwo, to skończy się o północy, w drodze do szpitala. Sprawdźcie dojazd, czy nie ma jakichś obostrzeń, remontów. Zorientujcie się wcześniej, gdzie można zostawić samochód, przetestujcie aplikację do parkowania, to ułatwi sprawę. Miałam kiedyś sytuację, że dotarł do nas na salę Pan i mówi do swojej partnerki: „Wrzuciłem dychę do parkomatu, masz godzinę” (śmiech).

Druga sprawa techniczna to na pewno rzeczy i dokumenty. Kobiety są zapominalskie w trakcie akcji porodowej, ból też potrafi rozpraszać. Na przykład mamy torbę z jedzeniem postawioną pod ścianą, ale spadła na nią kurtka i zapominamy o niej. Dlatego lepiej zrobić sobie wcześniej listę rzeczy do zabrania do szpitala. Czyli walizka, jedzenie dla niej, jedzenie dla mnie… Jeśli macie zestaw do pozyskiwania krwi pępowinowej, to koniecznie go weźcie. Generalnie: im rzeczy mniej, tym lepiej, ale nawet niewielką ilość warto spisać. Potem, już na sali, też łatwiej zorientować się, kiedy partnerka poprosi was o podanie jej czegoś z torby.

OK, jesteśmy pod Izbą Przyjęć. Co dalej?

Będę mówiła o czasach pandemii, bo nie wiadomo, ile to jeszcze potrwa. Na ten moment: kobieta wchodzi sama i z wszystkimi rzeczami. Oczywiście można, a nawet trzeba, ją pod Izbę odprowadzić i czekać na wiadomość. Więc z praktycznego punktu widzenia lepiej sprawdza się jedna, nawet nie do końca wypełniona, walizka na kółkach, niż 15 mniejszych toreb. Dobrze mieć ze sobą drobne – w szpitalach są automaty, więc można sobie kupić coś do jedzenia czy picia.

Dokumenty zawsze wypełnia sama kobieta i ja też staram się to przekazać i dopilnować: w kwestii przebiegu i planu porodu odzywa się do mnie kobieta. Bo to ona rodzi. Czasem widzimy z koleżankami, że są pary, które wcześniej podzieliły się odpowiedzialnością i np. na pytanie „Jak się pani czuje, jak pani odczuwa ten ból?” odpowiada partner (śmiech). To nie o taką odpowiedzialność chodzi. Nawet jeśli ustaliliście sobie wcześniej wspólnie, że nie chcecie środków przeciwbólowych, to na miejscu może okazać się, że ból jest nie do zniesienia. Albo odwrotnie. Ale o tym wie tylko kobieta, tylko ona jest w stanie określić, jak to odczuwa. Więc nie warto za wiele planować w tej kwestii. Często tę konfrontację z rzeczywistością widać nawet w oczach kobiety – myślała, że będzie lepiej albo gorzej.

A dalej ważna jest reakcja na to, co się dzieje. Może być tak, że partnerka będzie mieć dużą potrzebę bliskości i tę bliskość trzeba zapewnić. Albo będzie chcieć bliskości, ale takiej bez zbytniego zbliżania się. No i wreszcie tata jest odpowiedzialny za rejestrację pierwszych chwil nowego życia, więc dobrze, żeby telefon był naładowany, warto sobie poćwiczyć kadrowanie pewnych ujęć, żeby też za dużo potem nie pokazać (śmiech).

To organizacyjne. A czy muszę się jakoś przygotować psychicznie?

Tak, pozbyć się większości oczekiwań. Oczywiście warto się też trochę doedukować. Dlatego polecam uczestnictwo w szkołach rodzenia, one pozwalają całą procedurę przybliżyć. Na przykład fakt, że jak urodzi się dziecko, to jest jeszcze łożysko, bo przecież nie każdy musi to znać i pamiętać z lekcji biologii. Jest też obecnie dużo książek, które o tym opowiadają w przystępny sposób. Nie ma potrzeby wiedzieć, ile kobieta traci krwi w porodzie, natomiast dobrze mieć świadomość, co będzie się działo po sobie. Ale trzeba zostawić sobie przestrzeń na zmiany. Może zdarzyć się, że jest inaczej niż oczekiwaliśmy. Może być tak, że z naszej łagodnej zazwyczaj partnerki wyjdą cechy charakteru, których po niej byśmy się nie spodziewali. Więc podejdźmy do tego z dystansem. Nie nastawiajmy się, że będzie na pewno źle albo na pewno dobrze. Zdejmijmy z siebie presję, dzięki temu zdejmiemy jej trochę również z partnerki. Nie narzucajmy sobie, że musimy umieć pomóc. Bezradność jest trudna i czasem może nawet obracać się w agresję wobec personelu: „Ją boli, a wy nic nie robicie!”. A to dodatkowo stresuje wszystkich, łącznie z rodzącą. Więc zaakceptujmy proces, w którym bierzemy udział, ale zostawmy sporo miejsca na nieprzewidywalność.

Jest jakiś kanon rzeczy, które warto robić i mówić? I takie, których stanowczo nie warto?

Na pewno warto dopingować pozytywnie: „Dasz radę”, „Jestem z tobą”. Skupiać się na momencie, w którym jesteśmy, czyli nie: „Jeszcze tylko chwila”, „Jeszcze tylko jeden skurcz”. Nie bawić się w komentatora sportowego: „O, ten był mocny!”. Kobieta to naprawdę sama wie (śmiech). Dobrze też panować nad ekspresją twarzy, bo o tym często zapominamy. Kiedy dzidziuś wychodzi z człowieka, to dla mężczyzny jest to tak duże przeżycie, że jego twarz może wtedy naprawdę wyrażać olbrzymie emocje. Kobieta patrzy na jego mimikę i myśli sobie: „Boże, co tam się dzieje”. Bardzo pozytywną rolę może odegrać partner, wspierając w prawidłowym oddychaniu, bo kobiety niby to wiedzą, ale przy piętnastym razie można już zapomnieć. I nie obiecujcie za dużo, zwłaszcza rzeczy, których nie jesteście w stanie spełnić, czyli prezentów, biżuterii, samochodów, bo z tego będzie się trzeba wywiązać, gwarantuję! (śmiech).

Kobiety wstydzą się swojej fizjologii?

Bardzo. I to nawet nie jest kwestia pierwszego czy drugiego dziecka. Jest grupa kobiet, które bardzo o siebie dbają w sensie wizualnym, zawsze są pomalowane, bardzo mocno pilnują swojego określonego wizerunku. I one w trakcie porodu często boją się jego „zepsucia”, bo na sali porodowej w pewnym momencie kwestia prawidłowo nałożonej szminki schodzi na dalszy plan. Ale jeśli dla kobiety to w tym momencie jest najważniejsze, to od razu to widać. I na pewno nie ułatwia jej psychicznie całej akcji porodowej.

Ciekawą grupą są też kobiety, które są świetnymi matkami, ale głównie dla swoich partnerów. „Kochanie, ale czy ty nie jesteś zmęczony albo głodny? Może się teraz lepiej połóż”. Zdarzyła mi się taka sytuacja: kobieta z pierwszym dzieckiem, akcja porodowa w fazie już dość zaawansowanej, widać na KTG, że zbliżają się duże skurcze… Wchodzę na salę, a tam przygaszone światło, widzę, że ktoś leży na łóżku spokojnie, przykryty kołdrą, myślę sobie: „Boże, jaka dzielna!”. Podchodzę bliżej i okazuje się, że to partner, a kobieta rodząca w głębi, siedząc sobie na piłeczce, cichutko mówi: „Ćśśś, on śpi, bo był zmęczony” (śmiech).

Czy partnerzy często kłócą się na sali?

Nie, raczej nie. Ja mam głównie pozytywne doświadczenia. Natomiast jeśli ktoś jest przymuszany do udziału w porodzie, to nigdy nie skończy się to dobrze. I miałam też takie porody, kiedy partnerzy przez cały czas nie odezwali się do siebie ani razu, gdzie mężczyzna całą swoją postawą, całym jestestwem sugerował: „Nie chcę tu być”.

Są jakieś trendy na przestrzeni czasu? Partnerzy są teraz bardziej zaangażowani, świadomi? Albo może jest ich więcej, a kiedyś nie było to tak popularne?

No tak, kiedyś to nawet nie było możliwe. Zostawiało się rodzącą, później dostawało się informację „ma pan córkę, ma pan syna”, i tyle. Na pewno jest trend, że partnerzy są bardziej obecni, ale też wydaje mi się, że ci, którzy chcieli być obecni i przygotowani, mieli taką możliwość już jakiś czas temu. W szkołach rodzenia też tworzymy program tak, aby przynajmniej w niektórych zajęciach partnerzy uczestniczyli. Żeby budować świadomość, że to może potrwać trochę dłużej niż mecz (śmiech). Że może być różnie. I to działa.

Ale są też niestety pewne zmiany na niekorzyść. Mam wrażenie, że więcej jest osób nastawionych „adwokacko”, których główną rolą jest szukanie błędów. Żeby potem straszyć prawnikiem, prokuratorem. Obrońca to jest rola, która części mężczyzn odpowiada najbardziej, ale chyba nie do końca o to chodzi.

A na ile partner powinien być uparty i konsekwentny w egzekwowaniu, aby poród przebiegał według planu, który para wcześniej wypełniła?

Powiem w pewnym uproszczeniu: na plan porodu jest w szpitalu albo kładziony bardzo duży nacisk, albo w ogóle nie zwraca się na niego uwagi. Są szpitale, które rzeczywiście szczycą się tym, że go realizują, że przykładają do niego wagę. Kiedyś to był obowiązek, obecnie to już nie jest dokument wymagany. W moim szpitalu zespół do spraw jakości bardzo mocno zwraca na niego uwagę. Nawet kiedy pacjentka dosłownie po przekroczeniu progu szpitala rodzi dziecko i my ledwo zdążymy się przedstawić, to plan porodu musi być (śmiech). W takich sytuacjach idę nawet czasem po porodzie do pacjentki i mówię „Wiem, że jest już po wszystkim, ale czy miała Pani jakieś oczekiwania, których nie zdołaliśmy spełnić?”.

Uważam, że partner na pewno powinien pilnować prawa do informacji. Bo to jest najczęściej łamane prawo w szpitalach. Czyli: robimy pewną procedurę medyczną… i wychodzimy. Albo wejdzie sobie lekarz, porozmawia z położną i wychodzi. A wy pozostajecie zawieszeni. Coś się dzieje? Nic się nie dzieje?

To chyba generalnie cecha polskiej ochrony zdrowia. Tu wkłujemy i niech się Pani nie interesuje…

Tak, podłączymy lek, proszę się nie ruszać, rączka wyprostowana i do widzenia (śmiech). Więc rzeczywiście partner może tu mieć swoje zadanie. Nie chodzi o to, aby każdego pracownika szpitala zatrzymywać i prosić o referowanie całości. Pamiętajmy, że są trudne sytuacje: kleszcze, próżnociąg, nagłe cięcie cesarskie. Wtedy pozwólmy personelowi pracować i reagować, bo liczą się sekundy.

Ale już po wszystkim zapytajcie, żebyście nie zostali z niczym. Często, kiedy chodzę na wizyty patronażowe i pytam „Jak przebiegał poród? Dlaczego tak się wydarzyło?”, pary odpowiadają „Nie wiemy”. To może być szkodliwe w kontekście kolejnych porodów, bo może są to informacje, które powinniście znać i móc przekazać następnym razem. Przedwczoraj miałam sytuację ręcznego wydobycia łożyska – to coś, czego nigdy nie można przewidzieć. Partner rodzącej był bardzo spokojny i już po wszystkim przyszedł i powiedział „Czy ja mogę teraz zadać kilka pytań?”. Oczywiście. Możecie. Potem dobrze to przekazać partnerce, która np. jest zabierana na salę operacyjną i generalnie trudniej jej rejestrować, co się dzieje.

I drugie prawo – prawo do decyzji. O tym też pamiętajcie. Przy porodzie macie oboje wspólnie prawo decydować. Oczywiście w zakresie swoich kompetencji. O tym, czy boli i jak boli, decyduje zawsze rodząca, to ona określa, czy potrzebuje leku, czy nie.

Czy z punktu widzenia położnej obecność mężczyzny ma jakieś szczególne znaczenie? Pomaga, przeszkadza czy jest zupełnie neutralna? Szczerze!

Mnie czasem pomaga, zwłaszcza, jeżeli jest to zaangażowany, świadomy partner. Wtedy możemy np. troszkę dłużej pacjentkę zostawić „samą”. Nie dlatego, żeby pójść poleżeć, ale wiadomo, bywa różnie, pacjentek jest więcej niż personelu, niektóre rodzą w sposób skomplikowany, wymagają większego zaangażowania. I kiedy przy innej kobiecie jest jej partner, to wiem, że ktoś się nią opiekuje.

Jest dużo stereotypów na temat męskich reakcji podczas porodu. Że mężczyźni mdleją….

Mdleją.

… że płaczą.

Płaczą. Mnie się wzruszenie mężczyzn często udziela. Zwłaszcza, kiedy użycie formy „rodzimy” jest naprawdę uzasadnione, kiedy partner jest zaangażowany, przeżywa i widać, że w nim się wtedy wiele zmienia. A jeszcze w kwestii omdleń – żartujemy sobie często, że macie prawo do jednego omdlenia, po drugim wychodzicie (śmiech). Ale oczywiście trochę się też tego boimy, bo np. zdarza się, że mężczyzna upadając, uderzy w stolik itp. A jesteście jednak na końcu łańcucha, jeśli chodzi o pomoc medyczną…

A czy faceci się nudzą podczas porodu?

Oj, bardzo. To częsty widok. Panowie siedzą z gierkami w telefonach, kulą się w fotelach w środku nocy. Pytanie „Ile to jeszcze będzie trwało” pada z ust partnerów chyba częściej niż od pacjentek. Niektórzy mężczyźni zabierają ze sobą pracę do porodu. Odradzam, naprawdę.

Co z głodem? Przecież akcja może trwać wiele godzin…

Zawsze radzę: weźcie jedzenie, tylko niepachnące. Teraz to jest mniejszy „problem”, bo nie można już wyjść z sali, ale kiedyś ten przepływ między korytarzami szpitalnymi był większy. I byli panowie, którzy nie widzieli problemu, żeby zamówić sobie pizzę i zjeść ze smakiem na oczach głodnej rodzącej i głodnych położnych (śmiech). Dlatego polecam kanapki, kawę do termosu. Alkohol oczywiście odpada. Popularne są wafle ryżowe, które często mężczyźni podkradają rodzącym, choć przypuszczam, że statystyczny mężczyzna niezbyt się nimi naje. Ale myślę, że wszyscy już jesteśmy na tyle świadomi, że jak się jedzie, być może na osiem godzin, to warto wziąć coś do jedzenia.

Zdarzają się awantury ojców z personelem?

Tak. I to jest rzecz, której ja – tak społecznie – najbardziej się boję. Bywa agresja wymierzona w nas. Czasem wręcz pozostaje wezwanie policji. Poród to taki moment bardzo emocjonalny, wszystko, również reakcje partnerów, są mocno wyolbrzymione, ale starajmy się nad sobą panować.

Idźmy dalej: poród się udał, dziecko jest już z nami. Co mężczyzna robi w tym momencie? I jaka jest tutaj różnica między cesarskim cięciem a porodem naturalnym?

Trzeba rozróżnić dwie sytuacje: cięcie cesarskie planowe i cięcie cesarskie nagłe. Jeśli mówimy o planowym, to dopóki będzie funkcjonował zakaz odwiedzin, partnera po prostu nie ma. Malucha widzi niestety dopiero przy wypisie. Jeśli założymy, że zakazu odwiedzin nie ma, to ze 100% pewnością mogę mówić o swoim szpitalu. W momencie, kiedy kobieta jest na sali operacyjnej, was jeszcze nie ma, czekacie. Po operacji dziecko jedzie na oddział noworodków. Jeżeli mama się wybudziła i czuje się dobrze, pytamy, czy chce zobaczyć dzidziusia – 99% chce. Wtedy mężczyzna jest już też obecny i dalej wszystko jest zależne od was, przeważnie najpierw mama przytula malucha, potem tata – on może także kangurować.

Tutaj humorystyczna dygresja: nie należy skracać zdań. Przekonałam się, że hasło „Proszę się rozebrać, za chwilę przywiozę dziecko” jest czasem rozumiane zbyt dosłownie. Potem musiałam się cofać z sali i prosić, aby pan się jednak częściowo ubrał (śmiech). Więc uwaga – rozbieramy się od pasa w górę.

Natomiast jeśli cięcie cesarskie jest nagłe, to kangurowania nie ma, zazwyczaj noworodek wymaga wtedy pogłębionej obserwacji, musimy stosować inne procedury.

Przy porodzie naturalnym jest moment, kiedy kobieta rodzi łożysko lub opatrywane jest krocze. Nawet jeśli chce wtedy mieć dziecko przy sobie, to nie zawsze jest to możliwe, technicznie jest różnie. Wtedy pytamy, czy tata chce kangurować. Ale może też tylko potrzymać malucha, poczuć fizycznie to małe ciałko. Jeśli chce byśmy, na przykład, zrobiły mu zdjęcie – wtedy jest ten moment. Potem już zazwyczaj kobieta chce mieć przy sobie cudo, które przed chwilą urodziła, nakarmić je. Więc tata zazwyczaj siedzi obok. Polecam wtedy przeznaczyć te dwie godziny naprawdę dla siebie. Oczywiście fajnie zrobić zdjęcie, nagrać filmik i rozesłać światu, ale dajcie sobie jeszcze chwilę spokoju, zanim rozdzwonią się telefony od rodziny i znajomych.

Co, jako położna środowiskowa, poradziłabyś mi na te dwa dni, kiedy mama zostaje z dzieckiem w szpitalu? Co warto wtedy zrobić?

Imprezę (śmiech). Serio, uważam, że warto. Czasem to jest odbierane negatywnie – dopiero co wrócił ze szpitala i już imprezuje. Ale dzielenie się pozytywnymi informacjami, zrzucenie z siebie emocji, jest przecież także ważne. Zwłaszcza, kiedy uczestniczyło się w porodzie i przeżywało wszystko na własne oczy. A kiedy już ochłoniemy po imprezie, to można oczywiście posprzątać. Ale przede wszystkim zachęcałabym do magazynowania i mrożenia jedzenia. To można zacząć już pod koniec ciąży. Nie bójmy się przyjmować pomocy, jeśli mamy kogoś, kto chce nam coś ugotować. Po powrocie mamy z dzieckiem nie ma za wiele czasu, jest za to trochę stresu i sporo uwagi poświęcanej nowemu lokatorowi. Siedzicie i patrzycie na niego czy nią cały czas, czy aby na pewno oddycha itp. Fajnie nie musieć wtedy myśleć o pustej lodówce. Zapas pieluch też polecam zorganizować, bo schodzą bardzo szybko.

Ale naprawdę ważne jest, żeby się ucieszyć, powiedzieć światu, że jest nowy człowiek. To jest przygoda – oczywiście będzie też dużo stresujących momentów, ale to jest ten moment, żeby naprawdę się radować.

Jesteś położną, a od niecałych dwóch lat także mamą. Jak wspominasz swój poród? Rodziłaś z partnerem? Dowiedziałaś się czegoś, z czego wcześniej nie zdawałaś sobie sprawy?

Ja, co ciekawe, rodziłam sama, bez obecności partnera. Z dwóch powodów. Po pierwsze mój mąż nie jest fanem szpitala – myślę, że mógłby zemdleć przy podpisywaniu pierwszych dokumentów (śmiech). Po drugie, była to pierwsza fala covida, kiedy wszyscy się najmocniej baliśmy i obostrzenia związane z dostępem na salę były bardzo surowe. Ale miałam o tyle dobrze, że rodziłam przy koleżankach z pracy, więc tę obecność osób dość bliskich miałam zapewnioną. Wiedziałam, że ktoś jest, że nie będę musiała tych wszystkich rzeczy mówić od początku: że mnie boli, że się boję, co będzie dalej. Wiedziałam, że one to wiedzą.

Zawodowo poród mocno mi pomógł. Co nie oznacza, że każda położna powinna go przeżyć. Ja natomiast jestem praktykiem, lubię niektóre sprawy przeżyć na sobie. W praktyce jednak wszystko poszło inaczej niż zakładałam. Pandemia też nie ułatwiała, przez moment nie wiedziałam nawet, gdzie będę rodzić.

Pamiętam, że kiedy rozpoczęła się akcja i mój jeszcze wtedy nie mąż odwiózł mnie przed Izbę Przyjęć, to na drzwiach przyklejona była kartka „Jeśli przyszłaś urodzić – zadzwoń”, co jakoś mnie przeraziło (śmiech). Mój partner mówił mi później, że przez dwie godziny siedział na parkingu i ze stresu nie mógł się ruszyć. Miałam o tyle łatwiej, że cały personel wiedział, że przyjdę. Ale koleżanki były chyba w lekkim stresie, że przyjmują znajomą osobę. Moje zdenerwowanie na szczęście dość szybko minęło, a po którymś tam skurczu już mnie to w ogóle nie interesowało. Na początku myślałam sobie „Nie, no nie jest przecież tak źle, co te pacjentki opowiadają”. Co ciekawe, to był dyżur, na którym rodziła tylko ochrona zdrowia – przez 24 h urodziło pięć położnych i jedna pani doktor (śmiech).

Miałam podane wszystkie leki rozkurczowe, które są na stanie. Pamiętam, że przy którymś skurczu ból był tak silny, że po prostu padłam na kolana i pomyślałam sobie „Spoko, mogę tutaj tak zostać”. Ale nie przekładam tego na wszystkie kobiety, wiem, że każda z nas ból odczuwa inaczej. Ale teraz wierzę, że boli, że ten ból może być całkiem inny, niż wskazuje badanie, zawsze trzeba wierzyć rodzącej, kiedy mówi, że boli.

Mój poród miał dużo zwrotów akcji, były wahania tętna, znieczulenie zewnątrzoponowe, w pewnym momencie zasugerowano mi, abym zgodziła się na cięcie. Podpisałam zgodę, ale poprosiłam o jeszcze pół godziny. I pamiętam, wtedy zaczęło już robić się jasno, to była 5 rano, pomyślałam sobie: „OK, teraz wszystko od ciebie zależy”. Głowa w porodzie to podstawa. Zaczęłam rozmawiać z Florką, moją córeczką, powiedziałam: „No, wyjdź już teraz, to jest ten moment”. I wtedy się zaczęło. Finał był bardzo wesoły. Lubię, kiedy dziecko rodzi się w pozytywnej atmosferze, kiedy jest radość i podekscytowanie.

Myślę też, że poród uczy pokory wobec ludzkich emocji. Dla nas, położnych, to jest często piąty czy ósmy poród tej doby, a dla was to jest zawsze TEN poród, WASZ poród.

Na następnym chciałabym, żeby partner już był ze mną. Na razie powiedział „Zobaczymy”, więc jest postęp (śmiech).

*

Agnieszka Zugaj – położna ze Szpitala Świętej Rodziny w Poznaniu. Wcześniej pracowała na oddziale pediatrycznym Szpitala im. Karola Jonschera w Poznaniu i na bloku porodowym Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie. Współpracuje z poznańską szkołą rodzenia Bambino. Na Instagramie prowadzi edukacyjny profil @polozna_mamaga. Mama niespełna 2-letniej Florentyny.

Wojtek Terpiłowski – domowy myśliciel, biegacz, kolekcjoner winyli, miłośnik owsianki. W przeszłości m.in. dziennikarz muzyczny, aktualnie kieruje marketingiem w jednym z klubów sportowych. Hurtowo pochłania wszystko, co da się przeczytać. W niekończącym się procesie tworzenia debiutu pisarskiego. Zafascynowany medytacją i jej okolicami. Wyczekuje syna, który anonsuje się na wiosnę 2022 roku. 

 

foto5.jpgfoto1.jpgfoto10-scaled.jpgfoto9-scaled.jpgfoto12.jpgfoto8-scaled.jpgfoto11.jpgfoto6-scaled.jpegfoto7.jpegfoto2-scaled.jpegfoto3-scaled.jpgfoto4-scaled.jpg

Powiązane