O (nie)karmieniu piersią - Ładne Bebe

O (nie)karmieniu piersią

asd

Karmienie mlekiem modyfikowanym buduje bliskość, jest dobre dla dziecka, bywa jedynym możliwym rozwiązaniem. Karmienie piersią buduje bliskość, jest dobre dla dziecka, bywa niemożliwe. Z różnych powodów.

Szukając rozmówczyń do trójgłosu, często zamieszczam ogłoszenia na różnych grupach na FB. To ostatnie wywołało zamieszanie, jak żadne poprzednie. Szukam mam, które nie mogły lub nie chciały karmić piersią. Pod tymi słowami dziewczyny piszą o swoich doświadczeniach. O problemach z laktacją, o głodzeniu dzieci, bo nie miały odpowiedniego wsparcia, które było im potrzebne na początku. Piszą o zawodach, o ocenach, z którymi się spotkały, o niezrozumieniu. Piszą o swojej walce o każdą kroplę pokarmu, ale i o niechęci do samego procesu. Piszą o swoich doświadczeniach emocjonalnie. Piszą, bo czuły presję. Piszą, bo są dobrymi matkami, mimo iż nie karmiły piersią, co w naszym społeczeństwie wcale nie jest takie oczywiste. Zajrzyjcie do tej dyskusji. I przeczytajcie trzy historie dziewczyn, które podzieliły się ze mną swoimi przeżyciami związanymi z karmieniem i niekarmieniem piersią. To ważne, co mówią. Zacznijmy się słuchać, zacznijmy się wspierać. Każda z nas przecież stara się najlepiej, jak może.

*

Anemona, zanim została mamą, otwierała restauracje w Nowym Jorku, Waszyngtonie i Istambule. Obecnie, razem z trzyletnimi bliźniakami: Frankiem i Hugo, i dwuletnim Teodorem żyją w ciągłym ruchu miedzy Warszawą, Londynem – skąd pochodzi tata chłopców – i małym nadmorskim miasteczkiem w Wielkiej Brytanii, gdzie kupili dom z dużym ogrodem. Opowiedziała mi o karmieniu bliźniaków. 

Chciałaś karmić piersią swoje dzieci, ale wydarzyło się coś, co Ci to uniemożliwiło, opowiedz o tym proszę. 

Moja pierwsza udana ciąża była bliźniacza i od samego początku chciałam karmić piersią. Chodziłam na różne kursy przed porodem, dużo czytałam. Generalnie wszystko i wszyscy brzmieli zachęcająco. Zbierałam nawet i mroziłam siarę na kilka dni przed porodem, w podręcznej lodóweczce, i zabrałam te maleńkie porcyjki ze sobą do szpitala. Sprawy zaczęły się komplikować po porodzie, który był bardzo traumatyczny. Urodziłam naturalnie, ale miałam dwa poważne krwotoki, podczas których straciłam ponad 3 litry krwi, dostałam transfuzje, które postawiły mnie na nogi, ale przez długi czas byłam bardzo słaba. Zaraz po porodzie wylądowałam na sali operacyjnej, a dzieci, pod opieką szpitalnych położnych, dostały mleko modyfikowane.

Mimo to, nie poddawałaś się. 

Po powrocie do domu chciałam od razu przestawić się na pierś, ale nie było to takie łatwe. Byłam bardzo słaba, a dzieci potrzebowały pokarmu często. W jednej piersi nie miałam prawie wcale mleka. Ogarnęłam laktator, wyciskałam z siebie wszystko do ostatniej kropelki, ale w dalszym ciągu musiałam suplementować dzieci mlekiem modyfikowanym. Chodziłam na spotkania matek karmiących, szukałam pomocy w poradniach laktacyjnych. Wszyscy mi mówili, że robię wszystko jak trzeba. Wszyscy piali nad tym, jak dobrze sobie radzę, ale ja sama widziałam przecież, że dzieci przede wszystkim przyjmują mleko z butelki. Moje mleko, którego było mało, podawałam głównie młodszemu Hugo, który był słabszy…

Jak się wtedy czułaś?

Byłam bardzo zagubiona. Z jednej strony wszyscy mówili, że karmienie piersią bliźniaków jest możliwe, że jest proste. Z drugiej strony, gdy nie wszystko szło jak należy, dzieci były na butelce, wszyscy z uśmiechami mi mówili, że świetnie sobie radzę. Miałam bardzo wysokie oczekiwania wobec siebie. Moim celem było wyłączne karmienie piersią, a widziałam przecież, że to nie wychodzi. Nie rozumiałam, jak każdy mógł mi przytakiwać, mówiąc, że wszystko robię dobrze, zamiast pomóc mi w tym, by to mleko w proszku odstawić. Nikt też nie powiedział mi wprost, by sobie darować, bo nic z tego nie będzie.

Długo trwała ta walka?

Trzy miesiące. Laktator to była dla mnie jakaś katorga. Dopiero gdy wyczytałam gdzieś, że tak naprawdę powinnam była siedzieć z tym laktatorem do 8 razy dziennie po 30-45 minut, dotarło do mnie, że to jakiś absurd. Miałam przecież dwa bobasy, którymi musiałam się zająć.

Co poczułaś, kiedy dotarło do Ciebie, że musisz zrezygnować z karmienia piersią? 

W najlepszych momentach, podczas jednej sesji na laktatorze, ściągałam 120 ml mleka, a sesji takich realnie mogłam odbyć trzy, może cztery na dobę. Hugo i Franek jedli co 2-3 godziny po 150 ml. Gdy do mnie dotarło, jak absurdalnym było to zamierzenie i ta walka o karmienie piersią i własnym mlekiem, od razu odeszły ode mnie wszelkie zmartwienia i obawy. Najważniejsze były dzieci, a nie siedzenie z wężykami podpiętymi do jakiejś warczącej na mnie maszyny.

Swoje trzecie, najmłodsze dziecko karmiłaś piersią – widzisz jakieś różnice w więzi albo zdrowotne, mogące wynikać z tego faktu?

Zawsze powtarzałam, że patrząc na ludzi, naszych znajomych, nikt nigdy nie będzie w stanie stwierdzić, kto został odchowany na cycku, a kto na butelce. Oczywiście są plusy i minusy w każdej z opcji. Plusem butelki jest to, że uniezależnia dziecko od matki. Matka może zostawić dziecko na parę godzin, ktoś inny je nakarmi. Jest to bardzo wygodne. Plusem jest to, że łatwiej dzieci usypiać, przyzwyczaić do zasypiania samemu w łóżeczku. Łatwiej jest w nocy, bo do dziecka może też wstać tata. Mój Teo był karmiony wyłącznie piersią i nie da się ukryć, że jest najbardziej rozpieszczony z całej trójki i najbardziej ode mnie zależny. Czy mam z Teo lepszą więź niż z bliźniakami? Nie sądzę. Jesteśmy wszyscy bardzo blisko ze sobą związani. Zwłaszcza, że zdecydowałam się zrezygnować z pracy i zająć się wychowaniem dzieci. To moim zdaniem ma znacznie większy wpływ na naszą więź.

A aspekty zdrowotne? 

W naszym przypadku są dość znaczące. Hugo cierpiał bardzo z refluksem. Biedak, tak bardzo płakał. Już od pierwszego miesiąca musiał przyjmować lekarstwa na refluks dodawane do każdej butelki. Podejrzewam, że z mlekiem matki nie miałby tego problemu. Z drugiej strony, mój Teo ma bardzo rzadko występującą wadę genetyczną, przy której nie może jeść regularnie roślin strączkowych, nie może też przyjmować niektórych syntetycznych form witamin. Karmiłam go piersią od urodzenia instynktownie, dopiero gdy miał 6 miesięcy, dostałam jednoznaczną diagnozę jego schorzenia. Okazało się, że mleko modyfikowane mogłoby być dla niego bardzo szkodliwe, gdyż większość z dostępnych na rynku produktów zawiera lecytynę sojową. Nawet te najbardziej naturalne i ekologiczne produkty są wzbogacane syntetyczną witaminą C, która też może mu szkodzić.

A jakie widzisz plusy karmienia piersią? 

Logistyka, nie trzeba nosić ze sobą butelek, mleka, nie trzeba nic wyparzać, podróżowanie jest dużo wygodniejsze z dzieckiem, które pije mleko matki.

Poczułaś się kiedyś gorsza od innych przez to, że nie mogłaś karmić piersią? Czy ktoś Ci to zasugerował?

Nie, nigdy nie czułam się gorsza. Miałam momenty, gdy czułam się, jakbym zawodziła jako matka, ale względem własnych oczekiwań, a nie względem innych. Nikt nigdy mnie nie skrytykował. Jednak trochę byłam zła na poprawność polityczną, czułam, że nikt nie chciał mi wprost powiedzieć, żebym sobie odpuściła, gdy prawie od samego początku wiadomo było, że karmienie piersią w przypadku bliźniaków to słaby pomysł. Czułam, że ludzie klepią mnie po plecach w obawie przed depresją poporodową czy przed zniechęceniem mnie… Wolałabym jedną szczerą rozmowę, w której usłyszałbym to, co teraz wiem. Po tak wielkiej traumie dla organizmu, jaką była strata 3 litrów krwi, mój organizm walczył o czerwone krwinki, priorytetem był mój powrót do zdrowia, a nie produkcja mleka. Czuję, że takie fachowe i naukowe podsumowanie mojej sytuacji zaoszczędziłaby mi wiele stresu i bólu w piersiach.

Dziękuję, że podzieliłaś się swoją historią, myślę, że może być bardzo wspierająca. 

*

Ola jest mamą dwóch córek: dwudziestomiesięcznej Ani i trzytygodniowej Alicji. Uśmiechnięta, ciepła, ma w sobie pozytywny dystans i luz do wielu spraw. Tak ją widzę. Bardzo szczerze i refleksyjnie mówi o tym, dlaczego szybko odstawiła Anię i dlaczego karmi piersią Alicję. 

Swoje pierwsze dziecko karmiłaś piersią tylko miesiąc, dlaczego?

Ania przyszła na świat przez cesarskie cięcie, co często opóźnia laktację. Tak było i u mnie. Pomimo ciągłego przystawiania dziecka do piersi, pokarmu praktycznie nie miałam i konieczne było dokarmianie mlekiem modyfikowanym. Bardzo mnie to załamało. Poczułam, że nie jestem prawdziwą matką, skoro nie potrafię wykarmić własnego dziecka. Przyszło zniechęcenie i brak wiary, że może mi się udać. Do tego niesamowity ból piersi spowodowany nieustannym przystawianiem – na zmianę dziecka i laktatora.

Korzystałaś ze wsparcia? 

Korzystałam z pomocy doradczyń laktacyjnych, kolejne panie przychodziły, uczyły przystawiać dziecko do piersi, ale wszystko to nie dawało zadowalających efektów. Bez dokarmiania Ania byłaby po prostu ciągle głodna. Ból fizyczny, zmęczenie, brak postępu i spadająca waga dziecka dawały mi poczucie, że ten cały wysiłek nie ma sensu i nie daje rezultatów, a jedynie zwiększa moje przygnębienie i frustracje. Byłam wykończona psychicznie. Wtedy zdecydowałam, przy pełnym wsparciu i zrozumieniu męża, że to nie ma sensu. Dziecku potrzebna jest spokojna i szczęśliwa, a nie rozhisteryzowana i zapłakana mama. Dlatego gdy Ania skończyła miesiąc, zakończyłam moją przygodę z karmieniem, a laktator schowałam głęboko do szafy.

Powiedziałaś mi, że nie poczułaś tej legendarnej więzi w trakcie karmienia, opowiedz o tym proszę. Jak ją sobie wyobrażałaś?

Widok matki karmiącej zawsze mnie wzruszał i wzbudzał jak najcieplejsze myśli. Moja mama karmiła mnie do trzeciego roku życia! Kiedy zaszłam w ciążę, oczywistym było dla mnie, że ja również będę karmić. Im więcej czytałam na ten temat i rozmawiałam z innymi matkami, tym mocniej utrwalało się w mojej głowie przekonanie, że karmienie piersią to cudowny czas – tylko mama i dziecko, niezwykła więź na całe życie. Bardzo chciałam doświadczyć tej magii, o której opowiadały mi koleżanki. I wtedy zderzyłam się z rzeczywistością, która w niczym nie przypominała pięknych kolorowych zdjęć z poradników dla młodych mam. Na moich ustach nie było uśmiechu, tylko grymas bólu, oczy nie błyszczały blaskiem, tylko wypełnione były łzami. Karmienie kojarzyło mi się tylko z bólem i zawodem, czułam, że zawiodłam siebie i moje dziecko. Kiedy przychodził czas karmienia, moje ciało całe się napinało, gotowe na kolejną dawkę bólu. Zamiast wpatrywać się zakochanym matczynym wzrokiem w moje dziecko, starałam się wyobrażać sobie, że jestem gdzieś indziej, robię coś zupełnie innego – byle tylko nie być tu i teraz. Tak naprawdę więź z moją córką zaczęłam odczuwać dopiero po zakończeniu karmienia, kiedy jej bliskość przestała kojarzyć mi się z bólem.

Co poczułaś, odstawiając Anię od piersi?

Ulgę, wielką ulgę. Już nie musiałam nikomu niczego udowadniać, spinać się. No i mogłam spokojnie zostawiać Anię pod opieką taty lub babć, co było w pewnym sensie odzyskaniem wolności i niezależności, przynajmniej w jakimś stopniu.

Byłaś oceniana?

Niebezpośrednio. Prosto w oczy nikt mi nie powiedział: jak możesz nie karmić dziecka?! Ale w spojrzeniach czy w mimice widziałam swego rodzaju potępienie. Pytano mnie, czy wiem, że mleko matki to najlepsze, co mogę dać Ani, albo, czy naprawdę DLA DZIECKA nie mogłabym się poświęcić? I chociaż nikt wprost nie powiedział mi, że robię źle, to za każdym razem, gdy mówiłam, że już nie karmię, sama czułam się winna, egoistyczna i leniwa. Miałam potrzebę tłumaczenia się przed innymi, dlaczego nie karmię. Nie miałam odwagi powiedzenia wprost: kiedy karmiłam byłam nieszczęśliwa.

Jak myślisz, dlaczego jest tak trudno w tym temacie? 

Wszystko, co naturalne i zdrowe jest teraz na topie. Zwłaszcza jeśli chodzi o dzieci. Chcemy być idealnymi matkami, które podają dziecku tylko ekologiczne jedzenie, zakładają eko-bio-pieluszki, same robią nawilżane chusteczki, bawią się drewnianymi, kreatywnymi zabawkami itd. Same od siebie oczekujemy ciągle więcej i lepiej. A wzorce z Instagrama czy blogów tylko nakręcają tę spiralę. Czytając fora macierzyńskie, często można odnieść wrażenie, że matka matce wilkiem. Zamiast wsparcia i zrozumienia, krytyka i potępienie. Jak to cesarka?! Jak to mm?! A no tak! Po narodzinach pierwszej córki bardzo się tym przejmowałam, dziś sobie odpuszczam i pozwalam na bycie najlepszą mamą dla moich dzieci według własnej intuicji, a nie schematu z Internetu.

Teraz od miesiąca karmisz drugą córkę, coś się zmieniło? 

Po doświadczeniach z pierwszym dzieckiem, nie nastawiałam się na sukcesy laktacyjne. Od razu wzięłam ze sobą do szpitala butelkę. Ale natura zrobiła mi psikusa i już pierwszego dnia miałam pokarmu pod dostatkiem. A mała Alicja, w przeciwieństwie do siostry, świetnie sobie z nim radzi. Laktator i butelka nie są mi potrzebne. Jednak mimo to i tym razem nie odczuwam tej magii. Karmię córkę piersią, bo wiem, że to dla niej najlepszy z możliwych pokarmów. Ale robię to tylko z poczucia obowiązku i przekonania, że głupio byłoby zmarnować taką szansę, skoro tym razem mogę karmić bez problemu. Mój plan to 6 miesięcy. Podejrzewam, że dłużej nie dam rady, ale zobaczymy, jak będzie.

Wszystkiego dobrego dla Was! Dzięki za rozmowę. 

 

*

Karolina i Tytus na co dzień mieszkają w Wilnie. W spokojnej, codziennej rutynie Karolina nie musi już wracać do wydarzeń sprzed ponad roku, kiedy to walczyła o każdą kroplę pokarmu dla swojego dziecka. Otwarcie i stanowczo zabiera głos w temacie karmienia mlekiem modyfikowanym i walczy z laktoterrorem. 

Twoim założeniem było, że będziesz karmić, ale stało się inaczej…

Samo stwierdzenie zakłada, że nie karmiłam. A ja karmiłam! Ale butelką i mlekiem modyfikowanym. I trochę czasu piersią – około 6 tygodni, może 2 miesiące. Nie pamiętam, jak długo, to był koszmarny czas i niewiele pamiętam. Jest takie powiedzenie po angielsku: Fed is best! Czyli karmienie jest najlepsze, niezależnie od tego, jak to robisz. Choć chcę zastrzec na początku – tak, mleko mamy to najlepsze, co można dać dziecku, trzeba wspierać karmienie piersią, szkolić doradców. Ale czasami po prostu jest inaczej.

Przepraszam, użyłam skrótu myślowego, ale masz rację, w przypadku matek karmiących mlekiem modyfikowanym on jest krzywdzący. Wróćmy do twojej historii.

Tak, zakładałam, że będę karmić piersią. Wiedziałam, że mogą być problemy, czytałam, śledziłam te super-hiper-blogi o karmieniu piersią, wiedziałam, że może potrwać, nim się dopasujemy, ale nie byłam kompletnie przygotowana na te problemy, które nas spotkały. Chciałabym, żeby to były tylko pogryzione brodawki czy kolka. Opiszę to w skrócie. Po pierwsze, mieliśmy długi, męczący poród, ponad 40 godzin, zakończony interwencyjnym cc. Po drugie, synek po tym porodzie był tak zmęczony, że tylko symulował, że ssał. Wydawało się, że jest dobrze, że moje mleko wystarczy, ale ciągle była to tylko siara, a jego waga spadała. Doradczyni laktacyjna kazała nam leżeć non stop ze sobą, zaznaczała, że na pewno się uda, tylko syn musi leżeć przy piersi. I to był duży błąd. Już wtedy, a była to trzecia doba synka, powinien dostać mleko modyfikowane (albo moje z butelki), bo on w ogóle nie miał siły ssać. No, ale doradczyni nie kazała odciągać mleka laktatorem i stymulować laktacji, tylko leżeć ze sobą nago, cały czas. Nasze sesje trwały po 3-4 godziny i każda kończyła się płaczem. On był coraz bardziej głodny i w końcu przestał siusiać. Pojawiła się druga doradczyni, ściągnięta przez nas o poranku, która kazała bezwzględnie podać mm, bo lada moment by się odwodnił. No i oczywiście padło pytanie: czemu nikt nie kazał mi stymulować laktacji? I tu właśnie pojawia się problem – przez pierwszą doradczynię (teraz bym powiedziała laktoterrorystkę) i przez to, że za bardzo chciałam karmić piersią, przez czytanie tych wszystkich blogów, mój synek prawie się odwodnił i kilka dni płakał z głodu. Po podaniu mm przez mojego męża (sama nie byłam w stanie podawać pierwszych porcji) zasnął na 3 godziny, co nie zdarzyło się od urodzenia! Druga doradczyni z cudownej organizacji La Leche League pomagała nam za darmo i dzięki jej zaleceniom synek przybierał na wadze, a moje mleko powoli stanowiło większość jego posiłków. Wychodziliśmy na prostą. Niestety, w 10. dobie życia synka trafiłam do szpitala z zagrożeniem życia. Zatkał mi się moczowód, nerka pękała. Musieli mnie operować. Kilka dni w szpitalu bez synka zrobiło swoje, było już pozamiatane. Mimo że siedziałam w szpitalu dzielnie z laktatorem (który w ogóle na mnie nie działał), to stres i rozdzielenie sprawiły, że laktacja już nie wróciła do swojego poziomu. Zostaliśmy przy systemie mieszanym, a ponieważ mojego mleka było mniej i mniej, około 6. tygodnia synek nie chciał już ssać. Tak długo jak mogłam dostawał moje mleko, odciągnięte.

Jak się z tym czułaś? 

Strasznie. Teraz, z perspektywy czasu, to wszystko wydaje mi się śmieszne. Oczywiście, powyższa historia jest dużym skrótem tego, przez co przeszliśmy. Wiem, że wiele osób mogłoby napisać: O, podała butelkę i dlatego skończyła się laktacja. Ale my dokarmialiśmy syna kubeczkiem, póki był system mieszany. Liczyliśmy kupki, siusiu, zapisywaliśmy wszystko w zeszycie. Oczywiście popełniliśmy wiele błędów. Ale też wiele osób – w tym doradczyni laktacyjna i personel w szpitalu – tylko nas stresowało, a nie pomagało. Zakładano, że nawet mililitr mleka modyfikowanego jest niedobry dla mojego synka. A teraz wiem, że podane wcześniej mm pozwoliłoby nam pewnie nadal – do tej pory – karmić się piersią. Czułam się oszukana i zmęczona. Zniechęcona. Nikt nie pomagał nam w karmieniu mlekiem modyfikowanym. Nikt nie powiedział nam, jak je podawać – ile razy dziennie, jak często, jakie porcje. Brakuje informacji na ten temat, np. w jakiej pozycji karmić bezpiecznie. W odpowiedzi na pytanie skierowane do doradczyni laktacyjnej o wielkość porcji, kiedy trafiłam do szpitala, usłyszałam, że informacja jest na opakowaniu.

Jak Tytus znosił tę sytuację? Mówią nam, że stres mamy udziela się dziecku…

Mój syn od urodzenia był bardzo wymagającym dzieckiem. Nie usypiał na piersi, na butli – przynajmniej czasami. Płakał praktycznie pół doby, płakał jak zasypiał, miał kolki i refluks, budził się z rykiem i od razu musiał dostać jedzenie. Pamiętam, że miałam wydrukowaną taką tabelę z oznakami głodu. U nas od obudzenia do ryku pt. jestem głodny, jakbym nie jadł dwa dni mijało kilka minut i nie przechodziliśmy przez żadną fazę typu: dziecko rozgląda się na wszystkie strony i szuka wzrokiem piersi/butelki. W momencie mojej desperackiej próby rozkręcenia laktacji na nowo, przy tak wymagającym dziecku, było po prostu bardzo, bardzo ciężko.

Po dwóch tygodniach walki i stawania na głowie, przy wsparciu mojego męża, mimo że co chwilę zmieniłam zdanie, stwierdziłam, że tak dalej nasze życie nie może wyglądać. Nie mogę spędzać życia z laktatorem. Postanowiłam całkowicie zamknąć temat karmienia moim mlekiem.

To budowanie bliskości przez karmienie piersią było dla was jakimś tematem?

I tak, i nie. W pewien sposób czułam, że coś tracę, że nie będę wystarczającą mamą dla mojego synka. Ale to niestety głównie zasługa „prania mózgu” kobietom i braku wsparcia dla matek, które muszą lub chcą karmić mlekiem modyfikowanym. Bliskości nie buduje mleko, tylko mama. Mama powinna być zdrowa i szczęśliwa.

Dużo rozmawiałam i udało mi się to wszystko poukładać sobie w głowie. Dorota, sama karmiąca piersią, tłumaczyła mi, że powinnam podawać mleko modyfikowane z miłością. Ania, wspierała mnie, bo sama długo karmiła mieszanie i pomagała w wielu rozterkach. Ewelina, która też karmiła mm, kazała mi po prostu się ogarnąć, tłumaczyła, jak budowała bliskość z synem. Trafiłam też na grupę „mleko modyfikowane to nie koniec świata” na Facebooku, gdzie mogłam uzyskać wiele praktycznych porad od innych mam. Po kilku trudnych tygodniach z radością podawałam synowi butelkę. Znalazłam też wiele innych sposobów na bliskość. Syn, płaczący non stop do 6 miesiąca, usypiał w chuście lub kołysany. Zasypiał z nami w łóżku. Rezygnacja z jednej rzeczy nie zrobiła z nas wyrodnych, niekochających rodziców – a taki niestety jest często przekaz.

Oczywiście, od czasu do czasu moje serce gdzieś tam pękało na widok mamy karmiącej piersią. Jednak, wraz z rozszerzeniem diety i w miarę, jak mój syn spał coraz mniej, a wymagał coraz więcej uwagi, rozterki zniknęły. Nie miałam już czasu analizować. Starałam się zabierać głos w dyskusjach o karmieniu i bez wstydu karmić butelką w miejscach publicznych. Cieszę się, że coraz więcej mam mówi o tym i pokazuje, że życie pisze różne scenariusze.

Czym jest dla Ciebie laktoterror?

To sytuacja, kiedy mamę ocenia się głównie przez pryzmat tego, jakie mleko pije jej dziecko. Kiedy zamiast uzyskać wsparcie, dostaje poczucie winy. Kiedy pytając o sposoby na odstawienie rocznego dziecka od piersi, słyszy, że jest egoistką. A ona nie chce oceny, tylko prosi o radę. Trzeba szkolić doradców, wiedzy nam ciągle mało (co pokazuje także mój przykład). Ale trzeba też wiedzieć, kiedy odpuścić, i po prostu zaakceptować rożne scenariusze naszego życia.

Co byś powiedziała teraz samej sobie sprzed roku?

Jesteś najlepsza mamą dla swojego dziecka. Dałaś radę i możesz być z siebie dumna.

Piękne! Dziękuję za rozmowę. 

*

Jakie są wasze doświadczenia? Piszcie, bo to temat, który jest dla nas wszystkich bardzo istotny.

 

 

Powiązane