psycholog

(nie)Święta Rodzina

Rozmowa z Agnieszką Stein

(nie)Święta Rodzina
ilustracja: Justyna Stasik

Dużo jest w Świętach tęsknoty za tym, co było i tym, co czas zdążył wypolerować na błysk. Dużo nadziei, że będzie jak w bajce. Może tylko za mało dbamy o ten nasz cud w ciągu roku, by teraz grzać się w jego cieple?

Przypominamy tę publikację, bo czas znowu zatoczył koło i znowu przyszły Święta. Dla niektórych z nas dni ciepła i wzruszeń. Dla niektórych – czas trudnych wspomnień i wewnętrznych drgań. Rozmowa z psycholożką Agnieszką Stein jest dla nas wszystkich.

*

Trudno się milczy o rodzinnym tabu. Trudno się mówi o niczym, kiedy nie można mówić o tym ważnym. Trudno się dzielić, kiedy czujemy swoje poświęcenie. Trudno z kimś być, kiedy ma się tylko interes. Trudno poczuć się częścią wspólnoty, kiedy się o nią nie dba. Trudno odpuścić swoje wyobrażenia i oczekiwania. Trudno opuścić swoją strefę komfortu i dociec, czego potrzebujemy, by było tak, jak chcemy. Trudno jest być dorosłym, kiedy znowu jest się dzieckiem.

Łatwo jest opowiadać bajki. Łatwo jest odtwarzać znany scenariusz i wierzyć, że nic nie zależy od nas. Łatwo jest o poczucie winy, rozczarowanie i żal. Łatwo jest zgubić siebie samego w te Święta. Łatwo jest przestać widzieć dzieci, bo tak bardzo chce się zobaczyć ich uśmiech na finiszu. Łatwo jest zapomnieć, o co w tych Świętach tak naprawdę chodzi.

Zapraszam na świąteczną rozmowę z psycholożką Agnieszką Stein.

*

 

O co chodzi z tą magią Świąt?

Ludzie mówią o Świętach jak o bajce. Jeśli komuś jest trudno w Święta, to woli to przemilczeć, bo to jakby z nim było coś nie tak. Słyszę, jak ludzie mówią, że trudno im z rodziną, ale przed i po Świętach. W ich trakcie chcemy myśleć, że wszystko jest cudownie.

Są rodziny, w których to naprawdę dobry czas.

Oczywiście, jest ich bardzo dużo. To takie rodziny, które dbają o siebie przez cały rok. Tam, gdzie mamy dobre relacje, możemy usiąść przy wspólnym stole i to będzie kolejna okazja do wspólnoty, do bycia razem. Będziemy się sobą cieszyć, łatwiej nam będzie razem zwolnić, odpuścić sobie pewne rzeczy. To nie będzie wymagało żadnych specjalnych wysiłków, bo będzie konsekwencją tego, co dzieje się między nami przez cały czas.

Z tej perspektywy brzmi to bardzo przyjemnie.

Jak w rodzinie jest przyjemnie, to Święta są przyjemne. To żadna magia. Podczas Świąt dzieje się to samo, co przez cały rok. Trudny jest taki pomysł, kiedy ktoś myśli, mając przez cały rok niełatwe relacje rodzinne, że to nagle zniknie, tylko dlatego, że są Święta. To takie myślenie: zabawimy się, zapomnimy. Tak się nie stanie. Jeśli są między nami niewygodne tematy, to one nie znikną, może tylko będziemy starali się je przemilczeć, uniknąć, choć we wszystkich będą tkwiły.

Trudno zatrzymać to życzeniowe myślenie.

Oczywiście, to cała narracja. Dużo jest takich bajek, że wszyscy się kłócą, ale w Święta wszystko się odmienia. Dla mnie to jest taka nadzieja, że coś samo się wydarzy. Samo to siedzenie i bycie w świątecznej atmosferze ma spowodować cud. Nie wynika to z żadnej wewnętrznej decyzji, z żadnej naszej przemiany, to tylko bajki.

Czasem gnębi nas formuła rodzinnych spotkań, ale co roku ją powtarzamy, trochę jak w jakimś mechanizmie.

To jest taki kawałek o tym, że wszyscy tak robią, że tak się powinno. Że to jest właściwy sposób. Obowiązek. Gdzie tu przyjemność? Mamy taki wewnętrzny wymóg, bo rodzina się obrazi. Czasem to jest tak, że mamy poczucie, że nie wiemy, jak mogłoby być inaczej, powtarzamy więc schemat. Jako coś bezpiecznego, bo sprawdzonego, nawet jeśli nam to nie pasuje.

Jak obrzęd.

Myślę, że to nie jest bez znaczenia, że Święta mają w sobie jakiś pierwiastek starych wierzeń. Do tego właśnie ta magia: magiczne myślenie, magiczne obrzędy. W magicznych obrzędach jest tak, że jak się czegoś nie wykona, to coś strasznego może się stać. Nikt tego nie doświadczył, nikt nie wie, co by się stało, ale wszyscy się tego boją.

Boimy się spędzić Święta po swojemu?

To, jak będą wyglądały nasze Święta, zależy od nas. Warto zadać sobie pytanie: jakich Świąt chcemy. Co jest ważne, po co chcemy coś zrobić, co nam służy i wspiera, a co nie.

Bywa, że trudno odnaleźć w sobie odpowiedzi.

Bardzo często jest tak, że my wiemy, co nam nie pasuje, czego nie chcemy, ale przejście od tego do tego, czego chcemy jest bardzo trudne.

Z czego ta trudność wynika?

Odczucie, że czegoś nie chcemy jest mocniejsze, bo pozwala nam unikać czegoś, co dla nas jest trudne. To taki mechanizm unikania różnych zagrożeń i takich rzeczy, które są dla nas niedobre. Trudność w znalezieniu w sobie tego, czego się chce i potrzebuje to taki kawałek odpowiedzialności za własne emocje, który od dziecka jest zaniedbywany. Często mówimy, że półtoraroczne dziecko nie powinno tego dostać, bo się przyzwyczai. Nie mamy świadomości, że to właśnie dokładnie o to chodzi, żeby się nauczyło, że może chcieć.

Potem jako dorośli tego nie wiemy?

Dla nas chcieć czegoś dla siebie to znaczy być egoistą.

To jest też trochę o tym, że jak mówię, czego chcę, to narażam się na ryzyko, że tego nie dostanę. Jest taka strategia, żeby za bardzo nie chcieć, wtedy unika się rozczarowania. Ludzie nie mówią, czego chcą, nie proszą, bo jest im tak trudno usłyszeć: nie. I wolą nic nie mówić.

I lądujemy w świątecznym piekiełku. Nie jesteśmy tam ani dla siebie, ani nie umiemy być dla innych.

Jeśli jest się dla innych, nie będąc w zgodzie ze sobą, to nikt z tego nie skorzysta. Ale mam poczucie, że w naszej kulturze wartością jest bycie dla innych, nie będąc w zgodzie ze sobą. Że innych stawia się ponad siebie. Poświęcanie się, rezygnowanie z siebie, ograniczanie siebie dla innych. Powiedziałabym nawet, że to jest jakiś motyw przewodni – jeśli moje potrzeby i potrzeby innych są w jakiś konflikcie, to ja powinnam zrezygnować ze swoich.

Myślę, że żeby naprawdę być dla innych, trzeba być w zgodzie ze sobą.

Też tak myślę. Tu jest pytanie: co ja komuś daję, jeśli daję to wbrew sobie?

Mam taką wizualizację, że zatrzaskują się we mnie jakieś drzwi i niewiele mogę dać.

No właśnie. Daję pozór, udawanie. Daję coś, co sprawia mi trudność i potem oczekuję wdzięczności za to. Tak jest bardzo często, że oczekujemy wypłaty. Albo liczymy na to, że skoro my się poświęciliśmy, to ktoś też się poświęci. Albo ja się będę czuła lepsza, bo się poświęciłam.

To tylko ja, ja i ja.

Jak ja się poświęcam i ta druga strona nie przyjmuje tego, co ja daję, to się czuję obrażona. To jest wtedy o tym, że ja nie robiłam tego po to, żeby coś dać, tylko po to, żeby coś dostać, na przykład bycie potrzebną. To są takie sytuacje, które sprawiają, że relacje zaczynają być manipulacyjne. Co innego robimy, a o co innego nam chodzi.

Mamy to uświadomione?

Myślę, że w ogóle. Sądzę, że jeśli ludzie się poświęcają, oczekując wdzięczności, to nie mają świadomości, że to mechanizm. Mają poczucie, że tak to jest. To są bardzo podstawowe rzeczy w naszej kulturze. To jest częsty powód, przez który ludzie czują się obrażeni za Święta. Bo jeśli ja jestem przy sobie, przy swoich potrzebach, to jest to odbierane, jakbym była przeciwko komuś. Bo ja powinnam znowu, zgodnie z oczekiwaniem społecznym, się poświęcić.

Co tu robić, żeby się nie poświęcać? Żeby na końcu nie zebrać tego ciosu?

Zawsze jeśli się poświęcam, a nie dzielę, to na końcu czeka na mnie cios. Bo oczekuję, że włożony wysiłek się zwróci. Jeśli lubię gotować i przygotowuję Święta, to nie muszę nic za to dostać, bo sprawiło mi to przyjemność i chcę się tym podzielić. Dzielenie się przynosi radość i nie wymaga wzajemności.

A jeśli nie chcemy dzielić się świątecznym czasem z rodziną – uzgodniliśmy z partnerem, że w tym roku spędzamy te dni inaczej, to jak im to zakomunikować, żeby nikt się nie obraził?

W rodzinie, która ma bardzo tradycyjny sposób spędzania wszystkich uroczystości w ciągu roku – wiadomo, jak to ma wyglądać, kogo zaprosić itd. – takie wyłamanie się akurat na Boże Narodzenie, które jest często najważniejszym świętem, może być bardzo trudne do zaakceptowania.

To często nie pozwala nam się odciąć. A przecież my tylko chcemy wyznaczyć nasze granice, nie robimy tego przeciwko komuś.

Ogólnie jest nam trudno mówić: nie, wiedząc, że ktoś będzie niezadowolony. Mamy ogromną trudność z odmawianiem. Chcielibyśmy nie musieć odmawiać, nie patrzeć na to, że ktoś jest zawiedziony.

Trzeba przejść z myślenia, że jak cała rodzina jest zadowolona, to z definicji wszyscy jej członkowie są zadowoleni, na takie, że jak wszyscy członkowie są zadowoleni, to cała rodzina czuje się dobrze. My się bardzo boimy mówienia o swoich potrzebach. Oczywiście są rodziny, w których nie ma dla nich zrozumienia, ale często są też takie, w których, kiedy się komunikuje swoje potrzeby, to się okazuje, że wszyscy je rozumieją.

To takie błędne koło: nie powiem, bo się boję, że ktoś nie zrozumie, nie dając właściwie żadnej szansy, ani drugiej stronie, ani sobie.

To jest taki kawałek o odróżnianiu tego, co jest naprawdę czyimś oczekiwaniem, od tego, co ja sobie wymyśliłam na ten temat. Często ludzie mówią, że komuś byłoby przykro, gdyby coś, a potem się okazuje, że wcale tak nie jest. Znam takie sytuacje, w których ludzie mieli długi proces, żeby poinformować rodzinę, że nie spędzą z nią Świąt, a potem się okazywało, że to dla nikogo nie jest problemem. To jest taki moment, kiedy warto sprawdzać. Musimy sobie uświadamiać, że taka wizja, że ktoś się obrazi, może się wydarzyć, ale to nie jest jedyny scenariusz. Nie sprawdzimy tego bez rozmowy.

Jak o tym rozmawiać?

Szczerze. Myślę, że z wyprzedzeniem, zanim zbuduje się atmosfera oczekiwania, że będzie jak co roku – to może ułatwić.

To, że o tym rozmawiamy, pokazuje, że ludzie – mimo iż wchodzą w związek, wyprowadzają się, mają dzieci – nadal mają trudność w powiedzeniu nie swoim rodzicom. To trwa czasem przez całe życie, są sytuacje, w których znowu są małymi dziećmi, a u nas jest taki wzorzec kulturowy, że chcemy być dorośli. Nie chcemy być w roli dzieci w stosunku do naszych rodziców i to może budować pewne świąteczne napięcia.

No właśnie – my, dzieci mamy dzieci i przez to często zmienia nam się plan na Święta.

To taki etap rozwojowy dla rodziny. Często rodzice małych dzieci chcą zrobić Święta u siebie, nie być w roli dziecka, chcą być gospodarzami. To bywa problemem, ale łatwiej jest, kiedy powie się, o co chodzi. Często są sytuacje, że dwoje partnerów ma swoich rodziców i te Święta są w rozkroku. W którymś momencie ludzi to męczy, już tego nie chcą, chcą odpocząć, pobyć z dziećmi.

Łatwiej jest, kiedy para ma wspólny pomysł na Świętą i oboje wspierają się w tym. Ludzie często gdzieś wyjeżdżają w tym czasie. Czują, co jest dla nich najważniejsze, podejmują decyzję – czego chcą, a czego nie.

Są też tacy, którzy zostając rodzicami, wymagają od siebie tych rodzinnych Świąt, jak z marzeń, nie bacząc na to, że relacje rodzinne nie są najlepsze.

Ludzie wtedy mówią, że to jest dla dzieci. Magia dla dzieci. To było magiczne dla mnie, kiedy byłem dzieckiem, więc nie mogę tego dzieciom zabrać. Myślę, że to jest ciekawe, że o tej magii mówią nawet ci ludzie, którzy w dzieciństwie mieli trudno ze Świętami. Bo przecież, kiedy w rodzinie jest trudno, to Święta są takim okresem fałszu i przymusu. Dzieci to czują, to dla nich ciężki okres. Najcięższy dla nastolatków.

A my nadal mówimy, że bez tego nie ma prawdziwego dzieciństwa.

To pokazuje, jak funkcjonują nasze głowy, że potrzebujemy odtwarzać to, co znamy. Mamy poczucie braku, jeśli tego nie zrobimy.

To jest też bezpieczne. Tradycyjne Święta nie wymagają od nas podejmowania decyzji. Znowu wracamy do tego, że żeby zrobić coś inaczej, to trzeba wiedzieć co. To jest taki czas, kiedy dużo procesów dzieje się na nieświadomym poziomie. Nie zadajemy sobie pytań, dlaczego robimy tak, a nie inaczej, czego chcemy. Jeśli zwalniamy się z tych pytań, ułatwiamy sobie wybór. Inaczej, musielibyśmy wyjść poza strefę komfortu. Wziąć za to, co zaplanujemy, odpowiedzialność.

Tu jest też taki kawałek, że jak tradycyjne Święta nie wyjdą, to mówimy: trudno, ale jeśli nie wyjdzie nasz oryginalny pomysł, to już powiemy, że to nasza wina.

Poczucie winy to chyba jedno ze świątecznych dań głównych?

Dużo mamy poczucia winy i każdy powód jest dobry. Jak nie pojedziemy, mamy poczucie winy, jak pojedziemy i widzimy co się dzieje, też mamy poczucie winy albo żalu i urazy. Czasami mamy poczucie winy wobec partnera, który źle się czuje w naszej rodzinie. To nie jest takie proste, że tu jest poczucie winy, a tutaj jest komfort i szczęście, tylko są różne rzeczy, które każdy sobie waży.

Można sobie pomóc z tym poczuciem winy?

To trochę jest pytanie, co to poczucie winy próbuje nam powiedzieć. To jest wielki temat. Jeśli ono próbuje nam powiedzieć, że jesteśmy odpowiedzialni za poczucie szczęścia i komfortu każdego człowieka, to duży ciężar.

Czy to problem z wyznaczaniem granic?

No pewnie. To jest taka dziecięca sytuacja. Dziecko odmawia i widzi zawód na twarzach rodziców i słyszy, że jest im przykro, że oni się przez nie martwią. To jest cały wielki temat o tym, jak bierzemy odpowiedzialność za emocje innych ludzi – tak zostaliśmy nauczeni. My zwalamy na innych odpowiedzialność za nasze emocje, ale bierzmy też odpowiedzialność za emocje innych ludzi.

To dobry temat na kolejną rozmowę. Odchodząc trochę od tego, przychodzi mi do głowy, że bywają w rodzinach takie transakcje wiązane, na przykład dziadkowie pomagają przy dzieciach, ale potem oczekują, że Święta spędzimy wszyscy razem.

Mówimy teraz o handlu.

Czasem tak to w rodzinie wygląda. Jakie z tego mogą wyjść Święta?

Jeśli te Święta mają być naszą zapłatą, to wychodzimy z klimatu dobrego, rodzinnego świętowania i wchodzimy w klimat „coś za coś”. To może lepiej zapłacić komuś za opiekę i mieć spokój? Bo my już w ogóle nie mówimy tu o tym, że chcemy się z kimś spotkać, że mamy atmosferę, tylko spełniamy pewne oczekiwania w zamian za świadczenie usługi. Warto nazwać sobie takie pragmatyczne powody. To taki proces: to, co jest niejawne, wyjmujemy i nazywamy. I mówimy sobie, jako para: idziemy do dziadków, bo oni tego oczekują, a ponieważ ich pomoc jest dla nas ważna, potrzebna, wygodna, to robimy to świadomie. Wtedy nie oczekujemy od takich Świąt więcej niż dokładnie tego.

Oczekiwań nam w tym czasie akurat nie brakuje.

Nienazwane oczekiwania nas przerastają. Jak mamy spełniać oczekiwania, nie wiedząc, jakie one są, skąd one się wzięły? Tworzymy sobie takie dodatkowe oczekiwania, które nie były potrzebne.

Czuję, że teraz możemy o prezentach. Tu się czają takie oczekiwania, że my byśmy chcieli dać dzieciom wymarzoną gwiazdkę z nieba, ale nie dosięgamy.

Sami taką sytuację konstruujemy, bo mówimy: powiedz, czego chcesz od Mikołaja. Mikołaj w swojej fabryce ma nieograniczone możliwości i dziecko wybiera. Gdyby od początku wiedziało, że to ktoś musi włożyć w te prezenty wysiłek, sytuacja byłaby łatwiejsza.

Mamy powiedzieć, że Mikołaj nie istnieje?

Ja myślę, że mamy nie mówić, że istnieje.

Dziwnie mi z tym.

Co jest złego w mówieniu prawdy? Gorsze wydaje mi się, kiedy siedmiolatek uświadamia sobie, że Mikołaja nie ma, a on został okłamany. Mam raczej takie doświadczenie, że sześciolatki, a nawet młodsze dzieci, zwłaszcza te mające starsze rodzeństwo, wiedzą jak jest. Dowiadują się od kolegów. Czasem jest tak, że dziecko już nie wierzy, a rodzice o tym nie wiedzą i wszyscy przed sobą udają.

Zrobiło mi się przykro. Lubiłam wierzyć w Mikołaja, jako dziecko.

To znowu jest o tym, że mamy tendencje do powtarzania swoich doświadczeń. Wydaje nam się, że nie powtórzenie swojego doświadczenia będzie brakiem. A co, jeśli wiążą się ze sobą ludzie z różnych części Polski, a w Polsce raz prezenty przynosi Mikołaj, raz Gwiazdor, raz Anioł albo Jezus. Co taka para z różnymi tradycjami ma zrobić?

Czyli zero bajki, czysta prawda?

Tak. Jeśli dziecko wie od początku, jak jest, to niczego nie traci. Wierzy w to, co zna z domu, jest wtedy obojętne na bajki z zewnątrz. U mnie w rodzinie prezenty dostają wszyscy – bywa nieraz taki pomysł, by dostawały je tylko dzieci i to uważam za sztuczną sytuację. Dzieci wiedzą, że żeby ktoś prezent dostał, ktoś inny musi ten prezent zrobić. Uczestniczą w wybieraniu, w zakupach. Święta przecież są nie tylko o tym, że się coś dostaje, ale też o tym, że się daje. Może nie warto wyłączać dziecka z tej wspólnoty?

Muszę to przemyśleć, bo z tym mi trudno. To chyba faktycznie ulubiona bajka. Jakiś dziecięcy składnik magii Świąt.

Smutne byłoby sprowadzenie magii tylko do tego. Smutne też byłoby, gdyby to był jedyny miły element świąteczny dla dziecka. Jak dziecko ma dużo radości i przyjemności, to nie potrzebuje tego rodzaju magii.

Do Mikołaja mamy taki stosunek, jakiego nie mamy do innej bajkowej postaci, to zastanawiające.

Bo w życiu nie mamy takiej drugiej bajkowej postaci.

A wróżka zębuszka?

To nowość, nie znałam jej w dzieciństwie.

No właśnie, dlatego, że to nowe, to nie mamy w tym temacie takich emocji, powiedzenie: nie ma wróżki zębuszki nas nie przeraża. A to jest dokładnie ta sama sytuacja.

Muszę to sobie ułożyć.

 

Jak dobrze spełniać prezentowe życzenia dzieci?

Zastanawiam się, skąd się w nas wzięło takie poczucie, że w Święta musimy spełnić życzenia dziecka. Widzę takie wpisy na FB: co można kupić sześciolatkowi, który ma wszystko? Zapominamy, że prezent to nie jest materialne wzbogacenie się, ale wyraz tego, że ktoś o nas myśli, pamięta, że jesteśmy dla niego ważni.

Zgoda, dobrze jest uczyć dzieci cieszenia się z drobiazgów, doceniania gestu, ale prawda jest taka, że w tym temacie nie jesteśmy sami. Dzieci często są zasypywane prezentami na rodzinnych Świętach.

Bo to taka sytuacja, że nie da się dziecku nie dać prezentu. Jeśli dziecko nie jest zainteresowane wszystkimi, to część można schować i wyjmować po pewnym czasie.

A co, jak damy dziecku coś drobnego, a w szkole usłyszy, o wielkich prezentach kolegów. Będzie mu przykro?

To jest nasze, dorosłe. Temat prezentów jest tematem dorosłych. Dzieci się dostosowują, cieszą się ze wszystkiego.

To o naszej potrzebie konsumpcji?

Bardzo! Dzieci do jakiegoś wieku są zainteresowane tylko jednym prezentem, resztę ignorują.

To prawda, moja obecnie trzyletnia córka w zeszłym roku otworzyła tylko jeden prezent. Nie była zainteresowana stosem pozostałych. 

No właśnie, więc po co te stosy kupować? Dziecko, nawet jak wymarzy sobie 15 rzeczy, a dostanie jedną, to nie będzie myślało o tych czternastu, których nie dostało, tylko o tej jednej, którą ma. To my mamy wyobrażenie, że dziecko weźmie listę i sprawdzi, czego zabrakło.

Myślę, że jeśli jest kilkoro dzieci – zwłaszcza w podobnym wieku – na Świętach, warto unikać sytuacji, że jedno dostaje bardzo duże prezenty, a inni drobiazgi, bo wtedy może być przykro.

Dużo trudnego wyszło przy okazji tych Świąt, ale nie czuję się tym zaskoczona.

Czasem myślę, że ważniejsze niż Święta są przygotowania i etap oczekiwania na nie. Wtedy dzieje się dużo ważnego, intensywnego, działamy razem, jesteśmy razem. Święta są tylko zamknięciem, niekoniecznie głównym celem.

Tu jest też taki kawałek o tym, gdzie dzieci mieszczą się w Świętach. Myślę, że jak dorośli planują wszystko, o wszystkim decydują, to rzadko pytają dzieci, czego one by chciały. Myślę, że w trakcie przygotowań, kiedy tego wszystkiego jest bardzo dużo, żeby te Święta były takie magiczne i fantastyczne, nie ma czasu dla dzieci. Są takie rodziny, w których dziecko nie ma pojęcia o przygotowaniach, ma nie przeszkadzać i czekać na gotowe. Potem nagle dostaje Święta, jako niespodziankę. Nie wykluczajmy dzieci z tych dni, wspólne przygotowania bywają ciekawsze niż same Święta. Włączmy je w ten proces.

Podoba mi się ten pomysł. Jaki prezent możemy zrobić sobie sami?

Mówmy sobie, samym sobie na początku, a potem naszym bliskim o rzeczach, które są dla nas ważne. Nie tylko na Święta.

Dziękuję.

*

Agnieszka Stein jest psychologiem. Już od 1999 roku pomaga dzieciom i ich rodzicom radzić sobie w różnych sytuacjach. Udziela pomocy rodzicom zagubionym w gąszczu obecnie dostępnych, często wzajemnie sprzecznych porad i zaleceń. Pomaga im czerpać radość z rodzicielstwa i osiągać równowagę między potrzebami wszystkich członków rodziny. Współpracuje z przedszkolami i szkołami, doradza nauczycielom. Specjalizuje się w pracy w nurcie Rodzicielstwa Bliskości, a więc za podstawowy czynnik tworzący skuteczną opiekę rodzica nad dzieckiem uważa ich wzajemną relację. Dużo podróżuje, sporo pisze – jest autorką dwóch książek dotyczących Rodzicielstwa Bliskości: „Dziecko z bliska” i „Dziecko z bliska idzie w świat”. Ukazała się też książka-rozmowa z Agnieszką pod tytułem: „Potrzebna cała wioska”. Ostatnią książką Agnieszki jest „Akcja adaptacja. Jak pomóc sobie i dziecku w zaprzyjaźnieniu się z przedszkolem”. Współzałożycielka Ośrodka Wsparcia i Rozwoju Bliskie Miejsce.