asd
Poszperajcie z nami w kolejnej szafie i poznajcie jej właścicielkę, Martynę, która wierzy, że wrażliwość na piękno i gust buduje się od drobiazgu.
Dziękujemy za wszystkie dobre słowa po pierwszym odcinku Modoterapii. Podzieliłyście się z nami emocjami, poszukiwaniami i tęsknotami, nierzadko ukrytymi pod… oversize’owym dresem. Nasze próby znalezienia własnego stylu i ubrań spełniających multioczekiwania, wynikające z wielu wymiarów naszych działań, to temat rzeka. I u każdej z nas wygląda to inaczej.
Dziś swoją szafę pokazuje nam Martyna, architektka, mama Helenki i Krysi. W rozmowie z Antoniną Samecką, twórczynią marki Risk made in Warsaw opowiada między innymi o swojej niestarzejącej się garderobie, przestrzeni, która ją otacza, i o buncie przeciwko wszechobecnemu, przypisanemu dziewczynkom, różowi.
*
Jak zmienił się twój stosunek do ubrań, odkąd zostałaś mamą?
Przede wszystkim zmieniło się to, że więcej czasu spędzałam w domu. Przedtem chodziłam do pracy, wszystko jedno, czy miałam swoją firmę, czy pracowałam dla kogoś – musiałam się ubrać i wyjść z domu. A tutaj mam takie dni, że nie muszę. I to są różne okresy, w zależności od wieku dziecka. Na początku w ogóle nie musiałam wychodzić, później trochę częściej i teraz już praktycznie codziennie chodzę do pracy. Ale mam też takie dni, że pracuję w domu, i wtedy chodzę w dresie.
Zmieniło mi się też to, że kiedy nie miałam dzieci, to rano wstawałam i miałam czas dla siebie, przebierałam się. Kiedy miałam ważne spotkanie, przed którym się denerwowałam, to wybieraniem ciuchów rozładowywałam napięcie, dodawałam sobie energii. A teraz nie ma takiej opcji, bo rano wstaję, muszę umyć dzieciom zęby, ubrać je, wyszykować do przedszkola i tego czasu dla mnie zostaje dość mało. Ratuje mnie podstawowy zestaw sprawdzonych ubrań – pewniaków, w których wiem, że nawet po nieprzespanej nocy wyglądam dobrze. Nie ma czasu na eksperymenty.
A ile zajmuje ci ubieranie się?
Jakieś 10 minut.
Czemu założenie czegoś innego niż dres zajmuje ci więcej czasu?
To eksperymenty zajmują mi więcej czasu. I te wszystkie fryzury, makijaże… Kiedy wiem, że zostaję w domu, zakładam mój sukienko-dres, związuję włosy w kucyk i czuję się jak ja w domu. Nie lubię się wtedy usztywniać wyprasowanymi spodniami, bo nie znoszę myśleć o tym, że je pogniotę.
Czyli to nie wynika z braku czasu, ale z oszczędzania ubrań. Dlaczego ci ich żal?
Trochę tego w sobie nie lubię, ale tak – żal mi niektórych ubrań… Chciałabym te swoje ulubione ciuszki mieć na zawsze, nie chcę żeby się zniszczyły.
A widziałaś, ile masz ubrań? Nie mają szans się zniszczyć, masz 10 razy więcej rzeczy niż ja.
No co ty, ja mam taką malutką szafkę, 150 cm szerokości.
Widziałam twoją szafę, ja mam taką na spółkę z chłopakiem. Ty kupujesz naprawdę dużo, nawet jakbyś je rotowała, to one nie mają szans się zniszczyć.
No ja je rotuję… Lubię stare ciuchy, wyszukuję je sobie w lumpeksach, mam taki swój ulubiony, który jest bardzo tani i można w nim znaleźć niezłe perełki. Wynoszę stamtąd kosmiczne wory, czasami coś przeszyję, doszyję, lubię przerabiać po swojemu. Uwielbiam polowanie na ciuchy, ten moment, kiedy znajdujesz piękny sweter za 1,20 zł. Gdy spotkałyśmy się przed moją szafą, śmiałaś się, że jestem pierwszą osobą, która ci powiedziała, że sukienka kupiona 4 lata temu jest w miarę nowa. Bardzo mi to utkwiło w pamięci, bo ja dokładnie tak mam. Kupię coś i to długo wisi w szafie, czekając na specjalną okazję, nie noszę tego, nie niszczy się, więc dla mnie jest w miarę nowe. Nowość ubrań odbieram przez to, czy one są zużyte, czy nie. Nie przez to, ile mają lat. Dlatego żal mi coś założyć, kiedy mam siedzieć w fotelu przy biurku, bo mi się znudzi, znosi. Lubię czasem zaszaleć z ubraniami. Odkopać w szafie coś, o czym zapomniałam albo odkryć, że sukienka, którą sobie gdzieś tam trzymam na jakąś okazję, super pasuje do swetra, który właśnie kupiłam. Nie znam uczucia paniki, że nie mam co na siebie włożyć – pewnie, że fajnie mieć nową sukienkę na imprezę, ale wiem, że w mojej szafie zawsze wyszperam coś ciekawego.
A jak wygląda stosunek twoich córek do ubrań?
Dziewczyny są zupełnie różne. Młodsza Krysia lubi ogrodniczki, bluzy i delikatne sukienki, a starsza Helenka ma 5 i pół roku i jest ciuchową księżniczką. Liczą się tylko sukienki.
Sterroryzowałam całą rodzinę, żeby nie kupowali nic różowego dziewczynom. W czasie ciąży z Helenką bardzo długo niczego dla niej nie kupowałam, bo chciałam poznać swoje dziecko. Nie chciałam wypełnić jej szafy niewiadomo czym, nie wiedziałam, co będzie potrzebne. Żadna z moich koleżanek nie miała wtedy dzieci, więc nie było jak się wymieniać, ani informacjami, ani ubraniami. Kiedyś pojechaliśmy z Tomkiem, moim partnerem, do supermarketu, poszliśmy do działu dla dzieci, a tam po jednej stronie różowe, po drugiej niebieskie. To było 6 lat temu, sklepy wyglądały trochę inaczej niż teraz. Stanęłam na środku, przeklęłam, rozryczałam się, zaczęłam krzyczeć, czy nie ma szarych ubrań dla dzieci, to było pomieszanie wszystkich hormonów świata. Ten róż teraz już się pojawia. Przyszedł wraz z przedszkolem, Helenka chciała mieć takie rzeczy, jak koleżanki. Byłam bardzo twarda, ale w końcu pękłam.
Dlaczego to było dla ciebie ważne? Ten dobry gust w ubraniach w kontekście dziecka?
To nie dotyczy tylko ubrań. Moje całe życie, zawód, wszystko obraca się wokół uporządkowania mebli, rzeczy, budowania czegoś związanego z gustem. To jakoś tak naturalnie wychodzi… Lubię, kiedy moje dziewczynki ładnie wyglądają. Mogą mieć proste ciuchy, tanie, ale ładne. Miałam wielką wojnę z Helenką, bo nie lubię księżniczkowego stylu, a ona ciągle wymyśla te wszystkie sukienki, bufki, świecidełka, więc o tym rozmawiamy. Ona przedstawia swoje racje, ja swoje. Ma dwie sukienki księżniczek, których ja szczerze nie cierpię, a dla niej jest to absolutne święto, kiedy je zakłada. Ma swoje świecące bluzki w jakieś dziwne wzory, od których ja dostaję zeza. Były między nami ciuchowe potyczki, ale teraz mamy taki układ, że ona może sobie wybierać ubrania rano sama. Mam na to swój sposób, niektóre sukienki są dłużej w praniu (śmiech). A z Krysią jest tak, że jej się podoba wszystko, lubi delikatne materiały i bardziej na to zwraca uwagę, podgląda czasami starszą siostrę…
Ile ma lat?
Trzy i pół, chodzi już od roku do przedszkola, ale jest wyluzowana zupełnie, można jej założyć dużo rzeczy, jej ulubione kolory to czarny i zielony, więc dla mnie super. Za to ma fioła na punkcie butów i swoich stóp. Najlepszy prezent, jaki możesz jej kupić, to buty.
A jak było u ciebie z ubieraniem się w domu? W jakiej kulturze ciuchów jesteś wychowana?
W kulturze dziwnego ciucha. Moja mama przez całe moje dzieciństwo nosiła marynary z wielkimi poduchami, szerokie spodnie. Teraz to się trochę zmieniło, zaczęła chodzić w sukienkach, ba, nawet w garsonkach, ale zawsze sobie gdzieś coś przypnie, założy jakąś fajną biżuterię i dobrze wygląda. Tata jest ubraniowym pedantem, wszystko musi mieć równiutko wyprasowane, dobrej jakości, zawsze wszystko idealnie do siebie pasuje i jest bardzo przemyślane. Nigdy nie widziałam go w dresie czy w innym pospolitym ciuchu.
Czy kiedy się ubierasz, dużo myślisz o tym, jak inni cię odbiorą?
Nie.
A w pracy?
Łatwiej mi wytłumaczyć ludziom, którym projektuję mieszkanie albo dom, że mój projekt będzie ładny, gustowny i wyważony, kiedy sama dobrze wyglądam. Wiem, że jako architekt, dobrze ubrana wzbudzam większe zaufanie. Ale nie wbijam się w bezpieczną czerń, lubię kolory.
Jak zestawiasz rzeczy?
Nie mam żadnych wytycznych. I zupełnie nie uważam, że bluzka w paski nie pasuje do spódnicy w kropki. Nawet ciężkie buty do lekkiej sukienki można założyć tak, że fajnie wyglądają. Lubię łączenia, miksy, np. pomarańczowe w kwiatki z niebieskim w paski. Ciężko mi jest wyobrazić sobie zestawienie, w którym coś do siebie nie pasuje. Mam tak nie tylko z ciuchami, chyba jestem trochę eklektyczna.
Bardzo ważna jest też dla mnie przestrzeń, którą się otaczam, drobne przedmioty. Tomek też to lubi więc super się uzupełniamy. Staram się nie kupować bubli, często wybieram rzeczy z historią, takie, które ktoś zaprojektował. Dzieci też w tym żyją, korzystają z tych przedmiotów na co dzień, siadają na fajnym krześle, jedzą na talerzyku, który kupiłam na pchlim targu i mam do niego sentyment, to dla mnie więcej niż przedmioty. W ogóle myślę, że taka wrażliwość na rzeczy codziennego użytku jest bardzo ważna, że się to przenosi na dzieci, one widzą, że zwracasz uwagę na to, jakim długopisem piszesz, i że jeśli zostawiasz karteczkę na lodówce ze spisem zakupów, to starasz się, żeby ona ładnie wyglądała. Tak samo jest z ciuchami, dzieci podglądają, jeżeli ja będę chodzić w dziurawej bluzce i nie będzie mi to przeszkadzało, to im też nie. Przekazujemy dalej swoją stylistykę, wrażliwość na różne zagadnienia dokoła nas, puszczamy to dalej w eter i to jest ważne dla naszych dzieci.
Co byś chciała, żeby twoje córki wzięły z ciebie, a czego nie?
Chciałabym, żeby dawały sobie więcej czasu na to, by o siebie zadbać, żeby poświęcały więcej czasu swoim potrzebom.
Żeby były mniej surowe dla siebie?
Ale tak życiowo, na co dzień. Jeśli chodzi o wygląd, chciałabym, żeby się trochę więcej niż ja przykładały do tych wszystkich makijaży i fitnessów, żeby sobie znajdowały na to czas. Ja to trochę zaniedbuję, a wydaje mi się, że to wszystko się przeplata. Trochę mam tak, że nie myślę o swoim wieku, wieku swojego ciała, cały czas mi się wydaje, że mam 25 lat, a już dawno nie mam i to trochę zaczyna być widoczne. Jak mam chwilę, to wolę pójść na jakiś fajny wykład o architekturze albo na wystawę zamiast na jogę czy pilates, ale pracuję nad sobą, zaczęłam już nawet nosić szminkę w torebce. Trzymam kciuki za moje dziewczyny, żeby im się trochę bardziej chciało.
A jak było w twoim domu?
Trzeba było być mądrym, a nie ładnym. To było zawsze bardzo podkreślane.
Piszcie do nas, jesteśmy bardzo ciekawe waszych przemyśleń i osobistych historii. Może wśród was znajdziemy bohaterkę kolejnej odsłony Modoterapii.
Z kolekcji Risk made in Warsaw Martyna zdecydowała się na sukienki: Infinity dress maxi, Mira Midi, Rzymskie Wakacje, bluzkę Ronja i Szwedki.
Mamy dla was niespodziankę – specjalny kod rabatowy na zakupy w Risk Made in Warsaw.
Zdjęcia: Aga Bilska
Make-up: Iwona Siepracka / Mary Kay
Opracowanie: Paulina Filipowicz