rodzinny dom

Minimalizm chyba mnie nie kocha

Rodzinny dom Idy

Minimalizm chyba mnie nie kocha
Klaudia Czaplińska

W piątkę na niecałych 70 metrach kwadratowych, pośród jednorożców, słoni w pelerynach, królików w tiulowych sukienkach i setek książek na półkach w salonie. Wśród ścian, które pamiętają wszystkie możliwe kolory. Minimalizm? Jaki minimalizm?

Ida wierzy w magię. Jako dziecko dużo czasu spędzała, czytając, i jak sama przyznaje, drzemie w niej ciągle tęsknota za czasem, kiedy żyła w krainie wróżek i jednorożców, gdzie dobro zawsze zwycięża zło. Całe szczęście, że po narodzinach córki swoje marzenia i kreatywność połączyła w marce Blue Pompon Studio – krainie ręcznie tworzonych przytulanek, do których wzdychamy niezależnie od wieku. W obliczu cekinów, tiulu, tkanin w łąkę kwiatową i haftów spodziewam się wrocławskiego mieszkania, w którym prędzej spotkam wróżkę, niż minimalizm. Nie mylę się.

Kto tu mieszka i na ilu metrach?

Nasze mieszkanie ma niecałe 70 metrów i mieszkamy w nim w piątkę: mój mąż Marcin, ja – Ida, nasze dzieci – Helena i Leon, oraz kotka Kofi.

Co było kluczowe w podziale i projektowaniu tej przestrzeni? Korzystaliście z pomocy projektantów?

Mieliśmy to szczęście, że kupiliśmy mieszkanie w momencie, gdy było jeszcze na etapie budowy – mogliśmy więc trochę zamieszać i zmienić projekt wnętrza tak, by kuchnia była połączona z pokojem. Do dziś uważam, ze to była superdecyzja. To właśnie tam spędzamy najwięcej czasu, pozostałe pokoje służą głównie do spania.

Wszystko wymyślaliśmy sami – bardzo lubię zmiany, więc nasze mieszkanie miało już chyba każdy kolor na ścianach. Miałam też fazę na „wszystko białe”. Bardzo lubię minimalizm, ba – ja go kocham! Niestety okazuje się – z roku na rok coraz bardziej – że on nie kocha mnie. Nie potrafię oprzeć się ładnym przedmiotom, kocham stare meble i przygarniam nawet te wyrzucone przez kogoś na śmietnik. Jestem ponownie na etapie fascynacji wzorami, więc w naszym domu pojawia się ich coraz więcej.

Idzie wiosna i znowu korci mnie, by coś pozmieniać, już zaprojektowałam nową kuchnię i nowe kolory ścian. Zwracam uwagę na szczegóły – na to, w czym pijemy kawę, na czym jemy – lubię, kiedy rzeczy są nie tylko dobrze zaprojektowane użytkowo, ale i ładnie wyglądają.

Skąd czerpałaś inspiracje przy urządzaniu mieszkania?

Mam dużo rzeczy, które kojarzą mi się z bliskimi ludźmi czy miejscami, np. starą żeliwną podkładkę pod żelazko, obraz, który wisiał w domu moich dziadków, czy oprawioną kartkę, którą dostałam z Tokio od przyjaciela po urodzeniu Heleny. Sporą rolę w naszym życiu odgrywają książki. Mamy ich coraz więcej – choć mocno staramy się ograniczać w zakupach i jesteśmy zapisani do dwóch bibliotek. To książki narzucają też w dużym stopniu wystrój mieszkania. Żartujemy, że przeprowadzimy się do większego lokum nie po to, by mieć więcej miejsca do dla nas, tylko po to, by mieć więcej miejsca na książki.

O książkach już wiem, a bez którego mebla nie wyobrażasz sobie domu?

Nie wyobrażam sobie naszego domu bez trzech mebli: stołu i szafy – są z domu mojej babci, oraz naszej kanapy. Do mebli po babci mam ogromny sentyment, mam wrażenie, że dzięki nim jej historia nadal trwa – w moim domu. Moja siostra mówi, że ten stół namawia do jedzenia – to na nim jadłam w dzieciństwie najlepszy rosół i potrawkę z królika. Choć od bardzo wielu lat nie jem mięsa – do dziś pamiętam ich smaki i zapachy, i w sumie za nimi tęsknię. Na co dzień stół jest złożony i taki nam wystarcza – dzieciaki przy nim rysują, odrabiają lekcje, grają. Ale gdy jest potrzeba, możemy go rozłożyć, pomieści kilkanaście osób. Lubimy celebrować wszelakie uroczystości w gronie rodziny i przyjaciół – a że to grono jest dość duże, to stół też musi być duży.

A kanapa? W pierwotnej wersji była bordowa – miłość od pierwszego wejrzenia dla mojego męża – do dziś nie wiem, jak dałam się namówić na ten kolor! (śmiech). Jest dość spora i dzięki temu mieścimy się wygodnie na niej wszyscy. Na niej czytamy, oglądamy seriale, bawimy się – była już chyba wszystkim: od zamku po statek piracki.

Szafę macie jak z Narnii, wcale mnie to nie dziwi…

Szafa stoi w pokoju dzieci. W dzieciństwie babcia rzadko pozwalała mi do niej zaglądać, fascynowała mnie, jakby była pełna skarbów. Mama opowiadała mi też, że babcia czasem się w niej chowała przed klientkami. Była krawcową, szyła w domu i nieraz nachodziły ją sąsiadki z prośbą o uszycie czegoś, a ona kazała mówić, że nie ma jej w domu i na wszelki wypadek chowała się do szafy.

Dla moich dzieci to miejsce przechowywania ich ubrań i zabawek, ale też czasem zamienia się w magiczną szafę! Są dni, kiedy wyrzucają z niej wszystko, chowają się w niej, robią tam bazę. Historia trwa dalej…

Czy dzieci brały udział w urządzaniu swojego pokoju?

Dzieci maja na razie wspólny pokój. Spędzają jednak w nim głównie czas wieczorem, gdy przed spaniem przeglądają książki lub słuchają, jak tata im czyta. Nie brały na początku udziału w projektowaniu tej przestrzeni – mają jednak czasem szalone pomysły związane z wystrojem i ostatnio pomalowali farbami całe drzwi. Wiem, że w niektórych domach dzieci nie mogą wynosić zabawek ze swojego pokoju, bo rodzice lubią porządek w salonie. Dla mnie jednak ważne jest, by dzieci czuły, że nasz dom jest w całości też ich przestrzenią, żeby miały poczucie bezpieczeństwa w każdym kącie.

A gdzie powstają jednorożce i słonie?

Niestety swoje plany z otwarciem pracowni musiałam przełożyć – ratuje mnie to, że przy większej ilości zamówień mogę korzystać z przestrzeni zaprzyjaźnionej pracowni krawieckiej. Moje dzieci czasem mocno utrudniają pracę – są jeszcze na tyle małe, że potrzebują sporo mojej uwagi. Są też jednak często moją inspiracją – szczególnie córka, która ma ogromną wyobraźnię i bardzo lubi rysować – niektóre maskotki powstały dzięki temu, że to ona przychodziła do mnie z rysunkiem i mówiła „uszyj mi, proszę to i to, w takim i taki ubranku”. Sama jako dziecko miałam misia, którego kochałam miłością ogromną i pamiętam do dziś, jak był dla mnie ważny. Cieszę się, że moje dzieci też maja takich przyjaciół. Jestem z wykształcenia psychologiem i wiem, jak ważne jest oswajanie lęków – a maskotki nadają się do tej roli wyśmienicie.

Kwarantanna jeszcze bardziej zbliża nas do naszych domów – które kąty okazały się dla was najlepszym azylem?

Pandemia nie zmieniła za dużo w naszych domowych nawykach – sprawiła, że jesteśmy ze sobą jeszcze więcej i bliżej. Częściej gramy w planszówki, więcej tańczymy przy ulubionej muzyce. Mam wrażenie, że moje dzieci – mimo iż często się też na siebie obrażają – mocniej się ze sobą związały. Dzięki temu, że mogę pracować w domu, nie mieliśmy dużego problemu z tym, że dzieci nie chodzą do placówek edukacyjnych.

Dokończ zdanie: Nasz dom jest dla nas…

… miejscem, do którego zawsze wracamy z utęsknieniem. Nasz dom robi się powoli dla nas za ciasny, ale ciężko nam podjąć decyzję o zmianie – tym bardziej, że bardzo lubimy nasze osiedle.

Co takiego lubicie w tej części Wrocławia?

Mam wrażenie, że znamy tu wszystkich. Dzieci mają swoich przyjaciół, latem spędzają mnóstwo czasu na podwórko – jest pełne zieleni i zakamarków, idealne do udanej zabawy! My, dorośli również mamy tu wielu przyjaciół i znajomych, do których możemy wpaść na kawę czy by pożyczyć szklankę maki. Jesteśmy zaprzyjaźnieni do tego stopnia, że od kilkunastu lat robimy w grudniu wigilię osiedlową – zaczęliśmy jeszcze w czasach przed dziećmi, a teraz grono coraz bardziej się powiększa. Do tego nasze osiedle jest na obrzeżach miasta – mimo że ostatnio przybywa wokół coraz więcej nowych domów, nadal mamy blisko do miejsc, gdzie można uciec na samotny spacer po polach.

*

W moim domu niedługo też zagości słoń cyrkowiec w cynamonowej pelerynie i jest to prezent od siebie dla siebie. Nie zagląda mi w metrykę, a ja mam satysfakcję, że powstał specjalnie dla mnie. Hodujcie w sobie dziecko, pielęgnujcie magię. A minimalizm? Nie jest stworzony dla każdego.

Dodaj komentarz