Po wiekach budowania obrazu matki i zestawu obowiązków macierzyńskich przez mężczyzn stopniowo zaczynają zabierać głos same zainteresowane. I głos ten nie jest pojedynczy, raczej zbiorowy, wspólny, ton nie jest wyrównany i spokojny – raczej wściekły i pełen goryczy.
Na dzisiejszym rynku książek mnożą się opowieści kobiet skupione na ich doświadczeniu macierzyństwa. Od książek z poprzednich dekad odróżnia je z pewnością to, że nie ukazują się w ramach self publishingu, nie są wydawane jako poradniki, nie mają za zadanie wprowadzić w temat macierzyństwa, niczego nie ułatwiają. Opublikowane w największych polskich wydawnictwach, umieszczone w głównym nurcie, szeroko dostępne, porządnie edytowane, mówią nam samą swoją formą: to jest na serio.
Łączy je wspólne pytanie, nigdy nie zadane wprost: a jak jest u was? Autorki-reporterki: Justyna Dąbrowska („Przeprowadzę cię na drugi brzeg…”), Anna J. Dudek („Znikając. Reportaże o matkach”), Anna Pamuła („Mamy do pogadania. Matki świata o sile, miłości i trudnych wyborach”) zbierają doświadczenia swoich bohaterek i oddają głos innym kobietom. I choć punktem wyjścia zawsze jest prośba o opowiedzenie własnej historii, to w tekst wpisane jest zarazem inne oczekiwanie – o wypowiedzenie tych momentów życia, które odstają od jakiejś wyobrażonej normy macierzyńskiej, które mają ją obalić, podważyć. Czyli pokazać, że nijak życiowe doświadczenie macierzyństwa nie przystaje do tego, co na jego temat serwuje nam władza i media.
W „Przeprowadzę cię na drugi brzeg” Justyny Dąbrowskiej na pierwszy plan wysuwają się upokarzające warunki, w jakich w Polsce przebiega ciąża, poród i wczesne macierzyństwo. Jej bohaterki opowiadają o traumie, konieczności terapii, odebraniu poczucia bezpieczeństwa i sprawczości. Wiele mówią o zadawaniu bólu w czasie porodu, nacinaniu, złym oczyszczaniu, utrudnianiu dostępu do cesarki. Ale też o kosztach psychicznych: budzeniu poczucia winy w rodzących, które polski system opieki nazywa „pacjentkami”. Nad wszystkimi opowieściami unosi się starożytne „w bólu rodzić będziesz”, czyli przekonanie, że poród musi boleć. To w dużej mierze opowieść o kliszy, która uzupełnia sądy o biblijnym grzechu i karze za niego – klisza powtarzalności, wielopokoleniowości: „skoro przez lata tak rodziły, to co teraz kombinują?”. A w ramach szpitalnej retoryki rodzące są przedstawiane jako roszczeniowe histeryczki, które nie wiedzą, o co proszą, sporządzając plan porodu.
Książka składa się z trzech części: opowieści kobiet uzupełnione są o wywód samej Dąbrowskiej, która kategoryzuje zarzuty wobec nich, wyliczając między innymi infantylizację, posądzenia o histerię, medykalizację porodu, budując obraz pozbawiony już indywidualnych emocji, stanowiący ramę dla poszczególnych doświadczeń kobiet. Nad nimi buduje jeszcze jedno piętro, dodaje bowiem wywiady z kobietami dającymi wsparcie (psychoterapeutkami i psycholożkami) oraz tymi odpowiedzialnymi za zmiany w systemie położniczym – szefowymi fundacji, położnymi prowadzącymi szkoły rodzenia i kursy doskonalenia zawodowego, a także położnymi pracującymi za granicą, opowiadającymi o praktyce w Austrii, Holandii i innych krajach.
Dąbrowska rysuje obraz porodu à la polonaise jako zjawiska upokarzającego, odbierającego wolę i dodającego więcej napięć do i tak trudnych początków macierzyństwa. Konstruuje swoją książkę jako próbę dialogu ze środowiskiem medycznym w Polsce, próbując wyjaśnić, że od jakości porodu zależy zdrowie psychiczne matki, która powinna zajmować się dzieckiem. Proponuje pewnego rodzaju pakt: dajcie nam rodzić w spokoju, a my przejmiemy ciężar na siebie i damy sobie radę z całą resztą. Nie wiem, czy taka obietnica jest możliwa do spełnienia, sądzę jednak, że o fatalności kobiecego położenia świadczy fakt, że musimy posługiwać się dodatkowymi argumentami, aby wywalczyć poród bez niepotrzebnego cierpienia.
Drugi mój zarzut nie jest skierowany ani do książki, ani do autorki – dotyczy zaś tego, że Dąbrowska opowiada o pogardliwym, przedmiotowym traktowaniu kobiety na oddziałach położniczych jako o pewnego rodzaju skandalu. Tymczasem doskonale wiemy, bo odczułyśmy to sto razy na własnej skórze, że właśnie uprzedmiotowienie oraz przerzucanie całej „winy” na kobietę w czasie porodu to po prostu szokowe wprowadzenie w to, czego stale doświadczają matki w Polsce. To przecież matki są u nas menedżerkami życia rodzinnego, kucharkami i pielęgniarkami, sprzątaczkami i wychowawczyniami, domowymi nauczycielkami i pomocą psychologiczną. A jednocześnie powinny te wszystkie zadania realizować dopiero po południu, bo w ramach porządku neoliberalnego muszą przecież też pracować.
Opieka nad dzieckiem lub zapewnienie mu opieki kogoś innego, zapisanie do szkoły, wychowanie, a w końcu i kondycja psychiczna – to odpowiedzialność matki. W tym sensie przypinanie nóg do łóżka porodowego można by potraktować jako symbol całej przyszłości macierzyńskiej, tego, co nas spotyka później, kiedy traktuje się nas jednocześnie w sposób paternalistyczny i lekceważący, kiedy stawia się nam niemożliwe do zrealizowania zadania i rozlicza z każdego potknięcia. Walka o godny poród powinna zatem łączyć się z walką o godność kobiety, z domaganiem się lepszej opieki zdrowotnej i psychologicznej dla dzieci, dostępem do żłobków i przedszkoli, zmianą warunków pracy, negocjowaniem partnerskiego modelu opieki. Sama demedykalizacja porodu – choć odczuwana najwyraźniej – niewiele zmieni.
Podobny błąd perspektywy znajduję w książce Anny Pamuły, zbierającej głosy kobiet z wielu krajów, z którymi rozmawiała na temat roli matki, zależności od rodziny, modelów macierzyństwa, praw i obowiązków macierzyńskich. Pamuła zderza różne zwyczaje, normy, europejskie i pozaeuropejskie rozszerzanie diety, karmienie piersią, baby shower i przekazywanie matki tuż po porodzie pod opiekę jej rodzinie i przywoływanie ojca dopiero po 40 dniach. Można więc uznać, że norma właściwie nie istnieje, że wszystkie te zwyczaje mają zalety i wady, że każda z nas musi negocjować z tradycją i że nadzwyczaj trudne jest to zwłaszcza w rodzinach multikulturowych. Znowu mamy do czynienia z układem poziomym, w którym to matka ma znaleźć sobie miejsce, jakby rodzina jako komórka społeczna w ogóle nie podlegała wyższej strukturze kształtowanej przez państwo.
Przy czym bohaterki Pamuły nie tylko próbują odnaleźć się w rolach matek, ale jednocześnie zbudować miejsce w rodzinie, ustalić relacje z ojcami dzieci i ich rodzinami. I każda matka, która przez to przechodziła, ma poczucie, że to na niej spoczywa cały ciężar. Nie śpimy po nocach, bo ciąży nam poczucie odpowiedzialności, bo wydaje nam się, że zmagamy się z naszymi dziećmi i krewnymi, a tymczasem poza aspektem ludzkim i psychologicznym należałoby wziąć pod uwagę kontekst epoki, model rodziny stary i nowy, wymagania kapitalizmu. Pamuła pisze tę książkę, żeby pocieszyć i dać oddech, pokazać, że nie istnieje jeden model i jedna norma, i to nawet w przestrzeniach, które wydają nam się ściśle określone wiedzą medyczną, jak choćby spożywanie alkoholu przez ciężarne. Inaczej niż Dąbrowska i Dudek, autorka pisze za matki, uzupełnia ich doświadczenia o swoje opowieści, pokazując, że jako autorka nie stoi w jakiejś wyobrażonej przestrzeni poza, że jej także dotyczą te wszystkie dylematy. Brakuje tu jednak właśnie spojrzenia na system, który pozostawia nam wąskie pole, a jednocześnie przerzuca na nas całą odpowiedzialność i zakłamuje tę relację siły.
Czytałam tę książkę trochę pod włos autorce, dostrzegając, że kobiety wszystkich krajów (głównie emigrantki we Francji, gdzie autorka mieszka) dokonują tej macierzyńskiej akrobatyki, nie pytając o to, co im winny jest system, nie wskazując, że nie da się spełnić tych wszystkich wymagań jednocześnie. A przewaga systemu opiera się tutaj na tym, że odmowa uczestnictwa w tej grze dokonuje się kosztem graczy najsłabszych, naszych dzieci, najczęściej nieświadomych w ogóle, że postawiono je na jakiejś planszy.
Dąbrowska i Pamuła opisują doświadczenia kobiet dopiero rodzących albo wychowujących dzieci bardzo małe, czyli umieszczone w takiej przestrzeni, której system państwowy w ogóle nie chce widzieć, przerzucając całą pracę opiekuńczą na rodziny – a w praktyce na matki.
Inaczej jest u Anny J. Dudek, która w „Znikając. Reportażach o matkach” opisuje doświadczenia zdecydowanie bardziej zróżnicowane. Rozmawia z matkami bardzo małych dzieci, dorosłych dzieci z niepełnosprawnością, matką nastoletniego samobójcy, matką z niepełnosprawnością wzroku, matkami w lesbijskim związku, kobietami z rodzin przemocowych, matką z rodziny zastępczej, matkami wielodzietnymi, matką chorą na glejaka. U niej także doświadczenie prywatności przeważa nad zderzeniem z systemem, bo nad konstatacjami, że w Polsce się nie da, przeważa opowieść o radzeniu sobie – lub o nieradzeniu. Znowu zatem czytamy o prywatyzacji doświadczenia macierzyństwa, znowu wchodzimy w układ wykreowany przez patriarchat wspierany przez neoliberalizm.
Jeśli zderzymy Dąbrowską i Pamułę z Dudek, zobaczymy wyraźnie, jak szybko rozjeżdża się opowieść kobieca: porody i opieka nad bardzo małym dzieckiem w próżni systemu nie różnią się właściwie między sobą, wszystkie przeżywamy je dość podobnie. Różnice, i to radykalne, pojawiają się, gdy sytuacja matczyna uzupełniona zostaje o jakieś trudne doświadczenie kobiety. Ale też dużo trudniej opowiedzieć o prywatności takiego doświadczenia – okazuje się bowiem, że system, którego pary heteroseksualne z klasy średniej nauczyły się nie widzieć, działa z całą mocą swego bezwładu, raniąc albo ograniczając swoje ofiary – lesbijki, kobiety w przemocowych związkach, kobiety wielodzietne i bezpłodne, wszystkie te, które nie pasują do wyobrażenia ukształtowanego przez polski konserwatyzm.
Nie istnieje gorsze, bardziej niesprawiedliwe i krzywdzące pytanie niż: „Czy jesteś dobrą matką?”. Nawet w wariancie dzisiaj promowanym i uznawanym za przejaw odzyskiwania sprawczości, pozbywania się macierzyńskich wstydów, który brzmi: „Czy jestem wystarczająco dobrą matką?”. Oba te pytania zakładają bowiem, że istnieje jakaś norma, którą mamy spełniać lub którą próbujemy realizować. A samo użycie pojęcia „normy” otwiera drzwi wstydowi, bo jeśli jej nie spełniamy, to automatycznie powinnyśmy się tego wstydzić. Wstyd ma zaś to do siebie, że narzuca go spojrzenie innych – rzeczywiste lub wyobrażone – ono przychodzi z zewnątrz. Nie ma zaś nikogo bardziej podatnego na zawstydzanie niż matka. Dlatego lubię te wszystkie trzy książki za to, że nie każą mi się zastanawiać, czy jestem wystarczająco dobra, tylko właśnie pytają o to, „jak mają” inne matki, pytanie o ideał zastępują pytaniem o praktykę dnia codziennego, o przebieg porodu, osobiste frustracje, naciski rodziny, zwyczaje w wielokulturowych rodzinach.
Wyraźnie widzę ich braki, a właściwie ograniczenia – bo skupiają się na doświadczeniach indywidualnych i poszczególnych osobach, zamiast wziąć na warsztat relację między systemem a rodziną. Reprodukują więc system wartości, który w Polsce został wprowadzony po 1989 roku: życie rodzinne to prywatna sprawa, na głowie rodziców spoczywa obowiązek zapewniania dzieciom opieki, a państwo się nie wtrąca. Tylko że kiedy po 1989 roku zamykano przedszkola i żłobki, to neoliberalizm szedł w parze z konserwatyzmem światopoglądowym i rodziców pozostawiano na lodzie z obu tych powodów. Dzisiaj nie jest lepiej: stosunek państwa do rodziny opiera się na polityce prorodzinnej, zmierzającej do zapewnienia jak największej liczby obywateli, ale bez troski o jakość ich życia. Od lat 2000. obowiązuje w Polsce tzw. familializm publiczny, który przerzuca całą odpowiedzialność za dzieci na ich rodziców, co w praktyce obciąża matkę w dużo większym stopniu niż ojca, nie obciąża za to żadnych instytucji.
Jako matki zdajemy sobie doskonale sprawę, że ten kierunek jest absolutnie niesprawiedliwy, przestarzały, że nie da się wciąż w ten sposób prowadzić polityki społecznej. A jednocześnie książki, które o tym mają mówić – bo wiele bohaterek Pamuły i Dudek opowiada właśnie o przeciążeniu – przedstawia ten problem jako zadanie w obrębie rodziny, problem prywatny. Tymczasem jest to zjawisko systemowe i to trwające w Polsce od kilkudziesięciu lat. Chętnie przeczytałabym książkę o kobietach i systemie, bo przyzwolenie na wmówienie nam, że nasze rodziny to wyłącznie nasza sprawa, oznacza zwycięstwo systemu, przeciwko któremu od tak dawna walczymy.
*
Korzystałam z:
Justyna Dąbrowska, Przeprowadzę cię na drugi brzeg. Rozmowy o porodzie, traumie i ukojeniu, Agora 2023.
Anna J. Dudek, Znikając. Reportaże o matkach, Znak Horyzont 2023.
Anna Pamuła, Mamy do pogadania. Matki świata o miłości, sile i trudnych wyborach, Agora 2023.
*
Paulina Małochleb – krytyczka i badaczka literatury. Doktorka literaturoznawstwa, stypendystka MKiDN oraz Młodej Polski NCK. Mama dwójki.


