Jeśli chcemy pokazać dzieciom świat, powinniśmy w tym czynnie uczestniczyć
Okiem mam emigrantek

Poznajcie mamy, które zdecydowały się wyjechać z dziećmi za granicę. Nam opowiadają o swoich motywacjach, o tym, jak wygląda edukacja poza Polską, oraz czy myślą czasem o powrocie.
W Szwajcarii już czteroletnie maluchy same chodzą do przedszkola, a we Francji bardziej opłaca się zatrudnić prywatną opiekunkę, niż wysłać dziecko do placówki, bo rząd wspiera rodziców finansowo. Przeczytajcie, czym jeszcze różni się edukacja i podejście do wychowania dzieci w innych krajach.

Karolina Kocoń, graficzka, mama Kai (8 lat) i Rysia (5 lat), mieszka w Szwajcarii
To awans Jarka, który na co dzień pracuje amerykańskiej korporacji, był powodem ich rodzinnej przeprowadzki. Karolina zmieniła swój tryb na zdalny i stała się „digital nomadką”, co w praktyce oznacza, że swoje graficzne zlecenia może przygotowywać z każdego miejsca na świecie.
Kiedy postanowiliście wyjechać?
To już nasz trzeci rok w Szwajcarii. Obydwoje z Jarkiem lubimy przygody, dlatego decyzja o rodzinnym wyjeździe zapadła dość szybko. Kaja miała właśnie zacząć zerówkę, a Rysio – przedszkole. Czujemy się tu trochę jak na wakacjach. Bliskość jezior i gór potęguje to uczucie. Dodatkowo Szwajcaria jest bardzo uporządkowana, a infrastruktura dla dzieci – genialna. To jakby jeden wielki przyrodniczy lunapark! Podczas pieszych wycieczek można natknąć się na różnego rodzaju zagadki, poszukiwanie skarbów, stacje z atrakcjami, zjazdy na specjalnych rowerach z samej góry, a zimą – na specjalne trasy dla sanek.


Długo szukaliście odpowiednich placówek?
Zaraz po przeprowadzce zaczęłam wgryzać się w szwajcarski system nauczania. Okazało się, że nie ma tu publicznych żłobków, tylko słono płatne „kity”. Rysio trafił najpierw do miejsca prowadzonego przez Angielkę, a jego wychowawcą był Nowozelandczyk. W grupie miał około dziesięciorga dzieci, każde z innego kraju. Ich dzienny jadłospis był podzielony na dania: koszerne, bezglutenowe, bez wieprzowiny, bez wołowiny… i wszystko jakoś sprawnie funkcjonowało! Z czasem przenieśliśmy go do przedszkola bliżej domu, które okazało się być przedszkolem leśnym. Las w naszym miasteczku podzielony jest na odcinki, gdzie każda grupa – szkolna, przedszkolna, czy żłobkowa – ma swoje miejsce. Rysio jadł obiady pieczone na ognisku i spał w drewnianej chatce. Ponieważ Szwajcarzy wychodzą z założenia, że żadna pogoda nie jest zła, można być tylko źle ubranym, wymieniliśmy wszystkie „warszawskie” ciuszki na spodnie przeciwdeszczowe, śniegowce, kalosze, kurtki i ogrodniczki. Rysio codziennie wracał cały umazany błotem, ale szczęśliwy!

Czym jeszcze szwajcarski system edukacji różni się od naszego?
Plan zajęć w przedszkolu i w szkole jest tak skonstruowany, żeby dzieci mogły wyjść ze szkoły, dojść do domu, zjeść obiad i wrócić na zajęcia. Panuje tutaj niepisane przekonanie, że kobiety po urodzeniu dzieci zostają w domu. Jeśli wracają do pracy, to na część etatu, żeby miały czas zająć się dziećmi i mężem wracającym z pracy. Warto dodać, że Szwajcarki jako ostatnie w Europie otrzymały prawo do głosowania. Zresztą cena opieki pozaszkolnej, czyli tzw. hortu (świetlicy), dofinansowanego przez gminę, często potrafi przewyższać miesięczne zarobki.
Także szkolne zebrania mają inny charakter niż w Polsce. Rodzice zapraszani są (z dzieckiem lub bez) na prywatną rozmowę i pytani o to, czy dziecko dobrze czuje się w szkole, czy jest zadowolone z zajęć, czy ma dużo koleżanek i kolegów, ale też jak adaptuje się w nowym kraju. Klasy są niewielkie, jest bardzo dużo zajęć plastyczno-technicznych. Fajnym dodatkiem są też zajęcia z nauki narciarstwa lub wycieczki w góry.
A co z nauką Kai?
Kaja z kolei poszła do pierwszej klasy w kindergarten (przedszkolu). Nauka nowego języka u dzieci idzie w ekspresowym tempie – po trzech miesiącach już wszystko rozumiała, a po sześciu – zaczęła mówić. W kindergarten dzieci starsze uczą się z młodszymi i już od pierwszego dnia wymaga się, aby same przychodziły na zajęcia. W związku z tym gmina musi zapewnić dziecku placówkę oddaloną od domu nie dalej niż piętnaście minut piechotą. Szwajcarzy uważają, że w ten sposób dzieci uczą się odpowiedzialności. Przed rozpoczęciem zajęć gmina wysyła odblaskowe pasy zakładane na głowę – przedszkolakom pomarańczowe, a pierwszoklasistom żółte. Czterolatek idący do przedszkola to raczej niecodzienny widok. Trochę mi zajęło, żeby przekonać się, że to bezpieczne.


Jak spędzacie czas wolny?
Zdrowy tryb życia Szwajcarów udziela się także nam, dlatego uprawiamy wszystkie możliwe sporty. Mieszkamy w okolicy jezior i gór, dlatego w weekendy jeździmy na nartach, kąpiemy się w jeziorach lub zdobywamy górskie szczyty. Normalny jest tu widok 70-letniej babci wjeżdżającej na rowerze pod stromą górę lub przepływającej kraulem jezioro. Zresztą Szwajcarzy bardzo cenią sobie work-life balance. Dbają o to, żeby praca wykonywana była w godzinach na to przeznaczonych, a weekendy zarezerwowane są dla rodziny, dzięki czemu mamy więcej czasu dla siebie.
Nie żałowaliście tej decyzji?
Jak dla każdej rodziny na emigracji, największym wyzwaniem wyjazdu był dla nas fakt, że możemy liczyć tylko na siebie. U nas się to jednak świetnie sprawdza, bo Kaję i Rysia scala jako rodzeństwo, a nas jako rodziców.


Zuzanna Lewandowska, stylistka, mama Mii (5 lat) i Ines (2 lata), mieszka w Montpellier
Razem tworzą niezwykle kreatywną parę. Mąż Zuzanny, Michel, prowadzi studio projektowe Saisons, a jej świat zawsze kręcił się wokół mody. Jeszcze kilka lat temu była szefową działu w dużym wydawnictwie, dziś zajmuje się prywatnymi konsultacjami i rozwija własny projekt związany z biżuterią vintage.
Jak długo mieszkacie we Francji?
Minęły dwa lata, od kiedy przeprowadziliśmy się do Francji, a dokładnie na jej południe do Montpellier. Kiedy wyprowadzaliśmy się z Polski, Ines, nasza najmłodsza córka, miała cztery miesiące, a ja byłam na urlopie macierzyńskim. Mia miała trzy i pół roku. Do tej pory w Polsce chodziła do klubiku, a przyjeżdżając tutaj, zapisałam ją do państwowego przedszkola. Dzięki temu, że dziewczynki mają podwójną narodowość, a placówki państwowe mają obowiązek przyjąć dzieci z narodowością francuską, wiedziałam, że nie będzie z tym problemu. Zdecydowaliśmy się na to miejsce, ponieważ mieszka tu rodzina mojego męża. Często przyjeżdżaliśmy tu na wakacje i dobrze znamy okolice.
Jak wygląda tutejszy system edukacji?
Ines chodzi teraz do nounou (czytaj: nunu), czyli opiekunki, która funkcjonuje właściwie jak mały klubik. Może przyjąć maksymalnie czwórkę dzieci i jest oficjalnie uznawana przez francuski rząd. Pewnie kojarzysz z filmów nianie, które chodzą po nowojorskim Central Parku z potrójnym wózkiem, a obok nich biegnie dwójka małych szkrabów? Tutaj wygląda to bardzo podobnie! Zresztą we Francji, a zwłaszcza w Paryżu, rodzice chętniej oddają dzieci pod opiekę opiekunek, niż do państwowych żłobków, ponieważ państwo dopłaca rodzicom 70% wydanego dla nich wynagrodzenia. Wspierany przez rząd jest tu także rozwój dzieci poza szkołą. Zajęcia pozalekcyjne są w przystępnych cenach (przeliczane są na podstawie PIT-u rodziców), dzięki czemu dzieci mogą rozwijać wszystkie swoje zainteresowania.





A jak wygląda to w szkołach?
Francuskie szkoły kładą nacisk na rozwój samodzielności i indywidualizmu. Starają się, aby dzieci były gotowe do zmian i odnajdywały się w różnych sytuacjach. Na przykład w klasie Mii, czyli u pięciolatków, są też trzylatki. Szkoła miesza dzieci z różnych grup wiekowych tak, aby ci starsi uczyli się opiekować i dbać o tych mniejszych, z kolei maluchy uczą się od starszaków samodzielności. Na początku mnie to dziwiło, ale teraz uważam, że taki sposób nauki jest sensowny i skuteczny.
Bardzo podoba mi się też tutejsza tolerancja, jak choćby fakt, że w stołówce przygotowywane są specjalne dania podczas świąt wszystkich religii. Widać to zresztą nie tylko w szkołach. Ostatnio byliśmy na ślubie naszych sąsiadek, które są lesbijkami. Kiedy razem z młodą parą szliśmy z merostwa przez miasto, każdy pracownik lub właściciel sklepiku wychodził im pogratulować. Bardzo miło się to obserwowało!




Dlaczego zdecydowaliście się wyjechać?
Wyjazd na południe Francji na tym etapie życia, w którym jesteśmy, był dla nas najlepszym rozwiązaniem z możliwych. To wszystko skłoniło nas też do przemyśleń i uporządkowania wielu spraw. Choćby ślubu, który odbył się w południowym, kameralnym klimacie w pięknym starym merostwie. Zależało nam na tym, by Mia i Ines uczestniczyły w tym ważnym wydarzeniu.
Nie chcecie wracać?
Na dzień dzisiejszy nie wyobrażam sobie powrotu do Polski. Żyjemy w niepewnych czasach, oprócz pandemii sytuacja polityczna w Polsce nie napawa optymizmem, a co za tym idzie – negatywnie wpływa na rozwój edukacji. Francja pod tym względem jest krajem dużo bardziej stabilnym, program szkolny jest stały, liczba klas też. Nie zmienia się za każdym razem wraz z nowym rządem.
Moje życie w Montpellier bardzo różni się od tego, które zostawiłam w Polsce, gdzie pracowałam jako szef działu mody w wielkim wydawnictwie na pełen etat. Dziś mieszkamy w pięknym miejscu, blisko natury, nad morzem, wśród drzew oliwkowych i palm. Razem z mężem pracujemy zdalnie. Ma to też oczywiście swoje minusy, bo życie towarzyskie nie jest już takie samo, ale dużo podróżujemy, poświęcamy więcej czasu sobie i dziewczynkom. Przez to wszystko coraz mocniej utwierdzam się w przekonaniu, że jest nam tutaj naprawdę dobrze!
Zuzanna Gąsior, mama Iwana (3 lata) i Irmy (6 tygodni), współzałożycielka Thisispaper Studio, mieszka w Berlinie
Zuzanna i Sasha od blisko dekady prowadzą studio projektowe Thisispaper. Zaczynali od bloga, magazynu drukowanego, sklepu z torbami i plecakami, oraz linii ubrań. Dziś ich studio, które przenieśli do Berlina, specjalizuje się także w projektowaniu wnętrz i kreatywnym doradztwie.
Dlaczego akurat Berlin?
Zawsze lubiliśmy Berlin, był to więc dla nas łatwy i bezpieczny wybór. Ważnym argumentem była też bliskość do rodziny, która mieszka w Polsce. Czuć tu znacznie więcej luzu. Mieszkańcy, kiedy tylko mogą i jest już wystarczająco ciepło, wychodzą z domów: organizują pikniki, a w przerwie na lunch czytają książki na ławce w parku. Taka relaksująca atmosfera bardzo się udziela. Nam również!
Jakie są różnice w wychowywaniu dzieci?
Podstawowe różnice są bardzo wizualne. Place zabaw są tu właściwie na każdym rogu i nikt nie stresuje się tym, że dziecko będzie brudne, kiedy bawi się w takim miejscu. A mowa tutaj o naprawdę sporym brudzie! Na większych placach są pompy wodne, co generuje ogromną produkcję błota. Wszyscy podchodzą do tematu tak samo: dziecko brudne to dziecko szczęśliwe!
Tym, co dodatkowo odróżnia Berlin od polskich miast, jest znacznie większa liczba tatusiów na placach zabaw. Są grupą aktywnych rodziców: chodzą w chustach, pchają wózki, skaczą na trampolinach, czy bujają dzieci na huśtawkach.




Irma urodziła się już w Berlinie.
Tak, także poród wspominam tu bardzo dobrze. Przed wypisaniem ze szpitala położna zapytała, czy mam jakieś uwagi do jego przebiegu – jak się czułam, czy cokolwiek było dla mnie niejasne, bądź sprawiło mi dyskomfort. Już fakt, że mnie o to zapytała, był miły. W Polsce nikt nie interesował się, czy jestem usatysfakcjonowana pierwszym porodem.
Iwan chodzi już przedszkola. Jak wygląda ich system w Niemczech?
W Niemczech przedszkola nazywane są „kitami”. Wszystkie są prywatne, ale różnią się rozmiarem i strukturą. Pomimo ogromnej liczby placówek jest problem z dostaniem się, dlatego najlepiej zacząć szukać miejsca wcześnie, co najmniej pół roku przed planowaną datą rozpoczęcia. Ale są też plusy, bo każdy rodzic otrzymuje na dziecko tak zwany „kupon na przedszkole”, czyli dofinansowanie. Obowiązuje on w każdej placówce i jest ogromnym wsparciem finansowym dla rodziców.
Kity mogą być małe i kameralne, leśne, ale też duże i bardziej zhierarchizowane. Priorytetem w każdej placówce jest ogród i plac zabaw. Czy deszcz, czy słońce – dzieci zawsze wychodzą na zewnątrz, są superbrudne i nikt się tym nie przejmuje.
Adaptacja jest stopniowa i bardzo indywidualna, dostosowana do jednostki. Bardzo mi się to podobało w naszej sytuacji, bo kiedy Iwan przechodził swoją adaptację, pani nauczyły się podstawowych zwrotów po polsku, aby je rozumiał. I najważniejsza rzecz – pielucha. Nie ma w tej kwestii żadnych zasad, dziecko może mieć trzy lata i nikt nie stresuje go, że „jeszcze” ją nosi.
Nie myślicie o powrocie?
Przeprowadzka z Polski „otworzyła” nam głowy i pomogła zrozumieć bardzo ważną rzecz: jeśli chcemy pokazać dzieciom świat, powinniśmy w tym czynnie uczestniczyć. Kiedy człowiek ruszy się ze swojej strefy komfortu, okazuje się, że wcale nie jest to takie straszne, jak wcześniej nam się wydawało. Dlatego już planujemy kolejne podróże, czekamy tylko na to, jak sytuacja z pandemią rozwinie się w najbliższych miesiącach.
Ewa Budka, artystka, art directorka i modelka, mama Stasia (3 miesiące), mieszka w Nowym Jorku
Już jako nastolatka chodziła po wybiegach najważniejszych światowych projektantów. Dziś zajmuje się sztuką, współpracuje z najważniejszymi światowymi markami modowymi, a jej prace wiszą w galeriach na Manhattanie. Razem ze swoim partnerem Jackiem, który jest dentystą, dzielą czas pomiędzy Nowym Jorkiem, rodzinnym Śląskiem a resztą świata.
Jak znaleźliście się w Nowym Jorku?
Z Polski wyjeżdżałam już od 17. roku życia, kiedy rozpoczęła się moja przygoda z modą. Pracując jako modelka, mieszkałam przez chwilę w Paryżu, Mediolanie i Sydney. Na studia zdecydowałam się jednak zdawać w Polsce, wybierając Akademię Sztuk Pięknych w Warszawie. Tuż przed obroną dyplomu na Wydziale Grafiki otrzymałam stypendium artystyczne w Stanach, aby kontynuować moje badania nad techniką druku płaskiego „mokulito”. Podczas stypendium w Milwaukee Institute of Art and Design w USA odkryłam nowe możliwości druku ze sklejek, zaczęłam prowadzić zajęcia, wykłady oraz prezentacje ze swojego odkrycia. Podczas wykładu w St. Louis jeden z profesorów, zainteresowanych moją wersją techniki, nazwał ją od mojego nazwiska „Budkalito”. Od tamtego czasu regularnie jeździłam po świecie z wystawami, prowadziłam warsztaty i wykłady właśnie z techniki Budkalito. Nowy Jork przywitał mnie z otwartymi ramionami, propozycjami wystaw, oraz propozycjami pracy związanej z moją sztuką. Pozwolił mi połączyć pasję do sztuki i mody, dając pracę również jako dyrektor artystyczna. Przez ostatnie lata pracowałam przy kampaniach Tiffany’ego, Salvatore Ferragamo, LoveShackFancy czy Escady, gdzie z moim pomysłem wyciętych liter tańczy i pozuje Rita Ora.
Wychowywanie dziecka w Nowym Jorku różni się od tego w Polsce?
W Nowym Jorku do dzieci podchodzi się bardzo poważnie. Niektórzy rodzice już przed narodzinami mają ustalone żłobki, przedszkola, szkoły, a nawet uczelnie wyższe. W Polsce dajemy dzieciom większą swobodę w okresie dzieciństwa. Tutaj bardzo popularne jest proszenie o pomoc innych. Mamy nie wstydzą się zatrudniać douli czy niań. Istnieje też funkcja niań nocnych, które pomagają pracującym mamom w utrzymaniu swojej dziennej pracy. W Polsce mierzę się z pytaniami o to, dlaczego wróciłam tak wcześnie do pracy. W Nowym Jorku nie musisz się z niczego tłumaczyć. Pogląd, że praca jest ważna dla emocjonalności i szczęścia psychicznego mam, jest na porządku dziennym. Szczęśliwa mama to szczęśliwe dziecko.
Amerykanie pielęgnują też indywidualność i poczucie wartości u dzieci. Pokazują, że inność jest dobra. Tak samo jak własna ekspresja i pomysł na siebie. Od najmłodszych lat uczą dzieci prezentacji siebie, tolerancji i kosmopolitycznego podejścia do świata. Podoba mi się to! Dla mnie idealne jest jednak połączenie szkoły polskiej i amerykańskiej. Chcę żeby mój syn wiedział, kim była Szymborska i Miłosz, ale również, kto to Joe Biden czy Charles Bukowski.



Ojcowie też czynnie uczestniczą w wychowywaniu dzieci?
Tutaj nikt nie twierdzi, że kobieta ma siedzieć w domu z dzieckiem, a mężczyzna pracować. Jest tyle wersji wychowania i dzielenia się obowiązkami, ilu ludzi. Po ulicach chodzą mężczyźni z niemowlakami w chustach, nosidłach i wózkach. Można z nimi porozmawiać o karmieniu butelką, przedszkolach, fajnych książkach edukacyjnych dla dzieci, czy o proszkach dla alergików. Kiedy tydzień temu była śnieżyca, widziałam na Brooklynie tatusiów na deskach snowboardowych, którzy zjeżdżali z dzieciakami po zasypanych chodnikach.
Jakie jeszcze różnice są widoczne w codziennym życiu?
Mieszkam w Nowym Jorku już od sześciu lat. Dostrzegam sporo różnic, ale też wiele podobieństw. Na pewno sposób życia nowojorczyków, uśmiechanie się, rozmowa przy kupnie mleka ze sprzedawcą, czy wypicie kawy ze swoim kurierem jest jak najbardziej normalne i na miejscu. Lubię to i brakuje mi tego w Polsce. Chociaż i tam widzę duże zmiany. Pomimo maseczek dalej się uśmiecham do przechodniów, niezależnie od tego, czy jestem w Warszawie, Gliwicach, czy na Brooklynie. Polacy coraz częściej zaczynają odwzajemniać pozytywne spojrzenie.





Jak radzicie sobie bez wsparcia rodziny?
Powiem szczerze, że jest to trudne. Zawsze mogę liczyć na przyjaciół i grupę zaprzyjaźnionych mam, które wspierają się, opiekując się kilkoma pociechami naraz. W Polsce dziadkowie są niezastąpieni. Czas w Polsce jest dla mnie bardzo ważny. Staś słyszy wtedy język polski, widzi polskie ulice, czy ogląda albumy ze sztuką razem z moimi rodzicami, którzy także są artystami.
Planujecie wracać do Polski?
Zawsze będę dzielić czas pomiędzy Polską, Nowym Jorkiem i resztą świata. Chcę, żeby mój syn rozwijał swój światopogląd podczas moich podróży i projektów artystycznych. Nie mogę się doczekać, aż będę mogła zabrać syna do Metropolitan Museum of Art, Whitney i na żywo pokazać mu dzieła jego mamy wiszące w galeriach na Manhattanie.
*
Żyjemy w czasach, w których wyprowadzka z kraju jest znacznie łatwiejsza, niż było to jeszcze kilkanaście lat temu. Decyzja o niej, wymagająca naszej odwagi, otwartości na zmiany i nowe doświadczenia, może być świetną okazją ku temu, aby pokazać naszym dzieciom świat. Też myślicie czasem o wyjeździe?
Ilość komentarzy: 3!
Zostałam Mamą półtora miesiąca temu. Wcześniej dużo podróżowaliśmy naszym terenowym autem. Nie wyobrażam sobie, że teraz mogłoby być inaczej. Chcemy ruszyć w długa podróż być może już na wiosnę. Może zostaniemy gdzieś na dłużej o ile pandemia pozwoli.
Cudowny jest fakt, że możemy tak wiele pokazać dzieciom od ich pierwszych chwil życia. Dać im chłonąć to co oferuje nam świat. Oby tylko pandemia nam nie odebrała tej naszej wolności.
Myśle też, ze trzeba słuchać potrzeb dziecka, tak aby wszyscy czerpali radość z podróżowania, bycia w drodze czy mieszkania za granicą.
Trzymamy kciuki, żeby wszystko się udało! Dużo zależy od podejścia rodziców, tego, jak sami będziemy podchodzić do tematu. Tak, jak mówi Zuzia Gąsior: „kiedy człowiek ruszy się ze swojej strefy komfortu, okazuje się, że wcale nie jest to takie straszne, jak wcześniej nam się wydawało”
A ja wlasnie wrocilam z mezem i 3 letnim synem z Wielkiej Brytanii do Polski. Po 16 latach pobytu… Ciezko mi sie przyzwyczaic do zycia w Polsce, najbardziej do ponurosci ludzi, braku uprzejmosci w malych sprawach dnia codziennego oraz do agresywnej jazdy kierowcow! Nie wiem czy zostaniemy w Polsce, mamy caly czas otwarta droge by wrocic do Wlk Brytanii, dajemy sobie 2 lata zanim syn zacznie szkole aby zobaczyc gdzie jest nasze miejsce