mama emigrantka

Hej mamy, jak się żyje pod palmami?

Trójgłos, czyli trzy rozmowy na jeden temat

Hej mamy, jak się żyje pod palmami?
archiwum prywatne

Co łączy kraj nad Wisłą, Tajlandię i Australię? Niezależnie od szerokości geograficznej każda mama niemowlaka jest tak samo niewyspana. Każda mama przeżywa debiuty szkolne i każda z nas poznała uroki pracy zdalnej z dziećmi przy stole. Jak to jest mieszkać w kraju pod palmami?

Cieszę się, że te trzy rozmowy przypadają na gorący lipiec, a nie środek ponurej zimy. Nie muszę cierpieć, przeglądając kadry Julii, Małgosi czy Eli, które emigrowały do krajów zwanych przez nas, zmarzlaków, tropikalnymi i które rozpalają nasze marzenia o piasku pod stopami, ot tak – gdzieś w okolicach lutego, gdy brniemy w pośniegowym błocie. Dziś co prawda w Sydney panuje zima (tak jakby), a ja z większym spokojem i bez zazdrości wypytuję mamy z Australii i Tajlandii o konkrety dotyczące rodzinnego życia w tak odległych nam krajach. Przed jakimi wyborami szkół stoją? Jak wygląda połóg i kto jest wsparciem? Które mity o ich krajach wkurzają najbardziej? Jak im się tam żyje?

MY I DZIECI Z WOLNEGO WYBIEGU

Piątka z Australii. Gosia uchyla drzwi do swojej australijskiej codzienności i kusi nas miksem kadrów znad morza i przemyśleń doświadczonej mamy trójki i kobiety. Egzotyczna zwyczajność – czytam w opisie jej konta, i coś w tym jest. Nie spodziewajcie się pocztówkowych surferów i koali. Samo życie!

Przeprowadziliście się do Sydney w związku z pracą męża. Na pewno miałaś w głowie jakieś wyobrażenie o tym kraju, co okazało się zupełnym mitem lub zaskoczeniem?

Sporo dowiedziałam się przed przyjazdem – od osób tu mieszkających, od grup dla mam, z filmików na YouTube. Mniej więcej wiedziałam, na co być gotową. Zaskoczyło mnie, że Sydney nie jest takie tropikalne jak myślałam, tylko umiarkowane – co dla mnie jest akurat plusem. Wyzwaniem okazały się finanse – jeśli chcesz fajnie żyć w Sydney, a zwłaszcza mieszkać, to są to ogromne koszty. Z tego też powodu wyprowadziliśmy się z Sydney i teraz mamy ogromny dom z basenem plus osobne biuro do pracy za cenę mniejsza niż 2-pokojowe mieszkanie w mieście. No i te słynne pająki – okazało się, że więcej w tym legend i memów, niż rzeczywistości. 

Mówicie, że wasze dzieciaki są z wolnego chowu. Jak to definiujesz i co jest dla nich największą zajawką i radością tak na co dzień? 

Myślę, że największą i najtrudniejszą wartością jest wolność. Żeby pozwolić dzieciom eksplorować świat, nawet jeśli będą brudne, upadną czy użyją zabawek w sposób nie do końca zgodny z przeznaczeniem. Oczywiście klimat i pogoda robią robotę – czyste powietrze, ciepło, możliwość zabawy w wodzie, piachu. Odpada ubieranie, chłód czy smog. Poza tym relacje – nasze dzieci to małe stadko i te interakcje między nimi są dla mnie bezcenne.

Jak wygląda przeciętny australijski plac zabaw?

Place zabaw bywają różne. Są plastikowe, są też świetne nie-place zabaw. To, co bardziej mnie w nich fascynuje, to to, że przy ogromnej części z nich są zadaszenia od słońca, stacje z wodą pitną oraz toalety. To wielkie ułatwienie!

Temat edukacja: przy trójce masz pełne rozeznanie. Opowiedz, jak wygląda system szkolnictwa? 

Jeśli jesteś rezydentem, to szkoły publiczne są bezpłatne, ale są także szkoły płatne – prywatne. Jeśli nie jesteś rezydentem Australii, płacisz nawet za szkołę publiczną. W naszym stanie dzieci zaczynają zerówkę zazwyczaj w wieku ok. 5 lat, mój syn miał 5,5 roku. Rok szkolny zaczyna się na przełomie stycznia i lutego. Jestem zadowolona z tego, że bez względu na to, w której dzieci są klasie, zajęcia zaczynają się o 9:00 i kończą o 15:00. Żadnych drugich zmian i siedzenia do późna. Ilość materiału jest mniejsza niż w polskich szkołach, ale za to nacisk kładziony jest na inne kompetencje, jak public speech, praca w grupie czy mindfulness.

Zazdroszczę! A jak szkoła w pandemii?

W czasie pandemii nie mieliśmy żadnych zajęć online, u nas był tylko jeden lockdown w marcu i w tym czasie nasza placówka działała (to było w Sydney, mój syn chodził tam 3 dni w tygodniu do przedszkola). Za to kwestia przedszkoli i żłobków to totalny obłęd. W naszym rejonie w Sydney cena za dzień żłobka to było 200$. Za dzień! Jeśli nie jesteś rezydentem, to płacisz całość. To są niewyobrażalne koszty!

Jakiś czas temu przelała się w necie dyskusja o „modzie na brzydotę”. Nazwałaś to normalizacją zwyczajności. Czy obserwujesz tu wśród kobiet „kult ciała made in LA”, czy kobiety potrafią sobie odpuszczać?

Na pewno odpuściłam w kwestii ubioru. Raz ze względu na pogodę (skórzane buty ani elegancki płaszczyk w naszej szerokości geograficznej się nie przydają), a dwa – że nikt tutaj na to nie zwraca uwagi. Ludzie przychodzą do spożywczaka boso, ktoś nosi japonki i kurtkę, część ludzi nosi active wear i nikt się na to specjalnie nie ogląda. Nie zauważyłam tutaj jakiegoś specjalnego kultu ciała – są wysportowane surferki, ale są też kobiety z otyłością. Przekrój jest szeroki. Na pewno ze względu na klimat jest większa różnorodność ciał na plaży. Także wiekowo!

Dużo opowiadasz o odejściu z kręgu kościoła. Powiedz, jak w tym temacie jest w Australii? Otwartość na inne wyznania, pary jednopłciowe? 

W Australii możliwa jest adopcja przez pary homoseksualne, prawnie uznawana są związki jednopłciowe, jest mnóstwo innych kościołów niż katolicki. Generalnie siłą rzeczy jest większa różnorodność – jest tu mnóstwo ludzi z całego świata, o różnych wyznaniach, wyglądzie, mówiących różnymi językami. Społeczeństwo jest dużo bardziej zróżnicowane niż w Polsce, a otwartość na wyznania, orientację seksualną czy tożsamość płciową dużo większa – także w sprawach choćby urzędowych czy formalnych.

Co polecasz do rodzinnego zwiedzania w Sydney?

Moje ulubione miejsca to Taronga zoo, Balmoral beach, Luna Park, Darling Harbour Playground, Sydney Aquarium i Wildlife, wycieczka promem na Manly, spacer po Cremorne Point lub po Harbour Bridge czy wizyta w Australian Museum. Jest sporo pięknych miejsc, dla dzieci w każdym wieku znajdzie się coś ciekawego!

EMIGRACJA TO SZCZĘŚLIWY PRZYPADEK

When Julia met Sam – tak mógłby brzmieć tytuł filmu, scenariusz godny hollywoodzkiej komedii romantycznej napisało im życie. Gdy Julia wyruszyła w podróż dookoła świata, zapewnie nie sądziła, że zapuści korzenie w Brisbane. Bilet okazał się w jedną stronę. Kilka tygodni temu do ekipy dołączył synek, przed nimi kolejna, zupełnie inna podróż!

Dlaczego akurat Australia i czym was tam zatrzymała?

W Australii mieszkam od ośmiu lat. To, że tu wyemigrowałam (że w ogóle wyemigrowałam), to przypadek – Australia nigdy nie była moim marzeniem. Najkrócej mówiąc, wyjechałam w podróż dookoła świata, z której nigdy nie wróciłam. W 2012 roku postanowiłam wyruszyć w samotną wyprawę na kilka miesięcy, odpocząć, nabrać dystansu, a potem wrócić. W drodze poznałam Sama, dzisiaj mojego męża. Spotkaliśmy się w Brisbane, gdzie wciąż mieszkamy. Sam jest Australijczykiem z polskimi korzeniami, a historia naszego poznania to splot różnych przypadkowych zdarzeń – świat jest dużo mniejszy, niż nam się wydaje. Czy byłabym tu, gdyby nie Sam? Na początku na pewno nie, bo to on – mimo że Australia też mnie zauroczyła – był powodem mojej przeprowadzki. Obecnie – możliwe, że tak, bo im dłużej tu jestem i im jestem starsza, zaczynam bardziej doceniać spokój, który daje ten kraj. Teraz jest jeszcze Hugo, a ja uważam, że Australia to dobre miejsce do wychowania dzieci. Z drugiej strony wciąż pozostaje tęsknota, szczególnie za ludźmi, i poczucie uciekającego czasu. Teraz, w okresie pandemii wyjątkowo się to odczuwa, bo Australia od ponad roku ma zamknięte granice i to w obie strony, więc o wizycie w Polsce czy odwiedzinach kogoś z Polski mogę na razie pomarzyć. Żyjemy w złotej klatce.

Najczęściej mity o życiu w Australii rozsiewają ci, którzy tam nigdy nie byli. Jakie są trzy najbardziej absurdalne opinie, jakie słyszałaś?

Oczywiście pierwsza rzecz, która przychodzi na myśl, jeśli chodzi o stereotypy, to straszne węże i pająki plus hasło „w Australii wszystko może cię zabić”. Uspokajam – nie jest tak źle. Tak, w Australii występują groźne węże i pająki, ale nie zabiegają natarczywie o kontakty z człowiekiem. W sumie, żeby spotkać jakiegoś jadowitego stwora, trzeba mieć dużo szczęścia. Będąc w Australii, należy pamiętać o nietypowej faunie i florze, ale panika na serio jest zbędna. Bogactwo, luksusy i dolary wiszące na drzewach to chyba kolejna kwestia, o której można wspomnieć. Ktoś mnie kiedyś zapytał, czy to prawda, że w Australii wystarczy pracować przez 90 dni w roku, aby przez resztę odpoczywać (i to było pytanie na serio). Nie wystarczy. Australia jest krajem dającym możliwości i pozwalającym na poszerzanie horyzontów, ale to też kraj, w którym na fajny styl życia trzeba sobie zapracować. Australijczycy są pracowici i często dorabiają do etatu. Normą jest też dorabianie w wakacje już przez nastolatków w supermarketach czy kawiarniach. Domy kupuje się na 30-letni kredyt, czyli dokładnie tak samo jak w wielu innych miejscach na świecie. To drogi kraj do bycia i życia. Ale mam wrażenie, że we wszystkim, na szczęście, jakoś łatwiej znaleźć balans.

Co jeszcze? Wieczne lato? Mieszkając w Europie, myślimy, że w Australii zawsze świeci słońce. Czy w całej Europie zawsze świecie słońce? Australia to wielki kontynent, tak wielki jak… Europa i ma różne strefy klimatyczne. Są miejsca, gdzie w porze deszczowej drogi zamieniają się w rzeki. Są też takie, gdzie zimą pada śnieg. Oraz takie, gdzie od lat panuje susza. Tych absurdalnych opinii jest dużo, napisałam nawet jakiś czas temu o tym wpis na blogu. 

Porozmawiajmy o dzieciach. Jak w Australii wygląda kwestia opieki zdrowotnej w ciąży?

Rodzicielstwo to dla mnie nowa przygoda – nasz synek Hugo ma zaledwie 10 tygodni. Gdy dowiedziałam się, że jestem w ciąży, trochę nie wiedziałam, gdzie zacząć – w Polsce chodzisz zazwyczaj na prywatne wizyty do ginekologa i to on prowadzi cię przez ciąże. A tu? Tu też może to tak wyglądać, jeśli masz prywatne ubezpieczenie. Wtedy ciążę prowadzi położnik, a ty możesz skorzystać z prywatnego szpitala. Prywatne ubezpieczenie zdrowotne jest w Australii opcjonalne. Wszyscy mają dostęp do państwowej służby zdrowia, która jest na dobrym poziomie, i to droga, która poszliśmy my. Państwowa opieka daje kilka opcji – ciążę może np. prowadzić twój internista (GP, czyli general practitioner). Dobry GP jest na wagę złota – to on jest później lekarzem twojego dziecka, a nie pediatra. Położna może przyjmować w szpitalu, w domu narodzin (birth centre) przynależącym do szpitala lub w oddzielnej klinice. Opcją jest też opłacenie prywatnej położnej i poród domowy. Dodatkowo trzeba pamiętać, że w każdym stanie czy terytorium ta opieka może wyglądać nieco inaczej.

A szpitale?

Jeśli chodzi o wybór szpitala, internista skierował mnie do jednego z dwóch, które znajdują się najbliżej naszego domu. To on zasugerował, który będzie lepszy – miałam rodzić w domu narodzin, ale nie mogłam z powodu cukrzycy ciążowej. Dostęp do znieczulenia jest na życzenie. Dzięki sugestii naszej położnej zdecydowaliśmy się na hipnoporód, coraz bardziej popularny w Australii. Razem z mężem zrobiliśmy dwudniowy kurs – myślę, że obydwojgu z nas dało to potrzebną wiedzę, nieco umiejętności oraz wewnętrzny spokój. Nawet gdy okazało się, że przy porodzie potrzebna będzie interwencja, wszystko było dla nas jasne i mamy dobre doświadczenie.

Połóg. Na jakie wsparcie można liczyć?

Zdrowie psychiczne nowych rodziców to rzecz, na którą kładzie się tu duży nacisk. Przez 6 tygodni po porodzie wciąż mogliśmy kontaktować się z naszymi położnymi przez pager. Przysługiwała nam też jedna wizyta położnej w domu (zazwyczaj jest więcej, ale przez Covid-19 liczba wizyt jest ograniczona) oraz, w związku z pobytem Hugo w na oddziale, wizyta kontrolna u pielęgniarki w szpitalu i wizyta kontrolna pielęgniarki w domu. Do 12. tygodnia mamy dostęp do tzw. drop-in clinics, czyli lokalnych ośrodków, gdzie w każdej chwili można przyjść na spotkanie z pielęgniarką, ważenie, mierzenie i kontrolę bobasa. W tym samym miejscu odbywa się grupa spotkań dla mam – po 4 spotkaniach mamy mogą organizować spotkania już we własnym zakresie. Oprócz tego różne zajęcia odbywają się też w miejskich bibliotekach, a niektóre baseny organizują darmowe lekcje „pływania” dla takich maluszków. Popularna staje się też aplikacja Peanut, czyli taki „Tinder” dla mam. Emigracja łączy również te polskie mamy, które mieszkają na końcu świata. Spotykamy się najpierw wirtualnie, np. dzięki Facebookowej grupie „Matka Polka w Brisbane” założonej 10 lat temu przez jedną z mam, Karolinę, aby potem spotkać się realu, na kawę.

A wsparcie rządowe?

Niestety, rządowego wsparcia finansowego dla mam nie można opisać w tylu superlatywach. Urlop macierzyński trwa zaledwie 18 tygodni, a płatny jest minimalną stawkę krajową, bez względu na to, ile zarabiasz. Oczywiście, każdy pracodawca może zaoferować swoje, lepsze warunki, ale nie musi. Podobnie w ciąży – kobiety zazwyczaj pracują praktycznie do końca, a urlopy zdrowotne takie jak w Polsce nie istnieją. Przy zatrudnieniu na pełen etat rocznie przysługuje ci standardowo 10 dni płatnego chorobowego i ta liczba nie rośnie, gdy jesteś w ciąży. Patrząc z perspektywy tych 14 tysięcy kilometrów, widzę ogrom zalet polskiego, często niedocenianego systemu.

Czy popularny jest urlop tacierzyński?

Ojcom standardowo przysługuje tydzień płatnego urlopu w wysokości minimalnej krajowej. Reszta zależy od pracodawcy. Mój mąż dostał dodatkowy płatny tydzień i 7 tygodni bezpłatnego, które może wykorzystać w ciągu roku. Wśród naszych znajomych chyba każdy tata korzysta z możliwości zostania w domu chociaż przez tę krótką chwilę. Coraz popularniejsze są też weekendowe spotkania tatusiów w ramach organizowanych prywatnie grup dla ojców.

Co polecasz w Brisbane z perspektywy rodzica?

To wszystko jest dla mnie nowe, ale wiem na pewno, że Brisbane i jego okolice to cudowne miejsce do założenia rodziny. Pogoda jest tu dobra cały rok (mamy ponad 250 słonecznych dni w roku), więc ogrom czasu można spędzać na świeżym powietrzu. Jeśli ktoś lubi outdoorowy styl życia, totalnie się tu odnajdzie – kempingi, parki narodowe, ogromne rancza, długie plaże, ocean. Jednym z naszych ulubionych miejsc, gdzie będziemy wracać regularnie też z dzieckiem, jest położona nieopodal wyspa North Stradbroke Island. A w mieście? Każda dzielnica ma świetne place zabaw i skate parki. W samym centrum są wielkie darmowe baseny i sztuczna plaża. Do tego standardowo darmowe muzea i wystawy dla dzieci, przedstawienia teatralne, festiwale. Niedaleko na północ od Brisbane znajduje się założone przez Stevena Irwina Australia Zoo, a na południe, w stronę Gold Coast, parki rozrywki: Dream World, Movie World czy Wet&Wild.

BANGKOK TO TRUDNA MIŁOŚĆ

Przed wyjazdem do Bangkoku Ela nie była nigdy w Azji. Nie miała porównań, oczekiwań. Stolica Tajlandii nie jest nr 1 na liście family friendly destynacji do życia, zwłaszcza gdy przeprowadzasz się z trójką małych dzieci. Oto duet inżynierów: Ela jest inżynierem chemikiem procesowym przy projektach energetycznych w firmie konsultingowo-inżynierskiej, a jej mąż zarządza działem inżynieringu w firmie informatycznej. Udało mi się ich złapać pod palmami!

Emigracja do Tajlandii czy innych wyspiarskich krajów, które znamy z pocztówek w tropikach, wiąże się z wieloma mitami, jakie mamy w głowach. Raj pod palmą, wieczne słońce i tanie życie?

Przed przyjazdem nastawiłam się, że na pewno będzie inaczej, ale nie miałam konkretnych wyobrażeń, bo wcześniej nie byłam nawet w Azji. Dużo znajomych pytało, jak my tam sobie poradzimy, że to inny świat, biedniejszy. Po takich pytaniach spodziewałam się, że może być ciężko, ale rzeczywistość okazała się dużo lepsza, choć nie obyło się bez przykrych niespodzianek. Bangkok to prawdziwa metropolia, pełna sprzeczności i kontrastów. Nowoczesna i tradycyjna jednocześnie. Po pierwsze uderzyła mnie ilość betonu, ludzi, korki, zapach, śmieci, a to wszystko dodatkowo potęgowało niesamowite gorąco i wilgotność. Już pierwszego dnia po wyjściu na spacer zdałam sobie sprawę, że spacery z dziećmi będą dla mnie dużym wyzwaniem. I tak właśnie było. Nie polubiłam się z Bangkokiem od razu. Miałam momenty zwątpienia, a z drugiej strony czułam niesamowitą radość, że spełniamy nasze największe życiowe marzenie. Potrzebowałam kilku miesięcy żeby zacząć dostrzegać plusy i po prostu dać się zauroczyć temu szalonemu miastu. 

Co was totalnie zaskoczyło?

Takim największym zderzeniem z rzeczywistością jest mit taniej Tajlandii. Tajlandia może być tania dla Tajów, dla turystów, ale dla rodzin, które chcą tu wysłać dzieci do szkoły, korzystać z opieki medycznej, koszt rośnie znacząco. Mimo posiadanej pracy i płacenia podatków, obcokrajowcy płacą za wszystko i to zazwyczaj więcej niż Tajowie. Zachodni poziom kosztuje i to nie mało. 

Co jest najdroższe?

W naszym budżecie szkoła zajmuje pierwsze miejsce na liście wydatków. W grę wchodzi tylko edukacja prywatna, ponieważ szkoły publiczne są specyficzne, a ich program jest nastawiony na naukę pisania, czytania i wzmacniania tajskiej kultury. Wybór szkół prywatnych i międzynarodowych jest bardzo duży, trzeba się liczyć z wydatkiem 40-140 tysięcy złotych rocznie za dziecko. Wiele osób nie zdaje sobie również sprawy z kosztów opieki medycznej. Moim zdaniem ogromną niefrasobliwością jest dłuższy pobyt w Tajlandii bez naprawdę dobrego ubezpieczenia zdrowotnego. Nawet korzystając z publicznej służby zdrowia, obcokrajowiec musi płacić, najwięcej płacą turyści. Takie typowe i podstawowe wizyty u pediatry w klinice przy szpitalu międzynarodowym to koszt 150-250 złotych, ale za każdy zabieg, badanie, szczepienie, trzeba zapłacić. 

 A koszty związane z porodem?

Uczulam kobiety przyjeżdżające na wakacje do Tajlandii w zaawansowanej ciąży. Większość ubezpieczeń pokrywa zaledwie marny procent pobytu dziecka na intensywnej terapii w przypadku porodu przedwczesnego, albo nawet wcale. Koszt operacji lub dłuższego pobytu w prywatnym szpitalu można porównać do kosztu średniego mieszkania w większym mieście w Polsce. Poród w jednym z najlepszych szpitali w Bangkoku kosztuje od 9 tysięcy złotych – za opcję najzwyklejszą – do kilkudziesięciu tysięcy za cesarskie cięcie ciąży mnogiej. Porody VBAC są wyceniane drożej niż zwykły poród. Szpitale doliczają opłaty za co się da, za zużyte rękawiczki, a nawet gaziki! Ciekawostką jest, o czym mało się mówi, że w Tajlandii jest problem z dostępnością niektórych grup krwi, które są tu rzadkie. Niestety, nie każdy obcokrajowiec może być dawcą krwi w Tajlandii. 

Skoro mówimy o porodzie, przybliż, czym jest azjatycki połóg? To bardzo ciekawe!

Połóg azjatycki a połóg polski to jak dwa różne światy. U nas jest niemal wyścig, która jest bardziej samodzielna, pierwsza wstanie i wróci do formy. W Azji połóg to czas na regenerację. Tajski połóg to cała filozofia i wręcz nauka, oparta na holistycznym podejściu. Połóg trwa 6 tygodni i ten czas kobieta spędza w domu i nie wychodzi z niego. Młoda mama w tym czasie ma odpoczywać, karmić dziecko, spać i dobrze się odżywiać. Wszystko inne wykonuje mama, teściowa, bliska kobieta lub wynajęta opiekunka (confinement lady). Panowie trochę mniej się angażują – z tego co wiem. Oprócz tego, stosuje się tradycyjne zabiegi, tzw. masaż ognia, który ma na celu przywrócenie równowagi w organizmie i odzyskanie energii. Jest to seria rozgrzewających i pobudzających krążenie masaży, zabiegów i sauny ziołowej. Każdy region ma trochę inne zwyczaje. Głęboko się wierzy, że ten czas jest szczególny i rzutuje na dalsze zdrowie kobiety.

Bangkok to chyba niełatwe do życia miasto dla rodzin. Jak sobie z tym radziliście?

Bangkok to zdecydowanie trudna miłość. Nie jest to najlepsze miasto do życia, jeśli chodzi o ułatwienia dla dzieci. Miejska infrastruktura jest specyficzna z koszmarnie krzywymi, wysokimi lub skośnymi chodnikami. Jest dużo schodów, nawet zdarzają się schody przed windami albo schodami ruchomymi. Spacery wózkiem z dziećmi to połączenie ćwiczeń cardio z siłowymi i to w warunkach, jakie są w saunie. Tak bym to podsumowała. A my tu przyjechaliśmy z trojgiem dzieci, w tym z dwojgiem malutkich. No i z wózkiem podwójnym, z którym nie byłam w stanie dojść wszędzie, gdzie chciałam. Szybko sobie uzmysłowiłam, że dobrze zrobiłam, nie zabierając gondoli. Chodniki są tak wysokie, że przy wjeżdżaniu na krawężnik dziecko w wózku staje prawie w pionie, i gdyby nie pasy w spacerówce, mogłoby się zsunąć albo nawet wypaść. Czasem łatwiej było nam pojechać taksówką 300 m niż się przejść.

Pamiętam przechodzenie przez jezdnie…

Tak, dochodzi do tego aspekt bezpieczeństwa na drogach. Pieszy nie ma pierwszeństwa, przechodzić przez jezdnię trzeba sprawnie i tuż za przejeżdżającym samochodem. Wtedy następny kierowca widzi pieszego i może zwolni… a może nie. Nawet przechodząc na zielonym, trzeba mieć się na baczności. Szybko się zaopatrzyłam w nosidło i chustę kółkową, którą da się błyskawicznie założyć. Do tego zakupiłam typowy podróżny wózek, który mogłam sama nieść bez problemu. Swoją drogą – regularnie kupowałam na testy wózki z drugiej ręki, ponieważ szukałam takiego, który maksymalnie nam ułatwi życie. Po zakupie nosidła i znalezieniu odpowiednich wózków nareszcie poczułam się mobilna i samodzielna.  

Jak oswoiliście to miasto, co w nim fajnego dla siebie odkryliście?

Oswajaliśmy się z Bangkokiem od pierwszych dni. Codziennie zabierałam dzieci na basen i na osiedlowy plac zabaw. W weekendy chodziliśmy po okolicy, szukając parków, ciekawych uliczek i fajnych restauracyjek. Co któryś weekend wychodziliśmy z dziećmi zapewnić im atrakcje w postaci ciekawych placów zabaw, które są zazwyczaj przy centrach handlowych. Unikaliśmy na początku typowo turystycznych miejsc, bo wtedy były jeszcze przeludnione -nadrobiliśmy w czasie pandemii, kiedy Bangkok opustoszał.

A klimat? My myślimy, że starczy nałożyć krem UV, tymczasem mieszkając tu, liczy się nawet podeszwa w butach…

Klimat jest uciążliwy, szczególnie w mieście daje się we znaki, ale z drugiej strony mamy wakacyjną pogodę niemal cały rok. Życia tutaj bez klimatyzacji sobie nie wyobrażam. Smog jest również problematyczny, ale głównie przez 2 miesiące w roku, wtedy w domu włączamy oczyszczacze powietrza, a na zewnątrz nosimy maski. Tak, podeszwa też ma znaczenie, buty nigdy nie niszczyły mi się tak szybko jak tutaj, a dzieciom początkowo bardzo się odparzały i obcierały nogi. Ochrona przeciwsłoneczna jest dla nas ważna, podobnie jak antykomarowa – nie można zapomnieć, że komary mogą roznosić choroby tropikalne.  

Jak przeciętna rodzina w Bangkoku spędza czas?

Tajowie są bardzo rodzinnym narodem, ale podejście do dzieci jest inne niż u nas. Częstym obrazkiem jest rodzina wielopokoleniowa, czy to na mieście, czy na wakacjach, ale tej rodzinie zwykle towarzyszy niania – zajmuje się dziećmi od rana do wieczora, nawet w sobotę. Największą rozrywką w Tajlandii jest jedzenie, jest niezwykle ważne. Ludzie jadają głównie na mieście i tak też spędzają czas, na jedzeniu, na piknikach w parku oraz w centrach handlowych. To tu są miejsca przeznaczone na rozrywkę, lodowiska, sale zabaw (naprawdę wspaniale wyposażone), różne zajęcia i warsztaty. 

Jako rodzic, które wyspy czy miejsca polecisz na przyjazd z dziećmi?

Z czystym sumieniem mogłabym polecić całą Tajlandię, bo podejście do dzieci jest tu wyjątkowe, jest bezpiecznie, a Tajlandia jest piękna nie tylko na wyspach. Bardzo dobrze wspominamy pobyt na Koh Samet, Koh Samui, Koh Phi Phi oraz na półwyspie Railay Beach. 

*

Dzielą nas tysiące kilometrów, łączą podobne wyzwania rodzica. Przez chwilę przeniosłam się na inny kontynent, dziękuję dziewczyny! Gdy to piszę, w Warszawie termometr dobija do 34 kresek…

Coś dla Ciebie

Ania w Hongkongu

Ania w Hongkongu

Dodaj komentarz