COODOtwórczynie dzieciaki z lasu

COODO twórczynie

Rozmowa z Aleksandrą Winnik-Zając

COODO twórczynie
Ewa Przedpełska

Definicji szczęścia jest pewnie tyle, co ludzi na świecie. Jednak warto zauważyć, że w badaniach na ten temat coraz mocniej akcentowane jest znaczenie kontaktu z naturą. Codziennego obcowania z przyrodą, oddychania świeżym powietrzem, kojenia duszy widokiem zieleni i ciała chłodem drzew. O tym, jak istotna jest przyroda i doświadczanie jej wszystkimi zmysłami od najmłodszych lat, jest nowa odsłona cyklu COODOtwórczynie „Dzieciaki z lasu”.

O tym, jak wprowadzić zasady „dzikiego dzieciństwa” w życie i jak to oddziałuje na całą rodzinę, będą opowiadać nam nasze bohaterki, których życie, zawodowe i/lub prywatne, odbywa się blisko przyrody, w zgodzie z nią i z szacunkiem do jej reguł.

W pierwszym odcinku nowej odsłony cyklu Coodotwórczynie przedstawiamy Aleksandrę Winnik-Zając, założycielkę Naturalnego Ogrodu Zabaw i Pracowni Radosnej Twórczości Etno Roztocze. Aleksandra prowadzi to miejsce z mężem Jarkiem, w towarzystwie dwóch córek: pięcioletniej Gai i dwuletniej Kariny. Swobodne zabawy w naturze są kluczowe i niezbędne do udanego, odżywczego dzieciństwa – tak Aleksandra podsumowuje zarówno swoją działalność, jak i filozofię macierzyństwa. Opowiada nam, jak z odległego marzenia powstało realne miejsce, i jak organizuje innym rodzinom spędzanie czasu w wersji unplugged.

Skąd pomysł na Etno Roztocze?

Pomysł w zasadzie wziął się z obserwacji rzeczywistości wokół nas. Wiedziałam, że powrót na etat po urodzeniu dzieci to nie jest coś, co zgrywa się z moim instynktem macierzyńskim. Wolimy żyć skromniej, ale bliżej dzieci. Zauważyłam też, że w naszych okolicach bardzo brakuje miejsc dla maluchów, dla rodzin z dziećmi. Marzyło mi się, żeby czasem pójść do miejsca, gdzie moje dzieci mogą się swobodnie i bezpiecznie bawić blisko natury, a ja mogłabym sobie chwilę odsapnąć, wyłożyć się w hamaku czy wypić kawę. Nie mogłam znaleźć takich miejsc, wszędzie dzieci były „problematyczne”, hałaśliwe, uciszane, przeszkadzające innym. Pomyślałam, że skoro ja chciałabym do takiego miejsca pójść, to może i inni by chcieli. Z pomocą architektki krajobrazu wyczarowaliśmy projekt Ogrodu Zabaw. Z podziałem na strefy, z inspiracjami montessoriańskimi, blisko natury i z wykorzystaniem naszej istniejącej bazy – budynku starej wiejskiej szkoły i starodrzewia wokół niej.

Dlaczego akurat Roztocze? Pochodzicie z tych okolic?

Ja pochodzę ze Zwierzyńca, tu się wychowałam. Moi rodzice to emerytowani nauczyciele. Dzięki nim mam wspaniałe wspomnienia związanie z tymi okolicami i niesamowity sentyment do Roztocza. Pamiętam, jak wybieraliśmy się na wielogodzinne wyprawy rowerowe lub piesze, na zbieranie grzybów, na szukanie wiatru w polu, próbowanie dzikich gruszek, podglądanie koników polskich. Mój tata, edukator-pasjonat, zawsze miał czas na pokazywanie mi i siostrze skarbów natury, struganie igieł z gałązek, czy robienie ludzików z kasztanów. Mąż pochodzi z Jasła i rozważaliśmy zamieszkanie na falowanym, wzgórkowatym Podkarpaciu, ale jednak Roztocze wygrało.

Biorąc pod uwagę twoje doświadczenia z dzieciństwa – czy wychowywanie dziewczynek blisko natury jest dla ciebie ważne?

Bardzo ważne, z tego powodu wyprowadziliśmy się z Londynu. Nie chcieliśmy tam wychowywać dzieci. Brakowało nam natury, tej naszej, dzikiej, nie do końca odkrytej. Teraz nasze życie skupia się na Ogrodzie, ale od początku założyliśmy, że potrzebujemy wolnych dni i przestrzeni na takie spędzanie rodzinnego czasu. Zależało nam, by móc wspólnie poszwędać się po lesie, jechać na wycieczkę rowerową, pobyć „blisko ziemi”.

Dziewczyny spędzają tu z wami dużo czasu?

Starsza, Gaja, chodzi do przedszkola, Karinka jest z nami cały czas. Idea jest prosta: mamy fajną przestrzeń i małe dzieci. Uważamy, że swobodne zabawy w naturze są kluczowe i niezbędne do udanego, odżywczego dzieciństwa, i przeraża nas ilość ekranów w życiach współczesnych dzieci. Staramy się stworzyć miejsce, gdzie dzieci – nasze i nienasze – zapomną o ekranach choć na chwilę. Jak dotąd się to udaje! Prowadzenie biznesu z dwiema, bądź co bądź małymi, córkami (jak się otwieraliśmy, Karinka kończyła 1 rok!) nie jest łatwe i bywa stresujące. Ale tak się składa, że nasz klient docelowy zwykle też jest z małymi dziećmi i najczęściej wykazuje duże zrozumienie dla wielkich emocji. W godzinach otwarcia Ogrodu nasze przebywanie z dziećmi sprowadza się do zachęcania ich do szukania własnych zabaw, podrzucania inspirujących pomysłów, zachęcania do integrowania się z innymi. Raz się udaje, raz nie, jak to z dziećmi. Zdarzało mi się prowadzić warsztat, ćwiczenia z uważności czy obsługiwać sklepik z Karinką w nosidle. Nasze córki sprzedają z nami bilety i przybijają pieczątki na rączki dzieci. Wieczorami i w nasz rodzinny „weekend” (poniedziałek i wtorek to nasze dni rodzinne i Ogród Zabaw jest zamknięty) staramy się czytać książki, tańczyć do ulubionych piosenek, bawić się z dziewczynami, angażować je w prace domowe.

Brudne dziecko to szczęśliwe dziecko?

Zdecydowanie tak! Dzieci są szczęśliwe w trawie, w błocie, na drzewach. To wszystko jest dla nich doświadczeniem sensorycznym. Ja mam zupełny luz z tym, że dzieci się pobrudzą przy zabawie. A nawet wolę, żeby tak się stało. To jest wartość dla dziecka, cenne doświadczenie. I tak też pomyślane jest nasze miejsce – by można było wejść i puścić dziecko wolno, na bezpieczną zabawę w tej „oswojonej” dziczy.

Między kuchnią błotną a lepieniem z gliny, a także poprzez zajęcia, przekazujecie dzieciom pewne wartości. Które z nich uznajesz za najważniejsze? 

Na pewno „nie szkodzić planecie” jest jedną z czołowych wartości. Kolejna to przekonanie, że wszystko może być zabawą, i że to w nas tworzy się zabawa, nie jest zewnętrznie uwarunkowana. Poza tym wartości rodzinne, bycia blisko, rozmawiania, dzielenia swoich radości i smutków.

Ważnym elementem działalności Etno Roztocza jest recykling. Czy to istotny aspekt również życia prywatnego, rodzinnego u was?

Jak najbardziej! Pilnie recyklingujemy śmieci, prowadzimy Naturalny Ciuchland i dajemy ubraniom drugie (lub jeszcze kolejne) życie, a wysyłki staramy się pakować w duchu less waste. Jeśli cokolwiek można ponownie wykorzystać, na pewno damy temu szansę. Stąd też czerpiemy inspirację do warsztatów, które wykorzystują materiały naturalne i recyklingowe, od ścinków drewnianych, przez włóczki z recyklingu, po rolki po papierze toaletowym. Uwielbiam patrzeć, jak moje dziewczyny bawią się i tworzą nowe światy z opakowań, rolek, ścinków. Nowe plastikowe zabawki omijamy (my, rodzice) szerokim łukiem, ale bez fanatyzmu, jakieś błyszczące plastikowe Elsy też się znajdą w naszym koszu z zabawkami. Uśmiecham się, kiedy słyszę, jak Gaja biegnie do kuchni po słomkę do szklanki z sokiem, tłumacząc koleżance „idę po słomkę kompostową, ja mam taką specjalną, która się kompostuje i nie szkodzi zwierzątkom”, to budujące.

Zdarza się wam bywać z dziećmi w mieście, daleko od lasu i błota? Jak to znoszą? Jak wy to znosicie? 

Miasta na krótkie wypady lubimy wszyscy, dziewczyny pchają się do autobusów i tramwajów, są zafascynowane architekturą miejską, światłami, mnogością sklepów, kolorów i bodźców. Potrafią godzinami bawić się na jakimś skwerku, wszędzie chcą rozkładać koce piknikowe i robić posiedzenia. Kafejki czy restauracje to dla nas zawsze wydarzenie, więc też jest frajda nie z tej ziemi. Często jednak kończy się na zabawach pod stołem i żadne restauracyjne kredki nie są atrakcją lepszą niż rolowanie się po podłodze pomiędzy nogami mamy i taty. Ale zawsze wszyscy z radością i poczuciem ulgi wracamy „do nas” – naszej zieleni, swobody i codzienności.

Organizujecie dużo warsztatów – od lepienia z gliny po budowanie tekturowych domków na drzewach. Jak doświadczenie tworzenia wpływa na uczestników, co im daje?

Doświadczenie tworzenia w innym środowisku niż domowe (to ważne!) daje fantastyczne doznania. Najpierw przeżycie uczestnictwa w grupowym warsztacie, gdzie wszyscy teoretycznie robią to samo, a każdy robi to inaczej. Można zauważyć, jak różnorodni jesteśmy, skonfrontować się ze swoją twórczą stroną, sprawdzić, czy chcę np. malować włóczką tak jak dziewczynka obok, czy właśnie na opak, inaczej. Jak się czuję z tym, że inspiruję się czyjąś pracą lub przecieram nowe szlaki. Dzieci często nie wierzą w to, co wychodzi spod ich rąk, są podekscytowane, jakby stworzyły co najmniej rakietę, a nie tekturowy domek na drzewie z kartoników z recyklingu! Z przyjemnością stwierdzam, że w większości rodzice naszych gości są wspierający i pozytywnie, podążająco zaangażowani w twórczą pracę dziecka. Myślę, że to właśnie to zaangażowanie, wsparcie, uznanie rodziców jest najcenniejsze. To wspaniałe, że dzieci mają tę swobodę ekspresji i wyobraźnię bez narzuconych jeszcze norm i powinności kulturowych.

W warsztatach mogą uczestniczyć także dorośli. Z jakimi emocjami uczestnicy opuszczają warsztaty? Widzisz różnice w doświadczeniu dorosłych i dzieci?

Tak, dzieci zwykle nie czują, że coś muszą. Robią to, co chcą. Czasem praca jest skończona po parunastu minutach, a dorośli chcą jednak wykorzystać całość czasu przeznaczonego na warsztat. Dzieci szybciej i sprawniej komunikują się ze swoim wewnętrznym kreatorem. Fajnie widać to na przykładzie Łyżkoludów (ludziki z łyżek drewnianych), gdzie ręce są opcjonalne. Wiele dzieci wybiera wersję bez rąk, dorośli w zasadzie zawsze chcą ręce, bo skoro są w ofercie, to znaczy, że Łyżkolud z rękami jest lepszy. Mam wrażenie, że ta potrzeba wykorzystania większości dostępnych materiałów często dorosłych po prostu ogranicza. Dzieci są też mniej skłonne do samokrytyki, co widać bardzo wyraźnie przy Tekturowym Domku na Drzewie. Jak sklei się krzywo lub źle dopasują ściany – powstają wywietrzniki, zaraz dostają przypisaną w dziecięcej wyobraźni funkcję, praca ewoluuje w kierunku tego, jak radzą sobie ręce. Dorośli zwykle traktują takie sytuacje jak porażki, nierówności, złe wykonanie. Waga przeciąża się na „nie udało się” bardziej, niż na radosne i szczere, zainspirowane dziecięce „wyszło mi inaczej, ale numer!”.

Przebywacie w ogrodzie o każdej porze roku. Co fajnego daje dzieciom jesień blisko natury?

Jesień to moja ulubiona pora roku. Moim zdaniem Roztocze jest wtedy najpiękniejsze. Kolorowe liście, ta harmonia barw, kasztany, przyjemna aura, mniej ostre słońce… Jest tu po prostu magicznie! Uwielbiam też chodzić na grzyby, robimy przy tej okazji wielkie rodzinne wyprawy. Staram się zarazić moją miłością do jesieni nasze córki, ale widzę, że zupełnie nie ma takiej potrzeby. Dzieci mają to w sobie! Każdy kolorowy liść, mały robaczek, gra świateł pod drzewami to dla nich ogromna radość. U nas obserwowanie natury trwa cały rok, od samego rana.

Dziękuję za rozmowę.

*

Aleksandra Winnik-Zając – mama pięcioletniej Gai i dwuletniej Kariny, animatorka, twórczyni Naturalnego Ogrodu Zabaw i Pracowni Radosnej Twórczości Etno Roztocze.

*

Gaja i Karina mają na sobie ubranka Coodo z najnowszej kolekcji „Dzieciaki z lasu”. Gaja nosi spódnicę i bluzę. Polubiła też bardzo spódnicę i getry. Karinka na sesji zaprezentowała różową i szarą sukienkę oraz legginsy w paski. Wszystkie ubranka marki Coodo są szyte w Polsce z certyfikowanej, ekologicznej bawełny.

Publikacja powstała przy współpracy z marką Coodo.

Dodaj komentarz