niepłodność

Chciałem zostać ojcem, ale nie mogę

Rozmowa o niepłodności z Sebastianem Nowakiem

Chciałem zostać ojcem, ale nie mogę
archiwum domowe

Niepłodność to choroba – czy stygmatyzująca? Owszem, ale przez nazwanie jej po imieniu pozwala podjąć działanie. Sebastian Nowak ma za sobą dwa lata takich działań. Trudnych, smutnych, drogich i wkurzających.

Z Sebą znamy się sporo lat – pamiętam, jak po studiach planował spotkać dziewczynę, z którą weźmie ślub i będzie miał dziecko albo dzieci. To było imponujące, z jakim ciepłem i dojrzałością mówił o ojcostwie. Pracowałam wtedy w lifestyle’owym magazynie o ojcach, a on – jako jedyny z bezdzietny znajomych – był zainteresowany jego treścią. Czułam, że jego potencjalne dzieciaki będę mieć świetnego tatę! Później poznał Adę – wspaniałą dziewczynę, z którą na drugiej randce ustalili, że chcą mieć dzieci. Był piękny ślub, adopcja psa i plany na rodzicielstwo. I wtedy weszła ona, niepłodność, i wszystko popsuła.

Co czuje zdrowy i wysportowany mężczyzna, który chce być ojcem, ale wie, że z powodu niepłodności droga do biologicznych dzieci będzie długa, trudna, a czasem niemożliwa do przejścia? Jak wygląda jego walka? Co się dzieje w tym czasie z jego związkiem? O tym dziś rozmawiam z Sebastianem Nowakiem – specjalistą finansowym, gitarzystą metalowym, mężem Ady, opiekunem pół-beagla Yogi, fighterem i nietatą. Kiedy Seba usłyszał swoją diagnozę, skupił się na jej głębszym poznaniu, a jednocześnie postanowił razem z żoną mówić głośno o tabuizowanej niepłodności wśród facetów. Jego profil na Instagramie zmienił się w dziennik i poradnik #nietaty. Dla nas Sebastian złożył wszystkie te uczucia, przejścia i wnioski w poniższą rozmowę. Poznajcie jego historię!

Zanim zaczęliście się starać o dziecko, już wiedzieliśmy, że mogą być problemy ze względu na zdrowie Ady. Tymczasem chodziło o ciebie.

Ada miała podejrzenie o zespół policystycznych jajników, do tego nieregularne cykle i drobne problemy z tarczycą. Badała się regularnie i trzymała rękę na pulsie, ale dopiero kiedy trafiła do odpowiedniego lekarza, okazało się, że jednak nie ma PCOS, a delikatne problemy z tarczycą może wyprowadzić, zażywając suplementy. Czyli Ada była zdrowa i nie powinna mieć teoretycznie żadnych problemów z zajściem w ciążę. W końcu pani doktor, która ją prowadziła, zaleciła mi badanie zwane kariotypem klasycznym. To takie sprawdzanie, czy każdy element mojego DNA jest na swoim miejscu i czy chromosomy mają odpowiednią budowę. No i okazało się, że mam mutację.

Skąd ona się u ciebie wzięła? I co złego dokładnie robi?

Mogłem ją odziedziczyć po moim tacie albo mamie. Mogła się też wytworzyć w momencie, kiedy tworzyło się moje DNA. Przy okazji dowiedziałem się, że moje narodziny to rodzaj przypadku, bo zarodki z tym genetycznym defektem albo rodzą się chore, albo się nie zagnieżdżają, albo dochodzi do poronienia. A ja żyję, rozwijam się normalnie, nie mam żadnych problemów zdrowotnych. Jedynym efektem tego jest kryptozoospermia, czyli zaburzenie na poziomie rozrodczości: nie produkuję odpowiedniej ilości plemników, które byłyby w stanie zapłodnić kobietę podczas normalnego stosunku. Natomiast produkuję ich na tyle i są one zdrowe – co też jest ważne, bo rodzajów niepłodności jest dużo – że mogliśmy podążać ścieżką in vitro. Jeśli jednak okazałoby się, że zarodek jest chory i obciążony genetycznie tak samo jak ja, mielibyśmy ciążę wysokiego ryzyka.

Zdecydowaliście się z Adą na in vitro – jak to wyglądało? Ile mieliście „szans”?

W in vitro dla faceta sprawa jest teoretycznie prosta – oddajesz nasienie i jeżeli ono się nadaje, to twoja fizyczna rola jest skończona. Ja musiałem się postarać, by ono było jak najlepszej jakości, więc brałem suplementy i CBD, miałem różne zalecenia od urologa, np.: przestać trenować. Wyprodukowałem spoko jakości nasienie, a Ada – czternaście zdrowych jajeczek, z czego udało się zapłodnić jakieś dziewięć, a tylko cztery z nich były gotowe do transferu. Uznaliśmy, że inwestujemy wszystko, co możemy, i zrobiliśmy badanie genetyczne tych czterech zarodków. To był koszt 8 tysięcy złotych. Trzy były chore – w tym jeden miał moją mutację. Zdrowy okazał się jeden i to on został desygnowany do transferu. To oznaczało, że mamy jedną, jedyną szansę. Co więcej, nawet w idealnych warunkach jest tylko ok. 50% szans, że zapłodnienie się powiedzie.

Wasz transfer się nie udał. Jak się czułeś, kiedy straciliście tę szansę na dziecko?

Po transferze przychodzi kolejny – i jeden z wielu podczas in vitro – moment czekania. Kiedy chwilę przed północą wyniki pojawiły się w systemie, Ada weszła do pokoju i powiedziała, że sie nie udało. Miałem wrażenie, że czas na chwilę zwolnił. W uszach pojawił się cichy pisk, w ustach posmak metalu. Przytuliliśmy się i płakaliśmy razem. To był nasz moment katharsis. Później, kiedy emocje stopniowo opadały i rozmawialiśmy, okazało się, że oboje odczuliśmy to samo – ulgę. Nasza próba in vitro nie powiodła się, ale odzyskaliśmy tym samym nasze życie, które przez dwa lata było odwieszone na kołku. Pierwsze dwa lata naszego małżeństwa minęły pod znakiem walki o dziecko, a teraz poczuliśmy, że może to znak, że w końcu możemy cieszyć się sobą, skupić na pielęgnowaniu naszego związku i robieniu rzeczy tylko dla siebie.

Nierodzice odzyskali siebie: osobno i razem. Czy w czasie tej walki mieliście wsparcie bliskich? Jak zareagowali na wieść o in vitro?

Rodziców wtajemniczyliśmy szybko, nie mieli z tym żadnego problemu. Nasi rodzice są progresywni, obyło się bez moralnych dywagacji, nikomu to nawet nie przeszło przez myśl. Mówiliśmy też o in vitro przyjaciołom – mamy to szczęście, że nasze grono jest totalnie otwarte i wszyscy nas wspierali. Ze znajomymi był gorzej – ludzie nie wiedzą, jak o tym rozmawiać. Może nie każdy, kto wiedział o nas, zagaiłby: „Jak tam in vitro? Plemniki już zamrożone?”, ale wystarczyłoby zapytać, jak nam z tym jest, albo po prostu wyjść na kawę czy piwo.

Do trudnych emocji dochodzi też pozornie trywialny kawałek: pieniądze. Wspominasz, że niepłodność to nie jest choroba dla biednych ludzi. Ile kosztowały was te zmagania? Jakie auto mógłbyś sobie za to kupić?

Każde, choć wszystko zależy od tego, jak grubo lecisz. My stwierdziliśmy, że stawiamy wszystko na jedną kartę, zrobimy każde możliwe badanie, kupimy leki, nie będziemy szczędzić na niczym. Klinik, które leczą niepłodność jest wiele, w Poznaniu mamy to szczęście, że jest dofinansowanie – przy czym nie jest ono dla wszystkich i nie jest dostępne wszędzie. Obejmuje ono 5 tysięcy złotych za każdy transfer, który normalnie kosztuje ok. 7 tysięcy. My – z uwagi na wybór kliniki – nie załapaliśmy się na te pomoc. W ciągu trochę ponad roku wydaliśmy prawie 40 tysięcy złotych.

Sebek, my, ludzie po trzydziestce często mamy już dziecko. Małe dziecko, a nawet dzieci. Co czujesz, kiedy widzisz znajome dziewczyny w ciąży albo młodych rodziców z maluchami?

Na początku, kiedy jeszcze nie wiedziałem, że jestem chory i widziałem osoby w ciąży czy ojców z dziećmi, to było to dla mnie takie „wow, zajebiście!”. To jest takie ciepłe, takie fajne. Później, kiedy się okazało, że są problemy, to taki widok powodował ukłucie – myślałem wtedy „kurwa, czemu nie ja?”. Albo widziałem penery („dresiary” w gwarze poznańskiej – przyp. red.) na moim osiedlu, ojców z browarami i biegające dookoła nich dzieci, i czułem smutek, a po nim wkurzenie, wręcz niechęć.

Te emocje biorą się nie tylko z tego, że nie możemy mieć dzieci. Przez te dwa lata, kiedy byliśmy w ciągu staraczkowym (osoby niepłodne starające się o dziecko mówią o sobie „staraczki”), dużo czytałem o tym wszystkim. Zacząłem myśleć inaczej: a co, jeśli moje dziecko urodzi się np. nieheteronormatywne? Ja będę je kochał najmocniej na świecie, ale co zrobi z nim świat dookoła? Widzisz, co dzieje się w Polsce, patrzysz, jak Czarnek robi ze szkoły cyrk. Zacząłem się zastanawiać, czy to w ogóle jest moralnie dobre, żeby sprowadzać dziecko na ten świat? Czy to nie jest szczyt egoizmu? Nasi rodzice w naszym wieku mieli już dom, mogli jakoś spokojnie planować swoją przyszłość. A ja wystraszyłem się posiadania dzieci, bo nie wiem, czy za 20 lat nie będę sie musiał bić z kimś o wodę czy jedzenie. Albo ja za 30-40 lat odejdę, a moje dziecko zostanie z tym wszystkim samo i będzie musiało walczyć, przeżywając „madmaxowe” scenariusze.

Powiedzmy, że to twoje odczucia jako nietaty, a jest jeszcze kawałek nietaty-męża i nietaty-faceta. Na swoim profilu na IG poruszyłeś delikatne, trudne kwestie. Piszesz, że nachodziły cię myśli: „Nie jestem prawdziwym facetem, nie mogę spłodzić potomka”, „Po co ona ze mną jest? Może mieć każdego, zdrowego, lepszego”. Albo: „Za 10 lat pożałuje, że ze mną była”. Jak się czujesz teraz? Czy te myśli wracają?

Wyleczyłem się już z tych myśli. Nachodziły mnie w tym najgorszym, najczarniejszym momencie, ale mamy z Adą to szczęście, że jesteśmy ze sobą bardzo szczerzy, że na każdym etapie tej naszej drogi przez niepłodność rozmawialiśmy ze sobą. Mieliśmy też bardzo podobne odczucia w momencie, kiedy transfer się nie udał. Ulżyło nam w pewien sposób – jakbyśmy się wystraszyli tego wszystkiego na tyle, że zrezygnowaliśmy z dalszej drogi. Choć nigdy nie wiesz, co będzie za jakiś czas. Ada jest młoda, młodsza ode mnie o 6 lat – nie myślę o tym, że się rozstaniemy, bo to autosabotaż, ale może jej się coś odmieni, uzna, że chce mieć dziecko i wtedy możemy dalej do tego podchodzić. Droga nie jest zamknięta – w końcu mam zamrożone swoje nasienie na przyszłość.

Dobrze myślę, że doszedłeś do momentu, w którym jako nietata jesteś kimś pomiędzy childless a childfree?

Tak, i chciałbym teraz – przez to, że w nas zaszła taka przemiana w myśleniu, mówić głośniej o tym, że bycie childless to nie koniec świata. Przede wszystkim trzeba wyróżnić te dwa terminy: są osoby childless, czyli te, które chciałyby mieć dzieci, a nie mają ich nie z własnej woli. Powodem może być niepłodność, bezpłodność, utrata dziecka, czy choćby warunki socjoekonomiczne, które uniemożliwiają zostanie rodzicem. Dotyczy to także osób LGBTQ, które chcą zostać rodzicami, a z różnych przyczyn nie mogą. Childfree to z kolei osoby, które świadomie podjęły decyzję o nieposiadaniu dzieci.

Jak ja – i podoba mi się w tej terminologii „free”, który wskazuje na wolność, w tym wolny wybór. Szkoda, że w języku polskim mamy tylko jeden epitet: „bezdzietny”. Ty mówisz, że da się dobrze żyć, będąc też childless. 

Chciałbym, żeby to, co robię, w pewien sposób edukowało osoby, które są właśnie childless. Żeby wiedziały, że ich życie nie musi być smutne, nie musi być puste i że nie będzie wybrakowane. Ktoś zadał mi już pytanie o to, jak się przygotować na życie bez dzieci. Zauważyłem, że dziecko jest u wielu osób jest nie tylko planem, ale całym projektem, a nawet wręcz zastępuje rodzicom osobowość. Nagle osoba, która była rysowniczką, pisarką, aspirującym botanikiem, kimkolwiek, staje się mamą. W staraczkowie ludzie, którzy się zamykają w tej bańce, porzucają wszystko inne na rzecz starania się o dziecko. A ja chcę im powiedzieć: nie skupiajcie się na tym, róbcie coś swojego, znajdźcie swoją pasję, jeźdźcie gdzieś, cieszcie się małymi rzeczami. Nie zamykajcie w tym pudełku.

Piszesz też o tym na Instagramie – z poziomu doświadczonego nietaty pokazujesz, że jako childless można żyć normalnie. Podoba mi się to, że traktujesz bezdzietność po całości – zaczęło się od tego, że dzieliłeś się waszymi przejściami medycznymi i swoimi emocjami.

Zaczynając pisać o tym, nie spodziewałem się, że to się spotka z takim odzewem. Że nagle 1000 osób mnie zaobserwuje, że ludzie będą do mnie pisać i pytać, prosić o rady. Zresztą, zawsze miałem coś takiego, że ubranie myśli w słowa było dla mnie megapomocne – tu także. I na pewno napisanie o tym czy wręcz krzyknięcie było fajne, było zrzuceniem ciężaru, bo mimo że nasi bliscy wiedzieli o tym, to dalsze osoby nie. I zdarzały się pytania: „co tam, jak tam?” i kiedy powiedziałem o tym głośno i napisałem o tym, to poczułem się z tym po prostu dobrze.

Twój głos w temacie to trochę autoterapia, a trochę początek przełamywania tabu męskiej niepłodności.

Przede wszystkim na samym początku mojej drogi czułem się z tym zajebiście samotny. Nie mogłem znaleźć nigdzie w necie jakiegoś męskiego głosu na ten temat. Znajdowałem perspektywy lekarza, opisy choroby jako zjawiska typowo medycznego i suchego, ale nie znalazłem niczego autentycznego, żadnej historii, z którą miałbym się utożsamić, która by mi pomogła pomyśleć, że nie jestem w tym sam, czy mogę nawet do kogoś zagadać na ten temat. Bo się o tym nie mówi. Nie mówi się o tym prywatnie, nie mówi się o tym w mediach, osoby publiczne o tym nie mówią, a to wcale nie jest rzadka rzecz, bo 1 z 10 mężczyzn ma problemy z płodnością. Pomyślałem, że jeśli ja o tym napiszę i ktoś na to trafi w social mediach, to poczuje się lepiej, poczuje, że nie jest sam, że może do kogoś zagadać, że te rzeczy, które on odczuwa, wcale nie są takie odosobnione, że są też inne osoby, która czują tak samo – że są wybrakowane, niepewne, niemęskie. Pisali do mnie faceci, nawet znajomi. Okazywało się, że ktoś jest dotknięty podobną historią jak ja. Albo pośrednio, bo pisały do mnie dziewczyny w imieniu swoich facetów lub faceci oglądali moje instastories i czytali moje posty zza ramienia swoich partnerek. Poczułem misję.

Wspaniale, kontynuuj ją! Pięknie ci dziękuję za tę rozmowę.

*

Jeśli wy albo ktoś wam bliski zmagacie się z niepłodnością lub bezpłodnością, zajrzyjcie na profil IG Sebastiana. Seba bierze też udział kampanii społecznej #jestemn97 prowadzonej przez Narine Szostak, wspierającej wyjście z tabu niepłodności – jej przebieg też warto śledzić! Nietata poleca też zajrzeć na profile dziewczyn zaangażowanych w akcję i piszącej otwarcie o niepłodności i in vitro: Oli @optymistka_ola, Pauliny @wyczekivana_, Pauliny @paulililou i Oli @jeszcze_nie.mama.

Dodaj komentarz