asd
Jest odwaga, jest talent i kompan do podróży. Wszystko krzyczy: jedź, próbuj! Ten krzyk jest tak donośny, że zagłusza wszelkie wątpliwości. Agata, nasza rekakcyjna specjalistka od nietuzinkowego designu i szefowa Rafa-Kids, marzyła o spróbowaniu swoich sił zagranicą. Podjęła ryzyko, bo to w wyśnionym ale jednak nieznanym Rotterdamie zaczęło się dla niej wszystko: kariera zawodowa, narodziny synów i zbudowanie wraz z mężem własnej firmy. Przeczytajcie, jak to się robi.
*****
Jesteś emigrantką z pokaźnym stażem.
Moja “emigracja” zaczęła się dawno temu i mam wrażenie, że jeszcze nie znalazłam swojego miejsca.
Jak wyglądało Twoje życie przed wyjazdem? Spróbuj opisać jego koloryt.
Jedynaczka, mam 15 lat i pakuję się do liceum plastycznego w nowym mieście. Odtąd Częstochowa będzie moim miejscem na 5 najbliższych lat. Mama mówi, że zawsze wiem, czego chcę. Na miejscu jest babcia i rodzina mamy, ale po 3 latach mieszkam już sama. Marzenia o studiach architektonicznych pchają mnie dalej. Tym razem Wrocław, którego nie znam zbyt dobrze i gdzie zaczynam życie od początku.
Przed Tobą jeszcze wiele takich początków. Jak Ci szło oswajanie się z nowym miejscem?
Nie zawsze było łatwo, ale duma, że dostałam się na tak prestiżową uczelnię i 35- osobowa fantastyczna grupa ludzi wokół mnie, trzymała mnie wysoko ponad powierzchnią ziemi. Na studiach poznałam Arka, który był pełen pozytywnej energii i chęci zmian, tak jak ja. Zaczynamy marzyć wspólnie o wyjeździe z kraju. Chcemy rozwinąć skrzydła, ale rodzice nie zgadzają się na nasz pomysł wyjazdu do Stanów. Szukamy zatem gdzieś bliżej. Na dyplomowy, piąty rok studiów wyjedziemy na stypendium do Anglii. To stamtąd wraz z angielskimi studentami wyruszymy na szkolną wycieczkę do Holandii, aby poznać jej współczesną architekturę. Rotterdam nas zachwyci. Pamiętam jak dziś: słoneczny dzień, siedzimy na ławce w centrum miasta i wiemy, że tu i tylko tu chcemy zacząć pracować. Decyzja zapada prawie bez słów czy jakichkolwiek dyskusji.
Czy kiedykolwiek pożałowałaś tej decyzji?
Nigdy. Utknęliśmy tutaj na dobre 14 lat, tu jest nasz dom.
Jak często przed przyjazdem na stałe bywałaś w Rotterdamie?
Odwiedziliśmy Holandię jeszcze tylko raz. Wszystkie pozostałe formalności załatwialiśmy już z Polski, zaraz po powrocie z Anglii. Ślub we wrześniu a w listopadzie byliśmy już w drodze do Holandii, więc to trochę taka nasza podróż poślubna, która trwa do dzisiaj.
Czy znałaś wcześniej język niderlandzki?
Nie znaliśmy języka, kiedy tu przyjechaliśmy, ale nie stanowiło to żadnego problemu na początku naszej zawodowej kariery. Im dłużej tu mieszkaliśmy, tym więcej widzieliśmy powodów, żeby tu zostać. Szczególnie po przyjściu na świat dzieci.
W jakiej dzielnicy Rotterdamu mieszkacie? Jak Wam się tam żyje?
Mieszkamy w północnej części Rotterdamu. Jest tu trochę jak w małej wiosce, gdzie wszędzie jest blisko. Szkoła chłopców znajduje się 5 minut od domu, szewc jest na rogu a nasze studio – dwie ulice dalej. W lokalnym sklepie spotykamy rodziców dzieci ze szkoły chłopców. Z drugiej strony Rotterdam jest bardzo nowoczesnym miastem, z najwyższymi budynkami w kraju i o chaotycznym układzie urbanistycznym, bez gotowych odpowiedzi.
Jakie były Twoje pierwsze wrażenia po przyjeździe, czy coś Cię zaskoczyło?
Nie ma tu centrum miasta, które trzeba zaliczyć według przewodnika, wręcz przeciwnie. Główny plac jest stworzony na parkingu podziemnym. Boisko – na dachu wieżowca. Surfing będzie można wkrótce uprawiać na sztucznej fali na kanale. Odwaga i świeżość, nieustanne kontrasty to na pewno to, co nas zaskoczyło po przyjeździe i co wciąż tak bardzo lubimy w tym mieście.
Opowiedz, jak wygląda Wasz rozkład dnia, jak spędzacie weekendy?
Nasz dzień zaczyna się od pobudki naszego 4 – letniego Roberta ok. 6 rano. Wspólne śniadanie i szykowanie chłopców do szkoły, która zaczyna się o 8.30. O godz. 15 jedno z nas odbierze chłopców, zajmie się zawożeniem ich na zajęcia sportowe i spędzanie z nimi czasu. Drugie w tym czasie będzie pracować. O 17.30 siądziemy wspólnie do stołu a potem spędzimy razem wieczór. Prowadzimy intensywne życie zawodowe a chłopcy mają dużo zajęć w tygodniu, więc często w weekendy nie mamy ochoty na specjalne aktywności. Wolimy zwyczajne nic nie robienie. Mamy dosyć duży – jak na warunki miejskie – ogród i, jeśli pogoda dopisuje, spędzamy tutaj czas, sami lub ze znajomymi. To jest nasza oaza spokoju i zieleni.
Czy mogłabyś wymienić miejsca, w których czujecie się najlepiej?
W Rotterdamie ulubionym miejscem chłopców jest Biblioteka Miejska, z dużym działem książek dla dzieci. Potem idziemy na pizzę i lody. Lubimy New York hotel, muzeum Kunsthall czy Natuure museum.
A gdzie najlepiej odpoczywacie?
Czasem wyruszamy nad morze, od którego dzieli nas zaledwie 30 minut samochodem. Bieganie po wydmach to to, co pozwala nam odetchnąć nawet w szare dni, których jest tutaj mnóstwo.
Jacy są Holendrzy? Czy łatwo nawiązuje się z nimi przyjacielskie relacje?
Pierwsze, co przychodzi mi na myśl to to, że jest to bardzo praktyczny i racjonalnie podchodzący do życia naród. Nie oczekujmy od nich wybuchów emocji czy spontanicznych wizyt. Holendrzy za to będą szanować Twoje decyzje i sposób życia. Nie spotkałam się z narzucaniem jakikolwiek gotowych recept czy norm społecznych, do których trzeba się dostosować.
Poznałam wielu bardzo różnych Holendrów i myślę, że nie jest łatwo zbudować z nimi bliską, przyjacielską relację. Z łatwością rozmawia się z nimi o wszystkim, ale nie wiąże się to z potrzebą bliższego kontaktu z ich strony a jest raczej wyrazem ich naturalnej otwartości i chęcią rozmowy. Zaproszenie do własnego domu to na ogół dla Holendra poważny krok w stronę rozpoczęcia bliższej relacji z kimś nowym.
Jak Twoi synowie czują się w Rotterdamie?
Franek i Robert urodzili się w Rotterdamie. To tutaj chodzili do przedszkola a teraz do szkoły. Mają tu swoich kolegów i swoje miejsca, w których czują się dobrze. W ich klasie są dzieci, których rodzice urodzili się w Turcji, Serbii, Chinach czy Angoli. Mieszane małżeństwa, gdzie jedno z rodziców pochodzi z Francji, Rosji czy Hiszpanii to również codzienność, która nikogo nie dziwi. Chłopcy nie są jedynymi, którzy mówią w dwóch językach, więc są częścią tego naturalnego międzynarodowego społeczeństwa .
Jakie widzisz różnice między polskim i holenderskim szkolnictwem?
Przede wszystkim nie wiem, co to gorączka przygotowań przed rozpoczęciem roku szkolnego, tak powszechna w Polsce. Nie szykuję zeszytów i podręczników, bo chłopcy wszystkie potrzebne materiały mają w szkole. Jedyne, co zabierają z domu to plecaki z drugim śniadaniem, strój na w-f i basen. Druga fundamentalna różnica to brak pracy domowej. Po szkole Franek z Robertem poświecają czas na zabawę, umawianie się z kolegami i zajęcia sportowe. Tak to przynajmniej wygląda w szkole podstawowej, w średniej podobno przybywa obowiązków.
A co najbardziej Ci się podoba w tamtejszym systemie nauczania?
Najbardziej podoba mi się to, że moje dzieci lubią chodzić do szkoły! Ale tak na poważnie to szkoła, którą wybraliśmy dla chłopców, jest oparta na filozofii Daltona. W wielkim skrócie można powiedzieć, że jest to odłam szkoły Montessori z tym, że nacisk jest położony na pracę w grupach oraz rozbudzanie niezależności i samodzielności dzieci. Chłopcy rozpoczęli edukację w wieku 4 lat. Pierwsze dwa lata to nauka połączona z zabawą. Od 6 latków zaczyna się już więcej wymagać.
Czy jest coś, co byś tam zmieniła?
Jest coś, czego mi brakuje i co tak lubiłam jako dziecko w Polsce. Szkolna stołówka i ciepłe posiłki dla dzieci, szczególnie zimą.
Jak wygląda praca Twoja i Twojego męża w Rotterdamie? Jakie dostrzegasz różnice w rozmowach z klientami i samym wykonywaniu zawodu architekta w Polsce i Holandii?
Ani ja, ani Arek nie pracowaliśmy w Polsce. Swoje pierwsze doświadczenia zawodowe zdobywaliśmy już tutaj na miejscu, więc trudno mi mówić o różnicach. Zawód architekta jest bardzo szanowany w Holandii i odczuwa się to w kontaktach z klientami, co bardzo pomaga w pracy.
A co się zmieniło w Twojej pracy od kiedy zostałaś mamą?
Przede wszystkim nie spodziewałam się, że tak łatwo pogodzę pracę zawodową z macierzyństwem. Po przyjściu na świat naszego synka zaczęłam pracować 4 dni w tygodniu. Ja miałam wolne poniedziałki a mąż – piątki. Franek chodził do przedszkola 3 dni w tygodniu a pozostałe dni spędzał z nami.
Czy czułaś wsparcie ze strony firmy po porodzie?
Jednym z najmilszych zaskoczeń w pracy była nie tylko przygotowana dla mnie półeczka w lodówce z moim imieniem, gdzie mogłam zostawiać butelki z odciągniętym mlekiem dla dziecka, ale także specjalne pomieszczenie, gdzie mogłam w spokoju korzystać z laktatora. Piękny bukiet kwiatów został dostarczony z gratulacjami od szefa 3 dni po porodzie. W 2010 roku na świecie pojawił się nasz drugi syn a 2 lata później nasze kolejne dziecko – firma Rafa-kids. Nasz pomysł na wysokiej jakości designerskie meble dla dzieci okazał się strzałem w dziesiątkę. Zamówienia płyną z całego świata, łącznie z rozpoczęciem współpracy z partnerem w Japonii. Porzuciłam pracę w architekturze i oddałam się z pasją budowaniu własnej marki. Wszystko jest dla mnie znów nowe!
Jak to jest być mamą dwóch chłopców? Jak się dzielicie z mężem codziennymi obowiązkami?
Bycie mamą dwóch chłopców jest wielkim wyzwaniem i na pewno nie można się przy nich nudzić! Cisza w domu panuje chyba tylko podczas oglądania bajek lub jak obaj są już w łóżkach. Arek swoją energią dorównuje dzieciom, więc fantastycznie się rozumieją i spędzają ze sobą bardzo dużo czasu. Mąż przejmuje większość aktywnego czasu z chłopcami, jak chodzenie na basen, piłka nożna czy skoki na trampolinie. Ja czuwam nad tymi bardziej przyziemnymi, codziennymi obowiązkami.
Skąd bierzesz siły, jak się regenerujesz?
Sama nie wiem, skąd ja na to biorę siły. Myślę, że klasyczne “ buzi “ na dobranoc i słowa “ kocham Cię “ dają mi największy zastrzyk energii.
Czy coś się w Tobie zmieniło, od kiedy zostałaś mamą?
Moje własne potrzeby zeszły na drugi, a nawet trzeci plan. Chłopcy są na pierwszym miejscu, potem praca a to, co udaje mi się wygospodarować ponadto – przeznaczam dla siebie. Staram się dać im jak najwięcej uwagi, ale teraz często praca miesza się z naszym czasem wolnym i może się zdarzyć, że w weekend chłopcy są z nami w studiu i pomagają przy sesji zdjęciowej. Stałam się też chyba bardziej praktyczna i nie poświęcam czasu na mało istotne rzeczy, bo cenię każdą chwilę bardziej niż kiedyś. Dlatego ten czas, który mam, staram się wykorzystywać jak najlepiej.
Co z Twojego punktu widzenia jest najtrudniejsze w byciu mamą dwójki dzieci?
Nie ma jednej gotowej recepty na wychowanie dziecka. Każde jest inne i muszę dobrze obserwować potrzeby chłopców i pomagać im się rozwijać we własnym rytmie. Moje przekonanie, że wiem tak wiele o wychowywaniu dzieci po urodzeniu Franka legło w gruzach, gdy na świat przyszedł jego brat. Sprawdzone metody usypiania, karmienia, rytmu dnia, które mój starszy syn tak lubił, absolutnie nie chciały zadziałać w przypadku drugiego syna. Jeśli Frankowi czegoś zabronię, to z bólem w oczach wychodzi z pokoju bez słowa. Robert w tej samej sytuacji zacznie otwarcie wyrażać swoje niezadowolenie i złość, najchętniej poprzez wrzask. I to nie ma nic wspólnego z wiekiem. To kwestia temperamentu i innych potrzeb. Wyznaczanie granic i bycie konsekwentną to elementy macierzyństwa, których najpilniej musiałam się nauczyć.
Teraz uważaj, będzie sentymentalnie. Opowiedz, za czym tęsknisz na emigracji, czego Ci brakuje w Holandii?
Tęsknię najbardziej za tym, by czasami spontanicznie “ podrzucić ” dzieci na weekend do dziadka. I za przyjaciółmi, z którymi mogę posiedzieć na wrocławskim rynku.
Jak często przyjeżdżasz do Polski? I czy powrót do kraju w ogóle wchodzi w grę?
Do kraju przyjeżdżam na ogół raz w roku i nie planuję powrotu. Czuję, że teraz w moim życiu jest czas odchowania tych naszych piskląt. Jednak gdy podrosną i zaczną same latać, to my też polecimy gdzieś dalej. Myślę, że Holandia to tylko takie bezpieczne miejsce na ten szczególny okres naszego życia, który pozwala nam cieszyć się dzieciństwem naszych dzieci. Wierzę jednak, że nowe miejsca jeszcze czekają na nasze odkrycie.