asd
Ewa po wielu latach poszukiwań swojego miejsca na świecie znalazła je w Normandii. Mieszka tu z synami i mężem Francuzem, którego poznała zaledwie kilka tygodni przed wyjazdem z Polski na stałe. To się nazywa szczęśliwy obrót spraw.
Podążanie za opowieścią snutą przez Ewę Ostoję-Helczyńską, szefową kuchni, założycielkę marki Vadim et Josephine oraz mamę 6-letniego Sachy i 2-letniego Aidena, jest jak swobodny spacer przez położony na granicy Normandii i regionu paryskiego park Vexin. Ewa mieszka tu z rodziną od trzech lat, dla tego miejsca porzuciła Paryż, i wkłada wiele serca i zaangażowania w poznawanie każdego zakątka i każdego mieszkańca. Jak sama mówi, gdyby nie 6 miesięcy słoty i wiatru w okresie jesienno-zimowym, to pewnie nigdzie by się stąd nie ruszali.
To jedna z tych historii, które opowiadają o szczęśliwym i spełnionym życiu na emigracji. Nie wszystko ułożyło się samo, Ewa świetnie przygotowała się do wyjazdu, miała za sobą liczne podróże do Francji, świetnie znała język i nie obawiała się wyzwań. To, plus pracowitość i wewnętrzna pogoda ducha, stały się dobrą bazą do zaczynania od nowa w obcym kraju. Posłuchajcie, jak przygotować się na zmianę, jak zdobyć się na odwagę, by iść własną drogą i jak radzić sobie w sytuacji, gdy wspaniałe plany trzeba odłożyć na później, bo życie samo niespodziewanie wciska pedał hamulca.
*
Czy zanim wyemigrowałaś z Polski do Francji, bywałaś wcześniej w tym kraju?
Urodziłam się i wychowałam w Gorzowie Wielkopolskim. W drugiej klasie liceum pojechałam na wycieczkę szkolną do Paryża. I ten skradł mi serce i duszę, kiedy tylko postawiłam pierwsze kroki na bruku Placu Zgody.
Pojechałaś z planem czy zupełnie spontanicznie?
Zaraz po maturze wyjechałam do Francji pracować jako au pair. Mieszkałam u fantastycznej rodziny, opiekowałam się czwórką z szóstki dzieci. Zwiedziłam z nimi całą Francję, od normandzkich plaż, przez alzackie winnice, po Lazurowe Wybrzeże. Po roku wróciłam do Polski, żeby zacząć studia, ale podróżniczy bakcyl, który złapałam, podsycał niedającą się ujarzmić ochotę na spakowanie na nowo walizek i udanie się w nieznane. Dziesięć następnych lat wypełnionych było ciągłymi przeprowadzkami – od Bonn, przez Cork, Dublin, na Paryżu skończywszy, gdzie spełniałam się jako szef kuchni. A kiedy w kalendarzu życia pojawiła się magiczna trzydziestka, poczułam, że czas rozpakować kartony z książkami kulinarnymi i sprzętem kuchennym. Wtedy zdecydowałam się na Francję. Chciałam poznać ją od podszewki, żyć życiem z książek Françoise Sagan, studiować historię sztuki na Sorbonie i pić czerwone wino z kryształowych kieliszków.
A więc twoje motywy były zgoła zmysłowe? Żadnej kalkulacji, logiki?
Fascynacja kuchnią francuską i to, co się z nią wiąże, były główną motywacją do podjęcia decyzji o osiedleniu się we Francji na stałe. Przyjeżdżałam tutaj dosyć często, ze względu na koligacje rodzinne i za każdym razem, z coraz to mniejszą ochotą, wracałam do domu. I obojętnie, w którym kraju mieszkałam, po kilku tygodniach zaczynałam tęsknić za codziennym chodzeniem na targ po lokalne warzywa i owoce, brakowało mi półek wypełnionych serami, owoców morza czy chleba. Brakowało mi tej niesamowitej atmosfery przy stole, kiedy zasiada się do niego po to, żeby zjeść śniadanie, a wstaje, żeby położyć się spać. Żaden inny kraj nie ma dla mnie porównywalnej atmosfery, jeżeli chodzi o życie dookoła stołu.
Jakie były twoje wrażenia zaraz po przyjeździe? Poczułaś, że to gościnny kraj?
Francja przyjęła mnie bardzo dobrze. Być może dlatego, że władałam już biegle językiem francuskim i przez to, że od lat mieszkałam w różnych zakątkach Europy, byłam otwarta na ludzi i na nowe kontakty. Na kilka tygodni przed przeprowadzką poznałam przez Internet mojego przyszłego męża, dlatego przyjeżdżając tutaj, nie czułam się samotna i zdana na samą siebie. Bardzo szybko znalazłam pracę i zaczęłam żyć normalnym,codziennym życiem. Nie czułam się obcokrajowcem. Czułam się obywatelką świata.
Od kilku lat mieszkasz z rodziną w Normandii. Co was skłoniło do wyjazdu z Paryża?
Od trzech lat mieszkam z mężem, synami, 6-letnim Sachą i 2-letnim Aidenem, i małym zwierzyńcem w parku regionalnym Vexin, położonym na granicy Normandii i regionu paryskiego. Pierwszy raz poznaliśmy tę okolicę podczas nieprzewidzianej wycieczki przez okoliczne wioski, kiedy zjechaliśmy z zatłoczonej autostrady wiodącej z Paryża do Normandii, gdzie zwykle spędzaliśmy weekendy. Dodaliśmy sobie kilkadziesiąt kilometrów na liczniku, ale za to dane nam było odkryć niesamowity region, położony z dala od turystycznych szlaków. Dlatego, kiedy zdecydowaliśmy się na opuszczenie Paryża, było dla nas oczywiste, że to tam będziemy szukać naszego domu. Ale tak naprawdę, to on znalazł nas.
Jaki jest wasz nowy dom?
Położony w małej wiosce, o niezbyt wysublimowanej architekturze, ukazał nam się pewnego kwietniowego poranka, skąpany w kwiecie bzu. Niesamowity, cały z drewna, z dachem pokrytym roślinnością, w której tańczyły pszczoły, wygrywające hipnotyczne nuty. Był prawie że bezczelny i wyniosły w tej swojej odmienności, a my postanowiliśmy go ujarzmić. Ostatnie trzy lata spędziliśmy na poznawaniu parku Vexin i z każdym dniem odkrywamy jego nowy zakątek. Nie na darmo był to region uwielbiany przez impresjonistów. Claude Monet spędził w nim większość swojego życia, malując nenufary i hodując setki odmian kwiatów. Vincent van Gogh zakończył tutaj swój żywot i został pochowany wraz ze swoim bratem na cmentarzu w pobliskiej wiosce. Przyroda zmienia się tutaj z każdym dniem, a pory roku nagle nabierają sensu. Mamy niesamowity komfort, mogąc dojechać do Paryża w zaledwie 30 minut, a i nad morze nie mamy zbyt daleko. I gdyby nie 6 miesięcy słoty i wiatru w okresie jesienno-zimowym, to pewnie nigdzie byśmy się stąd nie ruszali.
I jak ci jest z tą zmianą?
Kiedy podjęliśmy decyzję o przeprowadzce do parku Vexin, nie wiedzieliśmy jeszcze, że przyjdzie nam zapisywać białe kartki jednej z najbardziej niesamowitych przygód naszego życia. Opuszczając region paryski, zostawiliśmy za sobą większość kontaktów towarzyskich, miejskie życie i nieustanny pośpiech. Niedługo po przeprowadzce podjęliśmy decyzję, że odejdę z pracy, żeby móc się poświęcić wychowaniu naszego syna Saszy oraz pisaniu książki kucharskiej, o której zawsze marzyłam. Niedługo po tym dowiedzieliśmy się, że jestem w ciąży z naszym drugim synem. Życie samo nacisnęło pedał hamulca.
Dużo zmian naraz, a co z książką kucharską?
Nie zapomniałam! Oczekując na przyjście na świat Aidena, zaczęłam poznawać park Vexin od podszewki. Po kilku miesiącach zdałam sobie sprawę, że kompletnie odeszliśmy od industrialnej konsumpcji. Zaopatrujemy się w potrzebne nam rzeczy w krótkim obiegu, u lokalnych producentów. Nawiązaliśmy znajomości z producentami warzyw i owoców, serów, olejów, hodowcami krów i owiec. Od wielu miesięcy nie zrobiliśmy zakupów w supermarkecie. Ale te kontakty to nie tylko sposób na zaoszczędzenie kilku euro. To przede wszystkim niesamowita więź z ludźmi, którzy mieszkają w naszym regionie. Poznajemy ich rodziny i historie, jesteśmy świadkami sukcesów i porażek. Czujemy się częścią społeczności. Wszystko to skłoniło nas do napisania wspólnej książki kulinarnej, okraszonej opowieściami rodzinnymi, portretami tych, którzy tworzą naszą codzienność. W związku z tym, że mój mąż jest fotografem, powstał również pomysł wystawy portretów rolników, producentów, artystów i sprzedawców, z którymi współpracujemy. Oba projekty ujrzą światło dzienne w tym samym czasie. Prowadzimy pierwsze rozmowy z merostwami okolicznych miasteczek, żeby przedstawić projekt w lokalnych szkołach i edukować dzieci i młodzież o naturalnym bogactwie regionu, w którym żyjemy.
Wspaniały projekt, trzymam kciuki. Opowiedz, jak wyglądały twoje zawodowe początki.
Po kilku latach pracy w biurze zdecydowałam się na wyjście ze strefy komfortu pracownika i poświęcenie się swoim pasjom. Finansowo była to decyzja dosyć ciężka, jednakże w ten sposób otworzyłam sobie drzwi do wielu fascynujących projektów. Jednym z nich było stworzenie Vadim et Josephine, marki lnianych ubrań dla dzieci. Zawsze fascynowała mnie francuska moda, wyczucie stylu i jakość kupowanych ubrań. Francuzi ubierają się skromnie, ale ich styl jest zawsze nienaganny. Francuscy rodzice są bardzo przyzwyczajeni do tutejszych marek – Petit Bateau, Jacadi, Cyrillus czy Tartine au Chocolat i często te ubrania służą kilku pokoleniom. Kiedy patrzę na zdjęcia z dzieciństwa mojego męża, odnajduję wiele podobieństw w tym, jak ubieramy nasze własne dzieci. I ten aspekt vintage miał bezpośredni wpływ na moją kolekcję, której ubranka mogą towarzyszyć dziecku w życiu codziennym, ale też przy okazji świąt. Są uniwersalne i wykonane z najlepszej jakości francuskiego lnu. Każdy model powstaje w kilku egzemplarzach, a każdy egzemplarz jest właściwie unikatowy. Rysuję i szyję jedną kolekcję na rok. Nie odczuwam presji środowiska mody, po prostu robię to, co sprawia mi przyjemność. Współpracuję z moim mężem, który ma świetne wyczucie stylu i zajmuje się całą wizualną oprawą marki.
Ufam, że nie porzuciłaś kulinariów na dobre…
Ależ nie. Pracuję obecnie nad kulinarnym projektem o nazwie aCOOKu. Będzie to połączenie magazynu kulinarnego, video-książki kucharskiej oraz przewodnika po restauracjach z całego świata. Jest on skierowany do miłośników jedzenia, którzy chcą odkrywać nowe smaki i aromaty z całego świata oraz eksperymentować w kuchni. Do współpracy zaprosiłam polskie blogerki, które na stałe mieszkają poza Polską i są ekspertkami w swojej lokalnej kuchni. Będzie to najbardziej międzynarodowy periodyk kulinarny na polskim rynku.
Domyślam się, że przy tylu aktywnościach musisz mieć pewne wsparcie ze strony żłobków, przedszkoli i szkoły. Jak one funkcjonują w waszym regionie?
Francja ma dosyć konserwatywne podejście, jeżeli chodzi o opiekę nad dziećmi. Przedszkole, które zaczyna się w wieku trzech lat i trwa 3 lata, jest bezpłatne i wchodzi w skład systemu edukacji. Żłobek to trochę inna sprawa. Na wsi nie ma zbyt wielu struktur pozwalających na znalezienie opieki nad małym dzieckiem. Na szczęście istnieje instytucja opiekunki do dziecka, tzw. assistante maternelle, która może być zatrudniona przez kilka rodzin, co pozwala na zmniejszenie kosztów opieki. Nasz młodszy syn Aiden ma 2 lata i do przyszłego roku zostaje ze mną w domu. Bardzo chciałam spędzić z nim te chwile dzieciństwa, które tak szybko przemija. Zajmowanie się takim małym dzieckiem 24/7 uczy cierpliwości i organizacji, gdyż bycie mamą to tylko jeden z aspektów mojego życia.
No dobrze, a co ze starszakami? Jak wygląda zwyczajny dzień w szkole Sachy?
We Francji dzieci w wieku 6 lat idą do zerówki CP, która jest już obowiązkowa. Tydzień szkolny trwa 4 dni: poniedziałek, wtorek, czwartek i piątek. Lekcje zaczynają się ok. 8:30 i trwają do 11:30. Następnie jest przerwa na obiad, który dzieci mogą spożywać w szkole, na stołówce lub w domu, jeżeli mieszkają blisko. Lekcje popołudniowe zaczynają się o 13.30, a kończą o 16.30. Niektóre prywatne placówki edukacyjne proponują też lekcje w sobotnie poranki.
A więc środy Sacha ma wolne?
Tak, środy są wolne od szkoły i właśnie tego dnia dzieci mają większość zajęć pozalekcyjnych. U dziewczynek popularny jest taniec, chłopcy często grają w piłkę nożną. Jako że nasza rodzina jest zakochana w sportach wodnych, Sacha uczęszcza do szkoły nawigacji w soboty rano, w środy ma basen i piłkę nożną. Mały Aiden na razie kopie piłkę na boisku, podczas treningu brata.
Francuskie prawo pozwala rodzinom tak zaaranżować swój tydzień pracy, że często jeden z rodziców zostaje w domu, aby móc zajmować się dziećmi. Jest to praktyka stosowana od dziesięcioleci i wpisała się na dobre w socjologiczny profil francuskiego społeczeństwa.
Jak zmieniło się twoje życie odkąd jesteś mamą?
Bycie mamą dwóch chłopców to niesamowicie inspirujące doświadczenie. Traktujemy nasze dzieci jako niezależnie myślące jednostki. Naszym zadaniem, jako rodziców, jest towarzyszenie im w drodze, jaką obiorą w życiu, a nie wybranie im ścieżki, którą pójdą. Dlatego robimy wszystko, żeby mogli rozwijać swoje pasje. Sacha i Aiden uczestniczą we wszystkich naszych projektach, uczą się razem z nami. Chłopcy uwielbiają nasze wspólne wypady na okoliczne farmy, chętnie spędzają czas w kuchni, ale też potrafią zająć się sobą, bawiąc się jak inne dzieci – samochodami lub Lego. Próbujemy im przekazać, że nie liczba rzeczy, które posiadają, jest ważna, ale ich jakość i to, jak będą ich używać. Dlatego nasz dom jest wypełniony przedmiotami, które mają już swoją historię, przeszły przez niejedne dziecięce rączki. Dużo inwestujemy w książki i przybory artystyczne. Robimy wiele rzeczy razem, dlatego chłopcy nie uczestniczą w wielu pozaszkolnych zajęciach. Bardzo ważne jest dla nas przekazanie im pozytywnych wartości, szacunku do drugiego człowieka i savoir-vivre, który wychodzi poza ramy tego, z której strony talerzyka położyć widelec do hors-d’œuvres.
Jak podzieliliście się z mężem codziennymi obowiązkami?
Nie przyszło nam to łatwo. Dopiero niedawno wypracowaliśmy sobie system podziału ról. Kiedy ja potrzebuję spokoju do szycia lub pisania, Erwan zajmuje się chłopcami. To, że pracuję w domu, nie znaczy, że nie mogę spełniać się zawodowo lub towarzysko. Nasz związek osiągnął status partnerskiego po kilku latach ścierania się mocnych charakterów.
Jak odpoczywasz?
Nie potrzebuję wiele do zregenerowania sił po intensywnym dniu. Czerpię energię z mojej codzienności, rodzinnego życia. A najlepiej odpoczywam nad talerzem świeżych ostryg z Cancale i kieliszkiem białego wytrawnego wina chablis, spożywanych w otoczeniu najbliższych mi osób. Serdecznie zapraszam do śledzenia naszego profilu na Instagramie, na którym na bieżąco dokumentujemy nasze wiejskie życie.
Czy myślisz czasem o powrocie do Polski?
Wyjechałam z Polski, żeby poznać kawałek świata i po latach podróżowania znalazłam swoje miejsce na ziemi. I o ile tęsknię za rodziną i przyjaciółmi, którzy zostali w Polsce, to jednak moja codzienność sprawia, że jestem szczęśliwa. Staram się odwiedzać Polskę raz w roku, jednak najlepiej czuję się u siebie na wsi i wolę, kiedy to my gościmy w naszym ogrodzie, dookoła pięknie zastawionego stołu.
Nie wiem dokąd zaprowadzą nas nasze projekty. Chciałabym, żeby nasze dzieci poznawały świat razem z nami. Polskę noszę w sercu i staram się przekazać jej kawałek moim synom. Kto wie, może kiedyś postawimy walizki nad polskim morzem. Przyszłość pokaże…
Trzymam kciuki za powodzenie waszych projektów i dziękuję za rozmowę.
*
Rozmawiała: Dominika Janik