Tulenie w tula

Tulenie Tadzia

Rozmowa z Aleksandrą Rusak

Tulenie Tadzia
Kinga Hołub

Jeśli kwiaty mogą łagodzić obyczaje, to każdy bez recepty powinien tej jesieni zapodać sobie 10 minut relaksu pośród dalii, astrów, celozji i hortensji. Przedawkowanie, wielce prawdopodobne, niczym złym nie skutkuje. Wchodzimy w stan relaksu i nie wkurza nas już deszcz za oknem. Ola coś o tym wie…

Pradziadkowie i dziadkowie Oli prowadzili w Warszawie hodowlę roślin i kwiaciarnię. Gdy jesteś małą dziewczynką i dorastasz pośród traw, róż i agaw, to wielce możliwe, że w głowie zakiełkuje myśl, by swoją przyszłość związać z kwiatami. Albo i nie. Może zafascynujesz się fakturą tkanin i modą? A może jednym i drugim, bo natura jest najlepszą projektantką na świecie. Kwiaty nie wychodzą z mody i na szczęście nie kupujemy już ich tylko „do cioci na imieniny”. Dziś w serii  #tulenie w tula bardzo kwiatowe spotkanie z Olą z warszawskiej kwiaciarni MÁK 1904, którą prowadzi razem z mamą. A na spacer z małym Tadziem ruszamy Aleją Róż, jakże by inaczej.

Patrząc na twoje rodzinne tradycje, pasuje mi tu tytuł „Skazana na kwiaty”. Oczywiście szczęśliwie. Przeznaczenie czy marzenie małej dziewczynki dorastającej wśród róż?

Od zawsze kochałam kwiaty! Myślę, że to było moje przeznaczenie, ale jednocześnie marzenie, które wydawało mi się odległe i nie do spełnienia. Z pomocą w uwierzenie w siebie, swój talent i możliwości przyszła moja najbliższa rodzina, która od zawsze mnie wspierała w wyborach, i okazało się, że marzenie może być realne.

A jednak najpierw związałaś się z modą, jesteś absolwentką projektowania ubioru w School of Form w Poznaniu. Podobno w modzie fascynowała cię najbardziej faktura, struktura materiału. Jak ze świata mody trafiłaś do świata kwiatów?

Moda otworzyła mi głowę na niestandardowe myślenie, a raczej szkoła, w której studiowałam. Byłam młodziutka, rok po liceum (wcześniej poszłam na italianistykę, z której po 4 miesiącach zrezygnowałam). Moda jako kierunek wydawał mi się najbliższy, bo odkąd pamietam, uwielbiałam się „stroić”. Zaczęło się w wieku 3 lat – kiedy przychodzili goście, szłam do babcinej szafy po czerwone buty na delikatnym obcasie (wiem o tym z opowieści, ale buty pamiętam doskonale). Od zawsze wiedziałam, że nie będę projektantką ubioru, bo tego nie czułam. Moje projekty polegały bardziej na zniekształcaniu sylwetki, bawieniu się tkaninami, formą i różnymi kształtami. I to prawda, mnie fascynowały tkaniny i ich struktury.

Blisko stąd do świata roślin…

Tak, natura jest niesamowicie inspirująca, często w social mediach wstawiam zdjęcia pola, bo to fascynujące, jak niektóre odmiany kwiatów potrafią nieregularne rosnąć, a w całości wszystko jest tak spójne. Przypadkowo ktoś poprosił mnie kiedyś o stworzenie instalacji na dwa eventy – a że kwiaty zawsze były moją pasją, to się zgodziłam. W ten sposób wykonałam swoje pierwsze zlecenie i założyłam MÁK 1904 . 

Rodzinny biznes przez duże R. Prowadzisz MÁK 1904 z mamą, brat pomógł ci na starcie, słynna klamka u drzwi to jego dzieło. A teraz pośród kwiatów i traw śpi sobie Tadzio. Jak zmieniło cię zawodowo macierzyństwo?

Tak, jesteśmy bardzo blisko, mocno ze sobą zżyci i często sobie pomagamy. Z mamą jestem w biznesie, ponieważ od zawsze to było nasze marzenie, aby mieć kwiaciarnię. Tadzio na razie trochę nie ma wyboru, bo taki jest mój tryb pracy, ale rzeczywiście dzięki niemu nauczyłam się odmawiać i doceniać czas. Wcześniej chciałam każdego zadowolić i nie potrafiłam odmówić, pracowałam od rana do nocy – teraz jest to niemożliwe, mam potrzebę, by spędzać też czas z Tadziem i poświecić go na jego rozwój.

Biznes z mamą – wydaje się nie zawsze łatwe. Chyba że macie wspólną pasje i umawiacie się na określone zasady gry.

Praca z mamą to niesamowite wyzwanie. Wydaje mi się, że bardzo ważne jest słuchanie siebie nawzajem, wyznaczenie sobie obowiązków, zaufanie oraz cierpliwość.

Zawarłyście umowę family comes first

Tak, zawarłyśmy umowę, że jeśli będziemy się za bardzo kłócić, to rozstajemy się biznesowo, bo rodzina jest dla nas najważniejsza.

Układanie bukietu z maluchem, nosidło pomaga! Masz swoje ulubione trasy spacerowe w okolicy?

Nosidło jest cudowne, szczególnie przy mojej pracy. Tadzio jest blisko, nie denerwuje się, a ja mam wolne ręce i mogę chociażby ułożyć bukiet. Uwielbiam park Dolinkę Szwajcarską, do której idzie się przez jedną z najładniejszych ulic w Warszawie, Aleję Róż! W tym parku również wychowywała się moja mama, więc ma on dla mnie podwójne znaczenie. 

Twoja mama przesiadywała w kwiaciarni babci, teraz twój syn wpatruje się w rośliny. Podobno uspokaja go widok drzew?

Tadzio uwielbia drzewa, naprawdę. Spacery w parku działają na niego hipnotyzująco na tyle, że nawet na nich nie zasypia, tylko do tych drzew mówi. Piękny jest to widok!

Kwiaciarnia jest strefą relaksu, zawsze to wiedziałam!

MÁK jest moim pierwszym dzieckiem. Moją pasją, zamiłowaniem, a jednocześnie moim biznesem. Ja rzeczywiście w pracy się relaksuję, np. tworząc kompozycje. Uwielbiam również kontakt z ludźmi, czerpię od nich pozytywną energię. To zdecydowanie jest moja strefa relaksu.

Kupuję kwiaty, bo poprawia mi to nastrój. Kto do was przychodzi i czy obserwujesz jakieś warszawskie trendy kwiatowe?

To prawda, coraz częściej chcemy otaczać się pięknem w swoim domu i wybieramy świeże kwiaty. Przychodzą do nas różni klienci, ale raczej tacy, którzy są świadomi wyboru, nie ma przypadkowych ludzi – albo widzieli nas na Instagramie, albo ktoś im polecił nasze miejsce. Jeśli chodzi o hity kwiatowe, na pewno jest to anturium, które u nas jest w nowej odsłonie i innej kolorystyce, celozja (większość ludzi nie zna tej odmiany) i protea – królowa kwiatów. Stawiam na sezonowość oraz oryginalność. Kiedy zobaczę coś nowego, od razu to kupuję, działam intuicyjnie i to się sprawdza – najcześciej te kwiaty schodzą jako pierwsze. 

Twój ulubiony kwiat?

Hortensja i bez – chyba również z sentymentu, bo pamiętam przepiękne hortensje w ogrodzie babci. Fascynuje mnie ich struktura – jeden kwiat składa się z kilkudziecięciu małych kwiatuszków.

Opowiesz, co stoi za węgierską pisownią w nazwie kwiaciarni?

Pisownia nawiązuje do naszych węgierskich korzeni (babci mamy mama pochodziła z Węgier), zaś data nawiązuje do pierwszej reklamy, ogłoszenia gospodarstwa moich pradziadków w prasie. 

Być może mak będzie jednym z pierwszych słów Tadzia, tego życzę!

Byłabym przeszczęśliwa (śmiech).

Mama w kwiatach, pochylona nad hortensją i bzem. Być może takie będą pierwsze wspomnienia z dzieciństwa małego Tadzia. Chłodne powietrze w kwiaciarni i zapach skutecznie usypia. Póki śpi, ja spokojnie proszę Olę o bukiet dla mnie…

W sesji Ola tuliła Tadzia w nosidle Coast May. Inne nosidła zdobione graficznym wzorem znajdziesz tu.

 

Ola Rusak o sobie: świeżo upieczona mama Tadzia, kochająca kwiaty, wdzięczna, że może łączyć pracę marzeń z macierzyństwem. Pragnąca rozwijać siebie i swoją markę. 

 

*

Materiał powstał we współpracy z marką Tula.

Dodaj komentarz