Odpoczynek z dziećmi. Przez swoje bezdzietne lata słyszałam od różnych rodziców, że taki nie istnieje. Opowiadali o długich spisach przedmiotów, o pluszaku, bez którego dziecko nie zaśnie. O planach dorosłych, które czasem trudno pogodzić z potrzebami niedorosłych. Te opowieści zlały mi się w jedno: wakacje z dziećmi to znój.
Gdy pierwszy raz (i jak do tej pory ostatni) wybrałam się w podróż samolotem z moją przyjaciółką i naszymi córkami, wynajęty samochód okazał się mały – w bagażniku nie mieściły się dwa wózki. Gdy obie dziewczynki krzyczały na autostradzie, zmniejszał się jeszcze bardziej. Pierwszy raz w życiu musiałam zaplanować, które obrazy zdążę obejrzeć w muzeum – jedna miała rok, druga dwa z kawałkiem – dziewczynki miały swoje granice. Podobnie jak muzealne służby, które kazały nam wozić dziewczynki w wózkach. Na końcu była ulga na twarzy mężczyzny w samolocie, gdy odkrył, że nie musi siedzieć obok nas. Ale przecież nie trzeba lecieć do Hiszpanii, by te doświadczenia były podobne. Wystarczy wyjść z dzieckiem z domu.
Dla wielu wyjazd bez pociech to najbardziej wyczekiwana forma relaksu. Chwila prawdziwego odpoczynku, dar od losu, czyli od dziadków. Czas nieobciążony odpowiedzialnością. Pozbawiony rodzaju uważności znanego jako oczy dookoła głowy. Odkąd odeszłam z etatu, rozmyślam o definicjach odpoczynku. Jaki stan ciała i umysłu spełnia tę definicję? Czy jeśli się ma pod opieką małe dzieci, w ogóle można zaznać odpoczynku?
W mediach społecznościowych czytam o spacerach, medytacji, wystawianiu się na poranne słońce przed pierwszym spojrzeniem w telefon, nicnierobieniu. O naturalnych sposobach obniżania kortyzolu. Wszystko brzmi jak zadania do odrobienia. Trudno je upchnąć w planie dnia, nawet tak pustawym, że daje złudę godzin czekania na nicnierobienie jak mój. Najtrudniej nie czuć się winną nicnierobienia, a zarazem niewystarczającego odpoczywania. Pozbyć się lęku. Ten zresztą towarzyszy mi nieustannie, bo gdy zyskałam czas na nicnierobienie, straciłam poczucie bezpieczeństwa. Płynność finansowa bywa warunkiem prawdziwej swobody spacerowania, choć skraca czas na spacerowanie. Zwłaszcza gdy jest się odpowiedzialnym za dziecko. Rodzice z dłuższym stażem przypominają, że wiek, liczba dzieci, a w konsekwencji środki potrzebne na rodzinne wakacje skracają ten czas jeszcze bardziej.
Nawet jeśli znajdzie się czas na nicnierobienie, to najtrudniejsze jest nicniemyślenie. Pozornym antidotum okazuje się przeglądanie telefonu, który jest zawsze w zasięgu ręki. Czas spędzony z dzieckiem, które wymaga oczu dookoła głowy, łatwiej poprzecinać zerkaniem w media społecznościowe niż czytaniem książki. Trzeba tylko odegnać kolejną wychowawczą mądrość, że pociechy uczą się przez obserwację i bardzo chcą robić to, co my, a przecież nie chcemy, by siedziały w telefonach. Na książce trzeba się skupić. Na strumieniach filmików, obrazów i ubrań z drugiej ręki za pół ceny nieszczególnie. Można szybko podnieść oczy znad ekranu, zainterweniować na placu zabaw, gdy dziecko zbyt długo blokuje zjeżdżalnię. Odkąd mam córkę, spojrzenie w telefon przypomina mi przerwę na papierosa w czasach, gdy pracowałam za barem. Szkodliwa dla zdrowia chwila wytchnienia od uwagi skierowanej na innych. Scrollowanie łatwo pogodzić z wielozadaniowością, upchnąć w różne „pomiędzy”. To łatwiejsze niż prawdziwe nicnierobienie, bo daje iluzję robienia, a jednocześnie odrywa od tu i teraz. Zresztą ludzie, którzy mówią do mnie z ekranów, podpowiadają, że to źle, najlepiej jest właśnie tu i teraz. Tylko co, gdy tu i teraz głowa przypomina krążek na stole do wakacyjnej gry w cymbergaja, który w kółko odbija się od band, a dzieci dookoła krzyczą „jeszcze!”?
Nie licząc odwiedzin u bliskich, najwięcej podróżuję ostatnio sama. Myślałam, że te godziny spędzone w pociągach dadzą mi ten słynny odpoczynek. Czas bez oczu dookoła głowy, bez krzątactwa, bo w wagonach nie ma brudnych naczyń i prania. Okazuje się jednak, że krzątactwo w innej formie na stałe zamieszkało w mojej głowie. Krzątactwo planów, lęków, marzeń i oczekiwań – wożę je ze sobą wszędzie. Przysposobiło się na tyle sprytnie, że nawet gdy czytam, uwija się gdzieś w tle. Często hałasuje tak głośno, że tracę przekonanie, jakie zdanie właśnie przeczytałam. Czasami kładzie się spać. Zazwyczaj wtedy, kiedy przeglądam telefon lub włączam tryb oczy dookoła głowy.

Oliwia Bosomtwe – pisze, rozmawia i opowiada. Autorka książki Jak biały człowiek. Opowieść o Polakach i innych (W.A.B, 2024). Przez trzy lata była redaktorką naczelną noizz.pl. Publikowała między innymi w Znaku, Vogue’u i Res Publice Nowej. Urodziła się w Krakowie, dorastała w Nowym Sączu, wybrała Warszawę.