asd
Odkąd wytropiłyśmy w sieci wakacyjne zdjęcia Ani Czarnoty, artystki, scenografki i twórczyni genialnej akcji recyklingowej Przetwory, myślałyśmy tylko o nich. Zamarzył nam się mocny i bardzo wizualny artykuł o dzikich wakacjach. Takich w słocie i przy pogodzie, na wskroś przegadanych i ciągnących się w nieskończoność, przyjacielskich, gromadnych i zakochanych w nudzie. Ania potrafi dobrze pokazać, po co są Dębki. Żeby pozwolić się tej nudzie rozgościć, spuścić z tonu, zgubić zegarek i zagrzebać telefon w piasku.
O tym, że na Berszowisku nic się nie dzieje, a jednocześnie ciągle coś się wydarza, wciąż na kogoś się natykasz i spędzasz najlepszy czas w życiu, rozmawiamy z zaprzyjaźnioną fotografką, autorką Projektu Matka i stałą bywalczynią na polu, Kaśką Marcinkiewicz. To kolejna historia z cyklu Dzikie dzieci, a mamy ich jeszcze wiele w zanadrzu. Teraz idziemy na plażę.
***
Co mają w sobie Dębki, że co roku przyciągają Was i waszych przyjaciół, tak licznie, na dzikie wakacje?
Od wielu lat spędzamy nad polskim morzem większą część wakacji. Nie planujemy typowego urlopu, bo wolny zawód pozwala mi na dużą spontaniczność. Staramy się połączyć dwie formuły, część aktywną – żeglowanie, które uwielbiamy, a mój partner ma uprawnienia sternika morskiego, więc organizujemy rejs z przyjaciółmi, i część pasywną – czyli Dębki. Ta część polega na tym, że zamieniamy nasz dom na starą przyczepę, która wrosła już w pole campingowe. Zabieramy najpotrzebniejsze rzeczy i żyjemy. Nie dzieje się nic szczególnego. Jednocześnie codziennie się coś dzieje. Nasze życiowe decyzje ograniczają się do tego, o której uda nam się wygrzebać na plażę. Co ugotować na obiad i czy w ogóle dziś gotować? Jeśli pada, to w której przyczepie są dzieci, albo czy biegają po polu odpowiednio ubrane? Czy wieczorem czytać, iść w gości, czy może zaprosić gości, żeby przyszli do nas?
Jak odbywa się planowanie wakacji w tak dużej gromadzie? Jak się między sobą umawiacie?
Od lat spotykamy się w tym samym miejscu. Skład trochę się zmienia, dorastają kolejne pokolenia na Berszowisku. Ja dołączyłam 10 lat temu, ale część osób jeździ praktycznie od urodzenia. To jest wyjątkowa relacja ludzi, którzy na coś się umawiają. Miejsce, w którym żyjemy nie jest idealne, w samych Dębkach są ładniejsze campingi. Unikalna jest właśnie ta umowa między nami, że co roku się tam widzimy.
Jak Wam się tam żyje?
Żyjemy najprościej jak się da. Przestrzegamy pewnych zasad bytowania we wspólnocie. Jak w każdej takiej sytuacji, bywają konflikty, plotki, wiadomo, ale dużo więcej jest śmiechu i zabawy. W tym roku odszedł Andrzej Bersz, człowiek legenda. To on zapoczątkował całą historię Berszowiska. Pożegnaliśmy go na swój sposób: kilkadziesiąt osób przebranych w dziwne ubrania, kupione na miejscu w używanej odzieży. Wspólny spacer nad morze, śmiech i łzy, ognisko. Część osób przyjechała z Warszawy specjalnie na ten dzień. Poczuliśmy wtedy, że łączy nas coś wyjątkowego.
Czemu zdecydowaliście się na taki sposób spędzania wakacji?
Dla większości z nas to jest wybór pewnego stylu życia. Jakby rok dzielił się na czas do Dębek i po Dębkach. Trochę życie w komunie, trochę hipisi, trochę cyganie. Mamy tam swoje domy, swoich sąsiadów, ulubione rytuały. Żyjemy razem, ale jednak każdy ma swój azyl, swój stół, gospodarstwo. Zapraszamy się na obiady. Wpadamy na kawkę lub coś mocniejszego. W naszym warszawskim życiu staramy się nie zwariować od presji posiadania rzeczy i konsumpcjonizmu, więc takie wakacje są emanacją tego, jak chcemy żyć. Ale na co dzień to bywa trudne. Pędzimy, pracujemy, walczymy. Chcemy, żeby nasza córka dorastała w gronie ludzi, którzy myślą podobnie. Tam wszystkie dzieciaki biegają razem, tworzą się przyjaźnie, być może na całe życie.
W co się bawią dzieciaki na Berszowisku?
Dzieciaki bawią się same. To jest ta wolność, którą daje im bycie razem. Mają swoje sprawy, przeżywają przygody. My staramy się szanować ich świat. Organizujemy podchody, wycieczki, nocowanie na plaży, ogniska, dajemy materiały do zajęć plastycznych. Zawsze wielkim wydarzeniem są urodziny. Rodzice dbają o scenografię, poczęstunek, a goście bardzo przykładają się do znalezienia prezentów. Wieczorami dzieci oglądają razem filmy w przyczepach, jedzą wspólnie kolacje. Dla nas w tym roku największym przeżyciem było nocowanie z dziećmi na plaży. Było spanie pod gołym niebem, opowieści z patrzeniem w gwiazdy, ognisko z kiełbaskami, poranna kąpiel w morzu. Wracaliśmy z plaży, kiedy inni właśnie na nią wchodzili, ze zdziwieniem obserwując nasz obóz.
O czym trzeba pamiętać wybierając się w dużej paczce do Dębek, co się sprawdza na takim wyjeździe? I co jest najtrudniejsze?
Trzeba pamiętać, że bycie w grupie bywa trudne. Dobrze jest zapytać się siebie: czy w ogóle to lubię? Czy taka formuła jest dla mnie? To wymaga pewnej elastyczności. Myślę, że warto mieć swój azyl. No i czy jestem w stanie przetrwać wiele dni deszczu, bo chyba największym wyzwaniem jest pogoda. Potrafi nieźle dać w kość. My zawsze jesteśmy przygotowani. Czapki, puchówki, kalosze to najważniejszy ekwipunek Dębkowicza.
Dzięki za rozmowę, Kasiu.
***
Zdjęcia: Anka Czarnota
Tekst: Dominika Janik