„Dojrzewanie” – serial o największym rodzicielskim koszmarze

Ocieramy im łzy, wycieramy nosy. Wspieramy, gdy koledzy są okrutni, gdy pierwszy raz ktoś łamie serce. Zrobilibyśmy dla nich wszystko. A co, jeśli pewnego dnia to nasze ukochane dziecko zrobi coś strasznego? Coś, po czym będziemy musieli się zastanowić, czy potrafimy je dalej kochać?

Od takiej sytuacji wychodzi serial „Dojrzewanie” (Netflix), w ostatnich dniach najmocniej dyskutowany tytuł w sieci. Nie trzeba być rodzicem mordercy, by w tej historii dostrzec siebie.

O czym jest serial „Dojrzewanie”?

Uzbrojeni po zęby policjanci o brzasku wdzierają się do domu państwa Millerów. Ich 13-letni syn Jamie zostaje oskarżony o morderstwo koleżanki z klasy. Grający go Owen Cooper ma łagodną, piegowatą buzię.

Ale twórcy serialu, scenarzysta Jack Thorne („Mroczne materie”, „Cudowny chłopak”) i aktor Stephen Graham („Punkt wrzenia”, „To właśnie Anglia”), nie trzymają widza w niepewności: już w pierwszym odcinku pokazują, kto jest sprawcą (choć czuję, że wielu widzów i tak niemal do końca będzie kwestionować ten bezdyskusyjny dowód). Nie interesuje ich bowiem kto, a dlaczego. To próbuje zrozumieć rodzina, terapeutka i prowadzący sprawę detektyw, a razem z nimi bezbronny w konfrontacji z natłokiem tragedii widz.

Zrzut-ekranu-2025-03-21-o-11.53.06.png

Dlaczego „Dojrzewanie” zdobyło taką popularność?

Ponieważ serial w jednym miejscu zbiera tematy, o których kino nie zawsze potrafi mówić. A na pewno nie tak celnie i bez posypywania cukrem. Tutaj wszystkie najpotworniejsze rodzicielskie lęki spotykają się z tematami kluczowymi dla zrozumienia współczesnych nastolatków. Rodzicielskie zaniedbania, pokoleniowe różnice w postrzeganiu emocji i ról społecznych, przeoczenie dziecięcego oddalania się, wreszcie dziecko, które okazuje się być kimś obcym – to jedna strona.

Z drugiej mamy cyberprzemoc, revenge porn, incelstwo, patoinfluencing… Do tego dochodzi temat związku rodziców, którzy muszą jakoś przepracować tę traumę, także w odniesieniu do swojej relacji. Jak pogodzić „to my go stworzyliśmy” z „nasz syn jest potworem”?

Zrzut-ekranu-2025-03-21-o-11.53.26.png

Całość została podana w idealnie wymierzonych czterech odcinkach, każdy nakręcony tzw. mastershotem. Aresztowanie, wizyta w szkole, sesja z terapeutką i spotkanie rok po tragedii ukazane są w jednym, ciągłym ujęciu, bez cięć. Mimo że twórcy poruszają potworne tematy, unikają dosłowności: zamiast pokazywać szokujące wydarzenia, które karmią scenariuszowe zwroty akcji, pokazują ich wpływ na otoczenie.

I tak w scenie przeszukania Jamiego na komendzie nie widzimy nagiego chłopaka, a rozpacz i bezsilność na twarzy ojca, który chce go chronić. A gdy nastolatek wybucha podczas rozmowy z psycholożką, to przerażenie na jej twarzy pozwala mierzyć napięcie w pokoju. Ten zabieg sprawia, że widz utożsamia się z osobą, na którą patrzy, jest w stanie sobie wyobrazić, co ona widzi. To tak mocne przeżycie, że aż dławi w gardle.

Zrzut-ekranu-2025-03-21-o-12.04.52.png

„Dojrzewanie” – serial dla każdego rodzica

Twórcom „Dojrzewania” udała się niezwykle rzadka sztuka. To serial ważny, a do tego świetnie zresearchowany. Dokładny we wskazywaniu kolejnych zjawisk, okoliczności, różnic pokoleniowych, młodzieżowych realiów, trendów, bolączek… Mógłby służyć jako podręcznik do obsługi młodzieży, taki, w którym wszystkie, zwykle odsuwane na później, trudne sprawy wrzucono hurtem na pierwsze strony – skoro żadna ilość cukru nie zabije ich gorzkiego smaku, to lepiej się od razu do niego przyzwyczaić.

Jednocześnie „Dojrzewanie” ani na chwilę nie przestaje być świetne realizacyjnie, aktorsko i emocjonalnie. Zero dydaktycznego fetorku, moralizatorstwa, protekcjonalnego spojrzenia na dzieci. To działa, bo przez cały czas myślimy: „A co, gdyby to był mój syn?”. Surowe emocje i zderzenie ze ścianą przy pełnej prędkości. Ale nie ma wyjścia: do tego pojazdu trzeba wsiąść.

 

Powiązane