W szkolnych podręcznikach jest ich zaledwie 10 %. Z czego 7–8% to postaci mitologiczne, starożytne albo Matka Boska. Historia o kobietach milczy. Jaki to ma wpływ na dzieci w szkole?
W wieku 9 lat statystycznie dziewczynki milkną. Nagle mówią mniej, rzadziej i ciszej niż chłopcy. Wycofują się z życia społecznego. Mają być grzecznymi i pilnymi uczennicami. Jaki to ma związek z pomijaniem kobiet w historii? Jak się okazuje – ogromny. Bo dziewczynkom brakuje role models, bohaterek, do których mogłyby aspirować.
A wybitnych herosek w polskiej historii nie brak! Wystarczy sięgnąć po takie postaci, jak Piłsudska-Jaraczewska, Szczerbińska (poźniejsza Piłsudska), Sokolnicka-Moraczewska, Gertz, Zagórska. Albo Bona Sforza czy Anna Jagiellonka.
Agnieszkę Jankowiak-Maik wkurzała ta niesprawiedliwość. Podobnie jak obrazek stereotypowej nauczycielki – w okularach i garsonce. Tak narodziła się Babka od histy, na której lekcjach nie da się spać! Bo jak byłoby to możliwe, kiedy opowiada o dywersji Polek napadających na pociągi czy Mickiewiczu-kobieciarzu?
Marta Brzezińska-Waleszczyk: Kobiety w podręcznikach do historii zajmują raptem kilka procent. Jakby ktoś wygumkował ich istnienie. Pracujesz w szkole, masz zatem wgląd w to, jak nieobecność kobiet w narracji wpływa i na dziewczynki, i na chłopców.
Agnieszka Jankowiak-Maik, Babka od histy: Ten wpływ jest ogromny! I nie chodzi tylko brak kobiet w podręcznikach, niedocenianie ich wpływu, dorobku, ale też o ich stereotypowe przedstawianie w książkach, nie tylko tych do historii. Nie znam podręcznika do podstaw przedsiębiorczości, w którym wysoko płatne i prestiżowe zawody ilustrują wizerunki kobiet. To zawsze mężczyźni w garniturach. Jeśli już kobiety pojawiają się w podręcznikach, to są przedstawione anonimowo, stereotypowo albo są to postacie fikcyjne. Z tych 10% kobiet, które znajdziemy w szkolnych książkach, 7–8% to boginie antyczne albo Matka Boska, nie Piłsudska-Jaraczewska, Szczerbińska (późniejsza Piłsudska), Sokolnicka czy Moraczewska.
Jak to wpływa na uczennice?
Około 9. roku życia zaczynają mówić mniej, rzadziej i ciszej niż chłopcy. Mniej się angażują, mają mniej odwagi, wycofują się z życia społecznego. Oczekujemy od nich bycia miłymi, grzecznymi, pilnymi uczennicami, podczas gdy chłopcy mają przyzwolenie na łobuzowanie. A nieobecność kobiet w narracji historycznej powoduje, że trudno znaleźć osobę, z którą można by się utożsamić i do której chciałoby się aspirować. Simona Kossak mogłaby być ikoną ruchów ekologicznych, przyrodniczych, ale ludzie jej nie znają. Kobietom wydaje się, że muszą wciąż przecierać szlaki, tymczasem można wiele czerpać z herstorii.
Herstoria w szkole
Herstoria, gender w szkole – używasz pojęć, od których wielu jeży się włos na głowie. (śmiech) Jak docierać do uczniów z herstorycznym przekazem i nie wywoływać oporu – w uczniach, rodzicach, nauczycielach czy urzędnikach?
Można zwyczajnie nie używać tych pojęć, mówić neutralnie, choć ja akurat lubię słowo herstoria. Ma komponent aktywistyczny, z którym się utożsamiam. Co nie znaczy, że na lekcjach analizuję wyłącznie historię kobiet. Wystarczy przekazywać pełen obraz. Na lekcji o Solidarności mówię zarówno o mężczyznach, jak i kobietach. Przypominam Ewę Ossowską wiszącą na bramie stoczni i zagrzewającą do strajku. Przy Poznańskim Czerwcu wspominam nie tylko robotników, ale i tramwajarki czy odważne pielęgniarki. Nie trzeba używać wielkich pojęć, by uprawiać sprawiedliwą edukację.
Polska historia jest wybitnie niesprawiedliwa. Przygotowując się do naszej rozmowy, zrobiłam mały research, popytałam o wybitne kobiety. Pojawiła się oczywiście Curie-Skłodowska, Konopnicka, może jeszcze Rutkiewicz. Ale na tym wyliczanie się urywało.
Tych postaci jest mnóstwo, tylko są pomijane. Poza tym trzeba pamiętać, że przez wieki kobiety miały trudniej. Były pozbawione praw do edukacji, sprawowania funkcji publicznych, nie mogły służyć wojsku, prowadzić badań. Mimo tych wszystkich przeszkód wielu się udawało. Curie-Skłodowska najpierw jako guwernantka zarabiała na wyjazd siostry do Paryża. A kiedy tam w końcu dotarła, przymierała głodem. Walczyła ze stereotypami i mało brakowało, a nie dostałaby Nobla!
O jakich jeszcze heroskach milczą podręczniki?
Na przykład o tych walczących, w końcu wojsko to domena mężczyzn, prawda? A wystarczy wspomnieć choćby Aleksandrę Zagórską, która założyła Ochotniczą Legię Kobiet, walczyła w I wojnie światowej. Wanda Gertz, bojowniczka i dywersantka przełomu XIX/XX wieku. Aleksandra Szczerbińska (później Piłsudska, żona marszałka) – dromaderka, przemycała broń i amunicję pod gorsetem. Z innymi kobietami robiła zamachy na carskich przedstawicieli, napadała na pociągi. To historie jak z westernów!
Politykowanie – męskie zadanie
Polityka też była zarezerwowana dla facetów.
Kolejny stereotyp. Już u początków naszego państwa mamy Jadwigę czy Annę Jagiellonkę – królów Polski (celowo używam formy męskiej, tak nazywała się ich funkcja, bo królową była żona króla). Jest też Bona Sforza, jedna z moich ulubionych. Postać złożona, kontrowersyjna. Świetnie nadawała się do polityki, ale deprecjonuje się jej rolę. Przekaz jest taki, że Zygmunt Stary uprawiał politykę, a ona zaledwie politykowała. Są też wybitne polityczki, pierwsze posełki (tak, takiej formy używano!), jak Zofia Moraczewska.
No i pisarki, artystki. W końcu mieliśmy nie tylko Mickiewicza i Matejkę, prawda?
Dokładnie! Wystarczy wspomnieć choćby Dulębiankę. Pamiętamy, że była życiową partnerką Konopnickiej, ale już mniej, że także wybitną artystką, uczennicą samego Matejki, a w dodatku walczyła o Lwów. Co więcej, była feministyczną działaczką, urządzała happeningi. Wystartowała w wyborach do sejmu galicyjskiego, aby pokazać absurd pozbawiania kobiet tego prawa. Izabela Czartoryska – założycielka pierwszego polskiego muzeum, także miała wpływ na politykę. Malarki: Łempicka, Boznańska, a obok nich ok. 200 innych Polek, które w tym samym czasie wystawiało swoje prace w Paryżu.
Patriarchat w nauce
Pomijanie kobiet jest też efektem obowiązującego przez wieki patriarchatu? Żyły w cieniu mężczyzn, nie miały dostępu do edukacji, to i na wielkie dokonania, odkrycia nie miały przestrzeni?
A nawet jeśli zdarzały się wyjątki i rodzina zadbała o wykształcenie córek, to było ono nierówne. Dziewczynki uczono śpiewu, haftowania, gry na instrumentach, a chłopców – geografii, języków, politykowania. To wielka niesprawiedliwość. Na początku lat 90. Margaret Rossiter udowodniła, że kobietom odbierano zasługi w nauce, nie pozwalano podpisywać prac swoim nazwiskiem, miały używać nazwisk mężów. To tzw. efekt Matyldy.
Przekłada się też na historię?
Oczywiście! Wszyscy znamy Korczaka, ale już Stefę Wilczyńską, jego najbliższą współpracowniczkę, niekoniecznie. A przecież była współautorką jego koncepcji, na swoich barkach trzymała dom sierot pod jego nieobecność. Dbała o bezpieczeństwo dzieci, ostatecznie zginęła razem z nimi w Treblince. Dopiero od niedawna pojawia się w podręcznikach. Znamy też Janusza Zeylanda, wybitnego lekarza, który pracował nad szczepionkami. A o jego żonie, Eugenii, która z nim pracowała, nie mówi się prawie wcale. Podobnie jak o żonie Heweliusza, która też była wybitną astronomką. Kobiety ginęły też w pracach zbiorowych. To już efekt Haremu, który niestety nadal można zaobserwować w świecie nauki.
Jak to?
W pracach zbiorowych dotyczących informatyki pomijano kobiety. A przecież u początków polska (ale i światowa) informatyka stała kobietami. Anonimowe programistkami światu przywróciła Karolina Wasilewska, pisząc o cyfro-dziewczynach. We wcześniejszych okresach historii pojawia się też problem ze źródłami. W kronikach średniowiecznych tylko 3% to kobiety, kronikarze pisali o tym, co kazali władcy, nie bawiąc się w niuanse, kto nieformalnie wpływa na politykę. Skupiamy się na historii polityki wojskowości, w których kobiet jest niewiele. Przyjęło się – niesprawiedliwie! – że historia polityczna ma wyższą rangę niż historia rodzinna, domu, życia codziennego. A właśnie w tej mikrohistorii są kobiety.
Jest chyba jeszcze jedna przyczyna. Kobiety, nawet kiedy mimo przeciwieństw udawało im się przebić, w końcu stawały przed decyzją: rozwijać karierę czy zakładać rodzinę. Nie zawsze wybór był czarno-biały, czasem dało się to pogodzić, niemniej jeśli już w historii mówi się o kobiecych zasługach, to są one deprecjonowane, jako mniej doniosłe (np. działalność charytatywna nie jest tak ważna jak obrona kraju).
Cześć działaczek w XIX/XX wieku wybierało zawód nauczycielki jako formę emancypacji. Decydowały, że nie założą rodziny, choć gdy to robiły, spadała na nie fala krytyki. Zyskiwały łatkę złych matek, podczas gdy mężczyźni robiący karierę i nieobecni w życiu dzieci, nie byli (i nie są) tak surowo oceniani. Praca kobiet, opiekuńcza, edukacyjna, była postrzegana jako mniej prestiżowa, a więc i mniej płatna albo w ogóle „darmowa”. Trudno tu używać formy przeszłej, bo to bardzo współczesny temat! Można się mocno wkurzyć, kiedy uświadomi się sobie, jak wiele kobiecych historii zdeprecjonowano w mrokach narracji.
Historia na TikToku
Z tego wkurzenia narodziła się Babka od histy?
To akurat wyrosło z wkurzenia stereotypowym postrzeganiem nauczycielek. W reklamach są starsze panie, w garsonkach, okularach, z koczkiem – typowe nauczycielki. OK, ja je wszystkie szanuję i to są setki odjechanych osób z sercem do pracy, ale wkurzał mnie ten obrazek. Z początku chciałam pokazać kulisy mojej pracy, ale przez lata koncepcja bycia w sieci mocno ewoluowała. Dziś mówię o historii, popularyzuję ją, promuję nowoczesne metody, ciekawe książki. Na Facebooku i Instagramie moimi odbiorcami są głównie rodzice i nauczyciele, ale założyłam konto na TikToku, żeby mówić też do młodych. Bycie z dzieciakami polega na tym, by iść tam, gdzie one są, a nie zmuszać do przyjścia tam, gdzie ty jesteś.
Historia jako przedmiot kojarzy mi się z nudami ze średniowiecza i przysypianiem na lekcjach, ale domyślam się, że u Ciebie to niemożliwe. (śmiech) Mam wrażenie, że trochę „odpuszczamy” historię, bo przecież po tym rozmiłowaniu w naszej martyrologii czas na skupienie się na teraźniejszości.
Jeśli założymy, że historia jest pomostem do tu i teraz, i dalej: do przyszłości, to inaczej spojrzymy na ten przedmiot. Najnowsza historia Polski bezpośrednio determinuje to, jak wygląda dziś gospodarka, scena polityczna, społeczeństwo. Moim trikiem jest pokazywanie jak najwięcej odniesień do teraźniejszości, popkultury, nawet turystyki. Wszystko może być pretekstem do pogadania o historii w fajny sposób!
Jak wyglądają Twoje lekcje?
Lubię grać z dzieciakami w gry historyczne, czasem nawet robimy je sami! Uwielbiam łączyć przyjemne z pożytecznym, uczyć przez zabawę. Organizuję debaty oksfordzkie, podczas których rozmawiając fascynująco o przeszłości, dzieci uczą się kompetencji przyszłości. Pokazuję normalne życie ludzi, takich jak my, nie papierowych postaci bez charakteru, emocji, błędów. Przyglądamy się bohaterom przez ludzki pryzmat. Oni też się zakochiwali się, popełniali błędy, robili rzeczy heroiczne, ale czasem też głupie. Na lekcjach o Powstaniu Warszawskim słuchamy Lao Che. To super, że współcześni lubiani artyści podejmują historyczne tematy. Uwielbiam np. film „Beats of Freedom”, o muzyce rockowej w PRL, festiwalu w Jarocinie. Zachęcam uczniów, by pogadali z dziadkami o ich wspomnieniach z młodości. Sposobów jest wiele, trzeba nieustannie sprawdzać, co działa.









