„Marzę o wielu rzeczach. O tym, żeby kobiety wchodziły w macierzyństwo utulone, spokojniejsze, czując swoją moc, siłę kobiecości” – mówi Joanna Stopyra-Fiedorowicz.
W chłodny grudniowy dzień znalazłyśmy prawdziwie radosny włoski klimat w pewnym warszawskim mieszkaniu. To otulające rodzinne ciepło Joanny Stopyry-Fiedorowicz, jej męża i półtorarocznej córeczki Telimeny. Joanna to z wykształcenia psycholożka społeczna, z pasji i zawodu konsultantka PR, twórczyni serwisu o womenomics Woman Power Media. Od lat wspiera kobiety w biznesie. Doświadczenie ciąży i macierzyństwa sprawiło, że poczuła potrzebę wzmacniania ich także w innej roli, niż przedsiębiorczyni, prezeska, businesswoman.
Odkryła i rozwinęła drzemiącą w niej od zawsze duszę łagodnej karmicielki, wrażliwej obserwatorki. Swoje impresje na temat macierzyństwa ujęła w otulającej książce dla kobiet w ciąży i świeżo upieczonych mam. Poznajcie „La Mammę”!
Opowiedz o chwili, gdy poczułaś się mamą. A właściwie La Mammą!
To jest świetnie zadane pytane, bo faktycznie najpierw poczułam się mamą. La Mamma przyszła wiele miesięcy później. Nie zapomnę majowego poranka, 32. urodziny Piotra, mojego męża. Dzień wcześniej kupiłam test ciążowy. Miałam przeczucie i nadzieję na dwie kreski. I faktycznie – test ciążowy pokazał, że będę mamą. Po pierwszym USG, potwierdzającym ciążę, otuliłam się słowem MAMA – tak jak otulasz się miękkim kocem w jesiennym wieczór na werandzie. To była magia. Czułam ten otulający koc na ramionach, ale potrzebowałam czasu, żeby moje zmysły poczuły to ciepło, którym mnie obdarza… A kiedy tylko zaokrąglił się mój brzuszek, Piotr zaczął do mnie mówić z dumą – „moja La Mamma”! Ona się we mnie budziła. Tak, jak budzi się w nas kobiecość albo miłość. Potem przyszła do mnie książka. W 3. trymestrze ciąży, pewnego październikowego poranka obudziłam się rano z pomysłem na książkę – i od razu wiedziałam, jaki będzie jej tytuł. Macierzyństwo przyniosło mi wiele doświadczeń, przemyśleń, zatrzymało mnie nad mnóstwem spraw, zaczęłam je spisywać, analizować, a potem opisywać. Tak powstawała książka. Czekałam na moment, kiedy się zmaterializuje. Kiedy będę trzymać ją w dłoni, a potem na półce. I dopiero teraz, kiedy poszła w świat, kiedy są pierwsi czytelnicy – a są wśród nich tatusiowe – poczułam totalnie, że jestem La Mammą na 120%.
Jak definiujesz siebie jako La Mammę?
Macierzyństwo to dla mnie podróż, uczenie się małego człowieczka i odnajdywanie w tym, praca nad sobą i nad moją relacją z tatą Telimeny, moim mężem. A to oznacza, że jako mama – la mamma – możesz zacząć w jednym miejscu, po drodze przycupnąć w kilku innych i dopłynąć do nowego, a wręcz nieodkrytego kontynentu. Ważne dla mnie, że w tej podróży towarzyszą mi niebotyczna radość, ciekawość, otwartość i dobra, czysta energia. Jest to więc definicja otwarta. Ma składniki podstawowe, jak w doskonałym torcie, ale jego finalny kształt jest niewiadomą. Ważne jest to, że robisz go z radością, ciekawością, otwartością, ale to, co finalnie wyjdzie, to wypadkowa bardzo wielu czynników. Czuję w tym wszystkim też misję. Marzę o wielu rzeczach. O tym, żeby kobiety wchodziły w macierzyństwo utulone, spokojniejsze, czując swoją moc, siłę kobiecości. Żeby mamy przestały być Matkami Polkami i madkami bąbelków, a czuły się jak La Mammy. Żeby dzieci miały szczęśliwe, bezpieczne, magiczne dzieciństwo. Żeby miały rodziców, którzy potrafią zadbać o siebie i dać im wszystko to, co powinno znaleźć się w walizce każdego człowieka, który przyszedł na ten świat. Z tymi marzeniami w głowie pisałam „La Mammę”.
Uwielbiam to określenie „La Mamma”. Idealne słowo na podkreślenie tego ciepła, palety dobrych emocji związanych z tą rolą. W przeciwieństwie do mniej przyjemnych określeń, o których wspominasz. Język tworzy rzeczywistość?
Tak! W jednym z filmików Agnieszki Maciąg na YouTube poznałam prawdziwe znaczenia słowa ABRAKADABRA. To nie jest żadne czary-mary, to oznacza: słowa tworzą światy – w słowach jest moc, która wpływa na naszą rzeczywistość. A w jaką rzeczywistość wkładamy mamy, które nazywamy Matką Polką albo madką? Pierwsze określenie jest cierpkie jak aronia, drugie pogardliwe jak obelga. Ewa Kaleta napisała bardzo ważny dla mnie artykuł dla Wysokich Obcasów zatytułowany „Madka była kiedyś matką. Dlaczego dziś nikt już matek nie chwali i nie broni?”. No właśnie, dlaczego? Ja siebie nie chcę wpisać w stereotyp Matki Polki i madki, nie mogę tego zrobić ani sobie, ani mojej córce. Tyle się mówi teraz o sile kobiet, która przecież zmienia reguły gry, redefiniuje rzeczywistość, zmienia świat. Wśród tych kobiet jest wiele matek. Czas przetrzeć okulary, przewietrzyć głowę i dostrzec nie tylko siłę, ale też wielkość mam, na których spoczywa ogromna odpowiedzialność, które mają dar rodzenia dzieci, przedłużania życia pokoleń. Marzę, żeby mamy utożsamiły się z radośnie i krągło brzmiącą La Mammą. I wiesz co? To się dzieje. Za każdym razem, gdy rozmawiam z jakąś mamą o „La Mammie”, mówi mi – mam dzieci, ja też jestem La Mammą. Viva La Mamma!
Twoje spisane przemyślenia i wspomnienia mają być niczym plasterek dla przyszłych mam. Ukoić w momentach niepokoju, dać wsparcie i wywołać uśmiech. Co dla ciebie miało taką moc, gdy byłaś w ciąży?
Jestem z rodziny kobiet, które mają więź, mądrość, są dla siebie ostoją. Były dla mnie wsparciem i są nim do dziś. To, co ważne, fakt, że urodziłam córkę, nie spowodowało, że przestałam dla nich istnieć. To, jak się czuje moja Telimena, jest dla nich tak samo ważne, jak to, jak się czuję ja. To fundament. Moje przyjaciółki, bliskie znajome, wiele z nich było mamami, kiedy ja czekałam na swoje dziecko. W jakiś magiczny sposób, niezmieniający naszej relacji, matkowały mi – otoczyły troską. Dały mi przestrzeń i wiele praktycznych wskazówek. Dzięki Zofii rodziłam córkę w tunice w kwiaty, a nie w byle jakiej koszuli, którą powinnam wyrzucić po porodzie, dzięki Ruti wierzyłam, że macierzyństwo to nie koniec wszystkiego, dzięki Asi Przyjemniaczek miałam zawsze odciągnięte mleko w butelce włożonej w kubek termiczny i mogłam karmić małą wszędzie, nie martwiąc się o to, że będę musiała karmić piersią na środku miasta. Sama dla siebie też byłam wsparciem, pomimo panicznego lęku przed porodem, który był dominujący w tym czasie ciąży. W głębi ufałam sobie, swojej intuicji, swoim emocjom. Starałam się być dla siebie przyjaciółką. Dużo rozmyślałam. Dużo czytałam o mamach, macierzyństwie, rodzicielstwie, porodzie, opiece nad niemowlęciem. Chodziłam też na sesje coachingowe przez całą ciążę do mojej wspaniałej coach Pani Ewy, która dała mi niebywałe wsparcie i uruchomiła wiele przemyśleń wokół mnie samej i rodzącej się we mnie mamy. Muszę przyznać, że byłam bardzo zatopiona w tym, co mnie czeka, jak to będzie. Zupełnie jakbym była w jakiejś bańce mydlanej, na spotkanie z którą wszechświat wysłał wiele nieprzypadkowych-przypadkowych ludzi – a to w poczekalni, kiedy czekałam na badania, a to w parku na spacerze, a to na spotkaniu biznesowym. Każda z nich wniosła coś cennego dla mnie w tym czasie.
Wspominasz swoje przyjaciółki, o swoich bliskich piszesz również w książce. Czy powiedzenie o wiosce jest według ciebie nadal aktualne w naszej rzeczywistości?
Tak! I zawsze będzie. Człowiek jest istotą społeczną. Potrzebujemy innych ludzi. A kobieta w ciąży czy mama – tym bardziej! W mojej książce oprócz tego, że piszę o wszędobylskiej presji, z jaką zderzamy się już w ciąży, o mitach wokół macierzyństwa, o ocenianiu się matek nawzajem – bo tego wszystkiego doświadczyłam – piszę o niesamowitej wartości, jaką jest nasze plemię, które budujemy wokół siebie. W „La Mammie” znajdziecie wiele zabawnych i dających do myślenia anegdotek z udziałem mojego plemienia. Lubię mówić, że „La Mamma” jest hołdem dla kobiecej solidarności i ludzkiej życzliwości – którymi zostałam obdarowana, kiedy tego bardzo potrzebowałam. Teraz idę z tym dalej. Idę do kobiet, które właśnie oczekują swojego maluszka, albo już spacerują z wózkiem po parku. Byłam w tym miejscu, znam te momenty, wiem, jak to smakuje i co dodać, żeby czerpać jeszcze większą radość z tego okresu.
Czy doświadczenie ciąży i macierzyństwa zrewidowało relacje z innymi?
Dużo o relacjach myślę. Zarówno tych, które mam, w których jestem i tych, które się skończyły – z różnych przyczyn, m.in. śmierci. I to myślenie o nich faktycznie się zintensyfikowało w okresie ciąży. Zrewidowało mi się patrzenie na relacje. Przyszły do mnie w okresie pisania „La Mammy” takie dwa przemyślenia. Po pierwsze, że ciąża, poród i pierwsze miesiące macierzyństwa to okres tak wyjątkowy, że u wielu osób wzbudza empatię, chcą przytulić – nawet jeśli nie dosłownie, to choćby słowem, uczynkiem. To taki czas, jak Wigilia – że dziurawy most się cementuje i pozwala się spotkać, nawet jeśli dawno tej relacji, kontaktu nie było. A drugie przemyślenie – to, że nie wszystko, co złoto przed ciążą, świeci się nadal, kiedy zostajesz matką. Innymi słowy – nie do każdej relacji chcemy już wrócić, nie każdą utrzymać.
Jako matka czujesz głównie kobiecą solidarność ze strony innych mam?
Chciałabym, ale nie. Czuję solidarność mojego plemienia. Kobiet, z którymi coś mnie łączy – na poziomie wartości, cech osobowości, podejścia do siebie samej, do budowania rodziny, wychowywania dzieci, ale też do ludzi w ogóle. Dlatego podkreślam to w „La Mammie” – że clue to nie otoczyć się po prostu mamami dzieci w podobnym wieku, tylko mamami, z którymi nas łączą ważne dla nas kwestie. Myślę, że trudno nie być ocenianą mamą, kiedy się jest mamą pracującą w otoczeniu mam, które podjęły decyzję, że przez najbliższe X lat oddają się wychowaniu dzieci. I odwrotnie, kiedy jest się mamą na full etat, a wokół ma się mamy, które ten etat dzielą na kilka obszarów m.in. pracę i wychowanie dzieci. Oczywiście nie musi być tak zawsze, ale generalizując, mamy tutaj dwie strony, z których każda ma swoje poczucie winy i za czymś tęskni. Ja pracowałam całą ciążę, choć stopniowo coraz mniej. Pracowałam też godzinkę, dwie dziennie, kiedy półtoratygodniowa Teli spała koło mnie w swoim łóżeczku. I pomimo, że prowadząc swoją działalność, mam biuro w domu, a właściwie tam, gdzie mam wi-fi i komputer, i jestem z Telką już prawie 2 lata w bardzo dużym wymiarze jej dnia, to zdarzyło mi się usłyszeć od mamy, która ze swoim dzieckiem została kilka lat, że kobiety, które wracają po urlopie macierzyńskim do pracy, idą na łatwiznę.
To tata Telimeny napisał wstęp do twojej książki. To ogromnie wspierające! Jak wygląda wasza rodzinna układanka? Trudno mi sobie wyobrazić ciebie w roli tradycyjnej włoskiej la mammy skupionej jedynie na domu.
Oboje czujemy, jak tętni w nas gorąca włoska krew, chociaż niestety nie doszukaliśmy się włoskich korzeni (śmiech). Ale kochamy Włochy, Włochów i ich dolce vita! Jesteśmy parą ludzi trochę podobnych do siebie, trochę różnych. Łączą nas głębokie uczucia. Miłość. Przyjaźń. Lubimy siebie. Pracujemy nad swoim związkiem. Mamy oboje w sobie dla siebie – to coś, co budzi w nas czorta – jak mówił w „Czułych słówkach” Jack Nicholson, którego nawiasem mówiąc, też oboje uwielbiamy na ekranie. A co do włoskiej la mammy skupionej na domu – to, co mi się z nią kojarzy, to szacunek, jakim jest obdarzana, o czym mowy nie ma w stosunku do madek i Matek Polek. Ale to też znowu – dolce vita! Radość. Także radość karmienia. Ja mam duszę karmicielki. Uwielbiam gościć ludzi, nawet jeśli to mój mąż robi kulinarne show, ja dbam o świece, kwiaty, serwetki. O klimat, który podbije apetyt nie tylko na jedzenie, ale na dobrze spędzony razem czas. Myślę, że nie bez znaczenia jest to, że opiekunką mojego znaku zodiaku jest Wenus – Bogini Miłości. Chcę tworzyć dla mojej córeczki rodzinny, wypełniony ciepłem, radością, zachwytem, dom. Taki międzypokoleniowy. Wielki stół. Rytuały rodzinne – jak wielkie pieczenie pierników wszystkich kobiet z klanu. To mnie wypełnia.
Jesteś mamą dziewczynki, przyszłej kobiety. To chyba ogromne wyzwanie w obecnej rzeczywistości?
Myślę, że w czasach, w których obecnie żyjemy, generalnie bycie rodzicem to wyzwanie – niezależnie, czy mamy córkę, czy syna. Wszyscy jesteśmy świadkami zmian kulturowo-społecznych. Ważne, żeby samemu być zmianą, którą chcemy zobaczyć w świecie. Zarówno względem dziewczynek jak i chłopców poprzednie pokolenia zrobiły wiele błędów, zbudowały wiele ograniczających schematów choćby „chłopaki nie płaczą”, a „dziewczynce to nie wypada tego, czy tamtego”. Współcześni rodzice – którzy notabene poświęcają swoim dzieciom chyba najwięcej czasu od początku istnienia rodziców i dzieci na Ziemi – muszą odnaleźć drogę do siebie, do swojego wewnętrznego dziecka, do siebie w roli rodzica, w roli partnera. I zbudować swoje rodzicielstwo w zgodzie ze sobą, mając w głowie to, jakich oni rodziców potrzebowali, kiedy byli w wieku swoich dzieci.
Dużo się mówi dziś o kobietach – o dziewczynkach – odczarowujemy stereotypy, walczymy z nierównościami. To jest mi bardzo bliskie i prywatnie, i zawodowo. Niepokoi mnie, że nadal w wielu domach, w wielu kręgach aktualne jest pytanie: gdzie ci mężczyźni? Kobiety to połowa populacji. Od tego, jak wychowana będzie ta druga połowa – chłopcy – zależy jak będzie im się żyło, pracowało, budowało relacje. Myślę tu o mojej córeczce. Dlatego nigdy nie mówię – future is female. I sama, pomimo że nie mam syna, czytam o wychowywaniu chłopców, o ich potrzebach. Jestem ciocią, kuzynką, przyjaciółką mam, które mają synów. Czerpię z tego i uczę się. Moja córka ma pierwszego młodszego od siebie kuzyna Wincenta, z którym już buduje relacje, bawi się z chłopcami na placu zabaw, przed nią za jakiś czas przedszkole. Chcę jako mama więcej wiedzieć o świecie chłopców, ich funkcjonowaniu – tak, żeby w mądry sposób wykorzystać to w moim rodzicielstwie, ale też w ogóle w życiu, po prostu.
Dziękuję za rozmowę!
Książka „La Mamma” jest już dostępna tutaj. Na stronie znajdziecie też bezpłatny fragment oraz blog autorki.
*
Joanna Stopyra-Fiedorowicz – przedsiębiorczyni, konsultantka PR, twórczyni serwisu Woman Power Media. Z wykształcenia psycholożka społeczna. Właśnie wydała swoją pierwszą książkę „La Mamma” o doświadczeniu macierzyństwa, którą pisała z czułością, myśląc o kobietach w ciąży i mamach, które będą ją czytać. Pracę zawodową łączy z wychowywaniem niespełna dwuletniej Telimeny.
























