Azja w rytmie slow
Kierunek Tajlandia i Laos z dziećmi
Wyjazd na pięć tygodni do Azji jest dobrym pomysłem. O nie, wyjazd do Azji jest najlepszym pomysłem! Że za daleko, że z dwójką dzieci? Przeczytajcie relację Ewy, czeka was garść praktycznych porad!
Jeśli macie możliwość i takie marzenie, nie oglądajcie się dwa razy. Ewa z Adamem, pięcioletnim Tymkiem i zaledwie 10-miesięczną Hanią odbyli podróż i przygodę swojego życia. Chociaż męczył ich jet lag i niełatwa konfrontacja z miksem lutowej pogody, warszawskim smogiem i nieproszonymi wirusami, walizki spakowaliby na nowo, choćby jutro. Co polecają i przede wszystkim, czego ta podróż ich nauczyła? Oddaje głos Ewie i czuję, że o tym wyjeździe mogłaby napisać grubą książkę. Materiału zdjęciowego zapewne wystarczy…
Kiedy wybraliście się do Tajlandii i Laosu?
Wyjechaliśmy na 5 tygodni, zaraz po nowym roku, a wróciliśmy w lutym.
Opowiedz o transporcie. Jak dolecieliście i jak lot zniosły dzieciaki? Czym przemieszczaliście się na miejscu?
Wyruszyliśmy z Warszawy w pełnym składzie dwoma samolotami, za sobą zostawiając srogą zimę. Najpierw krótki lot do Wiednia, który połowa zespołu przechrapała, a potem wyzwanie dnia, czyli 10-godzinny nocny lot Wiedeń-Bangkok. Na nasz widok austriaccy emeryci zadrżeli, ale bezpodstawnie! Maluchy spały całą noc, lepiej niż w domu, tak samo zresztą jak w drodze powrotnej.
Na miejscu spróbowaliśmy chyba każdego środka transportu. Tymek oczywiście uważał, że najlepiej byłoby absolutnie wszędzie dojechać tuk tukiem, ale o ile to wielka frajda dla dzieci na krótkich odcinkach, tak sugeruję szybką ewakuację, jeśli wylądujecie nim w korku. W Bangkoku wynajęliśmy samochód i uciekliśmy nim z miasta na daleką północ. Trasa prowadziła nas 3 dni do Chiang Mai i zahaczała o Ayutthayę, park narodowy Khao Yai, Sukhothai i Lampang. Układałam ją pod drzemki i to wypaliło super. Jesteśmy wielkimi fanami podróżowania z dziećmi samochodem – daje nam to poczucie wolności, bezpieczeństwa i niezależności daleko od domu. Tymek uwielbia oglądać świat przez szybę samochodu, a Hanka zazwyczaj smacznie chrapie. Samochód mieliśmy przez 2 tygodnie i przejechaliśmy nim między innymi drogę 762 zakrętów do Pai i dotarliśmy do jaskiń w Soppong. Do Laosu polecieliśmy samolotem, a trasę Bangkok-Ko Mak z noclegiem w bardzo niedocenianym i przeuroczym Trat zrobiliśmy vanem i katamaranem.
Uciekliście od zimy w objęcia lata. Jaką pogodę zastaliście na miejscu?
Klasyczne zdanie z takiej wyprawy: na lotnisku buchnęła w nas fala gorąca (śmiech). A tak serio to pogodę mieliśmy super: na północy i w Laosie średnio ok. 28 stopni, w górach w nocy spadała czasem nawet do 19. Najgorętsze były pierwsze 3 dni w Bangkoku, kiedy trafiliśmy na jakieś szalone ocieplenie, sporą wilgotność i 34 stopnie, ale leniliśmy się wtedy po jet lagu i spacerowaliśmy głównie wieczorami, więc nie było to uciążliwe. Tropikalny klimat było czuć też na wyspie (mieszkaliśmy na przepięknej Ko Mak) – tutaj też powyżej 30 stopni, ale to trochę co innego, jeśli masz do dyspozycji ciepłe morze, z którego nie musisz wychodzić. Mimo wszystko około południa codziennie chowaliśmy się na drzemkę w pokoju. Myślę, że ten okres, w którym byliśmy, to ostatni moment w roku, kiedy z małymi dziećmi w Tajlandii podróżuje się bezstresowo i przyjemnie. Nie polecałabym tego kierunku rodzicom w marcu czy kwietniu, bo obawiam się, że ciężko byłoby z maluchami wychylić nos zza klimatyzowanego hotelu, ale może ktoś z was ma inne doświadczenia. Podczas całego naszego pobytu kropiło może raz czy dwa i mniej więcej tyle samo razy wyciągnęłam z plecaka ciepłe bluzy.
Gdzie mieszkaliście? Z dziećmi zmieniają się kryteria wyboru noclegu…
Po raz pierwszy wyjeżdżaliśmy z dwójką tak daleko i na tak długo, więc o ile parze z plecakami lub podróżnikom solo proponowałabym pewnie zaklepanie sobie pierwszego noclegu, a potem poszukiwania na bieżąco, to w tym składzie zaplanowałam całą trasę jeszcze w domu, łącznie z powrotem. Ostatecznie i tak kilka razy skorzystaliśmy z opcji darmowego anulowania i kiedy zorientowaliśmy się, jak mało wydajemy pieniędzy, to podmieniliśmy sobie niektóre pokoje na lepsze (śmiech). Fantastyczną opcją w Tajlandii są tzw. homestay’e, czyli to, czym masz nadzieję, że będzie każde mieszkanie z Airbnb, do którego jedziesz. Nocleg, który wspominamy absolutnie najlepiej, to ten na piętrze małej kawiarenki w centralnej Tajlandii – prowadziła ją para emerytów, którzy nie mówili ani słowa po angielsku.
Pakowanie czwórki to niezła logistyczna akrobacja. Co jest niezbędnym minimum i najbardziej wam się przydało?
Dobry przewodnik, lekki wózek z parasolką, 3 razy mniej ubrań niż myślisz, że trzeba mieć, krem z filtrem i cała rodzina. Serio, namówcie dziadków! My spakowaliśmy się w jeden duży plecak, jeden średni i dwa podręczne (jeden z rzeczami dla dzieci, drugi z moim sprzętem foto) i wózek Easywalker Buggy XS. Długo zastanawialiśmy się nad tym, czy wózek się przyda i powiem tak: wydaje mi się, że nie wzięliśmy ze sobą nic bardziej przydatnego niż on! Był z nami absolutnie wszędzie – pod wodospadem, w tuk tuku i dzielnie radził sobie z wąskimi, dziurawymi chodnikami w Bangkoku. Nosidło Tula jest ekstra i też korzystaliśmy z niego sporo, ale kiedy jest gorąco, przychodzi pora drzemki lub po prostu masz ochotę na długi spacer, to taki kompaktowy i lekki wózek jest niezastąpiony. No i złożony ma wymiary bagażu podręcznego!
Pewnie nieraz pomyślałaś „chwilo trwaj”. Może uda ci się stworzyć listę pięciu zachwytów. Wasze top 5?
Chiang Mai – miasto na północy Tajlandii, które zostało okrzyknięte hitem wśród cyfrowych nomadów, i w którym spędziliśmy najwięcej czasu. Spore, ale dużo spokojniejsze niż Bangkok, różnorodne, kolorowe, nadal trochę hipsterskie, jedna z dwóch miejscówek w Tajlandii, gdzie udało mi się dostać dobrą kawę. Miejsce, w którym łatwo zostać na lata.
Food Market w Trat – to tam właśnie odkryliśmy, że jest 5 rodzajów kraba, a nie po prostu jeden!
Zieleń – soczysta i zachwycająca.
Ludzie – powiem tylko tyle: w drodze powrotnej na lotnisku w Wiedniu czułam się jak na innej planecie. Tak jak niezwykle łatwo przywyknąć do wszechobecnego uśmiechu, gwaru i spontanicznego przybijania piątek, tak trudno jest wrócić do cedzonego przez zęby „EINEN MOMENT, BITTE”.
Luang Prabang – miejsce z zupełnie niepowtarzalnym klimatem. Z jednej strony czuć sielankę miasteczka na południu Francji, z drugiej na ulicy możesz zjeść węża i popłynąć Mekongiem nad turkusowy wodospad. Wieczorami na głównej ulicy rozkłada się cudny targ okrzyknięty najlepszym w południowo-wschodniej Azji, a spacerują po nim w dużej mierze eleganccy emeryci z Europy i Stanów, jakby żywcem wyjęci ze starego filmu o safari.
Jesteś bogatsza o nową podróżniczą wiedzę, podsumujesz wasze pięć rad dla jadących z dziećmi do Tajlandii?
Dobrze wybierzcie termin wakacji. Wydaje mi się, że z maluchami idealny jest grudzień-styczeń. Ale to też szczyt sezonu turystycznego w Tajlandii, więc bilety są droższe i jeśli chcielibyście jechać na wyspy, to pewnie jest tłoczno, my ominęliśmy południe. Jednak to kwestia, która może zadecydować o tym, czy będziecie mieli udane czy nieudane wakacje.
Poświęćcie trochę więcej czasu niż zwykle na pakowanie. Warto się do tego przyłożyć, tak żeby z maluchami nic was nie zaskoczyło, a z drugiej strony warto zostawić sobie dużo miejsca w plecaku na zakupy i pamiątki. My pojechaliśmy z dwoma plecakami, a wróciliśmy z dodatkową (wątpliwej urody i jakości) torbą ze słoniem, zapełnioną pamiątkami z targów.
Komary. Jeśli ktoś się zastanawia, potwierdzam, że są. To już bardzo indywidualna opcja, czym się chronić. W Polsce można kupić Muggę, na miejscu w każdym 7/11 dostępny jest też deet o mniejszym stężeniu – różowy Sketolene polecany przez wielu podróżników, z którego my też korzystaliśmy, spreje i naklejki dla dzieci z citronella oil, kadzidełka odstraszające owady. Warto poczytać przed wyjazdem, spojrzeć na mapę i może nie śmigać z maluchami po dżungli.
Przeczytajcie w Internecie o najbardziej typowych kantach na turystów. Jeśli wystrzegniecie się tych kilku oszustw typu: „dzisiaj pałac zamknięty” i w każdej taksówce będziecie powtarzać jak mantrę: „taxi meter, taxi meter, taxi meter”, to nic nie grozi waszym portfelom.
Jedzcie na ulicy. Jest najsmaczniej, najtaniej i najbardziej różnorodnie. Nie mówię, żebyście od razu rzucali się na świerszcze czy kurze łapki, ale smaki i zapachy Tajlandii to właśnie te, które czuć na nocnych marketach. Tajowie jedzą głównie na ulicy lub w przeróżnych niewielkich garkuchniach. Polecam tym właśnie kierować się przy doborze miejsca na kolację. Dużo lokalsów? Siadamy.
Czego was ta podróż nauczyła?
Nabraliśmy pokory. Takie podróże zawsze sprawiają, że przecierasz oczy na widok swojego „luksusowego” mieszkania i masz ochotę zadzwonić do rodziców i podziękować za ten cały dodatkowy angielski lub inne judo. Warto raz na jakiś czas przypomnieć sobie, że nie każdy na świecie startuje z tego samego miejsca i w miarę możliwości coś z tym zrobić.
Tymek nauczył się, czym różni się słoń azjatycki od afrykańskiego, przez przypadek został buddystą i odkrył w sobie miłość do pająków… z daleka (śmiech).
Przekonaliśmy się też, żeby nie odkładać takich podróży na „jutro”. Dzieci rosną, zaczyna się szkoła, wybuchają wojny, drożeją bilety, zmienia się krajobraz na świecie. Ciężko nam opisać, jak bardzo cieszymy się z tego, że te parę miesięcy temu z zamkniętymi oczami kliknęliśmy w „kup” pod napisem Warszawa-Bangkok. To dla nas wszystkich była podróż życia i trzeba sobie przyznać, że to nigdy nie dzieje się samo.
Najważniejsze w tej podroży było dla nas to, że byliśmy tam razem. Hania powiedziała po raz pierwszy „tata” i miała tatę w końcu dla siebie, 24 godziny na dobę, przez 5 tygodni. Znaleźliśmy dla siebie czas, o który było nam trudno między pracą, praniem a treningiem. Żeby polenić się w łóżku, pograć w gry, rozmawiać z Tymkiem o tym, jak różnorodny jest świat i być ze sobą bardzo blisko.
Mówi się, że z wyjątkiem biletu, na miejscu nie wydaje się dużo na życie. Przypomnisz sobie przykładowe ceny?Ile kosztuje kawa?
Ok. 5 zł – więc dosyć drogo jak na Tajlandię, szczególnie że zazwyczaj to kawa rozpuszczalna z saszetki.
A komunikacja miejska?
2-5 zł BTS w Bangkoku, w większości miast komunikacja miejska jest jednak znikoma.
Ile kosztuje wejście, np. do muzeum?
Muzea są często darmowe, wejście do kompleksu Wat Pho to koszt 10 zł, mniejsze świątynie – 4-5 zł, wielki pałac królewski – 50 zł. Dzieci prawie wszędzie wchodzą za darmo.
Ile średnio kosztuje lunch?
Obiad to ok. 10 zł za osobę, mam na myśli jedzenie i picie na ulicy. Nasz rekord to 11 zł za obiad dla trzech osób!
Wasze kadry rozbudziły apetyt, nie pozostaje nic innego, jak zacząć ostre polowanie na lotnicze promocje, bo jedno jest pewne: przyszły grudzień znów będzie bury i zimny, a Tajlandia kolorowa i ciepła!
*
W podróży towarzyszył im ultralekki i kompaktowy wózek Easywalker Buggy XS, który możecie kupić między innymi w tublu, moncziczi czy małedziecko.
Pełny przewodnik ukaże się na blogu Ewy: papermoon.pl.
Zastanawiacie się, co spakować w daleką podróż, co jest niezbędne, a co można spokojnie zostawić? Już za chwilę kolejna odsłona wyprawy i przewodnik podróżnika z tublu!
zdjęcia: Ewa Przedpełska/fafel.eu
rozmawiała: Kasia Karaim