Aksamitna sukienka w głębokim granatowym kolorze, wykrochmalony kołnierzyk, który hipnotyzuje kruchością, czy idealnie skrojona sztruksowa kamizelka z bordową lamówką. Rzeczy tak piękne, że można patrzeć na nie godzinami i trochę zapomnieć, że są ubraniami. Nietuzinkowe kolory, mięsiste materiały i jakość wykonania to znaki rozpoznawcze Młodzieży – miejsca w sieci, które aż dziwnie nazywać sklepem, choć faktycznie pełni taką funkcję.
Dziecięce ubrania, które można tam kupić, to owoc wieloletnich poszukiwań Karoliny Ciechan, prywatnie mamy Janka i historyczki sztuki, która zajmuje się doradztwem związanym ze sztuką i sprzedażą mieszkań w kamienicach. – Śmieję się, że pomysł na Młodzieży przyszedł mi do głowy z braku pomysłu. Właściwie nie musiałam nic wymyślać, bo potrzeba otaczania się ładnymi przedmiotami jest we mnie od zawsze. Wychowałam się w domu, w którym przywiązywało się dużą wagę do estetyki. Niekoniecznie musiały to być rzeczy drogie czy z historią, ważne, by były estetyczne.
Zamiłowanie do poszukiwania piękna jest chyba dla mnie czymś naturalnym – opowiada Karolina. Tłumaczy, że każdą podróż zaczyna od odwiedzenia targu staroci. Nieważne, czy jest gdzieś po raz setny, czy pojawia się pierwszy raz, czy przybywa na tydzień, czy na kilka godzin – pchli targ to punkt obowiązkowy. – Zawsze podróżuję z jedną pustą walizką i wracam z kilkoma – dodaje ze śmiechem i kiedy rozglądam się po jej domu, jestem w stanie w to uwierzyć. – Znaczna część ubrań do kupienia w Młodzieży pochodzi z mojej prywatnej kolekcji, którą gromadzę od lat. Granatową aksamitną sukienkę, którą sprzedałam w pierwszym rzucie, przywiozłam z Paryża jakieś 15 lat temu, a biały kołnierzyk pochodzi z czasów mojego dzieciństwa. Byłam w nim na Wigilii we wczesnych latach 90. Takich wyszperanych rzeczy z historią jest u mnie znacznie więcej. Część ubrań nosił mój syn, ale większość latami leżała w pudłach i czekała na swój moment – opowiada z błyskiem w oku Karolina, prezentując mi kolejne perełki: wełniane swetry w paski, sztruksowe spodnie w szalonym fioletowym kolorze, ale też krzykliwe różowe sukienki i vintage’owe tiszerty. Trudno znaleźć wspólny mianownik, który łączy elementy tej osobliwej kolekcji, poza tym, że wszystkie są na swój sposób piękne i wyjątkowe.
Karolina wspomina, że początkowo miała problem z tym, jakie powinno być Młodzieży. – W sieci jest sporo sklepów sprzedających ubrania z drugiej ręki, ale zwykle są to rzeczy funkcjonalne. Zresztą jako mama wcale się nie dziwię, że rodzice chętnie takie kupują. I u mnie można takie dostać, ale to na pewno nie jest klucz. Trudno bowiem powiedzieć o wełnianym serdaku wymagającym ręcznego prania, że jest tak samo funkcjonalny jak polar, który po praniu schnie w kwadrans. Obie te rzeczy jednak łączy moja relacja z nimi. W Młodzieży nie ma przypadkowych ubrań, każde jest mi bliskie, jak rodzina – tłumaczy, a ja od razu przekornie pytam, jak to jest wystawiać na sprzedaż swoich bliskich. – O dziwo, bardzo łatwo – odpowiada Karolina. – Myślałam początkowo, że pożegnanie będzie procesem, ale okazało się, że to mnie wcale nie ograbia, a wręcz wzbogaca. Oczywiście nie wystawiam na sprzedaż wszystkiego. Mam takie trzy sentymentalne pudła z rzeczami, których nigdy nie oddam. Resztą chętnie się dzielę – dodaje i tłumaczy, że tak naprawdę misją Młodzieży jest przywracanie życia temu zapomnianemu pięknu.
Część ze zdobytych na targach czy w lumpeksach rzeczy ma jakieś wady. Plamy, oderwane guziki, zniszczone zelówki. Karolina przed „puszczeniem w obieg” każdą z tych rzeczy naprawia u krawcowej czy u szewca. Śmieje się, że czasem to jest na granicy opłacalności, ale przecież o bliskich trzeba dbać. – Przywracanie im dawnego blasku przynosi mi ogromną radość a dawanie im drugiego życia, to już spełnienie marzeń – mówi z poruszeniem. Przez pół roku działania Młodzieży zbudowała wierzącą w jej misję społeczność. Jej klientami są znane osoby ze świata sztuki, ale też po prostu ludzie, którym bliska jest jej estetyka. Ostatnio odebrała telefon od swojej klientki, która w lumpeksie w swoim rodzinnym mieście wygrzebała jakieś aksamitne ciuchy w stylu Karoliny. Postanowiła dać jej je w prezencie. Takich sytuacji jest więcej. Bywa, że ktoś kupuje rzecz w Młodzieży, a w zamian przysyła coś, z czego dziecko już wyrosło, a co jest świetnej jakości albo ma sznyt vintage. – Bardzo mnie takie wymiany wzruszają i dają mi motywację do pracy, tym bardziej że to nie jest łatwy biznes. Wszystko w Młodzieży robię sama, większości umiejętności uczę się od podstaw, tak jak robienia zdjęć czy projektowania strony. A że jestem perfekcjonistką, spędzam nad tym długie godziny – mówi ze śmiechem.
Karolina przypomina sobie, że zanim ruszyła z Młodzieży, dostała kilka rad na temat tego, jak prowadzić biznes – i żadnej nie posłuchała. – Niestety, u mnie planowanie się nie sprawdza. Działam spontanicznie i intuicyjnie. Ktoś mi podpowiadał, żeby sprawdzić, co się sprzedaje, a potem szukać już tylko takich ubrań, ale ja tak nie potrafię. Wybieram do sklepu wyłącznie rzeczy, które mnie w jakiś sposób wołają, nie pozwalają o sobie zapomnieć. Nie jest też tak, że regularnie przeczesuję lumpeksy czy pchle targi, to się dzieje raczej przy okazji. Zresztą moja kolekcja z przeszłości jest tak duża, że na razie nie grozi mi brak towaru – opowiada. I żartuje, że choć nazwa sklepu wzięła się od hasła, którym babcia często motywowała ją do działania, to charakter jej biznesu jest daleki od tego dziarskiego okrzyku. To raczej powoli spacerująca gąsienica, która robi kilka kroków do przodu, a potem trochę się zwija.
Niespieszny charakter bardzo pasuje do asortymentu, który pochodzi z czasów, gdy jakość była ważniejsza od ilości. Wystarczy przyjrzeć się detalom i wykończeniu tych, nie oszukujmy się, sezonowych dziecięcych ciuszków, by zdać sobie sprawę, że moda w dzisiejszych czasach podąża w złym kierunku. Karolina jednak nie chce osądzać współczesności. Co więcej, lubi miksować to, co nowe, z tym, co stare. – Mistrzem w tym jest mój syn, który nie interesuje się modą, ale porusza się w niej intuicyjnie. Bywa więc, że do sztruksów vintage wkłada koszulkę z Ninjago, a na ramiona w artystyczny sposób zarzuca bluzę. Jego stylizacje nie zawsze mi się podobają, ale pozwalam mu decydować samemu. Kiedy był mały, ubierałam go tak, jak mnie się podobało, i myślę, że ta jego dzisiejsza otwartość na różne kroje, faktury, kolory to trochę efekt mojego podejścia, które od dziecka konfrontowało go z różnorodnością. Jasiek ubiera się z lekkością, wie, że stylem można pokazać swoją tożsamość, ale nie jest jakoś chorobliwie przywiązany do ubrań i mody – tłumaczy Karolina i przyznaje, że sama ma podobnie. Jej szafa pęka w szwach od przeróżnych perełek, ale sama potrafi dwa tygodnie chodzić w jednym swetrze. Podkreśla, że nie lubi się stroić, ale lubi się wyrażać. I Młodzieży to miejsce, które podąża za tą myślą. Trudno się tam ubrać od stóp do głów bez ryzyka bycia przebranym, ale wystarczy jeden dodatek – czy to sweter, czy opaska – i nagle zwykły strój staje się wyjątkowy.
Może nawet nie o sam strój tu chodzi, tylko o człowieka, o emocje towarzyszące wybieraniu ubrań, ich znajdowaniu, dbaniu o nie, wypuszczaniu dalej w świat i celebrowaniu nowego właściciela. Karolina ma marzenie, by na Młodzieży dzieci kupowały ubrania same, bez asysty dorosłych. Mogłyby wtedy w pełni się wyrażać i decydować o sobie, w stroju bowiem zaklęte jest znacznie więcej niż tylko funkcjonalność. Oczywiście na razie to mało realne – ale może, jeśli w przyszłości otworzy butik, wprowadzi selekcję na wejściu? Byłoby to całkiem przewrotne i jak najbardziej w stylu Karoliny, która zawsze podąża własną ścieżką. I rzadko z prądem.









