Togo – na ulicach zachodniej Afryki z bobasem - Ładne Bebe

Togo – na ulicach zachodniej Afryki z bobasem

Magdalena. Młoda dziewczyna o odważnym spojrzeniu. Już sam fakt, że wychowuje synka pół-Togijczyka samodzielnie, czyni z niej dość niezwykłą mamę. Mieszka z pótorarocznym Edmundem na wsi w Bawarii. Do syna mówi głównie po angielsku, więc ich dom to typowy tygiel językowy i kulturowy. Kilka tygodni temu wpadła na pomysł, by poznać i odwiedzić rodzinę ojca małego Edmunda – w Togo, kraju zachodniej Afryki.

Spędzili dwa tygodnie w tym jednym z najbiedniejszych i najmniej turystycznych zakątków Czarnego Lądu, a Magda podkreśla, że była to wspaniałe, wartościowe doświadczenie. Pytamy więc: jak było, jak udało jej się wszystko zorganizować i przetrwać z roczniakiem w takiej podróży?

Żyjemy w epoce nadużywającej pojęcia „podróż”. Podróżą z dzieckiem nazywamy już nawet wyjazd na weekend do Sopotu. Jak porówna wygodną wycieczkę poza miasto z dwutygodniową podróżą do tropikalnego kraju trzeciego świata, gdzie dookoła czyhają zarazki egzotycznych chorób, gdzie w największych miastach nie istnieją chodniki i asfaltowe drogi, gdzie wodę można pić tylko z butelki, a na obiad zjada się pieczony w liściach maniok? Magdalena Lisiecka, mama półtorarocznego Edmunda, podeszła do sprawy pragmatycznie. Wyjechała w konkretnym celu – by poznać syna z dziadkami i dalszą rodziną od strony ojca. Sama nigdy nie była w Afryce, ale przecież to nie przeszkoda. Stworzyła listę zadań do zrealizowania przed wyjazdem, zabrała ze sobą piętnastoletnią siostrę, by był ktoś do pomocy w razie komplikacji, i po prostu wyruszyła w drogę do położonej nad zatoką Gwinejską stolicy państwa Togo – Lome.

Rozdział pierwszy: jedziemy!

„Pierwszy raz jechałam poza Europę i zarazem była to pierwsza samolotowa wyprawa mojego Edmunda” – mówi Magda. Ciężko wyciągnąć z niej emocjonalne relacje, bo nie postrzega swojej wyprawy jako wyczynu. Wydaje się spokojna i zadowolona, gdy wspomina ryzykowną wycieczkę na drugą półkulę z niemowlakiem, który dopiero co nauczył się chodzić. Magda tłumaczy z uśmiechem, że wyjazd do Togo brzmi abstrakcyjnie, ale był w zasadzie bardzo prostą, przewidywalną podróżą.

„Nie postrzegam naszego pobytu jako brawury, ponieważ jechałam do rodziny. Nieznanej mi rodziny ojca mojego dziecka, z którym nie jesteśmy razem i nigdy nie byliśmy… ale jednak  – do rodziny mojego syna. Zresztą Tato Edmunda dołączył do nas w Paryżu” – mówi. Dodatkowo siostra Magdy towarzyszyła im przez cały czas w wyprawie. „Teraz myślę, że dałabym radę pojechać tam z Edmundem solo, bez siostry i bez jego ojca, ale za pierwszym razem wolałam racjonalnie zapewnić sobie dodatkową parę rąk na kilkunastogodzinny lot z przesiadką. Chociażby po to, by móc pójść do toalety, gdy Edmund zaśnie” – mówi.

„Na początku miałam bardzo wiele obaw, stresowałam się przede wszystkim w kwestii lotu, odprawy z wózkiem, pobytu na lotnisku i w samolocie. Niby czytałam, że mam prawo nadać wózek i jeszcze zabrać fotelik, ale do momentu zakończenia boardingu byłam lekko zestresowana. Jak się okazało – bezpodstawnie. Wiem, że dzieci są różne, ale mój Edmund zniósł wyprawę bardzo dobrze. Spokojnie obserwował ludzi i wszystko dookoła, spał. Mieliśmy przesiadkę, po której nocowaliśmy w hotelu, a potem już bezpośrednio z Paryża samolotem Air France do Togo. To dawna kolonia francuska, a wcześniej niemiecka. Wielu Togijczyków mieszka dziś w Niemczech. Urzędowym językiem jest tam francuski, który znam – to na pewno też było sporym ułatwieniem.

Rozdział drugi: przygotowania

„Organizację całego wyjazdu zawdzięczam swojej mamie. Była zdeterminowana, by nas wysłać do dziadków Edmunda, i to ona wszystko wyszukała w Internecie” – śmieje się Magda. „To mama umówiła nas na wizyty do lekarza, zrobiła risercz w najważniejszych kwestiach. Zawiozła nas też na lotnisko” – dodaje.

Zdaniem Magdy dotarcie do Togo nie było skomplikowane. „Najważniejszy jest paszport i bilet. Wizę dostaje się online, nie musisz nawet jechać do ambasady. No i szczepienia. Nie możesz kupić biletu jednego dnia i następnego po prostu wyjechać. Kto się wybiera do Togo, powinien ogarnąć szczepienia z co najmniej dziesięciodniowym wyprzedzeniem, przy czym nie jest to proste, bo niekiedy na termin szczepionki czeka się kilka tygodni” – mówi.

Poza tym dla naszej młodej mamy nie było wyzwań. „Gdy myślimy o podróży do Afryki, pokazują się nam obrazy z programów przyrodniczych czy podróżniczych, w rodzaju „Boso przez świat”. Tymczasem Afryka to też bardzo gęsto zaludnione miasta. Bieda, ale też bogate dzielnice dla klas wyższych. Akurat dziadkowie Edmunda należą do klasy zamożnych Togijczyków, prowadzą biznesy, mieszkają w dużym domu. Doświadczyliśmy więc życia dobrze sytuowanych mieszkańców tego kraju, jednocześnie obserwując, jak toczy się zwykłe życie poza murami naszej willi” – opowiada Magda.

Rozdział trzeci: zdrowie

„Oczywiście miałam obawy dotyczące zdrowia. Co jeśli tam zachorujemy? Togo jest ubogim państwem, krajem rozwijającym się. Publiczny system ochrony zdrowia nie istnieje. Ten system, który jest – płatny – też nie działa dobrze. Bałam się, co będzie, jeśli któreś z nas zachoruje? Przecież będziemy daleko od domu, nie będzie można szybko wrócić. Najgorzej byłoby trafić do szpitala, gdzie łatwo o zakażenie choćby żółtaczką – nawet w przypadku rutynowego zastrzyku czy pobrania krwi. Na to uczulali nas lekarze przed wyjazdem” – mówi Magda.

W ostrzeżeniach dla turystów dotyczących przyjazdu do Togo czytamy, że występuje duże zagrożenie sanitarno-epidemiologiczne, głównie malarią, cholerą, tyfusem, żółtą febrą, wirusowym zapaleniem opon mózgowych, ale także… AIDS i wieloma chorobami tropikalnymi. Zorganizowanie wszystkich dostępnych szczepień może trwać wiele tygodni, czasem konieczne jest też podawanie ich w małych odstępach czasu. Jedno szczepienie jest obowiązkowe dla wjeżdżających – na żółtą febrę. Jak poradziła sobie mama Edmunda? „Na początku chciałam wykonać wszystkie szczepienia z zalecanej listy, choć wiem, że są ludzie, którzy jeżdżą w ogóle niezaszczepieni. Ostatecznie przeszliśmy tylko kilka szczepień dodatkowych. Jest ich tyle, że wymagają wcześniejszego zaplanowania i rozłożenia w czasie. Czy bałam się dużej ilości szczepionek naraz? Nie. Edmund nie dostał ich zbyt wiele, ponieważ w czasie, gdy przypadały dawki, był chory” – mówi Magda.

Rozdział czwarty: życie w Togo

„W stolicy Togo – Lome – spędziliśmy dwa tygodnie. Raz odbyliśmy przejażdżkę na wieś, gdzie zobaczyłam wiejski targ, ale głównie siedzieliśmy w mieście. To zdecydowanie za mało na taki kraj i taką wyprawę. Mimo wszystko zdołaliśmy dużo zobaczyć i poczuć. Togo nie jest krajem turystycznym ani nasz pobyt taki nie był. Mieszkaliśmy u rodziny i byliśmy mocno uzależnieni od ich planu dnia oraz… samochodu, bo w tak wielkim mieście przemieszczanie się pochłania godziny. Togijczycy – co jest chyba typowe dla kraju rozwijającego się – bardzo dużo pracują. Większość zajmuje się handlem i usługami. Oznacza to, że wszyscy wychodzą z domu rano, a wracają wieczorem.

Taka organizacja życia społecznego wpływa na rzeczywistość – na to, jak wygląda przestrzeń w mieście. Nie ma parków, bo nikt nie ma czasu do nich chodzić. Ulice są trochę targowiskiem, każdy na światłach coś oferuje, a to mycie szyb, a to gadżety z plastiku, a to jedzenie. Gdybym miała powiedzieć ogólnie, jakie wrażenie robi Togo, to w oczy rzucają się silne kontrasty. Ekskluzywne samochody i ludzie z iPhone’ami, a z drugiej strony matki z dziećmi sprzedające na ulicznym straganie.

Różnice klasowe są widoczne również w przestrzeni publicznej – domy zamożniejszych mieszkańców sąsiadują z bardzo skromnymi punktami usługowymi, np. zwykłym fryzjerem schowanym w prowizorycznym salonie przy ulicy. Nie ma obowiązku szkolnego, ale na szczęście większość dzieci jest posyłana do szkoły. Po szkole zaś pomagają rodzicom w pracy. Sporo dzieci zbiera śmieci do recyklingu – trochę jak w Polsce w latach wczesnej transformacji” – podsumowuje.

Rozdział piąty: atrakcje

W Lome jest plaża, ale ocean jest tu tak burzliwy, fale tak ogromne i prąd tak silny, że nikt się nie kąpie. Poza wyznaczonymi sztucznymi zatoczkami, które dotykają położonych na plaży restauracji i hoteli. Woda jest w nich spokojniejsza i nagrzana, i to jedyne miejsce, gdzie można spokojnie się pokąpać. Dużo jest dzikich, niezagospodarowanych plaż, które niestety nie są czyste ani bezpieczne. Skoro mowa o hotelach – ich klienci to głównie czarni biznesmeni z innych krajów Afryki, którzy przyjeżdżają tu w celach handlowych. Nie ma typowych turystów i prawie nie ma ludzi białych” – opowiada Magda.

Jak wygląda zwiedzanie Lome? Stolica Togo ma starą część zabudowy z czasów kolonialnych. „Zdziwiło mnie, jak malutkie są tam domy. Niektóre miały trzy na pięć metrów. A mieszkają w nich kilkuosobowe rodziny. Atrakcją w Togo są jednak przede wszystkim ludzie: to, jak żyją, co robią, jak wygląda życie społeczne. Weźmy choćby taki kantor… Parasolka, plastikowy stolik, panowie sobie siedzą i liczą pieniądze. (śmiech) Bardzo chciałam pochodzić sobie po ulicach z Edmundem, spędzić czas spacerując, ale szybko przekonałam się, że średnio tak się da. Miasto jest zrobione pod samochody i motocykle. Ubożsi mieszkańcy muszą przemieszczać się pieszo w hałasie i kurzu. To, do czego przywykliśmy w Europie, tutaj nawet nie jest rozważane – każdy pracuje, próbuje coś sprzedać. Dominuje klasa najbiedniejsza i mała grupa ludzi bardzo bogatych. Inaczej niż w Europie, gdzie jednak żyje przede wszystkim klasa średnia” – opowiada Magda.

Rozdział szósty: po co nam wózek?

Magda zauważyła też, że w Lome nikt nie używa wózków dla dzieci. „Nam się nasz wózek przydał… tylko na lotnisku. W Lome nie ma chodników ani dobrych dróg, często chodzi się po drogach szutrowych. Nie zapomnę wzroku dzieci, gdy jeden jedyny raz wybrałam się na spacer z Edmundem w wózku. Wzbudzaliśmy sensację. Śmiałam się, że teraz togijskie dzieci mogą się buntować i prosić swoich rodziców, by im taki środek transportu kupili: Mamo, też chcę żeby mnie wożono” – śmieje się Magda. „Ale tak na serio, to tamtejsze dzieci są noszone na plecach w chustach lub chodzą, bo nie znają rozwiązania, jakim jest wózek. To pokazuje, jak zdobycze cywilizacyjne wpływają potem na przyzwyczajenia dzieci i ich aktywność fizyczną” – zauważa.

Rozdział siódmy: natura

Afryka, zwłaszcza ta równikowa, kojarzy się z egzotyczną przyrodą. Magda przyjechała do Togo w porze deszczowej. Tak przynajmniej czytała w Internecie, choć tej informacji zaprzeczała rodzina Edmunda.

„Dużo padało. Było ciepło i duszno, ale mieliśmy szczęście, że przez zachmurzenie nie raziło nas ostre słońce. Dzięki temu dało się znieść wysoką temperaturę” – wspomina Magda. Co z owadami? „Jest ich trochę, ale nie były aż tak uciążliwe, jak bym sądziła. Przede wszystkim tamtejsze komary i muchy nie bzyczą, tzn. nie wydają żadnego dźwięku. To już coś” – śmieje się Magda. Dodaje jednak, że łóżka na noc były otoczone impregnowanymi moskitierami, zgodnie z zaleceniem niemieckiego lekarza.

„Na ulicach Lome trudno zaznać afrykańskiej przyrody. Dookoła raczej jest miejska infrastruktura, ale za to można spotkać kręcące się kozy, czasem mija się biegającą dziko kurę. Uwagę zwracają jedynie liczne egzotyczne jaszczurki, wygrzewające się w słońcu. Moja siostra ciągle robiła im zdjęcia” – mówi Magda.

 

Rozdział ósmy: bazary

„Rodzina taty Edmunda żyje z handlu, posiada różne sklepy, stoiska. Byliśmy więc z kuzynem na kilku bazarach. Spodziewałam się typowego obrazu z kolorowego afrykańskiego bazaru z telewizji, z kozami, kurami, warzywami. W miastach to tak nie wygląda. Jest trochę jak w Polsce w okresie transformacji, tyle że wszyscy noszą towar na głowach. Jak pokazałam mamie zdjęcia z Togo, śmiała się, że przypomina jej to polskie bazary w latach 90.” – mówi Magda. „Afryka żyje z handlu towarem z Chin. Poliestrowe ciuchy, staniki, podróbki butów”.

Rzeczywiście kontakty handlowe z Chinami to temat, który coraz częściej pojawia się w międzynarodowej prasie ekonomicznej, najczęściej w kontekście ekologii i kosztów środowiskowych. Togo, podobnie jak inne państwa afrykańskie, jest wielkim rynkiem zbytu dla tanich, tandetnych chińskich produktów pakowanych w plastik. „Nie mogłam uwierzyć, gdy okazało się, że wiele z tych pięknych rzeczy, które uważałam za afrykańskie – np. wielobarwne tkaniny w charakterystyczne printy – pochodzą z importu. Zazwyczaj z Chin, ale potem odkryłam, że także z… Holandii. Większość typowych kolorowych tkanin tutaj przyjechała z Niderlandów. I nie są to tradycyjne wyroby afrykańskie” – opisuje Magda. „Tym, co mnie zdziwiło na bazarach, były manekiny size plus. Zupełnie inne niż mamy w Europie” – dodaje.

Rozdział dziewiąty: jedzenie

„W Togo za bardzo nie jada się śniadań. To raczej późny, ciepły posiłek przypominający nasz obiad. Moja sytuacja jako turystki była dość szczególna. Mieszkałam w domu ze służącą, która była z dalszej i uboższej części rodziny – zatrudnianie mniej zamożnego kuzynostwa jest raczej powszechne u dobrze sytuowanych mieszkańców Togo” – opowiada. „Moja siostra nie je mięsa, ja go unikam… Dostawaliśmy więc przygotowane dla nas potrawy bardziej europejskie. Zauważyłam, że domownicy jedli co innego, na pewno dostawali potrawy dużo bardziej pikantne. Jednym z popularnych dań w Afryce i w Togo jest papka skrobiowa z typowej dla tych regionów rośliny zwanej madumbe (w niektórych krajach Afryki występuje pod nazwą Yam, czyli pochrzyn – przyp. red.).

Rodzina Edmunda jadła tradycyjne rzeczy, jak np. papki ze sfermentowanego manioku, pieczonego w liściach. A my – głównie ryż lub kuskus z tłustymi sosami warzywnymi. I bardzo dużo smażonych platanów (bananów warzywnych – przyp. red.). W każdym razie kuchnia Togo nie jest jakaś „specjalna”. Mięso, dodatki skrobiowe i warzywa to podstawa. Natomiast prawdziwą ucztą są owoce. Ananasy, jakie tu jadłam, były wyjątkowe. Bez tego twardego rdzenia, słodkie pachnące…” – relacjonuje. Jaki w Togo je się chleb, jeśli się go w ogóle je? „Słodki” – mówi Magda. „Jest trochę jak chleb tostowy, jak nasza chałka. Z rzadka można też natrafić na ulicy na sprzedawane bagietki pszenne – to chyba pozostałość po okupacji francuskiej” – dodaje. „Na pewno trzeba uważać na wodę, ze względu na lokalną florę bakteryjną, i na owoce tuż po umyciu. My mieliśmy szczęście, nic nam nie dolegało, ale piliśmy tylko wodę butelkowaną” – wspomina.

Rozdział dziesiąty: różnice kulturowe

„Mam zamiar pojechać do Togo jeszcze nie jeden raz. Edmund poznał już swoją rodzinę. Myślę, że dziadkowie i kuzyni go zaakceptowali i pokochali. Teraz to jest część jego tożsamości. Będziemy wracać i dalej poznawać togijską kulturę. Dla mnie ten wyjazd był ważny w kontekście wychowania dziecka w wielokulturowości. Wydawało mi się, że dużo o tym wiem, że orientuję się w kontekstach kulturowych… A jednak, gdy babcia Edmunda zaprosiła mnie do lokalnej fryzjerki, by wykonać afrykańskie warkoczyki, pochwaliłam się fryzurą i kilka osób na Instagramie wyraziło dezaprobatę. Najpierw poczułam się niezrozumiana, ale teraz już się nie przejmuję oskarżeniami o ignorancję i komentarzami posądzającymi o zawłaszczenie kulturowe. Poszłam tam świadomie, na prośbę i za namową dziadków. Oni są dumni, że przywiozłam do domu w Niemczech kawałek ich stylu, ich tradycji. To nie jest żadna poza na Afrykę czy pusta turystyczna stylizacja – bo mój syn ma togijską krew. Cieszę się, że zdecydowaliśmy się przyjechać” – mówi nasza bohaterka.

„Następnym razem przyjadę tu prawdopodobnie już sama z Edmundem, raczej bez jego taty, za to może z moją mamą, która bardzo chciałaby zobaczyć Togo. Poznałam już dziadków syna, wiem, że się dogadamy. Umiem też porozumieć się na ulicy, dzięki temu że znam francuski. Dałabym sobie radę. Najtrudniej dogadać się z malutkimi dziećmi, które nie chodzą jeszcze do szkoły, więc nie znają francuskiego” (porozumiewają się w lokalnym języku Ewe – przyp. red.). Pytam jeszcze Magdy: czy wyprawa do Afryki była wyzwaniem? „Nie odczuwam tego tak. Miałam łatwo dzięki pomocy rodziny. Za kilka dni jadę z Edmundem pod namiot, na festiwal w Lubiążu. Zastanawiam się, jak będę korzystała z toalety, w sensie z ToiToi… chyba z nim w nosidle, no bo jak inaczej?” – pyta Magda. Wygląda na to, że zaprawić się w boju do dalekich wypraw całkiem nieźle można też w Polsce.

Cóż, podziwiamy za taki trip do afrykańskich korzeni, z dala od katalogowych resortów i luksusowych domków AirBnB. I życzymy kolejnych udanych wypraw! Konto prywatne Magdy możecie śledzić tu, a jej twórczość – tu.

 

1DE24DA6-3B8E-480E-86B1-24A49A37717D.jpegEB42FA39-1EC8-4697-B896-8E7C986B02D8.jpegIMG_7953.jpegIMG_7955.jpegIMG_7971.jpegIMG_8012.jpegIMG_8030-scaled.jpegIMG_8086-scaled.jpegIMG_8119-scaled.jpegIMG_8163-scaled.jpegIMG_8169-scaled.jpegIMG_8190-scaled.jpegIMG_8849.jpegIMG_8954.jpeg66fa6b2a-b469-4676-88b8-12064a68fb2d.jpeg68D8DB1E-C467-45A2-B908-97BB109C4597-scaled.jpeg7084f43d-e90a-4c2b-8b1d-0fad760b2bd8.jpega61efa8c-58d5-47bf-b0da-76d8f7efd1d7.jpegIMG_8259-scaled.jpegIMG_8269-scaled.jpegIMG_8284-scaled.jpegIMG_8324-scaled.jpegIMG_8327-scaled.jpegIMG_8448-scaled.jpegIMG_8560-scaled.jpegIMG_8564-scaled.jpegIMG_8578-scaled.jpegIMG_8613-scaled.jpegIMG_8681-scaled.jpegIMG_8701-1-scaled.jpegIMG_8704-scaled.jpegIMG_8706-scaled.jpegIMG_8725-scaled.jpegIMG_8998-scaled.jpegIMG_9196-scaled.jpeg