asd
Czy kiedy oboje rodzice są artystami, życie rodzinne traci na tym czy zyskuje? Czy mama-artystka jest tym samym co tata-artysta? Czy sztuka pomaga wychowywać dzieci, czy dzieci przeszkadzają w sztuce?
Tym razem przepytujemy parę w życiu i (czasami) w sztuce: Katarzynę Korzeniecką i Szymona Rogińskiego, rodziców 14-letniego Kosmy i 5-letniej Lusi.
Zapraszamy na trzecią już rozmowę z cyklu: Sztuka życia rodzinnego. Kiedy rodzic jest artystą, dedykowanego rodzicom-artystom. Jego autorkami są dziennikarka Anna Sańczuk i Karolina Rodanowicz – prowadząca projekt Spotlight Kids, promujący sztukę współczesną i realizujący autorski program edukacji artystycznej dla dzieci i młodzieży.

Jako rodzice trafiliście tzw. dwójeczkę. Jest to nastoletni dziś Kosma i pięciolatka Lucynka. Duży rozrzut wiekowy i w zasadzie można powiedzieć, że długo byliście rodzicami jedynaka…
Szymon Rogiński: To prawda. Ale wiemy też, co to znaczy wyjść już z najcięższych obowiązków rodzicielskich i zderzyć się z nimi na nowo. Czołowo (śmiech). Paradoksalnie okazało się, że ten system „rozrzutu” działa! Dzieci są na różnych etapach i to się fajnie uzupełnia.
Czy to, że oboje jesteście artystami, pomaga wam, jako rodzicom, czy wręcz przeciwnie? Często przecież jest tak, że ktoś może być artystą, bo ktoś drugi daje mu bazę materialną, ubezpieczenie, etc. U was tak nie ma.
S.R.: Czasem się zastanawiamy, jakby to było, gdyby jedno z nas miało stałą robotę, regularną pensję na koncie… Ech.
Kasia Korzeniecka: To, że oboje jesteśmy artystami, na pewno pomaga nam, jako parze, bo lepiej rozumiemy siebie i swoje potrzeby. No, ale czasami nie jest łatwo, kiedy każde z nas chce się akurat skupić na swoim projekcie.
S.R.: Za to nigdy nie jest nudno, prawda? (śmiech)
Co się stało w waszym mikroświecie skupionym na twórczości, kiedy pojawił się w nim Kosma?
K.K.: Dla mnie pierwsze dziecko było po prostu szokiem. Na poród zabrałam ze sobą aparat fotograficzny i lampy, bo dotąd widziałam siebie przede wszystkim jako artystkę i sądziłam, że tak będzie nadal. Niesamowite, że tak myślałam! Tymczasem świat mi się zupełnie przewartościował, najważniejsze stało się dziecko. Tym bardziej, że Kosma dużo płakał, był bardzo wrażliwy i dość wymagający.

Przeistoczenie się z artystki w matkę bolało?
K.K.: Wiesz, ja mam tak, że na nowe doświadczenia reaguję zwykle z dużym entuzjazmem i zaangażowaniem, w związku z tym weszłam w to na sto procent i nie wyobrażałam sobie, że mogłoby być inaczej. Natomiast, o ile wcześniej miałam plany, że urządzę dziecku w ciemni kącik i będziemy „razem” pracować, o tyle szybko zrozumiałam, że to mrzonka. Trzeba było inaczej wszystko poukładać i to trwało.
S.R.: Ja patrzę na to tak, że nasza relacja z Kasią, zarówno z powodów damsko-męskich, jak i rodzicielskich czy artystycznych wymaga nieustannego update’u. Tu nie ma stałej, musimy nieustannie negocjować i ustawiać nasze relacje. Pojawienie się Kosmy przestawiło nas na nowe tory, ale potem jeszcze ze sto razy działo się to w naszym związku.
Chociaż w twojej sztuce temat ojcostwa się nie pojawia, to jest jeden znaczący wyjątek. Narodziny Kosmy dały bezpośredni impuls do cyklu „Słoneczniki”. Opowiedz o nim. (projekt można zobaczyć tutaj)
S.R.: To były zdjęcia, które robiłem przed, w trakcie i po porodzie w warszawskim Szpitalu Św. Zofii, gdzie ojcowie są mocno zaangażowani w cały proces. Kasia miała poporodowe problemy, konieczna była operacja i z tego powodu dostałem świeżo urodzonego Kosmę natychmiast na klatę, musiałem prawie koszulę rozerwać. To było niesamowite, mocne przeżycie. Niemal transcendentalne. Nie wydawał jeszcze żadnych dźwięków, tylko otwierał powoli oczy i tak patrzyliśmy na siebie, pierwszy raz. Nie było to nieświadome spojrzenie! Zobaczyłem tam pradawne „coś”, trudne do zwerbalizowania i będę to pamiętał zawsze. Opisałem swoje doświadczenie w tekście dołączonym do fotografii i wiąże się z tym zabawna sytuacja. Projekt miał być opublikowany w japońskim piśmie artystycznym i dostałem od nich długaśnego maila. W Japonii porody są inne, świat damski i męski jest w nich całkowicie rozdzielony, byli więc totalnie skonfundowani: jak to po porodzie dostałeś dziecko? Na nagą skórę? W szpitalu?! (śmiech) Musiałem odpowiedzieć na kilkanaście szczegółowych pytań, zanim materiał się ukazał.
To się nazywa artystyczne żerowanie na swojej rodzinie! Ale poważnie – pojawienie się dziecka to moment przestawienia życiowej wajchy. Co to zmienia w życiu artysty, „niebieskiego ptaka”?
S.R.: To ogromna zmiana życiowa, ale nie wiem, czy w samej twórczości coś się u mnie zmieniło. Na pewno jeśli pracujesz w domu, jak my, i pojawia się małe dziecko, to jesteś non stop rozproszony i musisz sobie jakoś z tym radzić. Potem dzieciaki idą do przedszkola, szkoły, mają swoje życie i jest to po prostu kwestia lepszej organizacji. Co w moim przypadku nie jest oczywiste ani łatwe, bo nie jestem osobą przesadnie systematyczną. Lubię raz pracować w nocy, innym razem w południe. A tu musisz się dostosować do rytmu dziecka. Ale i tak w pierwszym okresie główny ciężar rodzicielstwa spadł na Kasię. Jest supermatką i bardzo się angażowała, kiedy dzieci były małe, co sprawiało, że wypadała z robienia sztuki na dość długie okresy.
No właśnie, działalność twórcza wymaga zrobienia miejsca w głowie, wolnego czasu. A przy dzieciach świat musi być bardziej poukładany. Czy to nie zabija twórczości?
K.K.: Przy pierwszym dziecku potrzebowałam kilku lat, żeby to sobie ułożyć. Na początku matka z dzieckiem tkwi w swego rodzaju kokonie. Mnie to wessało, czułam się zredukowana do tej biologicznej roli i to było trudne, bo nagle stałam się kimś innym. Bałam się, że twórcza energia już nie wróci, ale okazało się, że tkwi gdzieś przyczajona i czeka na dogodną chwilę. A nawet, że po powrocie do pracy, wybucha ze zdwojoną mocą. Musieliśmy się też nauczyć być rodzicami. Później byliśmy już więc bogatsi o to doświadczenie, wiedzieliśmy, czego nie robić, na co uważać. Przy drugim dziecku było łatwiej, wiedziałam, że jest czas, który muszę poświęcić temu maluchowi, ale nadejdzie też moment, kiedy poczuję, że chcę znów tworzyć, i wrócę do tego.
Mam wrażenie, że tu jest zawsze coś za coś. Coś tracisz, coś dostajesz. I czasem to, co zyskujesz, przynosi nowe spojrzenie na to, co było wcześniej, dopełnia cię. Czy macierzyństwo wpłynęło na twoją sztukę, Kasiu? Szymon zrealizował swój cykl „Słoneczniki”, a co z aparatem i lampami, które ty zabrałaś na salę porodową?
K.K.: Sytuacja w trakcie porodu jednak mnie przerosła, okazało się, że nie da się robić wszystkiego. Miałam samowyzwalacz, ale ostatnie zdjęcie zrobiłam podczas podłączania do KTG, potem już nie byłam w stanie. Pierwsze zdjęcie Kosmy zrobiłam, kiedy miał parę dni. Jeszcze kilka razy wracałam do tego, ale potem długo, długo nic. Jednak pojawienie się dziecka na pewno zmieniło mnie i moją sztukę. Po takiej rewolucji trudno patrzeć na świat tak samo, następuje przemiana na poziomie alchemicznym. Wróciłam do twórczości, kiedy Kosma miał jakieś 4 lata. Zrobiłam pracę „Gluty”, o jego zabawach, którą pokazałam na małej wystawie w Instytucie Węgierskim. Miałam wówczas wspaniałą możliwość porozmawiać z Andą Rottenberg. Pięknie powiedziała, że wcześniej byłam zajęta sobą, a teraz świat mi się przewartościował i widać, że to jest otwarcie na kogoś drugiego, na to dziecko i patrzenie na świat jego oczami. Bardzo mnie wzruszyła, bo tak właśnie czułam.
Jak to wygląda teraz? Czy dzieci towarzyszą wam w tworzeniu? W końcu macie pracownie w domu i życie rodzinne przenika się z artystycznym.
S.R.: Nie, jednak ten kącik dziecięcy w ciemni, jak wspominała Kasia, nie sprawdził się (śmiech). Każde z nas potrzebuje do pracy samotności, pracujemy więc głównie wtedy, kiedy dzieci są w szkole i w przedszkolu albo wymieniamy się opieką. Kasia pracuje w jednym pokoju, ja w drugim, a Kosma siedzi ze swoim komputerem w trzecim, ale zawsze możemy coś ze sobą przegadać, poradzić się.
Kasiu, jakiś czas temu zajęłaś się starą, trochę zapomnianą techniką marblingu czy „marmoryzacji” papieru, skąd się wzięła w twojej twórczości? I czy to ma związek z tą zmianą wrażliwości, którą przyniosło macierzyństwo?
K.K.: Wcześniej pracowałam w drewnie, a to wymagało kontaktu z klejem, który intensywnie śmierdział, więc kiedy dowiedziałam się, że jestem w drugiej ciąży, zaczęłam szukać czegoś, co mogłoby zastąpić te faktury. Trafiłam na technikę, która mnie zafascynowała i dała nowe artystyczne życie. Niesie niesamowite możliwości, bogate faktury, które mogą wyglądać jak kosmos, przekroje minerałów, tkanka, mięso, podwodna flora i fauna, itp.
Szymonie, jesteś z rodziny artystycznej, więc ciebie chciałam zapytać o wspomnienia dziecka z artystycznego domu? Co z niego wyniosłeś?
S.R.: Wychowywałem się w domu wielopokoleniowym, gdzie artystami byli moi dziadkowie. Brakowało w tym układzie ojca, a mama, która jest bardzo aktywną osobą – działaczką społeczną prowadzącą fundację Sprawni Inaczej – też często była poza domem, spędzałem więc z dziadkami mnóstwo czasu. Wspominam to z wielkim sentymentem. Dziadek miał pracownię graficzną na strychu i często tam przesiadywałem. Jako dość spokojne dziecko nie przeszkadzałem mu, raz tylko się wkurzył i ganiał mnie z kapciem, musiałem coś mocno przeskrobać, bo to był dusza-człowiek. Grzebałem w jego narzędziach, siedziałem na stole do pracy, miałem swoje pastele, kartki i coś skrobałem na boku. To wszystko było dla mnie bardzo ciekawe. Tak samo jak wakacje, które spędzaliśmy na plenerach. Przyjeżdżali Finowie, Japończycy, artyści ze świata. Na pewno otwiera to w człowieku jakiś rodzaj wrażliwości, jakby przy okazji .

Macie specjalny program edukacji artystycznej dla waszych dzieci?
K.K.: Nie! Mamy złe doświadczenia z „programami”. Kosma trafił do artystycznego przedszkola. Myśleliśmy, że to fajne miejsce, gdzie jest trochę więcej plastycznych aktywności, a tymczasem to zraziło nasze dziecko do twórczości, spowodowało blokadę.
S.R.: Brakowało luzu! Zajęcia w blokach po 1,5 godziny, tu śpiewanie, tam malowanie. Kosmę zabraliśmy stamtąd, Luśki już tam nie posłaliśmy. Ale jej też rok temu zmieniliśmy przedszkole, bo się przyblokowała z rysowaniem. Na koniec roku dostaliśmy zeszyt z pracami. Patrzymy, a nasza 4-latka ma poskreślane rysunki iksem na pół strony i napis ŹLE! Zabraliśmy ją czym prędzej. I teraz przynosi po dwadzieścia pięć zarysowanych kartek: postacie, fruwające renifery, itp. Dzieci naprawdę superłatwo zablokować przez nadmierne wymagania, wieczne ocenianie. Czy to na poziomie naukowym w szkole, czy twórczym. Za niektórymi to się potem ciągnie całe życie.
A mielibyście coś przeciwko temu, żeby Kosma albo Lusia zostali artystami?
S.R.: My idziemy za dziećmi. One się przed nami odkrywają, a my jesteśmy ciekawi, kim są, kim będą. Absolutnie nie chciałbym nikogo wtłaczać w jakieś swoje koncepcje, wręcz karcę się, kiedy się na tym złapię. Np. miałem zajawkę, że skoro Kosma ma narracyjne zdolności – a ma wybitne – to mógłby być superreżyserem. Ale doszedłem do wniosku, że może to ja miałbym ochotę robić filmy, i ostatnio tym właśnie się zająłem. Jesteśmy więc raczej otwarci na to, kim nasze dzieci będą chciały zostać. Ważne, żeby były zadowolone, spełnione, niezdołowane i szczęśliwe.
K.K.: Szymon, ale na to też nie mamy do końca wpływu (śmiech). Po prostu jesteśmy otwarci na nasze dzieci!
Nie za pięknie to wszystko wygląda? Może mnie trochę oszukujecie?
S.R.: Przyznamy się do czegoś. Ostatnio mieliśmy superczas, bo udało nam się sprzedać dzieci babci w Gdańsku. Na tydzień. Dwójkę! Ale było fajnie!
K.K.: I w ogóle nie zajmowaliśmy się sztuką (śmiech).
S.R.: Tak więc dzieci są fajne, ale powinno być ustawowo zagwarantowane, że co pół roku nie ma ich w domu przez co najmniej tydzień!
*
Rozmawiała: Anna Sańczuk
Koncepcja: Karolina Rodanowicz/SPOTLIGHT KIDS
Portret rodziny: Filip Ćwik/Studio 810
Zdjęcie główne: Katarzyna Korzeniecka “Gluty”, 2009
Katarzyna Korzeniecka (ur. 1976) – artystka wizualna, często łącząca w pracy malarstwo i fotografię, ilustratorka, scenografka. Studiowała w warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych, w pracowni malarstwa Leona Tarasewicza. W 2008 r. rozpoczęła współpracę ze swoim życiowym partnerem Szymonem Rogińskim – wspólnie stworzyli m.in. serię fotoobiektów z pogranicza mody i sztuki „O Mia O!” (2009) i instalację w parku Królikarni „Camera Obscura” (2012). Od 2016 r. tworzy ilustracje i kolaże tradycyjną techniką introligatorską – marmoryzowaniem papieru. Brała udział w wystawach indywidualnych i zbiorowych w kraju i zagranicą m.in. w Photographic Centre Nykyaika w Tampere w Finlandii czy Soros Center of Contemporary Art w Kijowie. Jej prace były publikowane m.in. w The Sunday Times – Spectrum Magazine. Mieszka w Warszawie, jest mamą Kosmy i Lusi.
Prace Kasi można oglądać tutaj: strona / Instagram
Szymon Rogiński (ur. 1975) – fotograf, autor instalacji. Uczył się aktorstwa w „School on Wheels” Teatru Derevo (Niemcy, Holandia) oraz fotografii w Studium Fotografii Artystycznej w Gdańsku. Od 2015 r. jest wykładowcą w Akademii Fotografii w Warszawie. Oprócz fotografii prasowej i mody (m.in. dla marek Ania Kuczyńska i Nike) tworzy indywidualne projekty artystyczne, np. „Polska” (2003-2006), „Projekt UFO” (2007), „Nokturny” (2007), „Jasność” (2004-2007), „Blackness” (2014). Jego prace były publikowane m.in. w: „Vogue Hommes”, „The Sunday Times”, „Common & Senses”, „Wire”, „Art Review”, „Modern Painters”, „Shots Directory”. Brał udział w wielu wystawach na całym świecie, m.in w Madrycie, Brukseli, Jerozolimie, Berlinie, Salonikach, Warszawie i Krakowie. Mieszka w Warszawie, jest tatą Kosmy i i Lusi.
Prace Szymona można obejrzeć tutaj: strona / Instagram