Oto Patrycja, jej mąż i dwójka dzieci – nakrywają do stołu, by usiąść do niedzielnego obiadu. Jak wy. Z tą różnicą, że oni nie zapłacili nic za jedzenie. Freeganie – co o nich wiecie?
Przyznaję się – choć idea zero waste jest mi bliska, freeganizm wydawał mi się do tej pory totalną niszą, gdzieś bliższą ekofreakom. Szperanie w śmietniku – tak to się często określa, chodź nie jest to do końca wizerunek prawdziwy. Wyobrażacie sobie samochód rodzinny, który podjeżdża pod supermarket X, a mama idzie poszukać warzyw i owoców w kontenerze? A jednak.
Rozmawiam dziś z Patrycją, która tak jak ja do niedawna nie wyobrażała sobie, by wykonać pierwszy krok i zabrać produkt (a może uratować go?) sprzed sklepu. Sklepu, który przeznaczył go na… no właśnie, na co? Według raportów zajmujemy 5. miejsce jako kraj pod względem marnotrawstwa jedzenia, statystyczny Polak wyrzuca rocznie 247 kg żywności (raport Polskiego Instytut Ekonomicznego, za PAP). Sklepy wielkopowierzchniowe, mimo ustawy z 2019 r., wciąż robią w tym temacie za mało – zdjęcia na grupach freegan pokazują, że co dzień do kosza trafiają palety jogurtów z dobrą datą (ups, złe zatowarowanie), kilogramy pieczywa (bo za dużo się sklepom odgrzało), skrzynki pomarszczonych owoców (no bo kto kupi z taką skórką?). Sklepy muszą się zmieniać, my się musimy zmieniać. Czy bylibyście gotowi na freeganizm? Patrycja tłumaczy mi krok po kroku i oswaja ten temat.
Zacznijmy od skojarzeń z freeganami: ekohippisi lub bezdomni. Okazuje się, że niekoniecznie…
To prawda, taki jest stereotyp freegan. Kojarzymy ich raczej jako ekoradykałów, niż zwykłych ludzi, którzy myślą nieszablonowo i chcą przyczynić się do ratowania żywności, czy wykonać krok w stronę bardziej świadomego życia na tej planecie. W społeczeństwie pokutuje myśl, że nikt o zdrowych zmysłach nie sięgnie do śmietnika w poszukiwaniu żywności, o ile nie zmusi go do tego kiepska sytuacja życiowa. W praktyce na śmietnikach spotykam pełen przekrój pokoleń i warstw społecznych.
No właśnie i ten wizerunek to chyba podstawowa bariera. Dumpster diving, jak to brzmi – nurkowanie w śmietniku! Myślimy, że robią to ci, których nie stać na jedzenie.
Oboje zarabiamy całkiem przyzwoite pieniądze, więc dla mnie freeganizm nie jest sposobem na przeżycie. Oczywiście nie ukrywam, że przyczynia się do ogromnych oszczędności, nie mniej jednak dla mnie to coś więcej.
Stać cię na jedzenie, macie pracę. Robisz to jako bunt przeciwko marnowaniu żywności?
Dzięki temu, że zbieram jedzenie, które pracownik sklepu uznał za odpad, mam poczucie ogromnej satysfakcji. Przyczynia się to także do moich relacji społecznych, choćby pod kątem budowania więzi z sąsiadami. Na swoim koncie na Instagramie regularnie pokazuję nie tylko to, co można znaleźć na śmietniku, ale także to, jak wykorzystać kreatywnie resztki jedzenia, które nam zostają, czy jak mądrze robić zakupy i mniej marnować.
Kogo spotykasz podczas wypadów po freejedzenie?
Spotykam osoby starsze, które wspomagają się znalezionym jedzeniem, ponieważ są na emeryturze. Jednej Pani oddaję czasem jakieś znalezione rarytaski, bo zawsze ma z tego ogromną radość. Pana, który ma gospodarstwo i karmi znalezionym jedzeniem swoje zwierzęta. Pary, które złapały freegańskiego bakcyla. Młode mamy. Bezdomnych. Pełen przekrój społeczny. Póki co, nie spotkałam tam jedynie nastolatków.
Sądziłam, że to ruch dosyć niszowy. A tu wchodzę na Facebookowe grupy: Freeganie w Polsce to 21 tysięcy, freeganie w Warszawie to 11 tysiecy! Jak to się zaczęło u ciebie?
Na początku trafiłam na artykuł o freeganach w Berlinie. Korciło mnie, by spróbować. Później znalazłam na Instagramie konto Moniki i gdy zobaczyłam, co potrafi przynieść do domu, postanowiłam sama sprawdzić, co czeka na mnie w okolicznych śmietnikach. Na freegańskich grupach w sieci jest całkiem sporo poszukiwaczy jedzenia, ale też dużo obserwatorów. Temat staje się popularny, ponieważ dotyka sfery uznawanej dotychczas za tabu. Coraz więcej ludzi rusza też na łowy, co z jednej strony mnie cieszy, a z drugiej nieco niepokoi.
Dlaczego? Robi się tłoczno?
Niestety nie każdy stosuje się do ogólnie przyjętych zasad. Nie śmiecić to jedno, ale też jeśli wchodzisz i zastaniesz bałagan, który ktoś zrobił, to także należy posprzątać. Brać tylko tyle, ile zjemy. Nie podawać oficjalnie miejscówek.
Przejdźmy do konkretnych porad dla debiutantów. Twój pierwszy krok – była adrenalina, z pierwszą kiścią winogron uciekłaś do samochodu. Prawie jak skok na bank!
U mnie to był czysty impuls. Naczytałam się artykułów, naoglądałam filmików i wsiadłam w auto. Adrenalina była wprost nieziemska, aż trzęsły mi się nogi. Najbardziej obawiałam się sytuacji, w której spotkam pracowników sklepu. Nie przemyślałam wtedy jeszcze, co zrobię w takiej sytuacji. Dziś jestem już spokojniejsza, za mną kilka konfrontacji z personelem sklepów, więc wiem już, czego się spodziewać.
Co jest najtrudniejsze? Pokonanie bariery psychologicznej czy strach, że ktoś nas złapie?
Z pytań, które kierują do mnie obserwatorzy, wynika, że najtrudniej jest pokonać barierę wstydu. W końcu chcesz zabrać jedzenie ze śmieci. Co jeśli ktoś mnie przyłapie? Co sobie pomyślą gapie, rodzina czy sąsiedzi? Co jeśli obsługa mnie przegoni? Z tym nie pomogę, trzeba sobie to samemu przepracować w głowie. Myślę, że nie da się człowieka zawstydzić czymś, czego sam się nie wstydzi. Ja się nie wstydzę. Zawsze powtarzam: wstyd to kraść, a nie ratować jedzenie, które ktoś postanowił wyrzucić do kosza tylko dlatego, że nie wygląda już jak z kulinarnego magazynu.
Nie brzydziłaś się?
Ludziom wydaje się, że w śmietniku jest totalny syf, smród, szczury i ogólnie sytuacja beznadziejna. Przyznam szczerze, że mój domowy kosz na śmieci jest często mocniej ubrudzony, niż te kubły na zapleczu sklepów. Firmy sprzątające regularnie czyszczą pojemniki. Sklepy rozdzielają śmieci i np. bio lądują w osobnym kontenerze. Nie leżą wbrew obiegowej opinii wśród niedopałków papierosów i puszek po piwie. Czasem zdarzy się, że do bio ktoś z pracowników wrzuci rozerwane opakowanie mąki czy soli.
Lepiej zacząć samemu czy skrzyknąć się poprzez grupę FB? Freeganie dzielą się swoimi adresami?
To już bardzo indywidualna kwestia. Jeśli boisz się iść sama, z pewnością warto zabrać jakąś zaprzyjaźnioną osobę. Na początek trzeba znaleźć śmietniki w swoich okolicznych sklepach i sprawdzić, czy są otwarte. Jeśli na drzwiach jest kłódka, nie wchodzimy. To już byłoby włamanie, a nikt nie chce kłopotów. Gdy wiemy już, który śmietnik jest otwarty, mamy połowę sukcesu. Teraz pozostaje jedynie wpadać regularnie o różnych porach i sprawdzać, co nam dziś podrzuci los. Freeganie nie dzielą się swoimi adresami z bardzo prostego powodu – gdy podasz adres w sieci, masz jak w banku, że zrobi się tam pospolite ruszenie, a takie historie prowadzą tylko do zamknięcia danej miejscówki.
Wiele osób zapyta, czy to legalne – jak traktować zabieranie produktów „niezdatnych do sprzedaży”?
Z jednej strony zabieramy własność sklepu, więc można to uznać za kradzież. Z drugiej są to jednak śmieci, więc rzecz bezwartościowa. Zawsze porównuję to trochę do zbierania puszek z koszy na śmieci. Czy komuś z nas kiedykolwiek przyszło do głowy, że taka osoba kradnie metal? No właśnie, brzmi jak absurd. Z jedzeniem sprawa jest o tyle bardziej skomplikowana, że gdybyś zatruła się taką żywnością, możesz pozwać sklep do sądu. Dlatego większość śmietników jest pozamykana.
I tu dochodzimy do ważnej kwestii. Dla mnie freeganizm redefiniuje pojęcie „przydatny do spożycia”. Wizja marketów i wizja nasza, domowa, kompletnie się rozjeżdżają.
Żyjemy w społeczeństwie konsumpcyjnym. Każdy z nas wchodząc do sklepu i wybierając pomidora, szuka tego najpiękniejszego, z najbardziej jędrną skórką, no bo czemu mielibyśmy kupować te gorsze? Na koniec dnia pracownicy wiedzą, że papryka, która nieco się pomarszczyła, czy por z jednym przysuszonym już liściem nie znajdzie właściciela. Wyrzucanie takich produktów to nie do końca jest fanaberia sprzedawców. Do tego prowadzą nasze zwyczaje zakupowe. Jest jeszcze kwestia terminowania żywności, czyli wszelkie napisy „należy spożyć przed”. Poznanie sposobu, w jaki oznacza się te produkty, może zmienić nasze podejście do zakupów czy do spożywania produktów, które już mamy w naszej lodówce. Gwarantuję, że jogurt naturalny, który jest tydzień czy dwa po terminie, nadal nadaje się do spożycia. Na 90% nic mu nie dolega. Nadal wiele osób nie zaryzykuje jednak, by choćby spróbować takiego jedzenia przed wyrzuceniem go do kosza. A szkoda.
Zastanawiam się, dlaczego sklep nie rozdziela takich produktów wśród pracowników?
Z bardzo prostego powodu. Takie rozdzielanie bardzo szybko prowadzi do nadużyć. Znam historie, gdy pracownicy zaczynali celowo niszczyć produkty z asortymentu, by móc je kupić w okazyjnej cenie.
Co jeszcze robicie na co dzień, by być bardziej odpowiedzialnymi w kwestii ekologii?
Małe kroki wykonane przez milion osób dadzą wielki efekt. Z prostych rzeczy to np. zachowuję kartonowe pudełka i później sama wysyłam w nich paczki. Kupuję ubrania w second handach, wodą z gotowania jajek czy parówek podlewam kwiaty. Nie chodzę głodna na zakupy (a przynajmniej się staram) i zawsze mam przy sobie listę. Umiem całkiem dobrze przerabiać resztki jedzenia. Resztkę płatków owsianych ze śniadania wykorzystuję do zrobienia ciasteczek, a z mięsa z rosołu robię potrawkę. Nie trzeba mieszkać w domu z lepianki i pić wody z kałuży, żeby być nieco bardziej eko.
*
Idea małych kroków, zmiana zakupowych nawyków – to wbrew pozorom już tak wiele. Freeganizm jest dla każdego, ale każdy ma inną barierę do pokonania. Jak duża jest wasza?























