mama emigrantka tata emigrant

Jestem wolny, więc emigruję

Z Polski do szwedzkiej Laponii

Jestem wolny, więc emigruję
Szymon Rączka

Życiowy reset wymaga odwagi. Często myli się go z kaprysem, ułańską fantazją, brakiem wyobraźni, z niedowierzaniem wzrusza ramionami, kwitując ech, kryzys wieku średniego. Nic bardziej mylnego. Reset jest jak wynurzenie się spod wody, choć jako tako można przecież płynąć z butlą pełną tlenu. Ale na jak długo tego tlenu starcza?

Przychodzi ten dzień, gdy Szymon i Manuela oraz trójka: siedemnastoletni Dorian, Tulika i siedmioletnia Anuszka, sprzedają świetnie prosperujący biznes w branży internetowej, wyzbywają się posiadanych rzeczy, którymi jak hubą latami zarosło mieszkanie. I przenoszą się na daleką północ Szwecji. Emigranci? Ciekawe, że w dzisiejszej globalnej wiosce nawet Wikipedia nie nadąża z redefiniowaniem tego pojęcia. Przyczyny emigracji mogą być polityczne, gospodarcze, religijne lub naukowe, czytam. A co, gdy przeszkadza nam smog oraz ilość badziewnych reklam w przestrzeni publicznej? Co jeśli czujemy niepokój, myśląc o przyszłości naszych dzieciaków w naszej szerokości geograficznej? To ją zmieniamy. Poznajcie Szymona i Manię, emigrantów klimatycznych. Jak sami mówią, trochę im zajęło, by „dojść do samych siebie”, zburzyć życiowe puzzle i ułożyć je zupełnie inaczej, w zgodzie ze sobą.

Podczas lockdownu dowiadujemy się wiele o sobie, redefiniujemy pojęcia. Okazuje się, że to nie metraż nas zniewala, a najczęściej nasza głowa. Jak ty sobie tę wolność definiujesz?

Nie jestem pewien, czy mam się odnieść do lockdownu, ale wolę nadmienić, że tutaj w Szwecji nie mieliśmy prawie żadnych ograniczeń związanych z koronawirusem. Jedyny objaw jego istnienia to szybki z plexi przed kasjerkami w sklepach i naklejki wskazujące odstęp w kolejkach. Jednak mogę odpowiedzieć na pytanie, jak definiuję sobie wolność i odpowiem bardzo prosto. Wolność to dla mnie możliwość dokonywania wyborów. Myślę, że sumując moje doświadczenia i liczbę przeżytych lat, nigdy nie byłem bliżej świadomości tego, że nasze życie jest wypadkową naszych wyborów. Co zrobić, co zjeść, co ubrać, dokąd pójść itd. Wszystko to buduje nasze życie bardziej niż nam się wydaje. Nie żaden los, przeznaczenie, szczęście czy pech. Nasze życie to nasza robota i dla mnie wolność to właśnie kontakt z tym i minimalizacja ograniczeń w podejmowaniu tych wyborów. Bo chcę żyć po swojemu, a nie powielać społeczne programy.

A jak było kiedyś? Pamiętasz czas, kiedy oddychałeś pełną piersią?

Kiedyś tak naprawdę było tak samo jak teraz, ale tylko w środku, ukryte. Nigdy wcześniej nie miałem takiego kontaktu ze sobą jak obecnie, i dopiero teraz odkrywam warstwę po warstwie, jak bardzo żyłem bez kontaktu z samym sobą. Chciałem być akceptowany, lubiany, pewnie nawet podziwiany i pędziłem do przodu za tym wszystkim, nawet o tym nie wiedząc. Pędziłem tak bardzo zaślepiony po więcej, że nie widziałem wielkiej betonowej ściany, o którą musiałem się rozbić. Nic innego nie było w stanie mnie zatrzymać.

Dusiłeś się i niekoniecznie winny był tu smog.

Tak. To było 5 lat temu, kiedy mój organizm powiedział „dość”, i rozpoczęła się dla mnie zarazem najciekawsza i najcięższa podróż w życiu. Podróż w głąb siebie. Jednocześnie byłem w głębokiej fizycznej i psychicznej niemocy. Nie czułem się normalnie. Kiedyś poprzez własne ograniczenia tylko myślałem, że Polska pod różnymi względami mi nie pasuje i fajnie byłoby zamieszkać gdzieś indziej. Jednak dopiero teraz, przeżywając trwającą każdego dnia wewnętrzną transformację, widzę, że faktycznie dusiłem się i byłem bardzo daleko od „dobrze mi tu i teraz”.

Nazywasz siebie emigrantem klimatycznym. Każdy się ze smogiem męczy, większości przeszkadza kakofonia estetyczna miast, a jednak mało kto od razu postanawia emigrować na północ Szwecji. Jak zdiagnozowaliście u siebie, że to TEN moment? 

W całym tym procesie mojego „dochodzenia do siebie” integralną częścią jest moja żona Mania. Jeśli miałbym wskazać na to, co, a raczej kto pozwolił mi się zatrzymać i rozpocząć tę transformację, to właśnie jest ona. W zasadzie to czuję, że jesteśmy dla siebie nawzajem brakującymi elementami układanki, bez których nie udałoby się nam dojść do obecnego momentu w naszym wewnętrznym rozwoju.

Kiedy w lecie 2015 roku moje ciało i psychika nie wytrzymały presji, jaką wywierało prowadzenie – wydawać by się mogło rewelacyjnego – projektu internetowego na światową skalę (Handimania.com), wszystkie moje zawodowe działania się zatrzymały. Moim jedynym celem było czuć się dobrze. Dopiero po 4 latach ciężkiej pracy i wielu trudnych momentach poczułem, że powoli staję na nogi. Wraz z tym poczuciem przyszło zadziwienie, jak bardzo to poprzednie życie nie było moje. Kiedy tylko to sobie uświadomiłem, poczułem, że potrzebuję zrobić życiowy reset. Wtedy też nasza metafizyczna więź z Manią się objawiła synchronizacją w tym wewnętrznym pragnieniu przeprojektowania życia. Kolejne dni nie przynosiły żadnych specjalnych zmian, co oczywiście rodziło wiele napięć i frustracji, aż przyszło olśnienie.

Wyzbyć się, zdjąć niepotrzebne warstwy?

Tak, trzeba natychmiast sprzedać to, co pozostało z naszego projektu. Ten klocek domina, który rozpoczął lawinę zdarzeń, doprowadził nas do tego punktu. Po tym, jak udało się to zrobić, przyszedł dzień, w którym zapytałem Manię: „a może byśmy się gdzieś przeprowadzili?”, „a gdzie?” – zapytała. „Do Szwecji”. „No dobra…” – odpowiedziała i pach, kolejne domino właśnie się przewróciło. Poczuliśmy, że właśnie teraz albo nigdy i to dodało skrzydeł głównie Mani, która stała się tytanem pracy i organizacji przy naszej przeprowadzce.

A smog? Temat smogu był corocznym obiektem frustracji u Manueli, która czuła się jak więzień z dziećmi we własnym domu. Złość, bezsilność narastały coraz mocniej i mocniej, żeby osiągnąć kulminacyjny punkt w zeszłym roku, co z perspektywy czasu było na pewno głównym bodźcem do pytania o przeprowadzkę.

Pojęcie migracji kiedyś oznaczało wyjazd ku lepszemu, ale w znaczeniu dobrobytu materialnego. Większy dom, lepszy samochód… Wam wolność dało okrojenie z tego, co macie.

Ta wewnętrzna potrzeba zmiany nie tylko pchnęła mnie do pomysłu sprzedaży biznesu, ale też do pozbywania się przedmiotów gromadzonych w ramach jego prowadzenia. Rozpoczęliśmy coś na kształt wyprzedaży garażowej. Wynajęta hala magazynowa zawalona mnóstwem przedmiotów, zarówno z pracy, jak i domu. Niektóre nawet gromadzone przez kilkanaście lat, układane w piwnicy jak klocki w Tetrisie. To stanowiło ogromny ciężar psychiczny, którego pozbycie się było ostatecznym katalizatorem do pomysłu, decyzji i działania.

Jak przyjęli to najbliżsi?

TEN moment oznacza, że wszystko robi „klik” i układa się tak, jakby było wcześniej skrupulatnie zaplanowane. Dlatego zarówno rodzina jak i wszystkie bliżej lub dalej znane nam osoby w 100% zareagowały ogromnie entuzjastycznie na nasz pomysł. Było to wręcz surrealistyczne doznanie, bo prowadząc działalność w internecie, byliśmy doświadczeni, że nie da się zadowolić każdego.

Wybór padł na Szwecję. Może masz trochę duszę Wikinga?

Jednym z etapów mojego procesu było podjęcie pracy z dala od wirtualnego świata internetu. Zostałem kierowcą testowym aut i w ramach tej pracy spędziłem miesiąc, testując auta w ekstremalnych warunkach zimowych na północy Szwecji. Zauroczyłem się tym miejscem i wielokrotnie myślałem, że chętnie bym tam wrócił w lecie na wakacje. Później jeszcze raz pomyślałem, że może tam poszukać pracy i się przeprowadzić, ale pomysł ten szybko zgasiła Mania, nie chcąc słyszeć o żadnym, jak się jej wtedy wydawało, nieprzyjemnym nordyckim klimacie.

Rok później pojawił się TEN moment i nagle wszystko się odmieniło. Pełna synchronizacja! Mania myślała o krystalicznie czystym powietrzu, ja o inwestycji w przyszłość dzieci – potencjalnie najbezpieczniejszym miejscu w kontekście przyszłych problemów z dostępem do wody pitnej i innych skutków globalnego ocieplenia. Tak, po dłuższym pobycie tutaj oboje odczuwamy, że to jest nasze miejsce. Czujemy bardzo energię ziemi i synergię, jaka jest w nas z takim otoczeniem. W Polsce sami siebie nazywaliśmy kosmitami, którzy są niepasującymi do reszty odszczepieńcami (śmiech).

Jak w Szwecji odnalazły się dzieciaki?

Nasza Anuszka (w momencie przeprowadzki zbliżała się do 7 urodzin) już następnego dnia po przyjeździe miała nową koleżankę, z którą świetnie się dogadywała pomimo bariery językowej. To było niesamowite doświadczenie i pomimo braku obaw pt. „No, ale jak sobie poradzi” (jak na kosmitów przystało), zrobiło na nas solidne wrażenie. Nasz 17-letni syn Dorian także świetne się odnalazł, zarówno w szkolnej zerówce, jak i w szkole ponadpodstawowej.

Jak wygląda wasz dzień? Gdy my jeszcze śpimy, ty…

Kiedy reszta świata śpi, ja rozpoczynam mój poranny rytuał. Czynności, które nadają trajektorię dla całego dnia. Jestem zdania, że to właśnie rano rozdawane są karty na resztę dnia. Jeśli ten dzień zaczynamy od telefonu w ręce i niekontrolowanego strumienia informacji z przeróżnych kategorii tematycznych, to bardzo ciężko jest później uspokoić swój umysł i utrzymywać wewnętrzną równowagę.

Nasz każdy dzień to doświadczanie czegoś nowego, ciągłe mniejsze i większe sytuacje, które powodują, że nie staramy się spinać, żeby była w nich jakaś struktura. Choć rozwój naszego Instawklejkowego projektu tego potrzebuje i teraz jest właśnie ten czas tworzenia pewnych ram i procesów. Tak, żeby nie powielać błędów z przeszłości i utrzymywać się w błogim stanie flow, równowagi i wolności.

No właśnie, jak to jest z tym światem social mediów? Tworzysz instawklejki, czyli ten Instagram nie jest taki do szpiku zły. Ale też nawołujesz z Manuelą do wprowadzania sobie „dnia wewnętrznego”, odcięcia się, wejścia w życie offline.

Instawklejki to projekt, który ma po równo dawać radość nam, twórcom i użytkownikom. Jest częścią większego planu, żeby skorzystać z wszystkich lekcji, jakie dała nam praca w internecie, i wspierać tych, którzy dopiero zaczynają. Moją intencją jest być przewodnikiem, który potrafi nauczyć, jak coś zrobić, ale wskazać też, że narzędzia mogą mocno człowieka poturbować. Mówić o tym, że bez treningu i uważności bardzo łatwo jest spaść. Bo to jest jak lina rozciągnięta nad przepaścią i my o tym nie wiemy, bo nikt nas tego nie uczy. Idąc po niej, trzymamy zwykle głowę ciągle wysoko i patrzymy na naszych idoli, influencerów z wielkimi liczbami. Obserwujemy ich sukcesy i ulegamy wzorcom podświadomości, które w automatyczny sposób uruchamiają w nas pragnienie bycia tam, gdzie oni. Nie widzimy wtedy tego, co jest pod nami, i często kończy się to groźnym upadkiem.

Proporcje, równowaga…

Tylko uważność, równowaga i świadomość dokonywanych wyborów pozwalają prawdziwie żyć, a nie przemknąć przez to życie, zastanawiając się potem, gdzie to wszystko, po co biegłem, się podziało. To są składniki do osiągania życiowej wolności według mojego przepisu.

Świat, który sobie stworzyliśmy, to jedna wielka nierównowaga, to samo dotyczy świata wirtualnego. Z perspektywy dziejów ludzkości to czas funkcjonowania wynalazku, jakim jest internet, to króciutka chwila. To powoduje, że nie dostaliśmy go wraz z instrukcją obsługi i wszyscy bierzemy udział w zbiorowym eksperymencie, który – co gorsza – przez nikogo nie jest prowadzony. Mnie pomaga mój staż w sieci, bo spędziłem w nim ponad połowę życia, czyli 23 lata od 1997 roku.

Tu łatwiej wam się odciąć, żyć offline.

Dzień wewnętrzny to taki wstęp, zaproszenie do tego, żeby zatrzymać się w tym codziennym pędzie chociaż na te 24 godziny. Oderwać od strumieni informacji. Żyjąc w Polsce, otoczenie potęgowało jeszcze bardziej ten przytłaczający efekt przebodźcowania. Dlatego, żeby jakoś móc funkcjonować bez całkowitego odcięcia się od internetu i social mediów, powstała właśnie idea dnia wewnętrznego

Dziś widzę, że natura wdzierająca się prawie przez okna stanowi tak ogromne wsparcie dla człowieka, że metoda świadomego wyłączania się offline powoli przestaje dla nas mieć tu sens. To się dzieje automatycznie, bo życie analogowe i doświadczanie go wszystkimi zmysłami jest po prostu ciekawsze, bardziej ekscytujące.

Czego wam życzyć?

Żebyśmy potrafili w zrównoważony sposób łączyć nasze życie rodzinne z twórczością w internecie, i żeby to, co tworzymy, pomagało innym osiągać taki sam stan.

Niech się spełni! Dziękuję za rozmowę. 

 

*

Czy są wśród was podobne historie? A może jest coś, co powstrzymuje was przed taką decyzją? Podzielcie się z nami swoimi refleksjami.

 

 

Coś dla Ciebie

Agata w Londynie

Agata w Londynie

Dodaj komentarz