Jak radzić sobie z dziecięcym lękiem przed szkołą?
Rozmowa z psycholożką dziecięcą Anitą Janeczek-Romanowską.
Żaden rodzic nie lubi widzieć swojego dziecka pełnego obaw, lęku, zanurzonego w niepewności. Co zatem robić, gdy nasz uczeń po prostu boi się szkoły i stresuje wraz z nastaniem pierwszego września? Czy zawsze jego lęk będzie dla nas widoczny? Który lęk jest wywołany normalną obawą przed nowym, a który może oznaczać, że gdzieś głęboko tkwi problem lub niezabliźniona szkolna rana? O wsparciu dzieci bojących się szkoły rozmawiamy z ekspertką Anitą Janeczek-Romanowską.
Są sytuacje, gdy lęk stanowi nieodzowny element towarzyszący naszemu funkcjonowaniu. Momenty przejścia, zmiany, nowych okoliczności, właściwie zawsze wiążą się z jakąś niepewnością. „Warto założyć, że taki czas może od nas wymagać przystosowania się” – przekonuje psycholożka dziecięca Anita Janeczek-Romanowska, ceniona ekspertka wspierająca rodziców i dzieci m.in. w adaptacji i radzeniu sobie z lękami, autorka publikacji, webinarów – m.in. słynnego w sieci „Moje dziecko się boi”, popularyzatorka psychoedukacji dla rodziców.
O tym, że perfekcyjna wyprawka może, lecz nie musi być wsparciem, że noszenie stroju galowego, choć wymagające od dzieci często trudu, jest czymś rozwijającym społecznie, o skomplikowanym życiu uczniów klas czwartych, opowiada w rozmowie na temat szkolnego lęku.
Za chwilę szkoła i mam wrażenie, że wiele dzieci, jak i rodziców odczuwa w związku z tym niepokój. Co świadczy o tym, że mamy u dziecka do czynienia z lękiem?
Pierwszą rzeczą, która może wskazywać, że dziecko odczuwa lęk przed szkołą, może być tendencja do różnych zachowań unikowych – czyli takich, które świadczą, że chce chodzić rzadziej lub całkiem szkoły uniknąć. Bywa, że słyszymy „nie chcę iść!”, ale nie wprost – na przykład gdy dziecko tak prowadzi rozmowę, by na końcu sam nasunął się pomysł wagarów. To mogą być pytania w stylu: „czy jeśli pójdę jutro, to czy będziemy musieli tam wracać?” albo „może pójdę w środę i w czwartek, a piątek będzie wolny”? Dziecko może nas dopytywać, odliczać dni z jakimś niepokojem… to też mogą być sygnały. Jest też oczywiście możliwość, że dziecko nam powie otwarcie, że boi się szkoły. Tak może być np. gdy idzie do pierwszej klasy lub gdy idzie z trzeciej do czwartej. Lęk w tym przełomowym okresie jest jakoś uzasadniony.
Innym przykładem, typowym już dla 8–9 latków, są wszelkie próby intelektualizacji czy przykrycia żartem tematu rozpoczęcia roku. Takie „po co mam chodzić do szkoły, skoro ktoś tam nie chodził, a zdobył nagrodę Nobla” na przykład. Tego typu komunikaty kamuflują coś, co może być lękiem, choć oczywiście nie musi. Do tego dochodzi grupa zachowań związana z somatyzacją, które nie muszą być świadome. Słyszymy, że dziecko boli brzuch albo że jest mu niedobrze. Może nam wspominać o swoich obawach – „boję się, że w szkole zwymiotuję” – i odczuwać dolegliwości. Czyli albo dziecko ma jakiś mniej lub bardziej świadomy plan na unikanie szkoły, albo jego ciało samo „wysyła sygnały”, że odczuwa lęk.
Każda zmiana jest w jakimś sensie stratą. Idę do szkoły, więc tracę kolegów z przedszkola oraz to, że przedszkolakom się więcej wybacza. Idę do czwartej klasy – tracę przeważnie dawną wychowawczynię i szkołę bez ocen. Idę do szkoły, bo skończyły się wakacje – tracę czas odpoczynku, czas z rodzicami, czas na zabawę…
Czyli lęk bywa uzasadniony i nieuzasadniony?
Chyba bym raczej powiedziała, że czynniki zewnętrzne, które świadczą o zmianie, sprawiają, że lęk może być obiektywnie oceniony jako uzasadniony (czyli mówimy o ocenie, bo sam fakt odczuwania zawsze jest realny i nie można go podważać). Te czynniki to na przykład początek pierwszej klasy czy pierwszy dzień w liceum albo zmiana szkoły na inną, przeprowadzka, zmiana w strukturze klasy, zmiana w relacjach dzieci – bo np. przeniósł się najlepszy przyjaciel. Starsze dzieci – jest to szczególnie widoczne u dziesięciolatków i wyżej – mogą przeżywać sytuacje związane ze zmianą swojego wyglądu. Znaczenie dla nich mogą mieć różne rzeczy – że przez wakacje przytyły, schudły, że urosły, że dziewczynkom zaczyna się zarysowywać biust. To też jest zmiana, która może powodować u dziecka obawy przed oceną czy konfrontacją w szkole. Dziecko myśli, że będzie tak wyeksponowane przez te zmiany w cielesności, że wszyscy to zauważą.
Czy każda zmiana musi wiązać się z lękiem?
Nie, ale każda zmiana jest w jakimś sensie stratą. Idę do szkoły, więc tracę kolegów z przedszkola oraz to, że przedszkolakom się więcej wybacza. Idę do czwartej klasy – tracę przeważnie dawną wychowawczynię i szkołę bez ocen. Idę do szkoły, bo skończyły się wakacje – tracę czas odpoczynku, czas z rodzicami, czas na zabawę… Myślę, że bezpiecznie jest przyjąć założenie, że potrzebujemy się przystosowywać w związku ze zmianami, których doświadczamy. I że potrzebujemy na to czasu.
Mam poczucie, że obawy o pierwszaki w szkole są bardzo „dorosłe”. My zupełnie nieświadomie ten balonik pompujemy, gdy dzieci są jeszcze w zerówce.
Jak wobec tego patrzeć na rok szkolny w kontekście zmiany?
Kryterium zmiany w ocenie zachowania dziecka może nam pomóc „złapać’ przyczynę jego lęku, choć nie zawsze nam ją wskaże. Czasem przyczyną jest nie sama zmiana, tylko cecha charakterystyczna danego dziecka – że na co dzień zmaga się z wyższym poziomem lęku. Dla dzieci z lękiem społecznym nawet z pozoru zwyczajny powrót do szkoły może być trudny. Czyli skoro mamy ewidentną zmianę – jedną z tych obiektywnych okoliczności, o których powiedziałam wcześniej – możemy dać czas dziecku na oswojenie się z nią. Jeśli po około 2–3 tygodniach lęk nie minie, nie wygasi się, pomimo że dziecko się konfrontuje z bodźcem go wywołującym, oznacza to, że mówimy tu o czymś więcej niż lęk związany ze zmianą. To sygnał, że przyczyna może tkwić gdzieś głębiej niż bieżące okoliczności, że to nie lęk przed nowym rokiem szkolnym i szkolnymi nowościami, tylko coś poważniejszego.
Czy strach jest tym samym co lęk?
Niektórzy psychologowie różnicują, że strach dotyczy bardzo konkretnej sytuacji. Np. „boję się, że mam trafić do nowej sali”. Coraz częściej jednak strach uznaje się za formę lęku, a lęk za szerszą kategorię.
Co, jeśli minęło kilka tygodni, a nasze dziecko wciąż zachowuje się, jakby odczuwało lęk przed szkołą?
To znak, by zbadać sytuację – porozmawiać z kadrą i w zależności od tego, co się dzieje, być może poszukać wsparcia psychologa, pedagoga szkolnego. Sprawdzamy też, czy dziecko regularnie chodziło do szkoły, na ile sytuacja jest w ogóle związana ze szkołą. I oczywiście należałoby wyodrębnić różne sytuacje – jeśli dziecko pierwszy raz zareagowało lękiem na powrót do placówki, to dajemy sobie czas na adaptację. Z drugiej strony jeśli mamy dziecko, o którym wiemy, że ma przeważnie podwyższony poziom lęku, czy np. poszło do szkoły z mutyzmem wybiórczym – co w zasadzie oznacza, że z prawie nikim nie rozmawia – to dawanie mu czasu jest pułapką. Czasem warto reagować od razu… Wszystko zależy od sytuacji i chyba nie ma jedynej uniwersalnej rady dla każdego rodzica, poza tym, by przyglądać się dziecku.
Jak pani sądzi, jaką rolę pełni w tym wszystkim lęk samych rodziców?
Mam poczucie, że obawy o pierwszaki w szkole są bardzo „dorosłe”. My zupełnie nieświadomie ten balonik pompujemy, gdy dzieci są jeszcze w zerówce. Czasem dzieje się to po stronie kadry, pojawia się mówienie dzieciom, że „już niedługo zostaniecie uczniami, będzie siedzenie w ławce”. My, rodzice, a także dziadkowie też często dokładamy swoje.
Mówimy w wakacje „baw się, baw, bo zaraz szkoła”?
(śmiech) Tak. Albo pytamy: czy plecak już kupiony i zapakowany? Czy już dziecko jest gotowe? Moje doświadczenie pokazuje, że najczęściej temat obawy o pójście do szkoły dotyczy rodziców, którzy sami mają jakieś swoje niełatwe wspomnienia z czasu edukacji, z przedszkolnej adaptacji, czy po prostu – są bardzo wrażliwi. Generalnie wydaje nam się, że trzeba coś robić, by dziecko się nie bało. A tymczasem najważniejszą częścią pracy jest uspokojenie własnego lęku. I przekonanie samego siebie, że zmiany w życiu są nieuniknione, tak samo jak emocje wokół nich. Nie warto tematu obaw związanych ze szkołą pompować – to nie jest tak, że wraz z pójściem do szkoły kończy się dzieciństwo i mamy dorosłego człowieka, którego nie można przytulać czy z nim się przewalać na kanapie. To po prostu nowy etap w życiu naszego dziecka.
Moje doświadczenie pokazuje, że najczęściej temat obawy o pójście do szkoły dotyczy rodziców, którzy sami mają jakieś swoje niełatwe wspomnienia z czasu edukacji, z przedszkolnej adaptacji, czy po prostu – są bardzo wrażliwi. Generalnie wydaje nam się, że trzeba coś robić, by dziecko się nie bało. A tymczasem najważniejszą częścią pracy jest uspokojenie własnego lęku.
Dzieci chłoną lęki rodziców?
Z mojego doświadczenia wynika, że dzieci nie boją się tak jak dorośli, za to właśnie dwa razy szybciej te emocje chłoną. Dlatego bardzo wiele wsparcia i opieki potrzebują tak naprawdę dorośli.
Jaką rolę pełni przygotowanie wyprawki? Czym jest dla dziecka, a czym dla rodzica? Niektórzy robią zakupy przed pierwszym września, jakby szykowali się na wojnę.
Szykując zakupy do szkoły, warto zacząć od zdefiniowania własnych skojarzeń ze szkołą. Bardzo często, gdy rozmawiam w pracy z rodzicami, to mam wrażenie, że te wyprawkowe „przygotowania jak na wojnę”, o których Pani powiedziała, biorą się z naszych wspomnień o szkolnym rygorze, o poczuciu, że wszystko musimy mieć gotowe i spakowane w piórniku.
Tak, stres, że dostaniemy minus za brak zeszytu. A teraz? Jak jest dziś?
Dziś chyba większą rolę w tworzeniu jakiegoś przymusu kupowania odgrywają influencerzy, którzy pokazują nam jak kupują co sezon nowe bidony, kapcie, lunchboxy. W mediach społecznościowych jest spora koncentracja wokół wyprawki i zakupów, stąd w rodzicach może rosnąć poczucie, że coś trzeba zrobić podobnie, z analogiczną pompą. Ja oczywiście widzę sens, by zapraszać do udziału w kompletowaniu wyprawki dziecko i w ten sposób wspierać jego sprawczość. Proponuję, by wybrać coś, co będzie dla dziecka ważne i osobiste, np. piórnik i plecak – i kupić, naszykować je wspólnie. Nie musimy jednak tak kupować wszystkiego i angażować dziecka do wybierania każdego szkolnego gadżetu. Przy okazji chyba warto przemyśleć, na ile potrzebujemy w ogóle nowych rzeczy wraz z nastaniem września. O ile pierwszoklasiści trochę nie mają wyjścia i muszą skompletować szkolny zestaw od zera, to w kolejnych klasach już zwykle wystarczy zajrzeć do zapasów kredek z poprzedniego roku. Sensowną radą wydaje mi się, by spróbować skorzystać z zasobów, które mamy w domu, pomimo że okres „back to school” kusi nas w mediach na każdym kroku.
U pierwszaków ważne jest, by nie zgubić tego, że to nadal są małe dzieci. Sześcio- czy siedmiolatki bywają labilne emocjonalnie i mogą potrzebować naszego wsparcia – by po szkole pojeździć na rowerze, poprzytulać się, pochodzić razem na plac zabaw. Nie włączajmy myślenia, że skoro dziecko chodzi już do szkoły, to że wszystko się wokół tej szkoły kręci.
Pomijając ten aspekt – nazwijmy go „antykonsumpcyjny” – czy wiele uwagi poświęcanej zakupom szkolnym nie tworzy w dzieciach niepotrzebnego napięcia? I czy nie jest potencjalnym otwarciem bram lękom? Czy dziecko nie pomyśli, że skoro mama się tak przygotowuje, to czeka je coś strasznie ważnego, onieśmielającego?
Tak, oczywiście. Powiedziałabym, że zakupy z okazji rozpoczęcia roku szkolnego to okazja do znalezienia własnego złotego środka. Po prostu bez popadania w skrajność. Czasem nowiuśkie buty potrafią być dla dziecka nie ułatwieniem, ale dyskomfortem. Warto po prostu znaleźć luz i pamiętać, że w dzisiejszych czasach raczej większość z nas ma możliwość dokupywać szkolne drobiazgi po 1 września. A skracanie sobie wakacji tylko po to, by mieć wszystko perfekcyjnie naszykowane – zakupy, plan lekcji i porządek na biureczku… chyba nie warto. Wyprawka nie jest sensem początku szkoły. (śmiech)
Z drugiej strony szykowanie, układanie zapasów może być przyjemne. Tak jak dla niektórych dzieci miłe jest kompletowanie nowego stroju kąpielowego i kółka do pływania na wakacje.
Wielu z nas w dzieciństwie cieszyło kupowanie szkolnej papeterii, zeszytów i kredek – to było „wow”, coś, co wspominamy dobrze i chcemy dać tę radość swoim dzieciom. Podoba mi się porównanie do wakacji – bo przecież gwarantem udanego wyjazdu nie jest to, że mamy wszystkie nowe pary butów, nowe spodenki do pływania, nowe zestawy ubrań, prawda? Na wakacje często zabieramy swoje sprawdzone i ulubione rzeczy. To samo możemy zrobić, idąc do szkoły.
Nie chodzi o to, by dziecko samo ze wszystkim sobie radziło, ale by nasze wsparcie ograniczało się do pomocy w samoregulacji.
Pakowanie do szkoły może być ekscytujące, ale związane z przyjemnością, a nie napięciem i stresem czy lękiem?
Tak, bo są dzieci, które bardzo lubią sobie to wszystko organizować, szykować i pozytywnie ekscytują się, że mogą sobie poukładać kredki w piórniku. Około siódmego roku życia przychodzi rozwojowo u dzieci poczucie obowiązku i odpowiedzialności, więc można pójść za tą potrzebą. Czasem taka sprawczość, działanie przynoszą też ukojenie na wewnętrzny niepokój: „Jak sobie ułożę, to nic mnie nie zaskoczy”. I to niekiedy ma sens, choć byłabym uważna, żeby poczucia bezpieczeństwa nie lokować w równo ułożonych kredkach.
Co ze strojami galowymi i ewentualną niechęcią dzieci do nich? Niektóre dzieci czują lęk, że się ośmieszą w takim ubraniu. Znam chłopca, który nie chciał słyszeć o eleganckich spodniach i nawet do Pierwszej Komunii Świętej poszedł w dżinsach.
To trudne pytanie, bo odpowiedź, jak postępować, zależy od wielu aspektów. Do jakiej szkoły chodzi dziecko, na ile zasady dotyczące ubioru w tej szkole są sztywne, a na ile elastyczne. Jakie ma zasoby dziecko, a jakie rodzina, by konfrontować się z wyłamaniem z tych zasad, i na ile dla nas galowy strój jest w ogóle wartością. Myślę, że można też spojrzeć na sytuację jak na okazję do przekazania dziecku, że jest to pewien umowny element kultury, na który się zgadzamy, bo podjęliśmy decyzję, że chcemy być częścią pewnej społeczności i jej zasad. Możemy powiedzieć: „To są wspólne wartości szkoły i nasze, że tu jesteś w mundurku”. Chyba to jest najważniejsze – by dziecko czuło, że to nasz świadomy wybór. U siedmiolatków i starszych dzieci warto już dostrzegać nowe kompetencje, pewną gotowość do współpracy. To wiek, w którym można rozpocząć rozmowy o przynależności. Zachęcam, by rozmawiać, negocjować, zaproponować, że zaraz po gali dziecko się przebierze, jeśli strój galowy je krępuje. Są dzieci, które będą bardzo walczyć – wtedy możemy zadać pytanie: „Jak ja mogę ci tę sytuację ułatwić?”. Każdą taką sytuację traktowałabym indywidualnie.
Niebezpieczny wydaje mi się przekaz, że szkoła coś kończy, coś dziecku odbiera.
Jak możemy wspierać dzieci w pierwszych dniach szkoły, by się nie bały? Co robić, a czego nie robić?
U pierwszaków ważne jest, by nie zgubić tego, że to nadal są małe dzieci. Sześcio- czy siedmiolatki bywają labilne emocjonalnie i mogą potrzebować naszego wsparcia – by po szkole pojeździć na rowerze, poprzytulać się, pochodzić razem na plac zabaw. Nie włączajmy też myślenia, że skoro dziecko chodzi już do szkoły, to że wszystko się wokół tej szkoły kręci. Niebezpieczny wydaje mi się też przekaz, że szkoła coś kończy, coś dziecku odbiera. Starajmy się więc dobierać słowa tak, by nie przekazywać tego komunikatu dzieciom. Odradzam też radykalne odcinanie się od dotychczasowych dziecięcych aktywności – nie róbmy miejsca na szkolne książki poprzez usuwanie dziecinnych zabawek.
Kiedyś proponowała pani dla małych dzieci rozwiązania na czas adaptacji takie jak „bilet od taty”, czyli dawanie do ręki jakiegoś liściku, serduszka narysowanego na dłoni, by dziecko mogło na to spojrzeć, gdy pozostanie bez rodziców. To dobra strategia dla dzieci szkolnych?
Nie do końca. To przedszkolaki nie umieją sobie wyobrazić, że zostawiając rodziców, znów zobaczą ich za kilka godzin. Szkolniak umie sobie już to przedstawić i zaakceptować. U sześcio- czy siedmiolatków bym raczej szła we wspieranie naturalnej w tym wieku potrzeby kompetencji. Nie chodzi o to, by dziecko samo ze wszystkim sobie radziło, ale by nasze wsparcie ograniczało się do pomocy w samoregulacji. Możemy zapytać: „Czy jest coś, co chciałabyś zabrać z domu, co jest dla ciebie ważne?” i jeśli będzie to długopis, breloczek, mała pamiątka z wakacji, komunikujmy to nie jako „daję ci amulet na szczęście”, tylko raczej zostawiajmy dziecku możliwość opracowania własnej strategii samoregulacyjnej i tylko je w tym wspierajmy. Jedno dziecko wybierze samo np. kulkę z plasteliny, która jest dla niego symboliczna, inne dziecko zwróci się do rodzica: „Ty mi coś wybierz”. W jakimś sensie wszyscy mamy takie potrzeby – np. do nowego miejsca pracy zabieramy ulubiony kubek.
Czynniki zewnętrzne, które świadczą o zmianie, sprawiają, że lęk może być obiektywnie oceniony jako uzasadniony (czyli mówimy o ocenie, bo sam fakt odczuwania zawsze jest realny i nie można go podważać).
Widzi pani pierwszaki jako osoby już kompetentne do tego, by samodzielnie radzić sobie w szkole. A co z dziećmi starszymi? One też miewają szkolne lęki.
W wieku około 10 lat dzieci bardzo cenią sobie coś, co można ogólnie określić jako zasoby. Dla jednego będzie oznaczało to talent, wyjątkową zdolność, a dla innych dzieci zasobem będzie towarzystwo i bycie w świecie starszych. Ta część społeczna ich funkcjonowania pomaga im poradzić sobie z lękiem, „amortyzuje” np. obawy związane z tym, że od czwartej klasy jest więcej przedmiotów. Konfrontacja ze światem starszych uczniów jest jednak czymś, z czym dzieci muszą same się zmierzyć. Jest to trochę „inna szkoła” – więcej przedmiotów, oceny, inna kadra, towarzystwo nastolatków na korytarzu. Ważne, by rodzice, chcąc dziecku ułatwić bycie w tym miejscu, nie podkręcali czy wręcz nie podsuwali rozrywek czy książek odpowiednich dla innej, starszej grupy wiekowej. To wcale nie pomaga, mimo że z pozoru nasze dziesięciolatki zyskują wspólny temat ze starszymi kolegami.
Mówi pani o tym, co ostatnio obserwuję, że w klasach 4–8 nagle te najmłodsze dzieci zaczynają czytać lektury z kręgu typowo nastoletniego czy nawet young adult?
Może nam się wydawać, że to dobrze, że sięgają po książki świata nastolatków. Szczególnie, że marketing wydawniczy części z nich sugeruje, że to lektury dla 10–13 latków. Warto jednak być wyczulonym – to, że dziecko chodzi do szkoły z ósmoklasistami, że należy już do tej nobilitującej je młodzieżowej grupy uczniów, nie znaczy, że jest gotowe na pewne treści, filmy, książki czy na media społecznościowe. Więc nie podsuwajmy takich rzeczy. Tak naprawdę nie przygotujemy ani siebie, ani dziecka na ten czas. Musimy obserwować, być w łączności z wychowawcą i dopiero gdy zobaczymy, jak dziecku jest w nowej sytuacji, będziemy w stanie jakoś je wesprzeć. Lęki szkolne u dzieci w tym wieku częściej pojawiają się w toku roku szkolnego.
Pokazujmy wszystkim dzieciom, które się boją, że tak może być i że to, że się boimy, jest OK. Że my też tak miewamy, że baliśmy się pierwszego dnia w szkole i w pracy. Powiedzmy to dzieciom i pokażmy, że to uczucie jest czymś normalnym. Jest to sytuacja adaptacyjna.
Mówi pani, że starsze dzieci już nie boją się szkoły jako symbolu zmiany, natomiast lęki mogą pojawić się w toku roku szkolnego w związku z relacjami czy wykluczaniem przez grupę rówieśniczą. Po czym możemy poznać, że dziwne zachowanie naszego dziecka to lęk adaptacyjny, tymczasowy, wrześniowy, czy coś grubszego, co się ciągnie od poprzedniego roku szkolnego, a co wcześniej przeoczyliśmy?
Często wydaje nam się, że zauważymy problem dziecka po ewidentnym smutku czy wycofaniu. Wczesne nastolatki potrafią jednak dość szczególnie okazywać lęki. Występują somatyzacje, które nie mają uzasadnienia medycznego, czyli słynne „paluszek i główka”. Druga grupa zachowań to sytuacje, że dzieci bywają opryskliwe, drażliwe, w sposób większy, niż wynikałby z ich rozwoju. To może być dla nas wskazówka, by porozmawiać z wychowawcą lub odezwać się do zaprzyjaźnionych rodziców z klasy. Według danych WHO co trzecie dziecko doświadcza w tym wieku jakiejś formy agresji relacyjnej. Nie wspominam o tym, by straszyć, tylko by zbudować świadomość, że nasze dziecko może bać się czegoś, co dzieje się w jego skomplikowanych relacjach z rówieśnikami – i na to powinniśmy być wyczuleni.
Jeśli więc nasze dziecko pierwszego września rozboli brzuch, tak naprawdę nie będziemy wiedzieć zbyt wiele…?
Bo to za mało, by stwierdzić, czy to lęk związany ze zmianą, lęk z dość zrozumiałego stresu, czy poważniejszy temat z przeszłości, który właśnie odżył. Musimy dzieci obserwować, być obok, być w kontakcie. Bardzo istotna będzie dynamika zachowania dziecka – czy zmienia się w ferie, w czasie choroby. Lubię na konsultacjach zadawać pytanie, czy jest różnica w weekendy. Jeśli dziecko w piątek po szkole czuje się OK, w sobotę zaczyna być gorzej i pobolewać brzuch, a w niedzielę wieczorem już boli bardzo i rozmawiamy o zwolnieniu z lekcji… to może być to wskazówka.
Lęk to jest nasz przyjaciel, który próbuje nas chronić i czasami trochę przesadza. Czasem trzeba mu przypomnieć, że sytuacja nie wymaga od niego aż takiego zaangażowania, że może usiąść na swoim miejscu – bo my sobie z nim poradzimy.
Czy lęk dziecka musi być czymś złym?
Nie musi. Kryterium jego uciążliwości dla dziecka jest takie, jak powiedziałam na samym początku – to, na ile obniża to jakość jego życia na dłuższą metę.
To powiedzmy jeszcze, co robić z tym lękiem?
Normalizować. Pokazujmy wszystkim dzieciom, które się boją, że tak może być i że to, że się boimy, jest OK. Że my też tak miewamy, że baliśmy się pierwszego dnia w szkole i w pracy. Powiedzmy to dzieciom i pokażmy, że to uczucie jest czymś normalnym. Jest to sytuacja adaptacyjna. Jeśli natomiast lęk pojawia się codziennie, mimo zakończenia adaptacji – musimy poszukać strategii. Niektóre dzieci potrzebują nauczyć się, jak samodzielnie się uspokajać, np. głaskać po klatce piersiowej. Albo nauczyć, że jest obok wychowawca gotowy wesprzeć. Lęk to jest nasz przyjaciel, który próbuje nas chronić i czasami trochę przesadza. Czasem trzeba mu przypomnieć, że sytuacja nie wymaga od niego aż takiego zaangażowania, że może usiąść na swoim miejscu – bo my sobie z nim poradzimy.
Dziękuję za rozmowę.
Anita Janeczek-Romanowska, psycholożka dziecięca (w trakcie Szkoły Psychoterapii Dzieci i Młodzieży), współzałożycielka warszawskiego Ośrodka wsparcia i rozwoju Bliskie Miejsce oraz autorka bloga byćbliżej.pl. Od lat wspiera merytorycznie rodziców dzieci w wieku 1–7 lat oraz specjalistów pracujących z dziećmi w tym wieku. Autorka publikacji, webinarów dla rodziców, m.in. „Rozwojowa pigułka” i „Moje dziecko się boi”. Konsultantka wydawnictw skierowanych do najmłodszych i współautorka bestsellerowej książki o adaptacji przedszkolnej „Jak zapewnić swojemu dziecku najlepszy start”.