Jak ugryźć temat nauki angielskiego u dzieci, żeby nie wpaść w pułapkę męczących zajęć dodatkowych już u przedszkolaka, a jednocześnie łagodnie wprowadzić temat w codzienność z dzieckiem? Czy w ogóle da się to zrobić łatwo i przyjemnie? Agnieszka Evans, mama w dwujęzycznej rodzinie, sprawdza serię słowników obrazkowych wydawnictwa SAM.
Nauka języków obcych to temat, który trudno ugryźć. Jak zacząć i, co gorsza, kiedy? Czy da się za wcześnie? A co, jeśli przegapimy „ten” moment? A jeśli pojawi się opór ze strony dziecka? Czy to może być przyjemne doświadczenie dla dzieci i rodziców? A czy da się po prostu znaleźć jakieś rozwiązanie i przestać się martwić?
Coraz więcej rodziców szuka sposobów na naukę, która odbywa się jakby mimochodem, bez godzin spędzonych na dojazdach, bez nowatorskich (choć nic w nich złego!) metod na sukces. Bo przecież najłatwiej zacząć w domu, choćby przy wspólnym czytaniu… O swoich doświadczeniach nauki języka i życiu w dwujęzyczności pisze Agnieszka Evans.
Bohaterem sesji zdjęciowej i testerem słowników jest Tytus, synek fotografki Kingi Hołub, autorki zdjęć.
Ahoj, przygodo!
Seria „Mój najpiękniejszy polsko-angielski słownik obrazkowy” świetnie sprawdzi się już w pierwszym roku życia dziecka, jako naturalna kontynuacja kontrastowych książeczek. Twarda oprawa to ukłon w stronę najbardziej wymagających użytkowników (z ang. heavy users). Łagodna paleta kolorów jest przyjazna, a ilustracje przywołują wspomnienie starych książek z dzieciństwa naszego i naszych rodziców, przechowywanych jak rodzinne skarby.
Seria słowników to trzy różne książki i każda z nich odkrywa przed nami coś innego, od zwykłego życia domowego po świat dzikich zwierząt i tajemniczy kosmos. Wspólne czytanie to zawsze przygoda, a ta lektura może się okazać pięknym początkiem przygody i z obcym językiem, i z dwujęzycznością.
Słowa
Seria polsko-angielskich słowników obrazkowych to najnowszy zestaw książek wydawnictwa SAM. Kolejne strony zabierają nas w podróż po zwykłym życiu, zapraszając do domu, przedszkola, na podwórko. Są pluszaki, kredki i klocki. Jest mama, tata, pies, skarpetka i smoczek. Wszystko to, co jest dziecku bliskie i dla niego ważne. Pierwsza część mówi o tym, co jest w domu, kolejna – poza nim, a trzecia pokazuje zwierzęta i rośliny, te, które można spotkać niedaleko, ale i te zupełnie egzotyczne. To naturalna kolej rzeczy, nasze poznawanie zatacza coraz szersze kręgi aż ku obszarom, które – być może – dziecko pozna wyłącznie z książek oraz (w przyszłości) z Internetu.
Doskonale wiemy, że małe dzieci dosłownie chłoną świat. Zapamiętują gesty i słowa, uczą się przez własne doświadczenia, obserwację i naśladowanie. Pierwsze lata dzieciństwa to dobry czas na oswajanie się z nowym językiem, wiem to z doświadczenia. Jako mama dwujęzycznego ośmiolatka szybko zobaczyłam, że wielokrotnie to, co dla rodziców jest trudne, dla dzieci okazuje się zupełnie naturalne.
Funkcjonowanie w dwóch językach może się wiązać z chaosem, ale z czasem wszystko nabiera sensu. Początki bywają zabawne, bo skoro wszystko ma dwie, inaczej brzmiące nazwy, to jak się w tym nie pogubić? W którym języku zapamiętuje się szybciej? Czy dwa różne języki to nie za dużo dla małego dziecka, które dopiero zaczyna rozumieć otaczający je świat?
Wielokrotnie zadawałam sobie te pytania. W naszej rodzinie od samego początku trzymaliśmy się reguły „jeden rodzic – jeden język”. Każdemu z nas zależało, żeby komunikować się z dzieckiem w swoim ojczystym języku. Przez pierwsze trzy lata, kiedy Benio jeszcze mało mówił, nie wiedzieliśmy, z którym językiem jest mu bardziej po drodze, a dwujęzyczność bez przerwy płatała nam figle. Co rusz musieliśmy zgadywać, co chce nam powiedzieć, próbować dopasowywać do któregoś z języków. Do dziś zastanawiam się, skąd wzięło się słowo „apap”, które – jak się okazało – oznaczało psa. Ale pewnie każdy rodzic, niezależnie od ilości języków, ma podobne historie.
Książki mają moc
W tych pierwszych latach z pomocą przychodziły właśnie książki. Dzięki nim Benio, wspólnie z tatą, odkrywał nowe słowa w języku angielskim lub utrwalał sobie to, co już znał z codziennych rozmów. Książka prowadzi, z książką łatwiej opisywać świat, pokazywać, uczyć i można wracać do niej bez końca. A książki z serii „Mój najpiękniejszy polsko-angielski słownik obrazkowy” chce się przeglądać na okrągło. To takich tytułów szukamy, kiedy chcemy czym „zarazić” dziecko, zainteresować czymś.
Seria pokazuje świat takim, jakim jest naprawdę, smutny i wesoły, z plamą na koszulce czy obdartym kolanem. Są tam słowa i zwroty, które wypełniają naszą codzienność, w dodatku świetnie skonsultowane i przetłumaczone. Wspólnie z dzieckiem możemy znaleźć tam to, co jest nam bliskie, bawić się w skojarzenia lub szukać przedmiotów, które znamy, wymyślać im swoje historie, rymowanki, piosenki. Każde słowo może być pretekstem do dalszych poszukiwań, rozmów i kolejnych znaczeń. Co mnie zaskoczyło pozytywnie, to konsekwentne używanie feminatywów i różnorodność przedstawionych osób i rodzin.
Dwujęzyczność? Czemu nie!
Moje doświadczenie z dwujęzycznością pokazuje, że wszystko wymaga czasu. Dla mnie wcale nie było oczywiste, że Benio będzie mówił i rozumiał w dwóch językach. Mieszkaliśmy i mieszkamy w Polsce, więc założyliśmy, że poznanie języka polskiego będzie prostsze, a z angielskim, mimo codziennego kontaktu, może być różnie. Tymczasem okazało się, że Benio w wieku 3 lat mówił prawie wyłącznie po angielsku. Dokładnie pamiętam, jak tłumaczyłam mu coś po polsku w tramwaju, a on wciąż odpowiadał mi po angielsku. Czułam się z tym trochę dziwnie i nieswojo, ale potem zrozumiałam, że tak już musi być, że jeśli wprowadzamy drugi język od najmłodszych lat, to musimy pozwolić dziecku samemu wybrać, jak chce się komunikować, i być cierpliwym. W naszym przypadku język angielski okazał się prostszy od polskiego, więc był pierwszym wyborem Benia, kiedy zaczynał mówić. Wydaje się, że im wcześniej wprowadzimy drugi język, tym lepiej. Dziecko naprawdę świetnie sobie z tym poradzi.
Słownik na start
Tak się złożyło, że zanim zabrałam się za ten tekst, robiliśmy porządki na półce z książkami dla dzieci. Miałam nadzieję, że może uda mi się pozbyć kilku, żeby znaleźć miejsce na nowe. Ale było jak zwykle, Benio przekonywał mnie, że z każdą książką ma jakąś ważną relację. Seria słowników obrazkowych to książki, które zostaną z nami na długo – każdy kontakt z książką to nie tylko nauka, ale też wachlarz emocji i przywoływanie wspomnień i budowanie nowych.
Być może większość z Was ma wciąż swój pierwszy słownik polsko-angielski, który przypomina Wam o początkach nauki języka obcego? Mój, zupełnie zwyczajny i dość zużyty, z którego wciąż korzystam, zabiera mnie w sentymentalną podróż do czasów mojej podstawówkami. To, jak rozpoczniemy naszą przygodę z czymś, co dla nas nowe, jest bardzo ważne. Czasem to pierwsze spotkanie jest najważniejsze. Pierwsze wrażenie, pierwsze zapamiętane obrazy, pierwszy dotyk. A potem już z górki!
By skorzystać z 20% rabatu na serię słowników, kliknij w poniższy link:
Mój najpiękniejszy polsko-angielski słownik obrazkowy
Tekst i ilustracje: Joëlle Tourlonias
Wydawnictwo SAM 2023




















