Wyprawka Maxa
Podglądamy wyprawkę synka Zuzy Romuk-Wodorackiej.
Od zawsze chciała być mamą. Gdy jako dwudziestoparolatka opiekowała się dziećmi w Australii, kupiła do pudełka „na kiedyś” pierwsze wyprawkowe ubranka. Pudło otworzyła dopiero po wielu latach. O wyprawce i macierzyństwie planowanym pół życia rozmawiam z Zuzą Romuk-Wodoracką.
Zuza, zawodowo bookerka w agencji modelek, po latach wizualizowania i marzeń podjęła niełatwy krok – zdecydowała się, przy wsparciu metody in vitro, na samodzielne macierzyństwo. Jest więc pewnie ze sto pytań, które mogłabym Zuzie zadać i kusi mnie to bardzo, bo temat in vitro jest mi szczególnie bliski.
Dziś podglądam ją i jej dwumiesięcznego syna Maxa i mam świadomość, że być może piszę post o najdłużej planowanej wyprawce świata. Albo o takiej, która powstała organicznie, nieśpiesznie, czasem nawet przypadkowo? Książka dla malucha to prezent od rodziny z Australii, gdzie Zuza pracowała jako au pair. Bodziak kupiła w Nowym Jorku, przy okazji zakupów dla koleżanki. Ma też stos cudownych rzeczy podarowanych jej przez przyjaciół…
Widzę spełnioną kobietę, która wspięła się na własny Mount Everest i zaliczyła po drodze wiele upadków, a nawet powrotów na linię startu. Zuza Wodoracka, kobieta-rakieta w domowych pieleszach wreszcie nie boi się otwierać pudła z gromadzoną wyprawką. „Kiedyś to pudełko bardzo mnie wkurzało. Gdy rozstałam się z jednym z partnerów, chciałam ją nawet gdzieś wywieźć, schować. W pewnym momencie życia ta skrzynka była dla mnie bolesna” – powiedziała Jak jest teraz?
Zuza, czy mówiąc o wyprawce, mamy się cofnąć… jakieś dwadzieścia lat? Kiedy zapaliła się u ciebie lampka „chcę być mamą”?
Miałam jakieś 8–9 lat i opiekowałam się wtedy z siostrą dziećmi naszej sąsiadki. Dosłownie zwariowałyśmy na ich punkcie. Wepchnęłyśmy się tam we dwie. To nie była pomoc za pieniądze… (śmiech)
Jak ja chcę mieć takie sąsiadki!
Pomagałyśmy, asystowałyśmy im w ubieraniu dzieci, potem w spacerach. Do dziś mam kontakt z tą rodziną, to było w bloku, w Gdańsku. Potem to pragnienie macierzyństwa nie zniknęło – moje koleżanki z liceum mówią, że i wtedy bardzo często wspominałam o dzieciach.
W liceum raczej się o tym nie myśli…
No tak. (śmiech) A w dodatku uchodziłam za imprezowiczkę, dużo wychodziłam, zresztą w świecie agencji modelek to normalne. Pewnego dnia odeszłam z agencji i postanowiłam wyjechać do Australii. Postawiłam sobie warunek, że nie chcę płacić za mieszkanie i jedzenie, więc pomysł na pracę jako au pair nasunęł się trochę sam. Znalazłam najpierw jedną rodzinę, potem drugą. Na początku zajmowałam się trójką dzieci co było… hardkorem! Matka – Ekwadorka, ojciec – Australijczyk, trójka dzieci, gdzie często starsze musiały brały odpowiedzialność za te młodsze. Dużo mi to dało do myślenia, bo zawsze myślałam sobie, że sama chcę być taką hippie mamą. W drugiej rodzinie dzieciom stawiano granice- tak bardzo dziecku potrzebne. Zrozumiałam też, jak wygląda małżeństwo, które dba o podstawowe zasady i rzeczywiście ich przestrzega. To zmieniło moje podejście do tego, jak sama chcę wychowywać dziecko.
Fajnie, że już na dzień dobry zajrzałaś za kulisy, zobaczyłaś macierzyństwo od kuchni, prawdziwe, a nie świat instagramowych kafli, idealnych wyprawek. I nadal nie zraziło cię to w kwestii rodzicielstwa.
Nie, nie zraziło! Wręcz gdy na studiach ktoś mi robił wróżby i usłyszałam, że kiedyś będę mamą, poczułam się taka… uspokojona. Zresztą, kiedy wyjeżdżałam z Australii, dostałam od rodziny książkę dla moich przyszłych dzieci.
Masz tę książkę?
Tak, to książka o tańczącej żyrafie, która się przewraca! Czytam ją już Maxowi.
Byłaś wtedy sama?
Przez długi okres nie byłam w poważnym związku i myślę, że to był powód, dla którego nie zostałam mamą już wtedy. Byli wokół mnie kolesie, ale ich nie dostrzegałam, byłam pozamykana, miałam traumę wynikającą z sytuacji z dzieciństwa – trudnego dla mnie rozwodu rodziców, to długa historia. Potem weszłam w bardzo toksyczną relację z kimś, Gdy się wreszcie uwolniłam z, to po terapii pojawiła się myśl, że już na nikogo nie będę czekać”. Gdy potem pojawił się kolejny ktoś i nowa relacja, nie przerywałam już rozpoczętych przeze mnie procesów starania się o dziecko.
Czyli twój partner wiedział o wszystkim…
Tak, nawet mnie odwoził nas lotnisko, gdy leciałam na in vitro do Danii, pomagał przy zastrzykach, wspierał nawet jak nie byliśmy już razem po poronieniu. Wyprawka sama się zbierała w pudełku: w Nowym Jorku kupiłam koleżance i sobie bodziak z napisem New York, Z Australii przywiozłam parę ników dla malucha.
To niesamowite, że ta wyprawka towarzyszyła ci przez tyle lat. Żadnych przesądów! I nagle powiedziałaś: stop, nie szukam, nie czekam, działam.
W Australii widziałam bardzo dojrzałe mamy, a w Polsce wygląda to inaczej. Czułam już presję. I chyba rodzaj tęsknoty za rodziną, za bliskością. Bardzo na to czekałam.
Bliskość otrzymałaś też od przyjaciół. Na liście wyprawkowej dla rodzica powinni znaleźć się przyjaciele, a ty masz ich cały zastęp! Potrzeba wioski…
Tak! Wszyscy mnie wspierali, miałam może jeden negatywny komentarz. Teraz ciągle ktoś mi pomaga. Tu ktoś przywiezie lody, tu koleżanka pokazała mi, jak nastawiać nebulizator, tu przyjechała moja przyjaciółka, która była przy porodzie… Moja mama była ze mną w Paryżu, kiedy pracowałam, a teraz w pokoju obok moja siostra pilnuje Maxa. Ostatnio musiałam zmierzyć temperaturę małemu, a zostawiłam termometr w Gdańsku. Napisałam na sąsiedzkiej grupie, że jestem w nagłej potrzebie i po 10 minutach miałam dwa termometry w domu ! To niesamowite, jakie mam wsparcie. Gdy byłam w połogu, bardzo bałam się o małego, wręcz nienaturalnie- o jego oddech, bo bardzo ulewał. Raz tak się wystraszyłam, że wybiegłam z nim na zewnątrz mojego mieszkania, bo nie chciałam być sama i zaraz pojawiła się grupa pomocnych sąsiadek.
Co powiesz mamom, które są w długim procesie starań o dziecko?
Może to dziwnie zabrzmi, ale to jest trochę jak wyłączenie emocji w PKP, przynajmniej tym dawnym, bo teraz pociągi są spoko. Wiesz, że to będzie długa podróż, wiesz, że pociąg będzie stawał sto tysięcy razy, urwie ci internet, ale ty weźmiesz dużo picia, smaczne jedzenie, trochę książek. Ale wiesz, że na pewno dojedziesz, bo już jesteś w tym pociągu! Już w nim siedzisz.
Wiem, że torbę spakowałaś w 32. tygodniu i potem do końca do niej nie zaglądałaś. I przyszedł ten dzień, gdy stałaś się mamą, chyba mogę powiedzieć TEN przez wielkie T, a potem codzienność z niemowlakiem. Były momenty zderzenia wizji z rzeczywistością, wiesz, że myślisz: „kurczę, nie sądziłam, że bywa tak ciężko”?
Nie, nic mnie negatywnie nie zaskoczyło, naprawdę. Zdarza się, że patrzę, jak śpi, i płaczę z wdzięczności. Serio, zalewa mnie fala miłości. To, co mnie na pewno zaskoczyło, to lęk poporodowy – nie wiedziałam, że coś takiego istnieje. Na początku łapałam się na tym, że odwlekam pójście spać, by nadal móc go obserwować, czy oddycha, czy wszystko OK. Pierwsze tygodnie byłam sama, to zresztą był mój wybór – czego bym nigdy już nie powtórzyła.
To cholernie trudne.
Tak, stąd bez sensu chciałam poradziś sobie z wszystkich sama. A noce z noworodkiem wydają się nawet demonicznie niebezpieczne. Dość szybko. zapisałam się za namową położnej do Przystanek Mama – to spotkania na NFZ z psycholożką, które bardzo dużo mi dały! Potem na kilka tygodni przeprowadziłam się do taty, by lepiej znosić te noce.
Wróćmy do wyprawki. Co ci się absolutnie nie przydało?
Karuzela z wełnianymi zabawkami, wszelkie książki kontrastowe (póki co), podgrzewacz butelek, no i masa smoczków, które dostałam od znajomych. Herbatki laktacyjne, biustonosze– od początku wiedziałam, że nie będę karmić. Na początku byłam przytłoczona ilością rzeczy, które dostałam, upychałam je w szafie. Teraz ją otwieram i gdy coś wypada, mówię: „o, to super, przyda się!”. Łóżka nie miałam, bo Max śpi ze mną. (śmiech)
Dzięki, Zuza, za tę rozmowę!
Z jednej strony wyprawka, która się formowała latami w formie pamiątek z krajów, prezentów od znajomych, a z drugiej – dosłownie kilka produktów, które kupiłaś teraz, przed porodem. Podglądam, co trafiło do Zuzy po narodzinach małego.
TULA: LIFE SAVER!
Punkt żelazny wyprawki. Dla mamy samodzielnej w połogu, dla malucha, który najlepiej śpi na nas i w kontakcie z nami czuje się najbezpieczniej, nosidło Tula to produkt niezastąpiony. Towarzysz w odkrywaniu świata, budowaniu więzi. Łatwo się zakłada, ma regulowane szelki, oddychającą tkaninę, no i setki wzorów – tak naprawdę jedyna zagwozdka to ta przy wyborze modelu. Lniane, z tkanej chusty, a może welurowe?
Zuza jest aktywną mamą i często wyjeżdża, podróżuje i właśnie w Paryżu mały debiutował w nosidle. A że stolica Francji nie jest najbardziej przyjaznym miastem dla posiadaczy wózków… „To było zbawienie w podróży, dzięki temu nie musiałam brać wózka, co było dla mnie bardzo dużym ułatwieniem w poruszaniu się po niedzieciowatym Paryżu!” – wspomina Zuza.
LAMPKA NOCNA HIBÜ
I noc nie taka straszna! Miękka, silikonowa lampka Hibü marki bblüv (do kupienia w sklepie internetowym Baby&Travel) do zadań specjalnych: doda klimatu w pokoju, rozproszy duchy i duszki, da się wyściskać małym dłoniom. Jest wykonana z miękkiego, bezpiecznego dla niemowląt silikonu, a na jednej baterii potrafi niezłomnie czuwać aż 10 godzin. Jest też odporna na wstrząsy, dość istotna cecha przy dziecięcych zabawach. W przypadku Zuzy, która bardzo obawiała się w połogu o oddech dziecka w nocy, lampka rozprasza nie tyle duchy, co lęki świeżo upieczonej mamy. „Kocham ją, bo dzięki niej widzę małego w nocy i to się przydaje szczególnie przy moich jazdach, że z małym coś nie tak – nie muszę włączać głównego światła, które obudziłoby Maxa, bo dzięki delikatnemu światłu wszystko widzę” – przyznaje Zuza. Sowo, co to za odpowiedzialność, nie zaśpij!
CHUSTECZKI? NIEZBĘDNE!
W okresie przedrodzicielskim mogłyby w zasadzie nie istnieć, ale z narodzinami dziecka ta perspektywa zmienia się diametralnie. Nawilżane chusteczki są nieocenione przy zmianie pieluch, w podróżach – bliższych i dalszych, podczas jedzenia – w domu i w terenie, na placu zabaw… Trudno pomyśleć o sytuacji, w której nie warto ich mieć, lepiej więc trzymać je zawsze pod ręką.
Nawilżane chusteczki dla niemowląt powinny mieć naturalny skład, by był w pełni bezpieczny dla wrażliwej skóry dziecka – i taki znajdziesz w produktach Kinder by Nature. To nowość w sklepie Baby&Travel! Markę tworzą specjaliści w dziedzinie dziecięcych produktów i wybrali oni trzy kategorie komponentów, które chronią, oczyszczają i pielęgnują skłonna do egzemy skórę. W skład wchodzi dejonizowana woda, elementy pochodzenia roślinnego i konserwanty spożywcze, bez żadnych składników chemicznych i sztucznych substancji. Ta łagodna formuła pomoże utrzymać naturalne nawilżenie skóry, zapobiegając wysuszeniu.
WSPÓLNA KOSMETYCZKA HAGI
Zostajesz mamą i w łazience wyrasta królestwo produktów małego człowieka. W przypadku Hagi twoja kosmetyczka zyskuje kilka wspólnych produktów – używacie ich razem! Żel do ciała, krem do buzi z olejem morelowym czy oliwka do ciała są bezpieczne od pierwszych dni do… bez limitu!
To dobry moment, by zaufać kosmetykom naturalnym i odkryć siłę olejów. W kremie do buzi i ciała znajdziecie aż trzy delikatne oleje: morelowy, ryżowy i makowy, a ponadto starannie dobrane składniki: masło shea i kakaowe, żel z aloesu, d-pantenol oraz skwalan, ekstrakty z bawełny i bławatka. Uczta i ukojenie dla najwrażliwszej skóry – możecie używać ich razem i bez ryzyka od pierwszych dni, receptury zostały skonsultowane z lekarzami pediatrii i dermatologii.
W oliwce do ciała znajdują się oleje oliwkowy, makowy, kokosowym, morelowy i jojoba – ta kompozycja zmiękczy i głęboko nawilży skórę i mamy, i niemowlaka. Naturalny żel do mycia jest przeznaczony do ciała i włosów, dzięki czemu pod prysznicem nie piętrzą się produkty.
NA KUCHENNYM BLACIE – DLA ZDROWIA I ODPORNOŚCI
Z półki kosmetycznej przenosimy się do kuchni. Kolejna kawa? A może łyk oleju dla zdrowia? Taka propozycja nikogo nie dziwi. Olini na dobre zagościło w naszych kuchniach, zwłaszcza gdy chcemy zadbać „hurtowo” o odporność całej rodziny. A jest w czym wybierać: oleje z czarnuszki, lniane, z wiesiołka czy specjalny olej dla dzieci. Zimnotłoczone, nierafinowane oleje zachowują wartości odżywcze, a my nie musimy zastanawiać się, jak długo stały na półce – bo są tłoczone dla nas, na nasze zamówienie. Zuza przyznaje, że do używania olejków namawiać jej nie trzeba. „Jestem z domu, gdzie się dużo piło takich rzeczy i używało naturalnych zamienników lekarstw, więc te olejki są dla mnie super do picia. Olej z migdałów – ja staram się codziennie używać tego typu kosmetyków do ciała i twarzy, wydaje mi się, że też dzięki temu mam bardzo młodą skórę!”.
OTULAMY, PRZYTULAMY
Sklep Layette to sprawdzony adres wyprawkowy i królestwo bambusowych produktów: od otulaczy, kocyków, rożków po pościel czy poduszki do karmienia. Rodzinna firma, która stawia na jakość, autorskie wzory i estetykę. Fajnie, że nie ma tu sztucznych podziałów na wyprawkę dla chłopca i dziewczynki, świetnie, wszystko jest szyte w Polsce i poddane rygorystycznym kontrolom. Przenosimy się w malowany akwarelami świat, do lasu, w głębiny oceanu czy pod palmy lasu tropikalnego – uniwersum ciut magiczne, ciut bajkowe. Bambusowy otulacz to wyprawkowy must have, tylko mama wie, ile może mieć zastosowań. „Jestem zachwycona materiałem i delikatnym printem” – dodaje Zuzanna, tuląc Maxa. Zasnął?
ELECTROLUX: ODKURZACZ Z MOPEM, TAAAAK!
Ten okrzyk radości to nie z powodu nowej pary butów, biletów na koncert czy wizji weekendu bez dziecka. Głośne „tak!” wyrywa się z ust wielu mam, gdy nie muszą męczyć się z zaplątanym kablem i jedną ręką (bo w drugiej dziecko, wiadomo) uruchamiają sprzęt. Ten, bez marudzenia i jakże ochoczo, bierze się za sprzątanie, wychwytując 99,9% kurzu dzięki 5-warstwowej filtracji, i robi to prawie sam – przynajmniej takie jest wrażenie podczas używania elektroszczotki z niezależnym napędem. Zresztą na jednej szczotce się nie skończy! Szczotka do kurzu i sierści, szczotka szczelinowa czy do delikatnych powierzchni… Sprzątanie wpisane jest w grafik dnia przy maluchu. Dobrze, że odkurzacz jest ultralekki, na pewno lżejszy niż dziecko przyklejone jak koala. Czterdzieści minut na jednym ładowaniu i tak – podczas sprzątania można kołysać małego w nosidle. Wrażenia Zuzy z nowego sprzętu? „Dla mnie to zbawienie, bo nie muszę wyciągać całego odkurzacza i podłączać go co chwilę, a wiadomo, jak jest z dzieckiem. Szybko mogę sprzątnąć z małym, np. gdy coś się rozsypało w kuchni!”. Sprytne sprzątanie – o to chodzi!
LET’S MOVE! Z MUUVO
O wózku piszemy na koniec, ale to nie znaczy, że jest najmniej ważnym elementem wyprawki – wózek to podstawa. Nie wiem, czy ktoś wyliczył, ile godzin spędzamy z dzieckiem na spacerach, ale dla aktywnej mamy w mieście wygodny i kompaktowy wózek jest ważniejszy niż… prawie wszystko! Oto Muuvo Slick 2.0. Dzięki systemowi Memory Buttons możemy jedną ręką wpiąć i wypiąć obszerną gondolę z panoramiczną wentylacją, która, coś czujemy, przyda się tej jesieni podczas wypadów po słońce. System Up To You pozwala na jednoczesne dostosowanie wysokości zagłówka, budki i pasów. Czyżby wózek, który dopasowuje się do właściciela? Na pewno wózek, który kocha miasto, z jego nierównościami, dziurami w chodniku, szybkim tempem – duże, żelowe koła i odpowiednia amortyzacja sprawdzają się doskonale. Kto też tak ma: wychodzimy z dzieckiem i wózkiem, a wracamy z dynią, ziemniakami, chusteczkami, piłką i kilogramem jabłek? Spokojnie, Slick ma zamykany, duży kosz z dostępem z obu stron. Zakupy nam niestraszne!
Psst! Mały śpi, Zuzi też należy się odpoczynek. Zmykam. Wyprawkę można skompletować w tydzień, można i w 15 lat. Można nie mieć do niej emocjonalnego stosunku, a można płakać, otwierając torbę z rzeczami. Każdy ma swoją historię!
Materiał powstał we współpracy z markami Muuvo, Hagi, Tula, Baby&Travel, Layette i Olini.